piątek, 31 grudnia 2010

Na nowy rok

Nie będę życzył zdrowia, ani szczęścia, ani spełnienia marzeń czy realizacji życiowych celów. Nie będę życzył mądrych postanowień noworocznych ani szampańskiej zabawy nadchodzącej nocy. Myślę, że takich życzeń, każdy nasłucha się wystarczająco przed godziną zero. Ja chciałbym życzyć, aby nadchodzący rok był rokiem wyciągania wniosków i naprawiania nadszarpniętych więzi. Abyście do każdego człowieka z wzajemnością podchodzili z szacunkiem, miłością i życzliwością. Aby błędy, które niewątpliwie popełnicie zostały przebaczone i koniec końca przysłużyły się umacnianiu międzyludzkich relacji. Abyście pamiętali, że Boga można odnaleźć jedynie w twarzy drugiego człowieka.

Pozdrawiam gorąco.

czwartek, 30 grudnia 2010

Kij i marchewka

Mam coraz mocniejsze poczucie, że w życiu ludzie kierują się w większym stopniu utartymi schematami kulturowo-obyczajowymi, niż własnym rozumem. Weźmy jako przykład stosunek pracownika do pracodawcy. Jako wolna osoba podejmuję zobowiązanie pracy w zamian za wynagrodzenie. Jest umowa i moim obowiązkiem jest jej wypełnianie, podobnie jak obowiązkiem pracodawcy jest wypłacanie mi wynagrodzenia. Dlaczego więc oczekuję od pracodawcy premii lub innego rodzaju nagrody?

Jakimś sposobem pracownik, którego za dobrze wykonaną pracę czeka nagroda, pracuje efektywniej. Czy sam jego stosunek pracy nie wymaga maksymalnego zaangażowania? Dlaczego więc stosować przysłowiową "marchewkę"? Skoro "marchewka" spełnia swoją funkcję, to oznacza, że pracownik bez niej nie angażuje maksymalnie swoich zasobów. Może zatem należy się zastanowić, czy wywiązuje się z umowy, którą zawarł sam, dobrowolnie. Czy prymitywna technika motywacyjna nie jest silniejszym bodźcem niż rozum, który nakazuje wywiązywać się z własnych zobowiązań?

Druga opcja jest taka, że człowiek zgodnie z nakazem rozumu angażuje maksimum swoich zasobów, do jakich zobowiązał się w umowie. "Marchewka" ma spowodować jedynie, żeby zaangażował coś więcej. Ale skoro tak, to czemu nie ma tego w umowie? Czemu pracodawca nie zaproponował tego od razu? Może nie mógł? Może pracownik nie mógł podjąć większych zobowiązań? Może więc pozytywne techniki motywacyjne mają być sposobem na obejście restrykcyjnego prawa pracy?

Zresztą podobnie do "marchewki" działa przysłowiowy "kij". Perspektywa kary również skutecznie motywuje do pracy. Czy jednak sama umowa nie wystarczy? Tutaj nie ma możliwości aby kara, była sposobem obejścia prawa pracy. Nie można legalnie ukarać za to, do czego pracownik nie jest zobowiązany stosunkiem pracy. Zatem najwyraźniej perspektywa czekającej kary jest skuteczniejsza niż wewnętrzna motywacja wypływająca wyłącznie z rozumu.


Tym, co wyróżnia człowieka w królestwie zwierząt jest właśnie rozum. Czy stosowanie i uleganie technikom motywacyjnym nie jest zatem przyznaniem, że rozum w naszym życiu nie ma takiego wielkiego znaczenia? Czy takim zachowaniem nie pozbawiamy się człowieczeństwa? Czy nie stawiamy się w sytuacji osła na wyżej załączonej ilustracji z filmu Mania Wielkości? W końcu to właśnie inne zwierzęta nie mają rozumu i je motywuje się do działania takimi technikami?

wtorek, 21 grudnia 2010

Kochać Boga, kochać człowieka

Coraz bardziej zastanawiam się, czy istnieje miejsce, w którym nie czeka na nas niespodzianka. Ostatnio przeglądałem portal demotywatory.pl i trafiłem na genialną myśl Karola Wojtyły:

Jak można kochać Boga, który jest niewidzialny nie kochając człowieka, który jest obok nas?

Myślę, że to retoryczne pytanie można pozostawić bez komentarza.

sobota, 18 grudnia 2010

Problemy z przebaczeniem

W każdej relacji z drugim człowiekiem mamy do czynienia ze wzlotami i upadkami. Często ranimy w jakiś sposób uczucia drugiej osoby, często działamy na jej szkodę z rozmaitych powodów. Zdanie sobie sprawy z popełnionego zła jest już pierwszym krokiem w jego przezwyciężeniu, ale co robić dalej? Co gdy to my stoimy po tej stronie, która została w jakiś sposób skrzywdzona?

Udawanie, że nic się nie stało jest tylko tworzeniem iluzji. Rana zamiast się zagoić, zostanie zasłonięta i od wewnątrz będzie trawić czułą tkankę międzyludzkiej więzi. Intuicyjnie dochodzimy do wniosku, że aby umocnić nadszarpniętą relację, potrzebujemy obustronnego działania. Jedna strona musi wyrazić skruchę, a druga musi przebaczyć. Przebaczyć, a nie zapomnieć. Nie wypierać z pamięci złych chwil, ale wyciągnąć z nich wnioski na przyszłość. Z drugiej strony, trzeba prawdziwie przebaczyć i zrzec się całkowicie pretensji.

Jednak co należy robić, gdy to samo zło zostaje powtórzone wielokrotnie? Czy nadal możemy ufać szczerości skruchy drugiej osoby? Czy przebaczając popełnione zło, nie wyrazimy cichej akceptacji tego działania, bagatelizując krzywdę jakiej doznaliśmy? Jak rozwiązać taki problem?

Przede wszystkim trzeba sobie zdać sprawę, że coś w takiej sytuacji jest nie tak. Stoimy tutaj wobec dwojakim złem. Pierwszym problemem jest właściwa krzywda, która została wyrządzona i która może zostać w normalny sposób wybaczona. Jednak oprócz właściwej krzywdy mamy tu do czynienia z innym, większym i poważniejszym złem. Jest nim nadużycie przebaczenia. To przewinienie jest dużo bardziej skomplikowane. Uderzenie następuje bowiem nie tylko w samo ciało naszej relacji, ale w jej ducha, w samą jej esencję. W zaufanie. Czy możemy ufać osobie, która nadużywa naszego zaufania?

Czy przebaczenie winy nadużycia przebaczenia, może być w ogóle dokonane? Czy przez samo nadużycie tego przebaczenia, nie degradujemy jego znaczenia? Koniec końca doprowadzimy relację do takiego punktu, w którym będziemy pozornie przebaczać, mimo że w głębi serca będziemy zdawać sobie sprawę, że nic się nie zmienia. Że nie ma wniosków na przyszłość. Że ciągle się będzie powtarzać to samo. Jak więc postąpić, żeby tak się nie stało? Może trzeba po prostu przeprowadzić szczerą rozmowę i zastanowić się co robić dalej. Może potrzebne jest nie tylko przebaczenie, ale głęboka wewnętrzna przemiana. Czy jest inna droga by uratować zaufanie? A może jest to właśnie wina, której nie sposób szczerze przebaczyć?

czwartek, 16 grudnia 2010

Eutyfron i zbożne czyny

Błyskotliwość umysłu Sokratesa jest wyjątkowa. Dzięki Platonowi wiele z Jego dialogów pozostanie w dorobku naszej kultury. Jednym z dzieł Platona opisującym jedną z rozmów Sokratesa jest Eutyfron. Oskarżony o zdradę stanu, psucie młodzieży i wiele innych wyciągniętych z kapelusza czynów filozof spotyka w sądzie znajomego, który donosi na ojca w imię swojej własnej cnoty. Gdy ten porusza kwestię, co jest czynem zbożnym a co nie, Sokrates manewruje rozmową tak, że Eutyfron musi się wycofać nie potrafiwszy znaleźć obrony na słowa filozofa.

Jednym z ciekawszych momentów dyskusji jest rozmowa o tym, co jest zbożne a co nie jest. Eutyfron w jednym zdaniu mówi, że zbożnym jest to, co się bogom podoba. Natomiast zapytany, co się podoba bogom, odpowiada, że to co jest zbożne. Nie ma jednak żadnych wytycznych ani sposobu rozstrzygnięcia, co naprawdę jest zbożne, ani co się bogom podoba. Sokrates od razu wytyka, że jeden bóg może mieć upodobanie w czymś innym niż drugi. Czy zatem, gdy sprzeczne są dane wartości, to czy obie są zbożne, czy też żadna z nich nie jest. To co się podoba jednemu, nie będzie podobało się innemu. Czy istnieje jakiś czyn, który będzie podobał się wszystkim?

Ten argument jest jednym z głównych zaprzeczających politeizmowi. Ale nie przeciw politeizmowi chciałbym tu pisać, ale przeciwko definiowaniu dobra i zła, poprzez to, co podoba się Bogu, lub nie. Prawda jest taka, że nawet przyjmując, że Bóg istnieje, co my o nim wiemy? Czy możemy na jakiejkolwiek podstawie kategorycznie twierdzić, czego Bóg chce, a czego nie? Możemy domniemywać, że Bogu będzie podobało się dobro, ale czy możemy na tej podstawie powiedzieć, jaki konkretny czyn będzie mu się podobał? Nie da się zdefiniować w ten sposób dobra i zła. Przecząc temu, staniemy po stronie Eutyfrona w beznadziejnym sporze przeciw Sokratesowi.

Immanuel Kant w Metafizyce moralności, nie zaprzeczając istnieniu Boga, postuluje konieczność wyprowadzenia prawa z samego człowieczeństwa, a nie z przypodobania się Bogu. Jak więc zdefiniować co dobre, a co złe? Polecam mój poprzedni wpis.

sobota, 4 grudnia 2010

Dobro i zło

Czy to świadomość, tego co dobre, a co złe rodzi w nas zmysł moralny? Czy może zmysł moralny wyznacza to co dobre, a co złe? Jak w ogóle zdefiniować dobro i zło? Te i wiele innych pytań nasuwa się, gdy próbujemy chwilkę się nad tym zastanowić. Warto zmierzyć się z tym ważnym tematem.

Zacznijmy od dobra. Bardzo trudno je sobie w ogóle wyobrazić w oderwaniu od zła. Najczęściej występuje jako jego antagonizm. Gdy ktoś nie robi niczego złego, to uważa się go za dobrego człowieka. Nie trzeba nawet specjalnie nic dobrego robić, wystarczy nie być złym. Tak naprawdę jednak nie wyjaśnia nam to specyfiki dobra, a jedynie poprzez zaprzeczenie specyfikę zła. Spróbujmy podejść do tego od właściwej strony. Zastanówmy się nad dobrem w oderwaniu od zła. Czym jest dobro?

Dobro używane jest nie tylko w kontekście etyki. Mówimy o dobrach materialnych i duchowych. Naszymi dobrami materialnymi są przedmioty, które dla nas coś znaczą, są coś warte. Moim dobrem jest mój dom, mój księgozbiór, mój samochód i wiele różnych rzeczy. One wszystkie są moimi dobrami. Ale moim dobrem jest też rodzina, przyjaciele, spokój ducha. Moimi dobrami są też inteligencja, rozum, wiara, miłość. Jak widać pojęcie to jest bardzo szerokie. Jednak wspólne dla tych wszystkich materialnych i duchowych dóbr jest to, że posiadają one dla mnie swoją własną wartość.

Spróbujmy przenieść to pojęcie na grunt etyki. Co ma dla mnie wartość w relacji do drugiego człowieka? Po pierwsze człowieczeństwo. Chcę, żeby drugi człowiek widział we mnie człowieka. Chcę, żeby mi ufał i sam chcę mu ufać. Chcę być przy nim wolną osobą, która bierze odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Chcę, żeby reprezentował przede mną prawdę. Chcę, żeby był osobą spolegliwą (co wbrew potocznemu rozumieniu nie oznacza osoby, która jest uległa, ale osobę, na której można polegać). Myślę, że sporo takich wartości jeszcze możnaby wymienić. To wszystko są dla nas dobra moralne. Całą przestrzeń takich wartości, możemy nazwać ogólnie dobrem, w znaczeniu etycznym.

