Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Myśli Klasyków. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Myśli Klasyków. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 17 grudnia 2013

Jeżeli Boga nie ma ...

Minęło już niestety sporo czasu, od mojego ostatniego wpisu. Ogrom innych zajęć i obowiązków nie pozwala mi na regularne formułowanie moich myśli, co nie znaczy, że cokolwiek w tej sytuacji bym chciał zmienić. Oprócz codziennych zajęć, mnóstwo czasu włożyłem w nadrobienie zaległości w lekturze, a proza tego właśnie twórcy, którym w ostatnim czasie jestem zafascynowany okazała się tak wciągająca, że każdą wolną chwilę z przyjemnością spędzałem z nosem między stronnicami powieści. Zbrodnia i kara, Bracia Karamazow, Biesy i w końcu Idiota to największe dzieła Fiodora Dostojewskiego, a jednocześnie bardzo grube tomiska, które pomimo dużej objętości pochłania się w mgnieniu oka. Wielokrotnie na pewno będę wracał do różnych postaci przedstawionych w tych powieściach, gdyż właściwie każda z nich jest swoistym studium psychologii i etyki. Poza nielicznymi wyjątkami brakuje tam wyrazistych wzorców i antywzorców, co jest efektem jakże prawdziwej koncepcji nieustannej wewnętrznej walki i złożoności psychiki człowieka.

Dziś napomknę tylko o jednej myśli, która przewija się przez bogactwo jego spuścizny.

Jeżeli Boga nie ma, wszystko jest dozwolone.

Zarówno w świadomości powszechnej, jak i w ustach części domorosłych filozofów, jest ona przypisywana Dostojewskiemu, jako jego własny pogląd. To z jednej strony dostarcza argumentów i wzbogaca autorytet tych, dla których istnienie Boga jest aksjomatem i zarazem jedynym źródłem moralności, oraz jedynym powodem, dla którego pewnych rzeczy robić nie wolno. Z drugiej strony powoduje to, że dla części osób Dostojewski takim poglądem udowadnia swoją niedojrzałość filozoficzną. Moim zdaniem zarówno argumentacja dla pierwszych, jak i pretensje drugich są całkowicie nieuzasadnione i udowadniają jedynie to, że zamiast zagłębić się w lekturę powieści, przeczytali jedynie ich opis z tylnych okładek.

To, że Dostojewski umieszcza w głowie swoich bohaterów pewną ideę, wcale nie oznacza, że jest to idea jego własna i że się z nią zgadza. Aby mieć dyskusję, czy nawet jakąkolwiek dynamikę, jego bohaterowie muszą się różnić pod różnymi względami. Jedni uważają, że Bóg jest bo być musi, inni uważają, że po prostu jest, jeszcze inni, że Go nie ma, a niektórzy powtarzają za Voltaire'm że jeśli Go nie ma, to należy Go wymyślić. Jeśli miałby bohatera, który uważa, że dwa plus dwa, to pięć, a drugiego, który uważa, że dwa plus dwa to trzy, to przecież nie udowadnia, że Dostojewski uważa, że którykolwiek z nich ma rację. Pogląd Dostojewskiego wyraziłby się w przebiegu wydarzeń, gdy obaj zrozumieją, że się mylą. Podobnie jest w przypadku problemu istnienia Boga i jego wpływu na istnienie moralności.

Wystarczy spojrzeć jakie są dalsze losy osób, które formułują powyższą myśl, by zrozumieć ponad wszelką wątpliwość, jakie jest zdanie rosyjskiego pisarza. Raskolnikow (Zbrodnia i kara) wymyślił "wielką" ideę opartą na tym, że skoro Boga nie ma, to człowiek, który wyrasta ponad przeciętność, zwyczajnie ma prawo do zbrodni w imię wyższych celów. Pomimo wielu wątpliwości i niepewności morduje starą lichwiarkę i jej siostrę. Jaki jest efekt? Popada w malignę i traci rozum. Podświadomie wykonuje działania prowadzące do ujawnienia prawdy. Wcale nie przyjmuje istnienia Boga, a mimo wszystko wie, że nie miał prawa zrobić tego, co zrobił. Idąc ulicą, czuje się wyobcowany. Wie, że nie może zwrócić się do nikogo o pomoc, bo wszyscy teraz są mu obcy. Swoim czynem zerwał swoją więź z otaczającymi go ludźmi. Po ratunek idzie do..... Powstrzymam się przed ujawnieniem dalszej treści, by nie psuć lektury tym, którzy planują wziąć Zbrodnię i karę do ręki w najbliższym czasie.

Podobną tezę przyjmował Mikołaj Stawrogin (Biesy), oraz Iwan Karamazow (Bracia Karamazow). Losy obydwu również nie zostawiają cienia wątpliwości, jakie jest zdanie Dostojewskiego na ten temat. Zastrzegam, że nie chodzi mi bynajmniej o to,  jakoby Dostojewski miał zaprzeczać istnieniu Boga. Wyraźnie jednak daje do zrozumienia, że nie uważa on, że "jeżeli Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone". Póki co, nie będę opisywał szczegółów, ponieważ mam szczerą nadzieję, że ci z Was, którzy nie mieli okazji jeszcze rozkoszować się prozą tego wielkiego pisarza, sięgną po książkę, by w głębi lektury, samemu zastanowić się nad podsuwanymi przez autora problemami i ideami. Naprawdę warto!