Narzuca się od razu definicja zła. Jeśli w relacji z kimś, dopuszczam się do jakiegokolwiek ataku na którąś z wartości dobra, popełniam zło. Złem jest więc uzwierzęcanie człowieka, nadużycie zaufania, jakiegokolwiek rodzaju zniewolenie, kłamstwo i wiele innych działań, których możemy dopuścić się uderzając jednocześnie w dobro. Widzimy od razu, że zarówno dobro, jak i zło w znaczeniu etycznym, są ściśle związane z relacją, jaka łączy mnie z drugim człowiekiem.

Zmysł moralny, którego nie należy mylić z poczuciem winy (o tym innym razem) jest umiejętnością poruszania się w całej przestrzeni agatologicznej, która wyznaczona jest pomiędzy dwoma biegunami - dobrem i złem. Jest umiejętnością rozwiązywania konfliktów pomiędzy mniejszym i większym dobrem, ale także umiejętnością wyboru mniejszego zła. Oczywiście powstaje dzięki jasnemu zrozumieniu istoty dobra i zła, ale dzięki niemu umiemy też odróżnić dobro od zła w życiu codziennym. Nie wiążmy jednak pojęcia dobry i zły z człowiekiem. To czy człowiek jest zły czy dobry, pozostawmy bez oceny. Oceniajmy jedynie działania, bo tylko te konkretne działania mogą wpływać na nasze międzyludzkie relacje.

czwartek, 2 grudnia 2010

Wytrwałość w modlitwie

Oto kolejny fragment Kazania na Górze:

Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą.

No i jak pogodzić ten fragment, z tym, co mówił Chrystus parę chwil wcześniej na tej samej górze? Po co prosić Ojca, skoro ten wie, czego nam trzeba? A jednak Jezus sam dawał przykład, że należy się modlić. Nauczył nas nawet słów. Modlitwa jednak nie jest tu biernym oczekiwaniem na łaskę, ale aktywnym wybieganiem ku przyszłości. Poprzez wyrażenie prośby, deklarujemy podjęcie działań w celu jej spełnienia. Dopóki będziemy prosić, będziemy działać, będziemy kołatać do ludzkich serc, aż nam otworzą. Będziemy szukać dobrych darów wśród ludzi, aż je znajdziemy.

Poprzez prośbę podejmujemy decyzję. Dajemy wyraz tego, czego chcemy. Dlatego mamy nie prosić, o to czego nam trzeba, bo to znane jest Ojcu naszemu. O to zadba nasz instynkt, nasza natura. Nasze myśli i rozum mamy skierować na to, co możemy dać światu, a nie co możemy z niego wyciągnąć. Jeśli będziemy prosić o Królestwo Niebieskie, to będziemy je realizować, a tym samym zagości ono w naszym sercu i w naszym świecie. Z Jego perspektywy spojrzymy na świat, w którym będziemy chcieli dawać, a nie brać.

wtorek, 16 listopada 2010

Wolność od dymu?

Jak pięknie można grać słowami. Faktyczne ograniczenie wolności nagle przedstawia się jako właśnie działanie wolnościowe. Jeśli chcę otworzyć lokal, w którym każdy może usiąść przy stoliku, poczytać gazetę, wypić piwko i zapalić papierosa i są chętni do odwiedzenia mnie w takim lokalu, to co komu to przeszkadza? Przecież nikogo nie zmuszam do wchodzenia do niego. To jest wolność. Ja mogę otworzyć lokal jaki mi się podoba, bo robię to z własnych funduszy. Klienci mogą mnie odwiedzać, przystając na zasady i profil miejsca, które stworzyłem, albo mogą mnie nie odwiedzać. Każdy ma wybór i każdy może podjąć odpowiadającą mu decyzję.

Tymczasem przychodzi wypakowany osiłek i mówi mi: "Nie podoba mi się, że u ciebie jest tak zadymione. Nieprzyjemnie mi się tu siedzi. Jak dalej będzie można u ciebie palić papierosy, to przyjdę z kumplami, włamię się do twojej kasy i zabiorę tyle, ile uznam za stosowne. Chcę być wolny od dymu." Odpowiedziałbym mu: "A czy ktoś zmusza cię, żebyś tu przychodził? To jest moje miejsce. Nie podoba ci się, to znajdź sobie inne, albo stwórz własne." Na to zgodnie z oczekiwaniami otrzymuję ripostę: "Zamknij się. Nas jest więcej i jesteśmy silniejszy. Jak będziesz trwał przy swoim to jeszcze ci się oberwie. Chcemy wolności."

Oczywiście tłum, który stoi za tym osiłkiem z przyjemnością przystanie na takie pojęcie wolności, bo jest mu ono na rękę. Może kiedyś nawet stanie się to właściwą definicją wolności, jeśli przez wiele lat ludzie będą kontynuowali używanie tego określenia w podobnym kontekście. Póki co jednak, zaistniała sytuacja jest sprzeczna z pojęciem wolności. Możesz być wolny od dymu, kiedy tylko chcesz. Wystarczy, że nie przyjdziesz do mojego lokalu. Ty za to chciałbyś mieć wszystko. I mój lokal i brak dymu. Tym samym chcesz ograniczyć moją zdolność dysponowania własnym majątkiem. Kto tu stoi po stronie wolności?

PS. Nie jestem właścicielem lokalu. Nie znoszę papierosów i dymu papierosowego. Cenię inicjatywy dla niepalących. Ale jeszcze bardziej cenię wolność człowieka i stanowczo sprzeciwiam się takim słownym manipulacjom.

niedziela, 7 listopada 2010

Wybierz swoją modlitwę

Istnieją trzy rodzaje dusz
i trzy rodzaje modlitw.
Pierwsza: Jestem łukiem w twoich dłoniach, Panie.
Napnij mnie mocno, bo spróchnieję.
Druga: Nie napinaj mnie zbyt mocno Panie,
bo pęknę.
Trzecia: Napnij mnie z całej sił.
Jeśli nawet pęknę, kogóż to obchodzi?
Wybieraj!

(Nikos Kazantzakis, Report to Greco)

piątek, 5 listopada 2010

Na jedno kopyto

Mógłbym dniami rozwodzić się na temat jednobrzmiącej papki, jaką zalewa nas komercyjna muzyka popularna. Jednak myślę, że CeZik, którego niedawno dopiero miałem okazję posłuchać, zrobi to za mnie dużo prościej i dobitniej:)



Miłego słuchania.


poniedziałek, 1 listopada 2010

Sens etyki

Powszechny jest pogląd, że wszelka etyka jest subiektywna. Że nie da się wyciągnąć jednego wspólnego wszystkim systemu wartości. Różne cywilizacje niosą ze sobą hołd innym wartościom, a ocena działań, zależy od perspektywy osoby oceniającej. Trudno się nie zgodzić z takim zdaniem, a jednak chciałbym zastanowić się czy jest ono niezaprzeczalnie prawdziwe.

Logicznym się wydaje, że im dogłębniej konkretny system etyczny odnosi się do życiowych sytuacji tym bardziej taki system jest subiektywny. Aby spróbować zdefiniować etykę obiektywną, trzeba wyjść od wartości, które są wspólne wszystkim i na niej budować ogólny system oceny ludzkich działań. Oczywiście takiego systemu użyjemy do oceny konkretnych życiowych sytuacji, ale nie od nich należy wychodzić. Logika mówi, że jeśli lewa strona implikacji jest prawdziwa, to i prawa strona musi być prawdziwa. Zatem jeśli dowiedziemy słuszności ogólnej zasady, to wszystkie zasady, które będą wynikały z zasady głównej, również muszą być słuszne.

Przystąpmy więc do próby znalezienia głównej zasady. Na przestrzeni wieków, różne systemy etyczne powstawały i różne wartości były najważniejsze. Kiedyś byli to bogowie i ich wola, przekazywana przez kapłanów. Później bogów zastąpiła nauka. Były też pieniądze czy chleb. Były wolność, równość i braterstwo. Jak pośród tego gąszczu wartości i uzasadnień odnaleźć wartość najwyższą?

Myślę, że znaleźć wartość wspólną, obiektywną, która z definicji może być podstawą etyki, trzeba poszukać w samym sensie tejże etyki. Po co nam w ogóle etyka? Natura przez długie czasy, świetnie sobie bez niej radziła. Przetrwał zawsze osobnik lepiej przystosowany i to jego geny były bazą dla kolejnego pokolenia. Oczywiście w różnych czasach przystosowanie oznaczało różną rzecz. Zwykle była to siła i charyzma. Także spryt grał niebagatelną rolę. Gdy przyszła epoka lodowcowa, przewagę zyskały istoty owłosione, lub takie, które potrafiły się odziać i rozpalić ogień.

Aby zapewnić sobie przetrwanie słabsze jednostki musiały w jakiś sposób zorganizować się i wspólnie bronić przed silniejszymi agresorami. Aby taki układ funkcjonował potrzeba zawrzeć formalną lub nieformalną umowę o nieagresji. Zrzekam się mojej przewagi siły i sprytu na rzecz wspólnego działania. Nie uznaję się już jako ten, który jest lepszy i który może sobie z gorszym zrobić, co chce. Oczekuję, że każdy się zrzeknie takich samych pretensji wobec mnie. Nie jestem od nikogo mniej ważny, ale nie jestem też od nikogo bardziej ważny. Wszyscy są równie ważni.

Podstawą obiektywnego systemu etycznego musi być równość ludzi względem prawa wynikającego z tego systemu. Zatem w skład takiego obiektywnego zestawu zasad, mogą wchodzić jedynie maksymy, które wynikają z równości, bo to równość człowieka wynika bezpośrednio z samej istoty etyki. Wszelkie systemy, które nie bazują na równości nie mogą nazywać się etycznymi. Jeśli ktoś uznaje, że jest silniejszy, więc może zniewolić słabszego, oznacza to, że działa zgodnie z naturą, ale nie zgodnie z etyką. Etyka powstała właśnie po to, by przeciwstawić się naturze.

niedziela, 31 października 2010

Święto Wszystkich Świętych

Zbliża się dzień 1.XI, czyli święto Wszystkich Świętych. Prawdopodobnie większość tradycyjnie odwiedzi groby najbliższych. Dzień ten, z uwagi na niedaleki od niego w kalendarzu Dzień Zaduszny (2.XI), spędzamy w dość ponurej atmosferze, pogrążając się we wspomnieniach o znajomych, których nie ma już wśród nas, co często z kolei prowadzi do refleksji o śmierci i przemijaniu. Do tego stopnia cień "zaduszek" pada na święcie Wszystkich Świętych, że w niejednym kalendarzu 1.XI oznaczony jest jako "święto zmarłych".

Paradoks tkwiący w tym określeniu jest dość trudny do rozwiązania. W końcu myśl o zmarłych wprowadza nas w nastrój dekadencki, jakże daleki od nastroju świętowania. Świętowanie to radość. Czy myśl o zmarłych może napawać nas radością? A może chodzi o to, że to zmarli świętują? Duchy zmarłych się radują? Nie będę dalej drążył tej myśli, bo już teraz wydaje się ona być pogańska, aż boję się pomyśleć do jakich wniosków moglibyśmy dojść.

Chciałem raczej zastanowić się nad prawdziwym znaczeniem święta Wszystkich Świętych. Co naprawdę oznacza ten dzień? Właściwie każdy dzień w kalendarzu, jest oznaczony jako dzień jakiegoś patrona. A to mamy dzień św. Jacka, a to św. Anny lub dowolnego innego świętego lub świętej. Każdy człowiek ma jakieś imię i konkretnego patrona również noszącego dane imię. Gdy w kalendarzu przypada święto danego patrona, to osoba ta obchodzi imieniny. W dniu Wszystkich Świętych radujemy się ku czci wszystkich naszych świętych patronów. Potraktujmy więc ten dzień jako nasze wspólne imieniny.

Mimo, że nigdy nie obchodziłem imienin, życzę wszystkim Wszystkiego Najlepszego!

sobota, 9 października 2010

Niebo i piekło

Jak wyobrazić sobie niebo? Stan ducha? Fizyczna obecność? Inna forma świadomości? Całkowite zjednoczenie z kosmosem? Jakiekolwiek byłoby niebo, to nieodłącznym elementem naszego o nim mniemania jest radość. Radość pełna, największa, niewyobrażalnie wielka, nieporównywalna z czymkolwiek innym. Ma to być nagroda, jakiej nie można osiągnąć tu na Ziemi. Zbawienie duszy, które wieńczy trudną drogę wzrastania zarówno we własnym ego, jak i w jego transcendencji. Jakiekolwiek troski i smutki nie dają się pogodzić z idyllicznym obrazem nieba.