poniedziałek, 25 lutego 2013

Wypaczone pojęcia o życiu

Zazwyczaj ludzie myślą, że złodziej, morderca, szpieg, prostytutka uznając swój zawód za zły muszą się go wstydzić. Dzieje się wręcz przeciwnie. Ludzie, którzy czy to wskutek zrządzenia losu, czy też wskutek popełnionych grzechów lub błędów znajdą się w pewnej sytuacji, stwarzają sobie - bez względu na to, jak dalece jest ona sprzeczna z prawem - taki pogląd na życie w ogóle, że uważają swoją sytuację za dobrą i słuszną. Chcąc zaś umocnić takie pojęcie, instynktownie trzymają się tych środowisk, które uznają tworzone przez nich poglądy i zajmowane przez nich miejsce w życiu. Dziwi nas to, gdy chodzi o złodziei chełpiących się swą zręcznością, o prostytutki chlubiące się swą rozpustą, o morderców chwalących się swym okrucieństwem. Ale dziwi nas to tylko dlatego, że krąg atmosfery, w której żyją ci ludzie, jest ograniczony i, co najważniejsze, że my znajdujemy się poza nim. A czyż nie to samo zjawisko widzimy wśród bogaczy chełpiących się swym bogactwem, to jest grabieżą, wśród wodzów chełpiących się swymi zwycięstwami, to jest morderstwem, wśród władców chełpiących się swą potęgą, to jest przemocą? Nie dostrzegamy, że ci ludzie stworzyli sobie wypaczone pojęcia o życiu, o tym, co dobre, a co złe, po to, by usprawiedliwić swoje poglądy, a nie dostrzegamy tylko dlatego, że ludzie o tak wypaczonych pojęciach stanowią większość i że my sami do nich należymy.

Lew Tołstoj, Zmartwychwstanie

wtorek, 13 marca 2012

Cicha sprawiedliwość

Niezwykle ciekawą jest twórczość Friedricha Nietzschego. Jestem w trakcie trawienia jednego z największych jego dzieł pt. Tako rzecze Zaratustra. Często wydaje się, że jego nauka jest kompletnie sprzeczna z nauczaniem Chrystusa, bo zamiast odnosić się do nauki samego Chrystusa, mamy przed oczyma jej interpretacje. Jednak nieraz mam wrażenie, że jest ona właśnie kwintesencją myśli Chrystusa.

Dla przykładu taki fragment:

Nie dowierzajcie nikomu, co o swej sprawiedliwości mawiać rad! Zaprawdę, ich duszom brak nie tylko miodu. A gdy się sami za "dobrych a sprawiedliwych" podają, nie zapominajcie, że aby stać się faryzeuszami, brak im tylko - władzy!

Czy Chrystus również nie ganił swoich uczniów, gdy Ci przyszli pochwalić się swoimi osiągnięciami w głoszeniu Jego nauki? Czy On również nie błogosławił "ubogich duchem" oraz "cichych"? Gdy ktoś się chwali swoim dobrem, to czy nie sprzeniewierza się mu dla własnej akceptacji? Gdy się ktoś chwali swoim dobrem, to jakby domaga się nagrody. Tymczasem czy dobro, którego mógł dokonać, samo w sobie nie jest już jego nagrodą?

poniedziałek, 21 listopada 2011

Carpe Diem


Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie.

Ten fragment jednej z Pieśni Horacego, nawołuje do życia chwilą - Carpe Diem. Szczerze mówiąc nie znam za dobrze twórczości tego poety, ani filozofii w niej zawartej. Jeśli powyższa myśl ma być nawiązaniem do filozofii epikurejskiej, zniechęcającej do troski o przyszłość, a jedynie o teraźniejszość, to nie mogę się z nią zgodzić.

Ja bym jednak proponował trochę inną interpretację. Cele nasze lokujmy w przyszłości, natomiast działajmy tu i teraz dążąc do tych celów. Nie przesypiajmy dnia, bo nie wiadomo co będzie jutro. Jutro może nigdy nie nadejść. A może jutro z definicji nigdy nie nadchodzi. Jutro jutro przestanie być jutrem, a stanie się dziś. Będzie nowe jutro i dziś znów będziemy na nie odkładać ważne sprawy.

Od razu na myśl przychodzi mi sytuacja, w której ktoś wywiesza na drzwiach kartkę z napisem: Od jutra nie palę. Codziennie wychodząc do pracy, patrzy na tę kartkę i mówi: E! To dopiero od jutra. Paradoksalnie zachęca go to do korzystania z dziś i palenia podwójnie, bo przecież od jutra już koniec.

Czy często nie mamy w planach zrobić coś ważnego, coś pożytecznego, coś dobrego? Czy często nie chcemy czegoś zmienić w naszym życiu? I jak często odkładamy to na przyszłość, mówiąc: mam jeszcze czas? I tak dzień w dzień, tydzień po tygodniu. Zbyt "zmęczeni" by podjąć trud osiągania wyznaczonych celów. Trwamy, a może nawet wegetujemy. Życie ucieka przez palce, a my cały czas mamy ambitne plany na jutro. Tylko to jutro zmian nigdy nie następuje.

Może więc działać trzeba już dzisiaj. Chwytać każdą chwilę i wykorzystywać ją do realizacji celów. Wykorzystywać ją żyjąc, a nie wegetując. Oczywiście nie neguję potrzeby odpoczynku. Tylko może czasem warto zapytać samego siebie: Czy ja jeszcze odpoczywam? A może już marnuję czas? Carpe Diem!

piątek, 19 sierpnia 2011

Duch ludzkości

Gdy mówimy o ludzkim duchu przeważnie mamy na myśli jakiś wymiar życia jednostki. Czasem myślimy o dosłownym życiu ponad ciałem, przekraczającym granice śmierci. Innym znów razem myślimy o tym wszystkim co kształtuje życie człowieka, ale również o tym co po nim pozostaje. Jeszcze innym razem myślimy o tym, co tworzy się pomiędzy ludźmi, a co również może przetrwać śmierć. Tak czy inaczej, o duchu zawsze mówimy w kontekście jakiejś nieśmiertelności. Przeważnie jednak mamy na myśli pojedynczą jednostkę ludzką.

Dziś spróbuję wyjść trochę poza te nasze codzienne skojarzenia. Ciekawą koncepcję ducha prezentuje jeden z najwybitniejszych filozofów - Georg Wilhelm Friedrich Hegel. Próbuje on spojrzeć na ducha, nie jako na jednostkę, ale na całą ludzkość. Oczywiście duch rodzi się w jednostce, ale dorastając i rozwijając się, przestaje się w niej mieścić. Drogą prostej dwukierunkowej dialektyki zaczyna ogarniać najpierw swoją świadomość i samowiedzę, a następnie rozum, ducha i religię, by stać się gdzieś w przyszłości wiedzą absolutną, ogarniającą samą siebie.