Skoro niebo jest stanem nieustannego szczęścia i radości, to analogicznie wyobrażamy sobie piekło. Stan nieporównywalnych z innymi trosk i cierpienia. Znów w różnoraki sposób wyobrażamy sobie, jak dokładnie piekło będzie wyglądało jeśli w ogóle będzie wyglądało. Jednak obraz piekła jest zawsze totalnym odbiciem obrazu nieba. Wynika to oczywiście z odwiecznego antagonizmu dobra i zła. Za dobro nagrodą jest niebo. Karą za zło jest piekło. Wydaje się, że wszystko jest proste i logiczne. Jednak czy naprawdę tak jest?

Za co nagrodą ma być niebo? Co trzeba zrobić aby je osiągnąć? Chrystus postawił sprawę bardzo jasno. To On jest drogą. Trzeba żyć tak jak Chrystus, brać na ramiona własny krzyż i Jego naśladować. Na czym to ma polegać? Oczywiście na miłości. Na miłości, która przebacza nie tylko przyjaciołom, ale i wrogom. Miłość ta wyraża się współczuciem, życzliwością, czynieniem drugiemu dobra. Nasza dusza musi kochać drugiego i współczuć, gdy ten cierpi. Taka dusza, która bezgranicznie kocha swojego wroga, może dopiero trafić do nieba.

I teraz kluczowe pytanie. Czy taka dusza może być zupełnie szczęśliwa, wiedząc, że gdzieś indziej jakaś inna dusza cierpi? Nawet jeśli Bóg w swoim wielkim miłosierdziu wpuści taką duszę do nieba, to przecież jeszcze chętniej do nieba wpuści i duszę, która nie może być szczęśliwa z taką świadomością. Świadomość istnienia piekła, wyklucza istnienie nieba dla takiej duszy, gdyż tak długo, jak chociaż jedna dusza będzie w tym piekle cierpiała, dusza w niebie nie będzie mogła być szczęśliwa. Nie będzie zatem w niebie.

Albo więc piekło musi pozostać puste, a wtedy jego istnienie jest zupełnie nieistotne. Albo piekło i niebo należy rozważać w zupełnie innych kategoriach. Może zarówno piekło, jak i niebo istnieją tylko tu na Ziemi? Może, każde z nich jest tylko chwilowe i zależne od naszych własnych działań i obecnego stanu naszej percepcji? Może niebo i piekło są jedynie tym, co możemy ofiarować lub zgotować drugiemu człowiekowi? Może na ofiarowaniu drugiemu człowiekowi nieba powinno koncentrować się nasze życie, a nie na robieniu wszystkiego jedynie w celu osiągnięcia jakiejś domniemanej nagrody po śmierci?

piątek, 3 września 2010

Nieustannie wzrastające drzewo

Jestem w trakcie długiego procesu nadrabiania zaległości lekturowych zwłaszcza jeśli idzie o świat umiłowania mądrości. Wygląda na to, że aby włączyć się na poważnie w historię myśli ludzkiej trzeba przestudiować dzieła swych poprzedników. Aby jednak tego dokonać rzetelnie, potrzeba poznać również ich motywy, a więc i dzieła ich poprzedników.

Stosując się rekurencyjnie do tej zasady trzebaby wrócić do początku historii ludzkiej myśli. Wrócić jeszcze przed Parmenidesa, Heraklita, czy Sokratesa, gdzieś w okolice starożytnego Egiptu czy Mezopotamii. Począwszy od tego momentu przestudiować interesującą nas gałąź wielkiego i owocnego drzewa, jakim jest filozofia.

Już w tym momencie chcąc przestudiować, dla przykładu, historię myśli o życiu i śmierci od starożytnego Egiptu do Heideggera czy Levinasa, napotykamy na bardzo długie i skomplikowane zadanie. Prawdopodobnie jednak jest to zadanie wykonalne w okresie naszego życia i może nawet jesteśmy w stanie dodać od siebie coś istotnego. Pewnie wielu ludzi obok nas również doda coś od siebie.

Spróbujmy postawić się w pozycji naszych następców, albo następców naszych następców. Czy ich zadanie będzie również wykonalne? Czy filozofia skończy się dlatego, że wszystko zostanie powiedziane? Czy może dlatego, że filozofom braknie czasu na poznanie myśli swoich poprzedników?

środa, 11 sierpnia 2010

Pobudka!

Chrystus wg św. Mateusza mówi: Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny. No tak. Więc przyjdzie złośliwy Bóg, żeby zaskoczyć tych, którzy nie czuwają. Tak możnaby interpretować te słowa, ale czy interpretacja ta mogłaby być zgodna z naturą miłosiernego Boga? Czy Bóg mógłby czyhać na targanego skłonnościami człowieka? Warto się czasem zastanowić nad pozornymi jedynie przeciwieństwami jakie płyną z biblii.

Dlaczego Chrystus każe czuwać? Bo czas ucieka, a chwila jest podobna do chwili. Gdy dziś nie zdecydujemy się na przemianę, to kiedy? Gdy odkładamy to na poźniej, to czy kiedyś przyjdzie chwila w której przestaniemy to odkładać? Zawsze znajdzie się powód, żeby jeszcze poczekać. Żeby jeszcze w tej chwili trwać w błędzie, ale jak tylko "staniemy na nogi" to się zmienimy. Tymczasem chwila za chwilą ucieka, a my dalej szukamy wymówek.

Chrystus przestrzega nas przed takim szukaniem wymówek. Nie obejrzymy się nawet, a cały dany nam czas minie i obudzimy się w świadomości, że całe życie zostało zmarnowane. Nie lepiej chwytać chwytać chwilę? Wykorzystać "tu" i "teraz", żeby uczynić swoje życie lepszym, czyli owocniejszym. Jeśli odłożymy to na jutro, to zawsze będziemy odkładać na jutro. Tylko teraz jest czas, żeby się przemienić. Trzeba wyrwać się z tego paraliżującego snu codzienności i obudzić się, aby Pan zastał nas czuwających - przemieniających się, a nie śpiących - planujących się przemienić.

I nie jest właściwą motywacją lęk przed jakimś tyranem, który skaże nas na niewyobrażalne męki, ale trwoga przed własną śmiercią. Przed możliwością, że nasze życie skończy się zanim się zacznie. Gdy nasze dzieło będziemy mogli opisać matematycznie, jako zero. Może wielkie, wyszukane i niewyobrażalne, ale nadal jako zero.

wtorek, 3 sierpnia 2010

Więzień własnego Ja

Był raz pewien pustelnik, który nieustannie dążył do doskonałości. Rozdawszy wszystkie swoje dobra ubogim, oddalił się na pustynię i poświęcił modlitwie.

Nadszedł dzień jego śmierci. Pustelnik poszedł do nieba i zapukał do drzwi raju. "Kto tam?" - spytał jakiś głos z wewnątrz. "Ja!" - odparł pustelnik. "Nie ma tu miejsca dla dwóch - odpowiedział głos - odejdź". Zeszedł tedy pustelnik z powrotem na ziemię i podjął na nowo walkę. Ubóstwo, posty, modlitwy, łzy ... Gdy umarł po raz drugi, znowu zapukał do wrót raju. "Kto tam?" - spytano. "Ja!". "Nie ma tu miejsca dla dwóch! Odejdź!" - odpowiedział ponownie ten sam głos. Zrozpaczony pustelnik wrócił na ziemię i podjął jeszcze zacieklejszą walkę, by zdobyć wreszcie zbawienie dla swej duszy. Licząc sto lat, zmarł po raz trzeci. Zapukał do bram raju, a gdy go spytano: "Kto tam", odpowiedział: "To Ty, Panie!". Wówczas otwarły się podwoje raju i wszedł doń pustelnik.


(Nikos Kazantzakis, Biedaczyna z Asyżu)

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

King Crimson - Epitaph

Proponuję dziś kolejny wspaniały klasyk.



The wall on which the prophets wrote
Is cracking at the seams.
Upon the instruments of death
The sunlight brightly gleams.
When every man is torn apart
With nightmares and with dreams,
Will no one lay the laurel wreath
When silence drowns the screams.

Confusion will be my epitaph.
As I crawl a cracked and broken path
If we make it we can all sit back
And laugh.
But I fear tomorrow I'll be crying,
Yes I fear tomorrow I'll be crying.

Between the iron gates of fate,
The seeds of time were sown,
And watered by the deeds of those
Who know and who are known;
Knowledge is a deadly friend
When no one sets the rules.
The fate of all mankind I see
Is in the hands of fools.

sobota, 31 lipca 2010

Powściągliwość w sądzeniu. Obłuda.

W naszych rozważaniach na temat Kazania na Górze przechodzimy już do siódmego rozdziału Ewangelii wg św. Mateusza.

Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, gdy belka [tkwi] w twoim oku? Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata. Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie swych pereł przed świnie, by ich nie podeptały nogami, i obróciwszy się, was nie poszarpały.

Początek jest dość prosty i bardzo logiczny. Jaki świat będziemy budować dookoła, w takim będziemy żyć. Gdy będziemy się wywyższać nad innymi i rwać się do sądzenia, to ułożymy cegłę na budowie świata, w którym ludzie się wywyższają i rwą do sądzenia. Kto komu może dać prawo do osądzania drugiego człowieka? Kto może się wywyższać nad innymi? Gdy o całe zło na świecie, będziemy oskarżać brata swego, to nie zauważymy zła, którego sami się dopuszczamy. Najpierw trzeba usunąć belkę ze swego oka. Usuwając tę belkę dać przykład bratu, który może wtedy sam usunie własną drzazgę. Dać świadectwo.

Jak jednak rozumieć ostatni werset? Kto jest psem? Kto jest świnią? Dopiero co Chrystus powiedział, żeby nie osądzać, a tu każe nam identyfikować psy i świnie? Jak rozgryźć tę zagadkę? Może najpierw trzeba odnaleźć odpowiedzi na inne pytania: czym są perły? co jest święte?

Najprościej chyba zacząć od ostatniego pytania. Jak rozpoznać to, co jest święte? Myślę, że to pomału zaczyna się wyłaniać z całej lektury Kazania na Górze jak i z pozostałych fragmentów nauki Chrystusa. Gdy jest On pytany, co jest najważniejsze, mówi bez wahania: "Miłuj bliźniego swego." Przed śmiercią nakazuje... "Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali". To drugi człowiek - bliźni - brat. On jest zawsze najważniejszy. To drugi człowiek jest tym, co święte. Kto zatem jest psem? Ten, który chce posiadać człowieka. Ten, który chce, aby mu go dać. Chrystus przykazuje: "Nie dawajcie psom tego, co święte". Nakłada na nas obowiązek troski o drugiego człowieka.

Myślę, że to samo kryje się w obrazie pereł i świń. Natomiast zatrzymałbym się nad konsekwencją tego, że nie posłuchamy słów Chrystusa. Gdy nie będziemy troszczyć się o innych to psy i świnie obróciwszy się nas będą szarpać. Gdy nie będziemy się troszczyć o innych, to kto nas osłoni przed psem czy świnią? Jaki świat zbudujemy, w takim będziemy żyć. Już kiedyś przytaczałem ten wiersz niemieckiego pastora Martina Niemoellera, ale myślę, że jest idealna okazja by go powtórzyć, bo stawia on kropkę w naszych rozważaniach na temat tego fragmentu Kazania na Górze. Oto on:

Gdy nazi przyszli po komunistów, nie odezwałem się, bo nie byłem komunistą.
Potem przyszła kolej na Żydów, i znowu się nie odezwałem, bo nie byłem Żydem.
Potem przyszli po związkowców, i znowu się nie odezwałem - bo nie należałem do związków zawodowych.
Potem przyszli po katolików i nie protestowałem, bo byłem protestantem.
Wreszcie przyszli po mnie - i nie było już nikogo, kto wstawiłby się za mną.

wtorek, 27 lipca 2010

Człowiek i państwo

Człowiek na swojej życiowej ścieżce wyznacza sobie cele i podejmuje działania zmierzające do ich realizacji. Spotyka drugiego człowieka i nawiązuje z nim relacje. Często ten drugi człowiek pomaga w realizacji tych celów i vice versa. Im silniejsza relacja, tym więcej wspólnych celów, do których wspólnie się dąży. Gęstość interakcji z drugim człowiekiem rośnie. Do swobody nawiązywania i utrzymywania relacji potrzebna jest wolność. Jednak we współczesnym świecie doświadczamy ograniczania tej wolności na rzecz innych wartości. Dokonuje tego podmiot o tajemniczej nazwie: "państwo".