Oczywiście bardzo uprościłem, bo przedstawienie całej myśli zawartej w Fenomenologii Ducha wymagałoby rozbicia na wiele miesięcy pełnych postów. Kto wie, może wrócimy do tego. Dziś jednak chciałbym skupić się na owym duchu oraz na tym, jak bardzo sprzeczna jest ta koncepcja, koncepcji ogólnie pojmowanej. Powszechnie rozumiemy ducha jako jakąś funkcję naszego istnienia, której dziedziną jest jednak nasze życie. Często zdaje się nam, że nasze życie jest wręcz areną jego walki. Zdolność naszego ego do przezwyciężania ciała w imię ducha jest wartością, którą kształtujemy w sobie w procesie rozwoju duchowego. Jednak cały czas mówimy o Duchu jako czymś, co jest ściśle związane z jednostką.

Spróbujmy jednak popatrzeć na chwilę okiem Hegla. Z jego filozofii wcale nie wynika, że człowiek powinien stawiać potrzeby ducha w opozycji do potrzeb ciała. Przeciwnie. Poprzez realizację potrzeb ciała, człowiek zapewnia duchowi rozwój. To dzięki temu, że człowiek prehistoryczny walczył o przetrwanie, odkrył ogień i wynalazł narzędzia. Dzięki żądzy podbojów, pchnął do przodu technologię. Dzięki nieodpartej pokusie dłuższego życia, znalazł środki na rozwój chemii i medycyny. Dzięki potrzebie bezpieczeństwa, zorganizował się w społeczeństwo. Jest ciekaw otaczającego świata, więc wkłada pracę w rozwój gospodarki, by zdobyć środki do tego potrzebne. Przykładów można by mnożyć na potęgę.

Czy zatem człowiek, ma zapomnieć o własnym rozwoju duchowym? Przecież gdy pracuje nad własnymi indywidualnymi celami, to wkłada energię w rozwój ducha ludzkości. Każde jego dążenie pozostawia kwant energii, przyczyniającej się do jego wzrostu. A może indywidualny rozwój duchowy nie stoi w sprzeczności z rozwojem ducha ludzkości? Może potrzeba rozwoju duchowego zaczyna istnieć jako indywidualna potrzeba człowieka? Może człowiek przestaje znajdować satysfakcję jedynie w folgowaniu ciału? Może w świecie, w którym zaczyna już do bólu płytką być apoteoza prostych przyjemności, człowiek zaczyna potrzebować czegoś głębszego?

A może w ogóle własny rozwój duchowy jest najskuteczniejszą metodą rozwoju duchowego ludzkości? Trudno powiedzieć. Hegel postulował dążenie do indywidualnych celów, ale pisał na przykładzie historii (bliższej czy dalszej). Do dziś uważa się go za największego filozofa historii. Jednak można próbować antycypować i zastanowić się, czy droga rozwoju ducha ludzkości nie pójdzie tym samym szlakiem, co droga rozwoju duchowego jednostki. A może znajdzie jeszcze lepszą drogę? Filozofia w końcu nie kończy się na historii i teraźniejszości. Czasem widząc cel w przyszłości, warto poszukać optymalnej drogi do tego celu. Ale czy ktoś wie jaka jest najlepsza?

wtorek, 21 grudnia 2010

Kochać Boga, kochać człowieka

Coraz bardziej zastanawiam się, czy istnieje miejsce, w którym nie czeka na nas niespodzianka. Ostatnio przeglądałem portal demotywatory.pl i trafiłem na genialną myśl Karola Wojtyły:

Jak można kochać Boga, który jest niewidzialny nie kochając człowieka, który jest obok nas?

Myślę, że to retoryczne pytanie można pozostawić bez komentarza.

wtorek, 27 lipca 2010

Człowiek i państwo

Człowiek na swojej życiowej ścieżce wyznacza sobie cele i podejmuje działania zmierzające do ich realizacji. Spotyka drugiego człowieka i nawiązuje z nim relacje. Często ten drugi człowiek pomaga w realizacji tych celów i vice versa. Im silniejsza relacja, tym więcej wspólnych celów, do których wspólnie się dąży. Gęstość interakcji z drugim człowiekiem rośnie. Do swobody nawiązywania i utrzymywania relacji potrzebna jest wolność. Jednak we współczesnym świecie doświadczamy ograniczania tej wolności na rzecz innych wartości. Dokonuje tego podmiot o tajemniczej nazwie: "państwo".

Państwo broni wolności człowieka, ale jednocześnie ją samo ogranicza. Państwo ustala prawo, któremu obywatel się musi podporządkować. Państwo dysponuje siłą, która może odpowiedzieć na agresję ze strony innego państwa (wojsko) lub innego obywatela (policja), ale jednocześnie może przymusić do oczekiwanych zachowań. Państwo pobiera podatki i państwo udziela pomocy potrzebującym. Jakby weszło pomiędzy mnie, a drugiego człowieka zastępując normalną międzyludzką relację. Już nie wchodzę w relację z drugim człowiekiem, ale z państwem. Bo państwo jest pewniejsze. Można sparafrazować słynny tekst z filmu Juliusza Machulskiego pt. Seksmisja: "Państwo rządzi, państwo radzi, państwo nigdy cię nie zdradzi." Jednak czym jest to państwo? Skąd się bierze taki podmiot i jakie prawo, poza prawem siły ma ono by decydować o naszym życiu?

Jak zauważył Franz Rosenzweig w swym życiowym dziele pt. Gwiazda Zbawienia, pojęcie państwa nowożytnego różni się od pojęcia wypracowanego przez starożytnych Greków. W naszym świecie, państwo jest strukturą ustaloną i odgórną. Jego prawo do władzy bierze się z samego pojęcia państwa. Człowiek nie może nie zgodzić się na przynależenie do państwa. Jest do niego siłą wcielony. Może jedynie wpływać na jego kształt, na jego rolę, ale to ono będzie kształtowało jego życie, a nie odwrotnie. Państwo roztacza niewidzialne macki nad głowami obywateli i wchłania ich wraz z ich majątkiem, dokonaniami, życiem.

Co innego było u zarania pojęcia państwa. Państwo nie było oddzielnym podmiotem, który przymuszał obywateli. To obywatele zbierali się razem. Łączyły ich wspólne cele. Na rzecz tych celi gromadzili się i podejmowali działania. Każdy dobrowolnie. Nikt nie miał wymuszać na innym przynależności do czegokolwiek. Jednak państwo broniło swoich obywateli, bo był to jeden z celów dla których ludzie się zgromadzili. Państwo nie było strukturą obejmującą obywateli, sprowadzając ich do roli komórek organizmu. To obywatel był podmiotem i miał pełną wolność. Swoim działaniem wpływał na życie państwa a nie odwrotnie. Człowiek zatapiał się w jedności państwa, a nie państwo zatapiało człowieka w sobie.

Implementacja takiego państwa pewnie w naszym świecie jest mało realna. Chociażby dlatego, że definicja greckiego państwa nie daje możliwości powstania reprezentacji obywateli. Wtedy siłą rzeczy reprezentacja stałaby się taką strukturą, która ustalałaby prawo i nakazywała podporządkowanie. A przecież ktoś musi mieć w rękach władzę na wypadek agresji z zewnątrz. Czy nie nadużyje tej władzy?

Czy zatem nowożytne państwo musi zwyciężyć? Czy człowiek skazany jest na rolę nieświadomej komórki? A może istnieje droga, żeby to człowiek na powrót stał się podmiotem w świecie?

poniedziałek, 28 czerwca 2010

Pozorne przeciwieństwa

Logika wskazuje, że przeciwieństwem prawdy jest fałsz. Jeśli wiele osób głosi sprzeczne z sobą tezy, to tylko jedna z nich może mieć rację. Uznając więc własny punkt widzenia na pewne sprawy jako prawdziwy, stwierdzić musimy, że pozostałe punkty widzenia, o ile są sprzeczne z naszym, muszą być fałszywe. A kim są ludzie, którzy głoszą fałszywe tezy? W naszym wyobrażeniu, są po niewłaściwej stronie barykady (bo przecież w naszym świecie muszą takowe być). Gdy dochodzi do starcia i wytaczają oni argumenty przeciwko nam, uważamy ich za hipokrytów, głupców lub kłamców. Przyklejamy do nich epitety, typu: zakłamani, podli, nikczemni. Bo przecież jak mogą mieć rację skoro, to my ją mamy?

Tak to jest gdy zero-jedynkową logikę próbujemy implementować w skomplikowanym kontinuum rzeczywistości. Tymczasem Antoine de Saint-Exupery proponuje nam inną logikę. Przeciwieństwem prawdy nie jest fałsz, ale inna prawda. Mój punkt widzenia przedstawia pewną prawdę, ale przedstawia ją fragmentarycznie. Ktoś inny, choć głosi tezy sprzeczne z naszymi, patrzy na prawdę z innej strony i odkrywa swój własny fragment. To, że ktoś się z nami nie zgadza, nie oznacza, że głosi fałsz. Głosi on swoją, równie uprawnioną prawdę. Żeby się z nim porozumieć, potrzeba znaleźć część wspólną, bowiem przeciwieństwa są tylko pozorne.

Pozornie życie i śmierć sobie zaprzeczają. Jednak gdy z płaszczyzny logiki tych dwóch słów przeniesiemy się do płaszczyzny logiki ich sensów, to dojdziemy do z goła odmiennego wniosku. Załóżmy, że coś jest sensem życia człowieka. Dla każdego może to być coś innego. Ktoś żyjąc czymś, poświęca się temu. Jest gotów za to umrzeć i nie uważa tego nawet za wielkie poświęcenie. Po prostu, jeśli coś jest jego życiem, to woli oddać własne życie, niż widzieć jak to coś umiera. Gdy matka wychowuje własne dziecko, to żyje tym dzieckiem. Każdy gest, słowo, krok jest życiem matki. Cały sens jej życia zamyka się w tym drugim istnieniu. Do tego stopnia, że gdy dziecku grozi niebezpieczeństwo, matka rzuci się w ogień, by je uratować. Czym bowiem byłoby jej życie bez ukochanego dziecka. Nie ma więc przeciwieństwa między sensem życia a sensem śmierci, a więc konflikt słów życie i śmierć jest jedynie pozorny.

wtorek, 1 czerwca 2010

Dzień dziecka

Dzień dziecka uchodzi za dzień najmłodszych przedstawicieli naszego gatunku. Jednak zastanówmy się chwilkę. Jak zdefiniować dziecko? Czy najodpowiedniejszą definicją nie byłoby określenie, że jest to człowiek, który nie jest jeszcze w pełni człowiekiem? A czym jest bycie człowiekiem w pełni? Jak pisał Heidegger, człowiek przez całe życie charakteryzuje się jakimś "jeszcze nie". Zawsze przed nim jest jeszcze jakiś fragment czasu, który jest niezrealizowany. Pełnym człowiek jest dopiero w momencie śmierci. Przez całe życie natomiast staje się człowiekiem. Dokonując pewnego uproszczenia, możemy dojść do wniosku, że każdy z nas jest dzieckiem.

Wszystkim więc życzę, aby dzieciństwo przeżywali w ciągłym stawaniu się i aby, gdy w momencie śmierci spojrzą na to kim się stali, przepełniła ich wieczna radość. A w prezencie, kolejny cytat z Twierdzy, który dedykuję wszystkim dzisiejszym jubilatom.

Zabroniłem kupcom nadto zachwalać ich towary. Ponieważ niebawem zmieniają się w nauczycieli i uczą, że jest celem to, co ze swej natury jest tylko środkiem; pokazując w ten sposób oszukańczą drogę, upodlają człowieka, a chcąc mu sprzedać pospolitą melodię, czynią wszystko, aby jego dusza stała się pospolita. Dobrze bowiem, kiedy przedmioty wytwarza się, aby służyły ludziom, ale strasznie - kiedy ludzi tworzy się, aby byli jak kosze na śmiecie, gotowe na przyjęcie przedmiotów.