Państwo broni wolności człowieka, ale jednocześnie ją samo ogranicza. Państwo ustala prawo, któremu obywatel się musi podporządkować. Państwo dysponuje siłą, która może odpowiedzieć na agresję ze strony innego państwa (wojsko) lub innego obywatela (policja), ale jednocześnie może przymusić do oczekiwanych zachowań. Państwo pobiera podatki i państwo udziela pomocy potrzebującym. Jakby weszło pomiędzy mnie, a drugiego człowieka zastępując normalną międzyludzką relację. Już nie wchodzę w relację z drugim człowiekiem, ale z państwem. Bo państwo jest pewniejsze. Można sparafrazować słynny tekst z filmu Juliusza Machulskiego pt. Seksmisja: "Państwo rządzi, państwo radzi, państwo nigdy cię nie zdradzi." Jednak czym jest to państwo? Skąd się bierze taki podmiot i jakie prawo, poza prawem siły ma ono by decydować o naszym życiu?

Jak zauważył Franz Rosenzweig w swym życiowym dziele pt. Gwiazda Zbawienia, pojęcie państwa nowożytnego różni się od pojęcia wypracowanego przez starożytnych Greków. W naszym świecie, państwo jest strukturą ustaloną i odgórną. Jego prawo do władzy bierze się z samego pojęcia państwa. Człowiek nie może nie zgodzić się na przynależenie do państwa. Jest do niego siłą wcielony. Może jedynie wpływać na jego kształt, na jego rolę, ale to ono będzie kształtowało jego życie, a nie odwrotnie. Państwo roztacza niewidzialne macki nad głowami obywateli i wchłania ich wraz z ich majątkiem, dokonaniami, życiem.

Co innego było u zarania pojęcia państwa. Państwo nie było oddzielnym podmiotem, który przymuszał obywateli. To obywatele zbierali się razem. Łączyły ich wspólne cele. Na rzecz tych celi gromadzili się i podejmowali działania. Każdy dobrowolnie. Nikt nie miał wymuszać na innym przynależności do czegokolwiek. Jednak państwo broniło swoich obywateli, bo był to jeden z celów dla których ludzie się zgromadzili. Państwo nie było strukturą obejmującą obywateli, sprowadzając ich do roli komórek organizmu. To obywatel był podmiotem i miał pełną wolność. Swoim działaniem wpływał na życie państwa a nie odwrotnie. Człowiek zatapiał się w jedności państwa, a nie państwo zatapiało człowieka w sobie.

Implementacja takiego państwa pewnie w naszym świecie jest mało realna. Chociażby dlatego, że definicja greckiego państwa nie daje możliwości powstania reprezentacji obywateli. Wtedy siłą rzeczy reprezentacja stałaby się taką strukturą, która ustalałaby prawo i nakazywała podporządkowanie. A przecież ktoś musi mieć w rękach władzę na wypadek agresji z zewnątrz. Czy nie nadużyje tej władzy?

Czy zatem nowożytne państwo musi zwyciężyć? Czy człowiek skazany jest na rolę nieświadomej komórki? A może istnieje droga, żeby to człowiek na powrót stał się podmiotem w świecie?

czwartek, 22 lipca 2010

Czyste rączki

Myślę, że nie da się w życiu uniknąć sytuacji, w których robimy coś złego. Pojawia się od razu pytanie o definicję "czegoś złego", ale jednak tę kwestię wolałbym zostawić na inną okazję. Jakkolwiek by nie zdefiniować zła, w życiu każdego z nas zdarza się, że się go dopuszczamy. Czasem jest to małe wygodne kłamstewko lub przemilczenie. Czasem obgadanie kogoś za plecami. Czasem zlekceważenie kogoś, albo złośliwa przygana. Przykłady można by mnożyć.

Prawdą jest, że nieraz jesteśmy sprawcami zła i nikt od nikogo nie żąda, żeby ten był bez skazy. Ktokolwiek by żądał niech sam najpierw będzie bez skazy. Kto jest bez skazy niech rzuci kamień. Jednak niezwykle ważne jest jak sami traktujemy zło, którego się dopuszczamy. Czy gryzie nas sumienie? Czy potrafimy stanąć w prawdzie zła, które popełniliśmy? Czy wyciągamy wnioski? A może bagatelizujemy? Może przedstawiamy je sobie jako konieczność albo wręcz jako dobro? O maskowaniu zła jako dobro, można napisać osobny wpis, albo wręcz książkę, bo jest to problem nie tylko ciekawy i złożony jeśli idzie o przykłady. Równie ciekawy jest aspekt źródeł i skutków takiego postępowania.

Zajmijmy się jednak inną "strategią" postępowania ze złem. Często bagatelizujemy zło. Mówimy sobie, że przecież nic nadzwyczajnego nie zrobiłem, albo że każdy tak robi. Że skutek jest minimalny. A przecież z perspektywy drugiej osoby sprawa może wyglądać zupełnie inaczej. Nie chcemy analizować tych skutków, tylko szybko zapomnieć i uspokoić sumienie. Wybielamy się. Jak Piłat, który umywa ręce przed skazaniem Chrystusa na śmierć. Losy życia niewinnego człowieka były w jego rękach. Na te ręce spłynęła krew, której nie da się tak łatwo zmyć. Umycie rąk symbolizowało zmycie z siebie winy. Ucieczkę od odpowiedzialności wynikającej z jego stanowiska. Nie głód tłumu decydował, tylko dekret Piłata. On jednak udał, że nic złego nie zrobił. Że zaspokoił żądanie innych. Że to przecież oni skazali Jezusa a nie On.

A czy my bierzemy odpowiedzialność za zło, którego się dopuszczamy? A może podobnie jak Piłat chodzimy z czystymi rączkami udając, że przecież nic się nie stało. Że każdy tak robi. Że to nie nasza decyzja i odpowiedzialność. W ten sposób zamiast uleczyć sumienie, znieczulamy je. Jak tabletki przeciwbólowe, które powodują, że bólu nie czujemy i pozwalamy rozwijać się gangrenie aż będziemy zmuszeni amputować nasze sumienie. Jak wtedy odróżnimy dobro od zła? A może staniemy się wtedy zwierzakami, których instynkty i chęci są wystarczającym usprawiedliwieniem ich działań, a pojęcie dobra i zła zniknie w ogóle z naszych słowników?

środa, 30 czerwca 2010

Wielki archanioł

Z im większych nizin wychodzisz, tym wyżej się wzniesiesz. Największą zasługą walczącego chrześcijanina nie są jego cnoty, ale walka, którą musi toczyć, aby zamienić w cnotę swój bezwstyd, tchórzostwo, brak wiary, złość. Przyjdzie dzień, kiedy po prawicy Boga stanie wspaniały archanioł, nie będzie to ani Michał, ani Gabriel, będzie nim Lucyfer, który w końcu zwycięży straszliwą noc i zamieni ją w światłość.
(Nikos Kazantzakis, Biedaczyna z Asyżu)

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Pozorne przeciwieństwa

Logika wskazuje, że przeciwieństwem prawdy jest fałsz. Jeśli wiele osób głosi sprzeczne z sobą tezy, to tylko jedna z nich może mieć rację. Uznając więc własny punkt widzenia na pewne sprawy jako prawdziwy, stwierdzić musimy, że pozostałe punkty widzenia, o ile są sprzeczne z naszym, muszą być fałszywe. A kim są ludzie, którzy głoszą fałszywe tezy? W naszym wyobrażeniu, są po niewłaściwej stronie barykady (bo przecież w naszym świecie muszą takowe być). Gdy dochodzi do starcia i wytaczają oni argumenty przeciwko nam, uważamy ich za hipokrytów, głupców lub kłamców. Przyklejamy do nich epitety, typu: zakłamani, podli, nikczemni. Bo przecież jak mogą mieć rację skoro, to my ją mamy?

Tak to jest gdy zero-jedynkową logikę próbujemy implementować w skomplikowanym kontinuum rzeczywistości. Tymczasem Antoine de Saint-Exupery proponuje nam inną logikę. Przeciwieństwem prawdy nie jest fałsz, ale inna prawda. Mój punkt widzenia przedstawia pewną prawdę, ale przedstawia ją fragmentarycznie. Ktoś inny, choć głosi tezy sprzeczne z naszymi, patrzy na prawdę z innej strony i odkrywa swój własny fragment. To, że ktoś się z nami nie zgadza, nie oznacza, że głosi fałsz. Głosi on swoją, równie uprawnioną prawdę. Żeby się z nim porozumieć, potrzeba znaleźć część wspólną, bowiem przeciwieństwa są tylko pozorne.

Pozornie życie i śmierć sobie zaprzeczają. Jednak gdy z płaszczyzny logiki tych dwóch słów przeniesiemy się do płaszczyzny logiki ich sensów, to dojdziemy do z goła odmiennego wniosku. Załóżmy, że coś jest sensem życia człowieka. Dla każdego może to być coś innego. Ktoś żyjąc czymś, poświęca się temu. Jest gotów za to umrzeć i nie uważa tego nawet za wielkie poświęcenie. Po prostu, jeśli coś jest jego życiem, to woli oddać własne życie, niż widzieć jak to coś umiera. Gdy matka wychowuje własne dziecko, to żyje tym dzieckiem. Każdy gest, słowo, krok jest życiem matki. Cały sens jej życia zamyka się w tym drugim istnieniu. Do tego stopnia, że gdy dziecku grozi niebezpieczeństwo, matka rzuci się w ogień, by je uratować. Czym bowiem byłoby jej życie bez ukochanego dziecka. Nie ma więc przeciwieństwa między sensem życia a sensem śmierci, a więc konflikt słów życie i śmierć jest jedynie pozorny.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

Led Zeppelin - Stairway To Heaven

Chyba najpiękniejszy kawałek wszech czasów. Wiem, że wszyscy słyszeli i świetnie znają, ale nie zaszkodzi przesłuchać raz jeszcze.




There's a lady who's sure all that glitters is gold
And she's buying the stairway to heaven.
When she gets there she knows, if the stores are all closed
With a word she can get what she came for.
Ooh, ooh, and she's buying the stairway to heaven.

There's a sign on the wall but she wants to be sure
'Cause you know sometimes words have two meanings.
In a tree by the brook, there's a songbird who sings,
Sometimes all of our thoughts are misgiven.
Ooh, it makes me wonder,
Ooh, it makes me wonder.

There's a feeling I get when I look to the west,
And my spirit is crying for leaving.
In my thoughts I have seen rings of smoke through the trees,
And the voices of those who stand looking.
Ooh, it makes me wonder,
Ooh, it really makes me wonder.

And it's whispered that soon if we all call the tune
Then the piper will lead us to reason.
And a new day will dawn for those who stand long
And the forests will echo with laughter.

If there's a bustle in your hedgerow, don't be alarmed now,
It's just a spring clean for the May queen.
Yes, there are two paths you can go by, but in the long run
There's still time to change the road you're on.
And it makes me wonder.

Your head is humming and it won't go, in case you don't know,
The piper's calling you to join him,
Dear lady, can you hear the wind blow, and did you know
Your stairway lies on the whispering wind.

And as we wind on down the road
Our shadows taller than our soul.
There walks a lady we all know
Who shines white light and wants to show
How everything still turns to gold.
And if you listen very hard
The tune will come to you at last.
When all are one and one is all
To be a rock and not to roll.

And she's buying the stairway to heaven.

czwartek, 3 czerwca 2010

Tajemnica Bożego Ciała

W katolickim obrzędzie obchodzimy dziś święto Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej, bardziej znane jako Boże Ciało. I ponownie zastanówmy się nad istotą Bożego Ciała. Bynajmniej nie mam zamiaru mówić głosem watykańskiego przywództwa, które podsuwa nam dziś do rozważania fragmenty Biblii dotyczące chleba i wina.

Oczywiście, przemiana chleba w ciało, a wina w krew jest pięknym obrazem. Bazując na literalnej jego interpretacji natomiast można uzasadnić mandat hierarchii kościelnej, która wydawałoby się pochodzi od samego Chrystusa. Moim zdaniem jednak obraz pozostaje obrazem, a Chrystus nie przyszedł na świat by robić czary (okultyzm?), ale żeby przemieniać ducha człowieka, aby ten dojrzał do zbawienia. Jak więc interpretować ten obraz?

Trafną wskazówkę podaje nam św. Paweł w Liście do Efezjan:

Wykazał On je, gdy wskrzesił Go z martwych i posadził po swojej prawicy na wyżynach niebieskich, ponad wszelką Zwierzchnością i Władzą, i Mocą, i Panowaniem, i ponad wszelkim innym imieniem wzywanym nie tylko w tym wieku, ale i w przyszłym.

I wszystko poddał pod Jego stopy, a Jego samego ustanowił nade wszystko Głową dla Kościoła, który jest Jego Ciałem, Pełnią Tego, który napełnia wszystko wszelkimi sposobami.

Ciałem Boga nie jest chleb ani wino, ale właśnie Kościół. Oczywiście nie Kościół, jako hierarchia duchowieństwa, ale Kościół, jako wspólnota ludzi żyjąca zgodnie z nauką i świadectwem Chrystusa. Łamanie chleba, które Chrystus nakazał nie oznacza, że chleb jest Jego ciałem. Oznacza natomiast, że Jego ciałem jest wspólnota ludzi, którzy tym chlebem się dzielą. Którzy nie zachowują zachłannie wszystkiego dla siebie ale dzielą się własnymi dobrami z tymi, którzy tego potrzebują. Chleb nie jest tutaj podmiotem, ale przedmiotem.

Św. Paweł błyskotliwie łączy Tajemnicę Bożego Ciała z Tajemnicą Zmartwychwstania. Zmartwychwstanie polega tu na posadzeniu Chrystusa ponad wszelką zwierzchnością, władzą, mocą, panowaniem i ponad każdym imieniem. Chrystus stał się Bogiem, więc po co wzywać innego imienia? Chrystus nie stanowi jakiejś zwierzchności ponad zwierzchnością, ale istnieje ponad wszelką zwierzchnością. Istnieje jako właśnie wspólnota ludzi łamiących się chlebem, której żadna zwierzchność, władza, moc czy panowanie nie posiądzie ani nie ogarnie. To ta wspólnota jest Jego zmartwychwstałym ciałem.

Nad tym ciałem i własnej w nim roli, warto się dziś choć chwilę zastanowić.

wtorek, 1 czerwca 2010

Dzień dziecka

Dzień dziecka uchodzi za dzień najmłodszych przedstawicieli naszego gatunku. Jednak zastanówmy się chwilkę. Jak zdefiniować dziecko? Czy najodpowiedniejszą definicją nie byłoby określenie, że jest to człowiek, który nie jest jeszcze w pełni człowiekiem? A czym jest bycie człowiekiem w pełni? Jak pisał Heidegger, człowiek przez całe życie charakteryzuje się jakimś "jeszcze nie". Zawsze przed nim jest jeszcze jakiś fragment czasu, który jest niezrealizowany. Pełnym człowiek jest dopiero w momencie śmierci. Przez całe życie natomiast staje się człowiekiem. Dokonując pewnego uproszczenia, możemy dojść do wniosku, że każdy z nas jest dzieckiem.

Wszystkim więc życzę, aby dzieciństwo przeżywali w ciągłym stawaniu się i aby, gdy w momencie śmierci spojrzą na to kim się stali, przepełniła ich wieczna radość. A w prezencie, kolejny cytat z Twierdzy, który dedykuję wszystkim dzisiejszym jubilatom.

Zabroniłem kupcom nadto zachwalać ich towary. Ponieważ niebawem zmieniają się w nauczycieli i uczą, że jest celem to, co ze swej natury jest tylko środkiem; pokazując w ten sposób oszukańczą drogę, upodlają człowieka, a chcąc mu sprzedać pospolitą melodię, czynią wszystko, aby jego dusza stała się pospolita. Dobrze bowiem, kiedy przedmioty wytwarza się, aby służyły ludziom, ale strasznie - kiedy ludzi tworzy się, aby byli jak kosze na śmiecie, gotowe na przyjęcie przedmiotów.

Życzę, aby w tym świecie, w którym usilnie sprzedawana jest pospolitość umiejętnie szukać prawdziwie wartościowych melodii.

czwartek, 27 maja 2010

Stawanie się

Prawdą jest, że dobra, które mamy doceniamy wtedy gdy nam ich brak. Będąc zdrowym nie jesteś świadomy tego, że jesteś zdrowy. Na horyzoncie masz już inny cel i inne sprawy rozważasz niż własne zdrowie. Rozważasz sprawy, do których zdrowie Ci jest potrzebne. Natomiast gdy coś Ci dolega, zaczynasz doceniać, jak dobrze jest być zdrowym.

Podobnie samotność uświadamia, jak bardzo kochamy ludzi, których spotykamy dookoła, a codzienny widok miejskich zabudowań uświadamia nam piękno natury. Gdy czegoś nam brak, może warto się zastanowić, czego nam nie jest brak. Zamiast będąc chorym marudzić, że się nie ma sił, a chodząc do pracy, marudzić, że przydałby się odpoczynek doceńmy odpoczynek, gdy jesteśmy chorzy, a zdrowie, gdy jesteśmy w pracy. A może lepiej jest zawsze uświadamiać sobie brak? Może ten brak napędza nas i powoduje, że stajemy się człowiekiem.

Temat w taki sposób ujął Antoine de Saint-Exupery w swojej ostatniej (niedokończonej) książce pt. Twierdza.

A przecież miłości uczysz się wtedy, kiedy miłości ci brak. I błękitnego pejzażu twoich gór uczysz się właśnie wśród skał, kiedy wędrujesz ku grzbietowi, a Boga uczysz się, tylko ćwicząc się w modlitwach, na które nie ma odpowiedzi. Bo tylko to da ci pełnię i nie rozmieni cię na drobne, co osiągniesz poza codziennym biegiem dni, wtedy gdy twój czas zamknie się koliście i kiedy przestaniesz się stawać, a dozwolone ci już będzie być.

... co osiągniesz poza codziennym biegiem dni ... . Skupieni w pociągu codziennych spraw, zapominamy o tym, że poza cyklicznym biegiem czasu istnieje także liniowy. Bez wykraczania poza siebie nigdy nie dane nam będzie być, gdyż wtedy przestajemy się stawać.

poniedziałek, 24 maja 2010

Zbytnie troski

Oto kolejny fragment Kazania na Górze, a zarazem ostatni w szóstym rozdziale Mateuszowej Ewangelii.

Dlatego powiadam wam: Nie troszczcie się zbytnio o swoje życie, o to, co macie jeść i pić, ani o swoje ciało, czym się macie przyodziać. Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie?
Przypatrzcie się ptakom w powietrzu: nie sieją ani żną i nie zbierają do spichrzów, a Ojciec wasz niebieski je żywi. Czyż wy nie jesteście ważniejsi niż one? Kto z was przy całej swej trosce może choćby jedną chwilę dołożyć do wieku swego życia?
A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie? Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ani przędą. A powiadam wam: nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był tak ubrany jak jedna z nich. Jeśli więc ziele na polu, które dziś jest, a jutro do pieca będzie wrzucone, Bóg tak przyodziewa, to czyż nie tym bardziej was, małej wiary?
Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy.

O co właściwie chodzi Jezusowi? Czy mamy przestać dbać o jedzenie, o picie, o pracę? Czy nie będzie to zaniedbanie wobec samego siebie? Jak nie dbając o jedzenie, mamy mieć energię, by realizować inne ważne plany? Jak wtedy realizować ambitny projekt Królestwa Niebieskiego? Jednak już w samych naszych pytaniach możemy znaleźć odpowiedź. Mamy realizować projekt Królestwa Niebieskiego. Chrystus mówi: Starajcie się naprzód o królestwo. Gdy to ono jest celem, to w dbaniu o jedzenie, picie, czy odzienie nie ma nic złego. Ważne, żeby nie jeść dla jedzenia, bo czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm? Mamy jeść i pić, ale tylko po to, żeby realizować Królestwo.

Gdy dbamy tylko o to by jeść, pić, ubrać się, to wpadamy w pułapkę. Zaczynamy żyć tylko tym. Jeśli mamy co jeść, zaczynamy się zastanawiać, co jeść będziemy jutro, za tydzień, na emeryturze. Energię, którą możemy włożyć w Królestwo, wkładamy w "jutro". Tymczasem jutrzejszy dzień sam o siebie się troszczyć będzie. Nie wiadomo nawet czy go dożyjemy. A energia i środki nasze mogą być potrzebne komuś tu i teraz. Przecież dosyć ma dzień swojej biedy. Odrzucając ten pewnik, ryzykujemy zmarnowanie tych cennych zasobów. Czy odpowiedzialny człowiek może w ten sposób postępować?

piątek, 14 maja 2010

How do you keep the one you love?

I znów wrócę do Northern Exposure. Tym razem ostatnia seria i odcinek, w którym Joel Fleischman żegna się z uroczym miasteczkiem Cicely. Oczywiście nic nie jest podane wprost, tylko bajecznym obrazem obfitującym w legendy, symbole i metafory. Joel wraz z Maggie ruszają na wyprawę tajemniczego miasta. Po drodze spotykają smoka (japoński żołnierz o takim nazwisku), syreny (w postaci kurortu w górach, gdzie doświadczają darmowych uciech) oraz tajemniczego strażnika, który przepuści tylko tych, którzy rozwiążą zagadkę. I właśnie nad rozwiązaniem zagadki proponuję się zastanowić. Oto fragment dialogu (w oryginale).

TRAPPER: (laughs): Is this a joke? I gotta answer a riddle to cross the bridge?

ADAM: (mockingly): Look, you're going to have to conceptualize this, okay? We can think of it as a password. Now if you can't handle that, you can get the hell out of here, okay?

TRAPPER: Okay, okay. I'll answer the riddle.

ADAM: All right, quiz show boy, here we go: "How do you keep the one you love?"

TRAPPER: What?!? What kind of riddle is that!?

ADAM: Look, this isn't brain surgery - just answer the riddle!

TRAPPER: A dozen roses, a box of chocolates.

ADAM (draws mock surprise breath, then sings): Scram...

TRAPPER: What?!?!

ADAM (still singing) Vaminos, get outta here...

TRAPPER (yells): No listen!! I gotta get across the river!!

ADAM (still singing): Toodle loo! (man leaves)

ADAM: Don't get frostbite on your way out; write if you get pelts. Okay. (looks at Maggie and Joel) Oo! You're still here. Okay: "How do you keep the one you love?"

JOEL: (pause) You don't.

MAGGIE: (pause) You don't?

JOEL: Love is selfless, non-possessive. If you truly love somebody, then you have no desire to possess them. You don't keep them. (Adam looks upwards as if pondering the answer)

JOEL: Well?

(Adam walks over to unlock and open gate)

ADAM: Think you're gonna find something out there, huh? Not as easy as you think.

(Adam hands Joel the lock, and he and Maggie continue their trek across the bridge)


Czy w naszym codziennym życiu nasza miłość, choćby nie wiem jak wielka była, jest faktycznie bezinteresowna? Czy może przypadkiem chcemy zawładnąć kochaną osobą?

poniedziałek, 3 maja 2010

Równość i wolność

Powszechnie rozumie się, że demokratycznie wybrana władza, reprezentuje większość całego społeczeństwa. Rodzi się stąd przekonanie, że powinna to być władza większości. Tymczasem zamysłem demokracji nie są rządy większości, ale rządy ogółu. Każdy w wyborach oddaje swój głos, a więc każdy udziela mandatu rządzącej elicie. Każdy głos wart jest tyle samo, a więc i stosunek władzy do każdego obywatela winien być taki sam.

Jako przykład niech posłuży nam rozdmuchiwana niedawno sprawa symboli religijnych w szkołach. Czy sejm, reprezentujący całość społeczeństwa, może zabronić wieszania symboli religii innych niż katolicyzm, pozwalając jednocześnie na mocy mandatu większości na wieszanie krzyża? Prawo, które wyróżnia krzyż spośród symboli wszystkich religii wprowadza tożsamość przynależności narodowej z przynależnością religijną. Jeśli ktoś nie jest wyznawcą, nie może być równoprawnym obywatelem. Jeśli natomiast prawo nie utożsamia wiary z narodowością, to nie ma takiej mocy, na której może zabronić jednej osobie demonstrowania własnej wiary, a pozwolić innej, chociażby za tą inną stała wola większości. Elementarna równość wobec prawa.