Życzę, aby w tym świecie, w którym usilnie sprzedawana jest pospolitość umiejętnie szukać prawdziwie wartościowych melodii.

czwartek, 27 maja 2010

Stawanie się

Prawdą jest, że dobra, które mamy doceniamy wtedy gdy nam ich brak. Będąc zdrowym nie jesteś świadomy tego, że jesteś zdrowy. Na horyzoncie masz już inny cel i inne sprawy rozważasz niż własne zdrowie. Rozważasz sprawy, do których zdrowie Ci jest potrzebne. Natomiast gdy coś Ci dolega, zaczynasz doceniać, jak dobrze jest być zdrowym.

Podobnie samotność uświadamia, jak bardzo kochamy ludzi, których spotykamy dookoła, a codzienny widok miejskich zabudowań uświadamia nam piękno natury. Gdy czegoś nam brak, może warto się zastanowić, czego nam nie jest brak. Zamiast będąc chorym marudzić, że się nie ma sił, a chodząc do pracy, marudzić, że przydałby się odpoczynek doceńmy odpoczynek, gdy jesteśmy chorzy, a zdrowie, gdy jesteśmy w pracy. A może lepiej jest zawsze uświadamiać sobie brak? Może ten brak napędza nas i powoduje, że stajemy się człowiekiem.

Temat w taki sposób ujął Antoine de Saint-Exupery w swojej ostatniej (niedokończonej) książce pt. Twierdza.

A przecież miłości uczysz się wtedy, kiedy miłości ci brak. I błękitnego pejzażu twoich gór uczysz się właśnie wśród skał, kiedy wędrujesz ku grzbietowi, a Boga uczysz się, tylko ćwicząc się w modlitwach, na które nie ma odpowiedzi. Bo tylko to da ci pełnię i nie rozmieni cię na drobne, co osiągniesz poza codziennym biegiem dni, wtedy gdy twój czas zamknie się koliście i kiedy przestaniesz się stawać, a dozwolone ci już będzie być.

... co osiągniesz poza codziennym biegiem dni ... . Skupieni w pociągu codziennych spraw, zapominamy o tym, że poza cyklicznym biegiem czasu istnieje także liniowy. Bez wykraczania poza siebie nigdy nie dane nam będzie być, gdyż wtedy przestajemy się stawać.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Źródło wolności


Dwie rzeczy napełniają umysł coraz to nowym i wzmagającym się podziwem i czcią, im częściej i trwalej nad nimi się zastanawiamy: niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie. Nie potrzebuję ich szukać ani jedynie domyślać się poza polem mego widzenia jako spowitych w ciemnościach lub poza [granicami poznania]; widzę je przed sobą i wiążę je bezpośrednio ze świadomością mego istnienia.

Słowa te pochodzą z Krytyki Praktycznego Rozumu autorstwa Immanuela Kanta. Prawo moralne jest efektem działania naszego rozumu i rozpoznania tego, co słuszne od tego, co niesłuszne. Znajdujemy się w jakiejś sytuacji i prawo moralne stawia kategoryczny imperatyw dotyczący naszego dalszego działania. W naszym życiu działamy nie tylko na podstawie prawa moralnego, ale również na podstawie innych pryncypiów, takich jak na przykład: własna szczęśliwość.

Niech naszym pryncypium będzie chwalebna skądinąd chęć rozsądnego gospodarowania środkami finansowymi. Z tym pryncypium związane by było zdefiniowanie oczekiwanych różnić w przychodach i rozchodach naszego budżetu. Każdy dodatkowy przychód musi być z tego punktu widzenia bardzo mile widziany. Gdy zatem idzie przed nami inna osoba na ulicy i widzimy jak wypada jej pieniądz z kieszeni, to nasze pryncypium każe nam pieniądz ten zachować dla siebie.

Oczywiście wyczuwamy, że coś tu jest nie tak. Wewnętrzne prawo moralne stawia imperatyw, który ważniejszy jest niż to nasze pryncypium i każe ten pieniądz oddać. Chcemy zatrzymać, ale powinniśmy oddać. Mamy do czynienia ze skłonnością z jednej strony i z obowiązkiem z drugiej. Co wybierzemy? Tu jest nasza decyzja. Wg Kanta to właśnie prawo moralne rodzi w nas wolność w sensie pozytywnym. W odróżnieniu od wolności w sensie negatywnym, która jest wolnością OD ograniczeń, wolność pozytywna jest wolnością DO. Wolnością do decyzji dotyczącej obowiązku.

wtorek, 23 marca 2010

Dobro dla dobra

Niedawno pisałem, że dobro tak naprawdę powinno być czynione nie dla nagrody, sławy czy wdzięczności, ale bezinteresownie. Dla samego dobra. Oto, co na ten temat znalazłem u Marka Aureliusza.

Jeśliś zrobił coś dobrego, a inny tego dobrodziejstwa doświadczył, po cóż - jak głupiec - szukasz poza tym jeszcze czegoś trzeciego, a to albo sławy dobroczyńcy, albo wzajemności?

Jest to myśl nr 75 w księdze siódmej Rozmyślań. Nawet wielki cesarz wielkiego mocarstwa rozumiał, że dobra nie czyni się dla nagród, ale dla samego dobra.

niedziela, 21 marca 2010

Cel?

Korzystając z chwili urlopu, czytam sobie Rozmyślania, Marka Aureliusza. Wiele jest ciekawych przemyśleń do jakich dotarł ten cesarz filozof. W drugiej księdze napotkałem na przykład taką myśl:

Czemu cię zajmuje to, co się dzieje poza tobą? Zapewnij sobie chwilę wolną do uczenia się czegoś dobrego i przestań błądzić w koło. Innego też rodzaju błądzenia należy unikać. Albowiem i ci są szaleni, którzy życie strawili w pracy, jeżeli nie mają celu, ku któremu kierują popędy wszelkie i w ogóle swoje myśli.

Uderza druga osoba, w której wypowiada się autor. Zaniepokojonych jednak spieszę uspokoić, że Rozmyślania kieruje on do siebie samego. Forma autorefleksji. Oj gdyby większa liczba rządzących największymi imperiami była przy okazji filozofami, którzy nie wahają się krytycznie spojrzeć na własne życie.

Wracając jednak do myśli, to czy czasem nie brakuje nam takiego celu, ku któremu powinniśmy kierować nasze popędy i myśli?

sobota, 20 lutego 2010

Zakład Pascala

Prawdopodobieństwo wyrzucenia kością jakiejś liczby wynosi 1/6. Gdy zakładam się z kimś obstawiając tą samą kwotę, że wyrzucę daną liczbę, podczas gdy druga osoba mówi, że jej nie wyrzucę, to szanse są 1 do 5, podczas gdy moja ewentualna strata jest taka sama jak ewentualny zysk. Jeśli życiowa sytuacja, lub szaleńcze emocje nie pchają nas w tę stronę, to trudno wyobrazić sobie przyjęcie takiego zakładu.

Aby zakład taki był sprawiedliwy musiałbym obstawić trzy z sześciu liczb, lub przeciwnik postawić by musiał pięciokrotność mojego wkładu. W pierwszym przypadku prawdopodobieństwo sukcesu jak i porażki są sobie równe, oraz ewentualna strata i zysk również są sobie równe. W drugim, szansa na zwycięstwo do szansy na porażkę wynosi 1 do 5, ale taki sam jest też stosunek ewentualnej straty do zysku. Taki zakład jest uczciwy.

Zakład byłby opłacalny, gdybym mógł obstawić 5 liczb, wkładając tą samą kwotę co mój przeciwnik. Gdy stosunek ewentualnej wygranej do ewentualnej straty jest większy niż stosunek prawdopodobieństwa sukcesu do prawdopodobieństwa porażki, to zakład jest opłacalny. O ile bardziej opłacalny jest gdy stosunek wygranej do straty jest nieskończenie wielki, a prawdopodobieństwa są skończone?

Czas naszego ziemskiego życia jest nieskończenie wiele razy krótszy od czasu ewentualnego życia wiecznego. Jeśli zatem założymy z dowolnym skończonym prawdopodobieństwem, że Bóg istnieje, i że za poświęcenie mu życia ziemskiego, dane nam będzie żyć wieczne, to na mocy matematyki, zakład który przyjmiemy musi być opłacalny. Oczywiście nie jestem odkrywczy przeprowadzając taką analizę. Ten tok myślowy znany jest powszechnie jako Zakład Pascala.

Przyjmując zakład Pascala skłaniamy się do czynienia dobra, dla ewentualnej nagrody. Naszą motywacją nie jest dobro drugiego człowieka, ale własny interes. Jak to się ma do czystych intencji, które powinny napędzać nasze działania? Czy dobro nie powinno być zarówno wynikiem jak i intencją naszych działań? Chrystus w Kazaniu na Górze przestrzega przed nieczystymi intencjami.

Emmanuel Levinas przeciwstawiając się heideggerowskiemu byciu-ku-śmierci i całej związanej z tym ontologii, charakteryzuje człowieka jako bycie-dla-drugiego. To odpowiedzialność za drugiego człowieka i bezinteresowność są podstawą podmiotowości. Tym samym wysuwa etykę przed ontologię. Jeśli iść za nauką Chrystusa to etyka ma charakter pierwotny, a więc i bezinteresowność powinna charakteryzować nasze działania. Tymczasem nagroda w postaci wiecznego życia neguje tę bezinteresowność.

Jaki wniosek? Czy filozofia wiary przeciwstawna jest samej sobie? A może całą nagrodą za dobro jest właśnie to dobro i świat, w którym to dobro ma swoje miejsce? Może nie czeka nas żadne życie po życiu. Tym samym założenie Zakładu Pascala przestaje spełniać warunek opłacalności. Prawdopodobieństwo zwycięstwa życia po życiu staje się równe zeru, a nasze ziemskie życie nabiera wymiaru nieskończoności, bo teraz właśnie możemy czynić dobro, które uczyni nas nieśmiertelnymi w świecie, w którym to dobro ma miejsce. Poświęcenie naszego życia dla z góry przegranego zakładu staje się absurdem.

A może poświęcenie życia Bogu, oznacza właśnie czynienie bezinteresownego dobra? Jednak przyjmując zakład nastawiamy się właśnie na interes, podczas gdy prawdziwe dobro czynić można tylko bezinteresownie. Zatem może to nie filozofia wiary jest przeciwstawna samej sobie, ale właśnie Zakład Pascala? Przyjmując zakład nie możemy żyć dla Boga, a więc nie możemy go wygrać. Nie przyjmując tego zakładu, również nie możemy go wygrać. Zakład ten można tylko przegrać. Jedyną właściwą drogą jest zdanie sobie sprawy, że nie ma żadnej nagrody za dobro poza samym tym dobrem. Inaczej nigdy nasze intencje nie będą czyste!

piątek, 12 lutego 2010

Ofiarowanie serca

Życie jest nieustannym dążeniem do celów. Instynkt narzuca potrzeby, a rozum pragnienia. Obieramy sobie jakąś ścieżkę, na której realizujemy kolejno wybrane przez nas cele. Głód nie tylko zmusza nas do podjęcia wysiłku, aby go zaspokoić i dostarczyć energii koniecznej do życia, ale również budzi w nas pragnienie, żeby następnym razem wysiłek podjęty do zaspokojenia tego głodu był mniejszy. W celu łatwiejszego i przyjemniejszego życia, gromadzimy różnego rodzaju dobra. Mogą to być zapasy pożywienia, narzędzia do jego zdobywania, lub pieniądze do jego nabycia.

Nie da się ukryć, że przyjemnie jest posiadać. Lubimy posiadać, rozkoszować się dobrami. Przywiązujemy się do nich. Stanowią dla nas pewną wartość. Część moralistów jednak uczy nas, żeby nie przywiązywać się do dóbr. Przywiązanie utrudnia nam rozstanie się z dobrem, gdy przyjdzie taka konieczność lub powinność. Unikając przywiązania do posiadania, ułatwiamy sobie realizację obowiązku jaki przed nami stanie, a który będzie wiązał się ze zrzeczeniem się określonego dobra.