Podobnie sprawa się ma w przypadku oczekiwań wobec państwa. Gdy większość ludzi chce pozbawić mniejszość ochrony życia lub mienia, to zakładając, że władza ma realizować wolę większości, powinna uchwalić stosowne prawo. Wyczuwalne jednak jest, że jest to gwałt zadany równości. Prawo nie może zdefiniować podziału na biednych i bogatych, gdyż tym samym dyskryminowałoby (już poprzez nomenklaturę) jednych wobec drugich.

Jeśli ktoś oczekuje od państwa darmowej służby zdrowia (utopia), a ktoś inny oczekuje darmowego obiadu, ktoś jeszcze inny z kolei oczekuje darmowego transportu, to czy oczekiwania te pomimo różnego poparcia społecznego, na mocy równości nie zyskują jednakowej ważności? Winna więc władza, by nie dyskryminować jednych wobec drugich wypełniać wszystkie takie oczekiwania z równym zaangażowaniem i starannością. Ewentualnie z zaangażowaniem i starannością proporcjonalnymi do poparcia danego oczekiwania. Co jednak gdy te oczekiwania są sprzeczne? Czy powinna władza każdej osobie dawać to czego ta chce?

Potrzebne by było indywidualne podejście do każdej osoby, a może nawet sytuacji, w której jednemu obywatelowi odpowiada jeden przedstawiciel władzy mający dokładać starań by spełniać jego oczekiwania. Aby to było możliwe, każdy człowiek musiałby być częścią władzy i być odpowiedzialny za realizację własnych oczekiwań. Oznaczałoby to jednak, że nie ma już władzy, a każdy dysponuje jedynie własną wolnością i od niego zależy wypełnianie własnych postulatów.

Drugą drogą rozwiązania konfliktu oczekiwań oraz zasady równości obywateli, zakończoną w podobnym punkcie jest zaniechanie przez władzę realizacji jakichkolwiek oczekiwań. Pozostawienie oczekiwań ludziom samym sobie, a ograniczenie obszaru swojej władzy do ochrony wolności, koniecznej ludziom do ich realizacji. W jednej i drugiej sytuacji droga kończy się na uznaniu absolutnej wolności człowieka. Wszelkie możliwe pozostałe drogi wydają się prowadzić do zaprzeczenia nie tylko wolności ale i równości ludzi.

czwartek, 29 kwietnia 2010

Życiowy cel

Każdy w życiu ma jakieś swoje cele, do których dąży. Czy są to jakieś marzenia, czy ukryte pragnienia, czy może po prostu zwykłe ludzkie potrzeby. Żyjemy codziennością, realizując codzienne cele, mając jednak na horyzoncie, te niecodzienne, bardziej odległe, do których staramy się zbliżyć. Gdy ktoś pyta nas o życiowy cel, ciężko znaleźć na takie pytanie odpowiedź. Zmieniają się nasze upodobania oraz priorytety. Weryfikujemy drogę, po której idziemy.

Odsuńmy więc rozważania, jaki to mógłby być aktualny cel, o którym wyobrażamy sobie, że do niego właśnie będziemy dążyć przez całe życie. Czy możemy powiedzieć, że on jest najważniejszy? Że on jest życiowy? Jeśli jakiś cel jest najważniejszy, to znaczy, że nie ma od niego niczego ważniejszego. Wobec tego, nie istnieją żadne powody, żeby w konflikcie kierować się czymś innym, niż właśnie perspektywą tego celu. Prowadziłoby to do ciekawych konkluzji.

Załóżmy, że naszym priorytetowym celem jest bezpieczeństwo finansowe na starość. Z tego punktu widzenia, wszelkie zdobywanie środków finansowych jest chwalebne. Nie ma ważniejszych celów, więc za wszelką cenę próbujemy zdobywać dobra. Musielibyśmy odsunąć na bok moralność, a nawet swobodę działania, nieraz decydując się na postępowanie niemoralne i nieprawne, nawet narażając się na pozbawienie wolności. Jeśli jednak perspektywa kary jest dla nas przeszkodą i nie chcemy być pozbawieni wolności, to pozostanie wolnym staje się celem ważniejszym od bezpieczeństwa finansowego.

Załóżmy z kolei, że władza zachowuje się niemoralnie i w zamian za gwarancję wolności, proponuje nam złożenie fałszywego świadectwa przeciw innemu człowiekowi (załóżmy, że mamy pewność, że po tym świadectwie, skazany zostanie na śmierć). Kierując się chęcią bycia wolnym, powinniśmy zdecydowanie zgodzić się na wysuniętą propozycję. Nasz zmysł moralny jednak mówi nam, że tak zrobić nie wolno i przed nasz cel wysuwa się cel inny, żyć zgodnie z zasadami.

Jak widać więc, ponad nasze pragnienia i marzenia, które każdy może mieć inne i niezależne, a których nie można w żaden sposób oceniać i porównywać, unoszą się cele, które wynikają z samej istoty naszego człowieczeństwa i dziedzictwa, które wypracowaliśmy przez tysiąclecia. Wolność staje się ważniejsza niż nasze cele. Jednak nawet przed nieskrępowaną wolność wysuwa się moralność i perspektywa drugiego człowieka, za którego w konkretnych sytuacjach życiowych biorę odpowiedzialność. Jeśli potrafię nad swój wymarzony cel ustawić obowiązek wobec drugiego, to czy nasz cel, faktycznie jest celem najważniejszym?

środa, 28 kwietnia 2010

niedziela, 11 kwietnia 2010

Minuta milczenia

Często oddajemy komuś zmarłemu cześć tak zwaną minutą ciszy. Jednak wczoraj, po raz pierwszy chyba zrozumiałem, czym jest prawdziwa minuta ciszy. Gdy to nie nasza wola powoduje, że milczymy, ale zwyczajny brak słów. Po prostu nie ma słów, którymi można o takiej tragedii rozmawiać. Więc milczymy ... . [']

wtorek, 6 kwietnia 2010

Źródło wolności


Dwie rzeczy napełniają umysł coraz to nowym i wzmagającym się podziwem i czcią, im częściej i trwalej nad nimi się zastanawiamy: niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie. Nie potrzebuję ich szukać ani jedynie domyślać się poza polem mego widzenia jako spowitych w ciemnościach lub poza [granicami poznania]; widzę je przed sobą i wiążę je bezpośrednio ze świadomością mego istnienia.

Słowa te pochodzą z Krytyki Praktycznego Rozumu autorstwa Immanuela Kanta. Prawo moralne jest efektem działania naszego rozumu i rozpoznania tego, co słuszne od tego, co niesłuszne. Znajdujemy się w jakiejś sytuacji i prawo moralne stawia kategoryczny imperatyw dotyczący naszego dalszego działania. W naszym życiu działamy nie tylko na podstawie prawa moralnego, ale również na podstawie innych pryncypiów, takich jak na przykład: własna szczęśliwość.

Niech naszym pryncypium będzie chwalebna skądinąd chęć rozsądnego gospodarowania środkami finansowymi. Z tym pryncypium związane by było zdefiniowanie oczekiwanych różnić w przychodach i rozchodach naszego budżetu. Każdy dodatkowy przychód musi być z tego punktu widzenia bardzo mile widziany. Gdy zatem idzie przed nami inna osoba na ulicy i widzimy jak wypada jej pieniądz z kieszeni, to nasze pryncypium każe nam pieniądz ten zachować dla siebie.

Oczywiście wyczuwamy, że coś tu jest nie tak. Wewnętrzne prawo moralne stawia imperatyw, który ważniejszy jest niż to nasze pryncypium i każe ten pieniądz oddać. Chcemy zatrzymać, ale powinniśmy oddać. Mamy do czynienia ze skłonnością z jednej strony i z obowiązkiem z drugiej. Co wybierzemy? Tu jest nasza decyzja. Wg Kanta to właśnie prawo moralne rodzi w nas wolność w sensie pozytywnym. W odróżnieniu od wolności w sensie negatywnym, która jest wolnością OD ograniczeń, wolność pozytywna jest wolnością DO. Wolnością do decyzji dotyczącej obowiązku.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Wielki Czwartek u ojców Dominikanów

Triduum Paschalne rozpoczęte. Wypchana po brzegi Bazylika Trójcy Świętej w Krakowie. Interesujące czytania i fascynujące kazanie o. Adama Szustaka. Trochę własnych przemyśleń. Ale po kolei.

Pierwsze czytanie wyciągnięte z Księgi Wyjścia przytacza słowa Boga skierowane do Mojżesza, nakazujące odpowiednie działania, jakie wykonać muszą Żydzi w Ziemii Egipskiej, aby przechodzący przez Egipt Bóg wiedział, w którym domu zabić wszystko co pierworodne, a w którym nie. Ewangelia wg Św. Jana opisuje scenę, w której Chrystus klęka przed uczniami w czasie ostatniej wieczerzy, by obmyć im nogi, co wzbudza zdecydowany protest Piotra, oraz niemniej zdecydowaną reakcję Jezusa.

Z ust ojca Adama usłyszałem za to interesującą interpretację oraz połączenie tych czytań. Jesteśmy w domu. W domu, w którym tworzymy rodzinę, bezpieczną, ciepłą, poukładaną. Na zewnątrz Egipt, w kŧórym panuje chaos. Człowiek nie ma tam dla nikogo żadnej wartości. Można go zabić, zniewolić, wykorzystać. Cel uświęca środki.

Chrystus również jest w takim domu pośród chaosu. Spożywa właśnie wieczerzę z tymi, których miłuje. I nagle wychodzi z tego domu. Wbrew panującemu prawu. Opuszcza miłe i wygodne miejsce i wbrew panującym obyczajom i oczekiwaniom opuszcza Jerozolimę by iść do ogrodu. Do ogrodu, z którego wyszli pierwsi ludzie, a w którym Bóg cały czas czeka na powrót. Chrystus wraca do ogrodu by odwrócić losy. Pierwsi ludzie powiedzieli Bogu: NIE. Chrystus wraca, by powiedzieć: TAK.

I my również żyjemy w takim domu pośród chaosu. Żyjemy w świecie, w którym nie człowiek jest świętością, ale bezpieczeństwo, zyski, komfort i wiele innych narzuconych wartości. Istnieją pewne obyczaje i oczekiwania, którym próbujemy sprostać. Człowiek staje się narzędziem do realizacji celów, które podobnie jak w Egipcie, uświęcają środki. I na nas również w ogrodzie czeka Bóg. Czy wyłamiemy się i wrócimy do tego ogrodu?

W jaki sposób? Na pewno nie poprzez ucieczkę od cywilizacji i stworzenie własnego kraju czy nawet narodu. Na pewno nie poprzez odizolowanie się od pozostałych. Nie poprzez stworzenie enklawy dobra w świecie zła. Jaka więc droga? Ano pokazał ją sam Chrystus. Trzeba klęknąć przed człowiekiem i to jego postawić jako świętość. To jemu umywać nogi. Rozbudzić w sobie miłość, tak wielką, że będzie uważana za szaleństwo. Miłość bezgraniczną i bezinteresowną. Wyjąć ego z centrum naszego świata, a postawić w nim drugiego człowieka. Czy potrafimy Bogu odpowiedzieć: TAK?

Tyle od ojca Adama. Moje przemyślenie dotyczy jednego konkretnego fragmentu z czytania z Księgi Wyjścia. Bóg przykazał Izraelitom m.in. ubranie się w sandały, wzięcie do ręki kija, oraz spożycie określonych potraw. Jednak przykazał, aby to spożycie było pospieszne, ponieważ jest to pascha na cześć Pana. Dlaczego miałoby być pospieszne? Trudno odpowiedzieć na to pytanie jeśli ten fragment potraktować dosłownie. Ale sprawa staje się banalna, gdy jako pokarm potraktujemy Słowo. Realizować słowo, czynić dobro, kochać. To jest właśnie spożywanie pokarmu, który dał nam Chrystus. Dlaczego pospiesznie? Żeby nie marnować czasu, tylko czynić dobro. Tyle dobra ile zdołamy. Spieszyć z miłością póki mamy czas. Nie odkładać, nie spowalniać, ale spieszyć.

wtorek, 23 marca 2010

Dobro dla dobra

Niedawno pisałem, że dobro tak naprawdę powinno być czynione nie dla nagrody, sławy czy wdzięczności, ale bezinteresownie. Dla samego dobra. Oto, co na ten temat znalazłem u Marka Aureliusza.