Ciekawe słowa przeczytałem u Emmanuela Levinasa w książce pt. Inaczej niż być lub ponad istotą:

Pokazaliśmy, że określająca psychikę struktura jeden-za-innego - znaczenie - nie jest niewinną relacją formalną, lecz ciężarem i powagą ciała oderwanego od swojego conatus. Biernością (...). Biernością bycia dla innego, która możliwa jest tylko jako ofiarowanie chleba, który spożywam. Najpierw jednak trzeba rozkoszować się tym chlebem, nie po to, by ofiarowanie go stało się zasługą, ale aby móc ofiarować wraz z nim swoje serce - aby ofiarować samego siebie w tej ofierze. Rozkoszowanie się jest niezbędnym elementem wrażliwości.

Może warto zatem przywiązywać się do dóbr i nimi rozkoszować. Wypełnienie obowiązku jest krokiem w nawiązywaniu relacji. Jeśli ofiarujemy dobro, do którego nie jesteśmy przywiązani, to krok będzie niewielki, bo z ofiarą tą nie pójdzie w parze ofiarowanie własnego serca. Zrzeczenie się dobra, którym się rozkoszujemy jest dużo trudniejsze, ale za to krok jest dużo większy. Między mną a drugim człowiekiem rodzi się więź oddania. Ofiarowuję siebie wraz z dobrem, którego się zrzekam.

wtorek, 8 września 2009

Niejasność spekulacji

Dyskusją akademicką jest rozważanie, na podstawie czego, można oceniać człowieka. Czy ważna jest intencja, czy efekt działania? Ciekawą myśl przedstawia Georg Wilhelm Friedrich Hegel w Fenomenologii Ducha. Otóż spotkawszy człowieka, jedynym, co możemy o nim powiedzieć, są nasze wrażenia. To kim on jest, czyli kantowski homo noumenon, może być kimś zupełnie innym, niż ten, jakim nam się ukazuje (homo phenoumenon). Jakakolwiek ocena jest czystą spekulacją i nie może mieć waloru obiektywności.

Hegel zauważa, że człowiek odsłania nam prawdę o swojej istocie poprzez własny czyn. Czyn możemy zanalizować dzięki efektowi działania osoby. Efekt, nadaje obiektywność naszej ocenie. Człowiek staje się tym, co czyni. Próbując analizować intencję tego czynu, cofamy się od odsłoniętej prawdy do etapu ponownych spekulacji i ponownie tracimy obiektywność.

Dalej filozof przywołuje hipotetyczną sytuację. Człowiek uprzedzony do drugiego, doświadczając od niego dobra, mógłby powiedzieć: "wiem, że uczyniłeś mi dobro, ale po twojej twarzy widzę, że jesteś złym człowiekiem i nie mogłeś mieć dobrych intencji, więc Twój czyn nie jest dobry". Jedyną odpowiedzią jaką może otrzymać za taką analizę jest według Hegla wymierzony policzek. Bynajmniej nie chodzi o urażoną dumę, ani o odpowiedź na niewdzięczność. Uderzenie w twarz, pokazuje jak niewiele znaczą rysy twarzy, z których rzekomo druga osoba wyciągnęła takie wnioski.

Trudno nie zgodzić się z Heglem w tym względzie. Jeśli chcemy obiektywnie ocenić czyjeś działanie, musimy opierać naszą ocenę na obiektywnych aspektach, a więc na efektach. Nie oznacza to jednak, że intencja nie jest ważna. Intencja ważna jest z punktu widzenia osoby czyniącej dobro, a nie z punktu widzenia osoby oceniającej. Ale osobie doświadczającej i oceniającej pozostają jedynie efekty. Inaczej cofamy się w niejasności spekulacji dewaluując czyn jako odsłonę tajemnicy, jaką jest istota człowieka.

wtorek, 18 sierpnia 2009

Ubrać myśl w proste słowa

Gotuje się we mnie, gdy widzę, co z nauki Chrystusa pozostało w obecnym "chrześcijaństwie". Dlaczego zamiast miłości, nauka chrześcijańska coraz bardziej pilnuje jakichś sztywnych norm i struktur, których skądinąd w ewangelii trudno się dopatrzeć? Czasem własną myśl trudno ubrać w słowa. Dlatego zamiast tego, przytoczę cytat z o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego.

Mistyka była dla Kołakowskiego czymś rdzennie religijnym, najczystszą postacią religii, wyzwoloną z uwikłań socjologiczno-polityczno-psychologicznych. To chrześcijaństwo dalekie od zmyślnych struktur scholastycznych. Kołakowski z dużym zrozumieniem przyjmował powiedzenie Erazma z Rotterdamu, że nie może zrozumieć, dlaczego z prostej Ewangelii teologowie wybudowali potworne, skomplikowane gmachy.

Polecam gorąco również cały wywiad.

czwartek, 30 lipca 2009

Res cogitans

Filozofów od wieków interesował związek między rzeczywistością, a postrzeganiem. Czy to, co do nas dociera w postaci fenomenów, jest zgodne z faktycznym (co to w ogóle znaczy) stanem? Od Arystotelesa po Husserla temat ten jest nieodłącznym elementem refleksji światopoglądowej. Nie jest moją intencją przedstawienie dziejów tych rozważań, ale przytoczenie jednego z bardziej interesujących poglądów na ten temat, którego autorem jest wybitny francuski filozof Rene Descartes, znany również jako Kartezjusz.

Nie można ze stuprocentową pewnością założyć, że to co nas otacza jest bytem faktycznie istniejącym. Istnieje niewielka możliwość, kładąca cień na wiarygodność naszej percepcji, że mami nas wyjątkowo złośliwy demon. Podsuwa nam do świadomości fakty i przedmioty, które w rzeczywistości nie mają miejsca. Oddziaływuje na nasze zmysły, intelekt, rozum i pamięć. Czy oznacza to, że niczego nie możemy być w stu procentach pewni?

Bynajmniej. Jest coś, czego istnienie jest dla mnie niezaprzeczalne. Fakt, że myślę, że odczuwam. Że jestem kartezjańskim res cogitans. Cogito ergo sum. Mogę zatem wiedzieć, że jestem i nie mogę mieć co do tego wątpliwości. Istnieje zatem we mnie coś, jakaś duchowość, coś co w przeciwieństwie do wszelkiej materii, wiem, że istnieje. Jest to coś boskiego, choć niedoskonałego. Wyrazem niedoskonałości jest to, że nie mogę być pewien niczego innego, że zawsze pozostaje cień wątpliwości. Jednak niedoskonałość nie jest zaprzeczeniem doskonałości ale jej jakimś fragmentem. Musi istnieć jakaś doskonałość. Jakiś absolut. Jakiś Bóg.