Jeśliś zrobił coś dobrego, a inny tego dobrodziejstwa doświadczył, po cóż - jak głupiec - szukasz poza tym jeszcze czegoś trzeciego, a to albo sławy dobroczyńcy, albo wzajemności?

Jest to myśl nr 75 w księdze siódmej Rozmyślań. Nawet wielki cesarz wielkiego mocarstwa rozumiał, że dobra nie czyni się dla nagród, ale dla samego dobra.

niedziela, 21 marca 2010

Cel?

Korzystając z chwili urlopu, czytam sobie Rozmyślania, Marka Aureliusza. Wiele jest ciekawych przemyśleń do jakich dotarł ten cesarz filozof. W drugiej księdze napotkałem na przykład taką myśl:

Czemu cię zajmuje to, co się dzieje poza tobą? Zapewnij sobie chwilę wolną do uczenia się czegoś dobrego i przestań błądzić w koło. Innego też rodzaju błądzenia należy unikać. Albowiem i ci są szaleni, którzy życie strawili w pracy, jeżeli nie mają celu, ku któremu kierują popędy wszelkie i w ogóle swoje myśli.

Uderza druga osoba, w której wypowiada się autor. Zaniepokojonych jednak spieszę uspokoić, że Rozmyślania kieruje on do siebie samego. Forma autorefleksji. Oj gdyby większa liczba rządzących największymi imperiami była przy okazji filozofami, którzy nie wahają się krytycznie spojrzeć na własne życie.

Wracając jednak do myśli, to czy czasem nie brakuje nam takiego celu, ku któremu powinniśmy kierować nasze popędy i myśli?

sobota, 20 marca 2010

Wehikuł czasu

Gdybyście mieli wehikuł czasu i moglibyście przenieść się w dowolny okres waszego życia, żeby przeżyć coś jeszcze raz, to jaki okres wybralibyście? Powrót do przeszłości, by naprawić popełnione błędy lub lepiej wykorzystać pojawiające się możliwości? A może ucieczkę w przyszłość, czy to z ciekawości, czy z nadzieją na lepsze dni, niż dotychczasowe?

O przyszłości trudno dyskutować, ale co dałby powrót w przeszłość? Jeśli przenieślibyśmy się do ówczesnego stanu świadomości, to pewnie popełnialibyśmy te same błędy i podejmowali te same decyzje. Jeśli przenieślibyśmy się z naszym bagażem, to prędko okazałoby się, że rzeczywistość w przeszłości wcale nie była tak kolorowa jak nam się teraz wydaje. Może lepiej zachować w pamięci obraz tamtych lat w tych kolorach, w których go pamiętamy?

Do której chwili by ja chciał się przenieść? Godzina 8:40 dnia 20 III 2010, pociąg relacji Kraków Główny - Gdynia Główna. W przyszłości o jakieś osiem godzin oddalona perspektywa urlopu nad morzem. Na przeciwko uśmiechnięta twarz mojej małżonki, pogrążonej we śnie lub w medytacji. Jednym zdaniem - wybieram: tu i teraz. Tak jak jest. Wybieram te problemy, które mam i na które jestem gotów.

Życie to TAO. Swobodny bieg rzeki, która rośnie z każdym kolejnym dopływem jaki spotyka. Rzeka w połowie biegu, nie zmieści się w korycie u swego źródła. Rzeka u źródła nie mogłaby pokonać z kolei przeszkód jakie spotyka na dalszym etapie. Zamiast cofać się lub wybiegać w przyszłość lepiej przyswoić sobie słowa poety i myśliciela rzymskiego - Horacego:

Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie...

Carpe Diem.

poniedziałek, 15 marca 2010

Kochający brat

Przypowieść o synu marnotrawnym z Ewangelii Łukasza znamy bardzo dobrze. Miałem wrażenie, że została ona już roztrząśnięta i analizowana we wszystkich możliwych kierunkach. Wysunałbym tezę, że nie da się z niej "wycisnąć" ani kropli więcej. Tymczasem wczoraj podczas "dwunastkowej" homilii o. Kłoczowskiego po raz kolejny okazało się, że jestem w błędzie. Oto początek czytania.

W owym czasie zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie. Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi. Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: Pewien człowiek miał dwóch synów. (...)

Dalej jest już dobrze wszystkim znana historia o synu, który znudziwszy się życiem przy ojcu żąda połowy majątku, a rozpuściwszy wszystko, doświadczając prawdziwej biedy i głodu przypomniał sobie o kochającym rodzicu i zdecydował się na powrót. Ojciec przywitał go z radością i wydał ucztę na jego cześć, a surowy wierny brat nie mógł pogodzić się z takim obrotem spraw.

Dominikanin zauważył problem, który nigdy nie wpadł mi do głowy. Marnując jakiś talent, zawsze mogę wrócić do siebie i do swojej kochającej rodziny. Co jednak mają począć osoby, które nie doświadczyły miłości? Które mają jedynie takiego "surowego" brata, który chętnie oceni ich działania, ale nie wyciągnie przyjaznego ramienia. Do kogo taka osoba ma wracać?

W opowieści tej jednak dostrzec można drugiego brata, który nie jest bohaterem historii, ale jej narratorem. Brata, który opowiada nam historię o kochającym ojcu i do niego nas poprowadzi. Brata, który mówi nam "Pójdź za mną". Który zamiast nas karcić za zło, którego się dopuszczamy wyciągnie do nas rękę i podniesie.

niedziela, 14 marca 2010

Siła, czy wolność?

Różni ludzie różnym wartościom przypisują różne priorytety. Dla jednego najważniejszy jest spokój. Dla innego stabilizacja finansowa. Dla kogoś przywileje socjalne, a dla kogoś bezpieczeństwo. W oparciu o różne wartości budujemy różne etyki, a w punktach przecięcia tych etyk powstają konflikty międzyludzkie. Konieczne jest uwspólnianie zasad, aby wyznaczyć ścieżki wychodzenia z takich konfliktów. Jednak jak pogodzić różne systemy, które opierają się na różnych wartościach?

Zanim spróbujemy zmierzyć się z tym problemem, warto zastanowić się, jaką mocą możemy narzucić jakąkolwiek wartość drugiemu człowiekowi? Można założyć, zgodnie z Kantem, że człowiek posiada tyle ziemi, ile jest w stanie obronić. Wtedy kryterium siły stanie się decydujące i każdy, kto tylko będzie miał siłę wystarczającą do zapanowania nad innymi, będzie mógł narzucić komuś innemu zasady, jakie mają obowiązywać w danym obszarze. Koniec końca, taka etyka jest niestabilna jak układ sił, a przeciętny człowiek skazany jest na podporządkowanie się mocarzowi.

Odrzucając siłę jako źródło moralności, musimy zrezygnować z możliwości narzucenia zasad odgórnie. Musimy człowiekowi pozwolić żyć według własnych zasad, tak długo jak on pozwala żyć według własnych zasad pozostałym ludziom. Innymi słowy, każdy musi mieć prawo wyboru swojego sposobu życia i wartości, które wyznaje. Tym samym, przed wszystkie inne wartości wysuwają się dwie - wolność i równość. To one stanowią gwarancję możliwości życia według własnego upodobania i własnych zasad. Jedyną zasadą ograniczającą tę wolność, jest zasada równości, a więc prawa do równej wolności drugiego człowieka.

Która z tych opcji jest lepsza? Prawo siły, czy prawo wolności?

czwartek, 4 marca 2010

W którą stronę pójdziemy?

Jestem w szoku. Zanim napiszę, o co mi dokładnie chodzi, muszę zaznaczyć, że jestem śmiertelnym wrogiem palenia papierosów. Sam nigdy tego w ustach nie miałem i nie potrafię znieść, jak ktoś dmucha mi dymem w twarz. Uważam, że papierosy to jest jeden z największych syfów, jakie człowiek wytworzył. Tyle gwoli wprowadzenia.

A teraz do rzeczy. Czy można komuś, kto stworzył i prowadzi knajpkę, zabronić pozwolenia palaczom na zaspokajanie w niej swoich nałogów? Co ma sejm do tego? Dlaczego prawo ingeruje w prywatną przestrzeń człowieka? Przecież knajpka to nie jest miejsce należące do państwa ale do prywatnego właściciela. Dziś przeżyłem szok, bo właśnie sejm tego zabronił. Sejm wszedł w kompetencje człowieka do dysponowania swoją wyłączną własnością.

Ochrona zdrowia klientów? A czy ktoś zmusza do wchodzenia do knajpki dla palących? Nie chcesz? Nie wchodzisz. Tymczasem łatwiej ograniczyć komuś prawo do wolności dysponowania własnym majątkiem. Tylko na ile to jest moralne? Czy prawo, które stoi w sprzeczności z moralnością, może zasługiwać na jakikolwiek szacunek? Oj stoi demokracja na granicy upadku. Dopóki demokracja nie zrozumie, że NIE WOLNO JEJ w imię większości ograniczać praw moralnych mniejszości, to nie powstanie trwały i stabilny system prawny. System ten, będzie się zmieniał wraz z upodobaniami większości. A szacunek do jednostki nie będzie miał żadnego znaczenia.

Jeszcze krok, a decyzją większości sejm zabroni ludziom palić papierosy w swoim domu. I wolność pozostanie już tylko wolą większości a nie wolnością osobistą człowieka. Czy w takim kierunku mamy iść?

piątek, 26 lutego 2010

Dobra trwałe

Kolejny fragment Kazania na Górze składa się właściwie z trzech myśli. Oto one:

Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się, i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się, i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.

Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność!

Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie.

Pierwsza i trzecia są ze sobą mocno powiązane. Tu i tu chodzi o trwałe dobra, które człowiek gromadzi w trakcie życia. Jednak warto rozpocząć rozważania od drugiego fragmentu. Co oznacza, że światłem ciała jest oko? Dzięki oku człowiek widzi światło. Więc może nie tyle chodzi o oko, co o spojrzenie, o widzenie rzeczywistości. Jeśli oko jest chore, to ciało będzie w ciemności. Tj. gdy patrzymy na świat w zły sposób, z jakiejś chorej perspektywy, to stopniowo ogarnia nas ciemność. Gdzieś zatraca się w nas prawdziwe światło.

Jak zatem należy patrzeć "zdrowym okiem"? Myślę, że z odpowiedzią na to pytanie przychodzą pozostałe dwa fragmenty. Człowiek idąc przez życie gromadzi dobra. Czasem dobra te są tylko środkiem do osiągnięcia celów, lecz czasem stają się celem samym w sobie. Gromadzenie dóbr pozwala człowiekowi żyć wygodniej, mniej energii tracić na podstawowe czynności, a dzięki temu wykorzystywać ją w lepszy sposób. Czy jest w tym coś złego?

Myślę, że właśnie w tej energii tkwi samo sedno sprawy. Jeśli zaoszczędzoną energię potrafimy obrócić w dobro w sensie etycznym, to dobra materialne, które zgromadziliśmy nie stanowią żadnego zła. Były jedynie narzędziem, które umożliwiło nam gromadzenie dóbr w niebie. Umożliwiło nam dołożenie cegiełki w tym wielkim projekcie jakim jest Królestwo Niebieskie. Jeśli jednak dobra materialne umożliwiają nam wykorzystanie energii na zdobywanie kolejnych dóbr materialnych, to dobra te gromadzimy jedynie dla siebie, jedynie tutaj, jedynie na Ziemi. Marnujemy energię dla bliżej nieokreślonego celu.

Gdzie jest mój skarb, tam jest i moje serce. Tam jest sens mojego życia, gdzie koncentruję moją energię. Jeśli jest to miłość i dobro, to moje serce będzie żyło miłością i dobrem. Będzie żyło w niebie. A jeśli jest to Mamona? Czy wtedy moje serce nie stanie się uczestnikiem nieskończonego wyścigu o dobra tego świata? Czy takie serce będzie żyło miłością i dobrem? Czy też będzie żyło zyskiem i stratą? Gdzie jest mój skarb? Nie można służyć jednocześnie Bogu i Mamonie. Trzeba się zastanowić, co jest moim celem? Miłość? Czy może Mamona?

niedziela, 21 lutego 2010

Przypadek, geniusz, a może czysta logika

Fascynujące jest, że wszechświat jest tak skonfigurowany, że możliwe było w nim powstanie życia, a przez ewolucję i człowieka. Ile szczęścia musiało się zdarzyć po Wielkim Wybuchu, że powstały gwiazdy i galaktyki, że dookoła gwiazd powstały planety. Że siła odśrodokowa ruchu planet równoważy siłę grawitacji, że powstał węgiel, że niektóre planety znajdują się w odpowiedniej odległości od gwiazd. Tych okoliczności możnaby wymieniać bardzo wiele.

Nieprawdopodobnym jest aby wszystko to powstało na skutek zbiegu okoliczności. Rodzi się więc w nas przekonanie, że nad wszystkim panuje wielki matematyczny umysł, który wyliczył odpowiednie trajektorie, całki i różniczki po czym genialnym dotknięciem wprowadził wszechświat w ruch. Umysł, który podobnie genialnym dotknięciem mógłby zmienić losy jak i zatrzymać bieg czasu.

Spróbujmy jednak pomyśleć trochę inaczej. Wyobraźmy sobie, że oprócz naszego wszechświata istnieje wiele innych wszechświatów, które implementują wszelkie możliwe konfiguracje parametrów, które akurat w naszym przypadku umożliwiają powstanie życia. Każda możliwa konfiguracja ma swój odpowiednik w postaci istniejącego osobnego wszechświata.

Wystarczy zatem, że istnieje konfiguracja, która umożliwia życie (czego namacalnym dowodem jest fakt, że dziś piszę tego posta) aby powstał wszechświat o pożądanych cechach. Tylko w takim wszechświecie możemy żyć i przestaje to być nieprawdopodobne a staje się zupełnie logicznym nasŧępstwem wielości wszechświatów.

Oczywiście nie sugeruję, że tak jest. Czasem jednak warto złapać szerszą perspektywę i pomyśleć niekonwencjonalnie. Myśl jest zainspirowana książką prof. Michała Hellera pt. Ostateczne wyjaśnienia wszechświata.

sobota, 20 lutego 2010

Zakład Pascala

Prawdopodobieństwo wyrzucenia kością jakiejś liczby wynosi 1/6. Gdy zakładam się z kimś obstawiając tą samą kwotę, że wyrzucę daną liczbę, podczas gdy druga osoba mówi, że jej nie wyrzucę, to szanse są 1 do 5, podczas gdy moja ewentualna strata jest taka sama jak ewentualny zysk. Jeśli życiowa sytuacja, lub szaleńcze emocje nie pchają nas w tę stronę, to trudno wyobrazić sobie przyjęcie takiego zakładu.

Aby zakład taki był sprawiedliwy musiałbym obstawić trzy z sześciu liczb, lub przeciwnik postawić by musiał pięciokrotność mojego wkładu. W pierwszym przypadku prawdopodobieństwo sukcesu jak i porażki są sobie równe, oraz ewentualna strata i zysk również są sobie równe. W drugim, szansa na zwycięstwo do szansy na porażkę wynosi 1 do 5, ale taki sam jest też stosunek ewentualnej straty do zysku. Taki zakład jest uczciwy.

Zakład byłby opłacalny, gdybym mógł obstawić 5 liczb, wkładając tą samą kwotę co mój przeciwnik. Gdy stosunek ewentualnej wygranej do ewentualnej straty jest większy niż stosunek prawdopodobieństwa sukcesu do prawdopodobieństwa porażki, to zakład jest opłacalny. O ile bardziej opłacalny jest gdy stosunek wygranej do straty jest nieskończenie wielki, a prawdopodobieństwa są skończone?

Czas naszego ziemskiego życia jest nieskończenie wiele razy krótszy od czasu ewentualnego życia wiecznego. Jeśli zatem założymy z dowolnym skończonym prawdopodobieństwem, że Bóg istnieje, i że za poświęcenie mu życia ziemskiego, dane nam będzie żyć wieczne, to na mocy matematyki, zakład który przyjmiemy musi być opłacalny. Oczywiście nie jestem odkrywczy przeprowadzając taką analizę. Ten tok myślowy znany jest powszechnie jako Zakład Pascala.

Przyjmując zakład Pascala skłaniamy się do czynienia dobra, dla ewentualnej nagrody. Naszą motywacją nie jest dobro drugiego człowieka, ale własny interes. Jak to się ma do czystych intencji, które powinny napędzać nasze działania? Czy dobro nie powinno być zarówno wynikiem jak i intencją naszych działań? Chrystus w Kazaniu na Górze przestrzega przed nieczystymi intencjami.

Emmanuel Levinas przeciwstawiając się heideggerowskiemu byciu-ku-śmierci i całej związanej z tym ontologii, charakteryzuje człowieka jako bycie-dla-drugiego. To odpowiedzialność za drugiego człowieka i bezinteresowność są podstawą podmiotowości. Tym samym wysuwa etykę przed ontologię. Jeśli iść za nauką Chrystusa to etyka ma charakter pierwotny, a więc i bezinteresowność powinna charakteryzować nasze działania. Tymczasem nagroda w postaci wiecznego życia neguje tę bezinteresowność.

Jaki wniosek? Czy filozofia wiary przeciwstawna jest samej sobie? A może całą nagrodą za dobro jest właśnie to dobro i świat, w którym to dobro ma swoje miejsce? Może nie czeka nas żadne życie po życiu. Tym samym założenie Zakładu Pascala przestaje spełniać warunek opłacalności. Prawdopodobieństwo zwycięstwa życia po życiu staje się równe zeru, a nasze ziemskie życie nabiera wymiaru nieskończoności, bo teraz właśnie możemy czynić dobro, które uczyni nas nieśmiertelnymi w świecie, w którym to dobro ma miejsce. Poświęcenie naszego życia dla z góry przegranego zakładu staje się absurdem.

A może poświęcenie życia Bogu, oznacza właśnie czynienie bezinteresownego dobra? Jednak przyjmując zakład nastawiamy się właśnie na interes, podczas gdy prawdziwe dobro czynić można tylko bezinteresownie. Zatem może to nie filozofia wiary jest przeciwstawna samej sobie, ale właśnie Zakład Pascala? Przyjmując zakład nie możemy żyć dla Boga, a więc nie możemy go wygrać. Nie przyjmując tego zakładu, również nie możemy go wygrać. Zakład ten można tylko przegrać. Jedyną właściwą drogą jest zdanie sobie sprawy, że nie ma żadnej nagrody za dobro poza samym tym dobrem. Inaczej nigdy nasze intencje nie będą czyste!

środa, 17 lutego 2010

Teraz

Jeszcze ostatni raz... Jeszcze w tym roku sobie pozwolę, ale w przyszłym już na pewno się powstrzymam... Dziś jeszcze zapalę, ale od jutra rzucam... W tym miesiącu poszaleję, ale w przyszłym już na pewno odłożę trochę pieniędzy... Jeszcze raz to zrobię, ale już nigdy więcej...

Brzmi znajomo? Często zdajemy sobie sprawę, że coś należy zmienić, ale tego nie robimy. Chwilowa słabość bierze górę i ulegamy, wmawiając sobie, że zmienię to, ale następnym razem. Jeśli wierzylibyśmy w powtórne życie, to pewnie to jedno zmarnowalibyśmy, z ambitnym planem odegrania się w kolejnym. Jeśli wszechświat jest pulsujący i po fazie rozszerzania nadejdzie faza kurczenia i kolaps, a następnie ponowny wybuch i rozszerzanie, to będziemy przeżywać kolejne życie. Może tamto będzie lepsze?

Zamiast samemu odpowiadać na to pytanie zacytuję Prot'a, bohatera filmu K-PAX.

I wanna tell you something Mark, something you do not yet know, that we K-PAXians have been around long enough to have discovered. The universe will expand, then it will collapse back on itself, then will expand again. It will repeat this process forever. What you don't know is that when the universe expands again, everything will be as it is now. Whatever mistakes you make this time around, you will live through on your next pass. Every mistake you make, you will live through again, & again, forever. So my advice to you is to get it right this time around. Because this time is all you have.

Jedyne, co mamy to TERAZ. Marnując okazję do naprawienia błędu, marnujemy TERAZ i w przypadku ponownej okazji, zaprzepaścimy ją również. Trzeba wykorzystywać to TERAZ, bo jeśli nie, to będziemy powtarzać nasze błędy nieustannie, w kółko, w nieskończoność.

poniedziałek, 15 lutego 2010

B.B. King & Gary Moore - The Thrill is Gone

Jeśli ktoś lubi blues'a i magiczne brzmienia gitar elektrycznych, to powinien zdecydowanie przesłuchać tej interpretacji dzieła B.B. King'a.

niedziela, 14 lutego 2010

Czy Ziemia będzie jak K-PAX?

Wczoraj po raz drugi obejrzałem film Iaina Softley'a pt. K-PAX. Głównym bohaterem jest Prot (Kevin Spacey), który utrzymuje, że pochodzi z planety o tytułowej nazwie. Przez ludzi potraktowany jest jako chory psychicznie i ląduje w szpitalu, gdzie zajmuje się nim dr Mark Powell (Jeff Bridges). Nawiązuje się między nimi specyficzna relacja, w każdy próbuje przekonać drugiego do swojej racji. Film pozostawia problem prawdy nierozwiązany, co pozwala zastanowić się nad głębią przekazu.

Na planecie K-PAX nie istnieje rząd ani prawo. Zdziwiony doktor pyta, w jaki sposób mieszkańcy odróżniają dobro od zła. W odpowiedzi słyszy:

Every being in the universe knows right from wrong, Mark.

Gdy doktor nie daje za wygraną i pyta, w jaki sposób K-PAXianie każą, tych którzy dopuścili się zła, Prot odpowiada:

Let me tell you something, Mark. You humans, most of you, subscribe to this policy of an eye for an eye, a life for a life, which is known throughout the universe for its... stupidity. Even your Buddha and your Christ had quite a different vision. But nobody's paid much attention to them, not even your Buddhists and your Christians.

Jak daleko nam jeszcze do zrozumienia Buddy i Chrystusa? Czy w końcu zrozumiemy, że zła złem nie zwyciężymy? A jeśli zrozumiemy, czy nie będzie już za późno?

piątek, 12 lutego 2010

Ofiarowanie serca

Życie jest nieustannym dążeniem do celów. Instynkt narzuca potrzeby, a rozum pragnienia. Obieramy sobie jakąś ścieżkę, na której realizujemy kolejno wybrane przez nas cele. Głód nie tylko zmusza nas do podjęcia wysiłku, aby go zaspokoić i dostarczyć energii koniecznej do życia, ale również budzi w nas pragnienie, żeby następnym razem wysiłek podjęty do zaspokojenia tego głodu był mniejszy. W celu łatwiejszego i przyjemniejszego życia, gromadzimy różnego rodzaju dobra. Mogą to być zapasy pożywienia, narzędzia do jego zdobywania, lub pieniądze do jego nabycia.

Nie da się ukryć, że przyjemnie jest posiadać. Lubimy posiadać, rozkoszować się dobrami. Przywiązujemy się do nich. Stanowią dla nas pewną wartość. Część moralistów jednak uczy nas, żeby nie przywiązywać się do dóbr. Przywiązanie utrudnia nam rozstanie się z dobrem, gdy przyjdzie taka konieczność lub powinność. Unikając przywiązania do posiadania, ułatwiamy sobie realizację obowiązku jaki przed nami stanie, a który będzie wiązał się ze zrzeczeniem się określonego dobra.

Ciekawe słowa przeczytałem u Emmanuela Levinasa w książce pt. Inaczej niż być lub ponad istotą:

Pokazaliśmy, że określająca psychikę struktura jeden-za-innego - znaczenie - nie jest niewinną relacją formalną, lecz ciężarem i powagą ciała oderwanego od swojego conatus. Biernością (...). Biernością bycia dla innego, która możliwa jest tylko jako ofiarowanie chleba, który spożywam. Najpierw jednak trzeba rozkoszować się tym chlebem, nie po to, by ofiarowanie go stało się zasługą, ale aby móc ofiarować wraz z nim swoje serce - aby ofiarować samego siebie w tej ofierze. Rozkoszowanie się jest niezbędnym elementem wrażliwości.

Może warto zatem przywiązywać się do dóbr i nimi rozkoszować. Wypełnienie obowiązku jest krokiem w nawiązywaniu relacji. Jeśli ofiarujemy dobro, do którego nie jesteśmy przywiązani, to krok będzie niewielki, bo z ofiarą tą nie pójdzie w parze ofiarowanie własnego serca. Zrzeczenie się dobra, którym się rozkoszujemy jest dużo trudniejsze, ale za to krok jest dużo większy. Między mną a drugim człowiekiem rodzi się więź oddania. Ofiarowuję siebie wraz z dobrem, którego się zrzekam.