Jeśli założyć, że to ta doskonałość objawia nam rzeczywistość, to niesposób uwierzyć, że nas zwodzi, że nas oszukuje. Oszustwo bowiem stoi w jawnej sprzeczności z doskonałością. Jaki cel może mieć doskonałość w zwodzeniu człowieka? Czy chce podkreślić swoją doskonałość? Oznaczałoby to, że doskonałość potrzebuje czegoś więcej, a więc nie jest pełna, a więc nie jest doskonała. Skoro więc doskonałość nie zwodzi i nie oszukuje człowieka, możemy wysunąć dość logicznie uzasadnioną tezę, że świat, który postrzegamy wokół, również istnieje rzeczywiście.

W ten sposób Kartezjusz od poddania istnienia świata w wątpliwość wyprowadza pewność jego rzeczywistego istnienia. Myśl ta była przez jego następców poddawana krytyce, ale znajdowała również wiernych obrońców. Nie chciałbym tu zajmować ani stanowiska pro-, ani antykartezjańskiego, ale raczej zachęcić do chwili zadumy i zagłębiania się w treść przemyśleń wielkich filozofów.

piątek, 24 lipca 2009

Bóg i byt

Mistrz Eckhart, wielki średniowieczny mistyk, dominikanin, filozof i teolog, uważał, że Bóg i dusza człowieka to jedno. Jego poglądy przybliża nam prof. Leszek Kołakowski w cyklu tekstów pt. "O co nas pytają wielcy filozofowie". O poglądach mistyka mówi tak:

Co więcej, Bóg i byt są tym samym, bo Bóg z siebie samego tworzy, nie zaś z jakiegoś tworzywa, które by niezależnie od niego istniało; wolno przeto powiedzieć, że cokolwiek jest, jest Bogiem, jako że jest z Boga. W szczególności człowiek, to znaczy dusza ludzka, jest z Bogiem nieoddzielnie złączona. Jedno z heretyckich twierdzeń Eckharta powiada, że w duszy jest coś niestworzonego i niestwarzalnego. Należy więc sądzić, że w jakimś istotnym znaczeniu dusza jest Bogiem. W różnych formułach wyraża się ta sama dziwna prawda. Nie ma różnicy między jednorodzonym Synem Bożym a duszą, podobnie jak to, co białe nie może być czymś różnym od białości. I czyż nie mówi św. Augustyn, że Bóg jest bliższy duszy niż ona sobie sama? Bóg z kolei jest ponad wszelkim imieniem jakie Mu się nadaje; nie można Go nazwać dobrym ani lepszym, ani najlepszym; Boga dobrym zwać to jakby białe zwać czarnym.

Myślę, że ta myślą, na trzy wieki przed Descartes'em, Mistrz Eckhart dał podstawy pod filozofię dialogu. Bo skoro dusza ludzka i Bóg to jedno, to jak można postąpić w obliczu Twarzy drugiego człowieka. Czy nie należy właśnie tam, a nie tylko w sobie szukać Boga?

sobota, 18 lipca 2009

Wolność i odpowiedzialność

Banalna sprawa. Dzięki naszemu rozumowi i wolnej woli podejmujemy decyzję. Realizujemy ją bądź nie i bierzemy odpowiedzialność za jej skutki. Jednocześnie rościmy sobie prawo do egzekwowania od innych odpowiedzialności za ich decyzje. Jeśli jakieś działanie nie jest wynikiem decyzji danej osoby, to nie mamy możliwości egzekwowania tej odpowiedzialności, podobnie jak nikt od nas nie powinien egzekwować odpowiedzialności za czyny, które nie wynikają z naszej wolności. Wolność i odpowiedzialność warunkują siebie na wzajem i jest to niezaprzeczalne, pod warunkiem, że nie traktujemy wolności jako swawoli, która pozwala na niezobowiązujące czynienie tego, co nam się tylko podoba, ale jako sposób realizacji naszych celów.

To, że odpowiedzialność jest uwarunkowana przez wolność, wydaje się oczywiste. Trudniej sobie wyobrazić w jaki sposób odpowiedzialność warunkuje wolność. Oto co pisze na ten temat jeden z wielkich filozofów, Emmanuel Levinas:

Znosząc ciężar drugiego człowieka, "ja" zostaje wezwane do niepowtarzalności przez odpowiedzialność. (...) Tak jakby niepowtarzalność "ja" była ciążeniem wpływu innego na "ja". To, co zawiązuje się w tej intrydze można nazwać dobrocią: na żądanie wyrzekam się całego majątku, całego dla-siebie, zastępuję innego.

Człowiek spotykając drugiego człowieka, w szczególności człowieka cierpiącego, zostaje wezwany do postawienia się w jego roli, do spojrzenia jego oczyma. Do zastąpienia go. Jego odpowiedzialność za drugiego człowieka staje się niepowtarzalna i warunkuje jego podmiotowość. Levinas wskazuje odpowiedzialność, która nie wynika z wolności, ale z etyki. Z niepowtarzalności relacji między mną, a innym. I taka odpowiedzialność, rodzi wolność:

Wolność polega na robieniu tego, do robienia czego jesteśmy powołani, na robieniu tego, czego ktoś inny niż ja zrobić nie może. Ograniczona w ten sposób przez innego, pozostaje wolnością.

Przecież każdy z nas żyje we własnym świecie i za kształtowanie tego świata jest odpowiedzialny. Odpowiedzialny jest również za własne relacje z innymi ludźmi, którzy pojawiają się w tym świecie. Dzięki tej odpowiedzialności, którą nakłada na nas nasz świat oraz spotkanie z drugim człowiekiem, otrzymujemy wolność. Wolność do realizacji tej odpowiedzialności. Do realizacji przeznaczenia, którego nie należy traktować jako fatum, ale jako powołanie!