wtorek, 31 marca 2009

"Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenia ..."

Nie wiem dlaczego, ale bardzo lubię oglądać w kółko te same filmy. Jednym z takich filmów jest "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" w reżyserii Stanisława Barei. Oglądam sceny, które znam na pamięć, a pomimo to rozśmieszają mnie jakbym widział je po raz pierwszy. Oto jedna z nich:



Optymizm, z jakim osoba mówi o swojej beznadziejnej sytuacji, pokazuje, że nie ważne jak beznadziejne problemy stoją przed nami. Zawsze można patrzeć na nie chociaż z odrobiną pozytywnego nastawienia.

sobota, 28 marca 2009

Prawo odwetu

W moich refleksjach na temat Kazania na Górze, pora poruszyć kwestię, która budzi chyba największy opór - Prawo odwetu.

Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko i ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie.

Czy Chrystus każe nam stać biernie wobec zła, które nam ktoś wyrządza? Czy taka postawa jest w ogóle możliwa? A czy jest moralnie uzasadniona? Paweł z Tarsu w liście do Rzymian pisze: "Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj." Św. Paweł wyraźnie sprzeciwia się takiej postawie. Każe podjąć walkę ze złem.

Wydaje mi się, że spór pomiędzy tymi dwoma podejściami jest jedynie pozorny. Trzeba przyznać, że najczęściej walka ze złem polega na jego niszczeniu, a to sprowadza się często do odpowiedzi złem za zło. Zgodnie z zasadą "oko za oko i ząb za ząb". Odpowiedź złem na zło prowadzi w linii prostej do porażki z tymże złem. Takiej właśnie zasadzie sprzeciwia się Chrystus. Warto teraz na słowa Kazania na Górze spojrzeć z perspektywy słów Listu do Rzymian. Trzeba zwyciężać zło, ale orężem w tej walce nie może być zło, tylko dobro.

W jednym z moich pierwszych wpisów (tutaj) poruszyłem kwestię nadstawiania lewego policzka. W skrócie więc tylko przypomnę treść. Człowiek praworęczny, żeby uderzyć kogoś w prawy policzek, musi wykonać cios zewnętrzną częścią dłoni. Taki cios stosuje pan wobec swojego niewolnika. Taki cios więc znieważa osobę, której jest wymierzony. Nadstawienie lewego policzka, mówi: "OK. Uderz mnie jak chcesz, ale uderz mnie jak równy równego. Uderz wewnętrzną stroną dłoni." Paradoksalnie więc nadstawienie drugiego policzka jest manifestem własnego honoru i człowieczeństwa. W ten sposób zło, które ktoś chce nam wyrządzić poniżając nam, zwyciężamy dobrem. Gdybyśmy uderzyli tę osobę w prawy policzek, to zamiast zwyciężyć zło dobrem, popadlibyśmy w łańcuch zła, który nieuchronnie prowadzi do porażki.

"Temu kto chce wziąć twoją szatę, oddaj i płaszcz." Znów pozornie trudne zadanie trzeba rozpatrzeć z punktu widzenia dobra i zła. Gdy ktoś zabiera nam szatę, robi to bez naszej zgody. Gwałci w ten sposób jedno z praw, które mnie jako człowiekowi przysługuje. Gwałci prawo do własności. W konsekwencji poniża moją osobę odbierając swobodę postępowania z własnym mieniem. Prawo odwetu, pozwalałoby nam również zabrać jego mienie bez jego zgody. Jednak to równoznaczne byłoby odpowiedzi złem na zło i prowadziło do nieskończonego ciągu zła. Zamiast tego Chrystus proponuje nam inną strategię. Dajmy jeszcze płaszcz osobie, która chce nam zabrać szatę, a tym samym uratujemy naszą godność człowieka, który ze swoją własnością postępuje w zgodzie z własnym sumieniem. Cóż bowiem znaczy strata materialna?

Dokładnie tę samą strategię można zastosować w przypadku, gdy ktoś zmusza nas do przemierzenia z nim tysiąca kroków. W tym wypadku zaatakowana zostaje nasza wolność. Pokażmy więc, że z własnej woli pójdziemy z nim dwa tysiące, aby fakt, że w ogóle idziemy wypływał nie z czyjegoś przymusu ale z naszej własnej wolności.

W tych wszystkich przypadkach strategia dobra jest niejako odpowiedzią na zło, które ktoś nam chce wyrządzić. Jednak w ostatnich słowach, Chrystus zaleca nam stosowanie dobra, nie tylko jako oręż w walce ze złem, ale również jako nasze codzienne postępowanie. "Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie." Może właśnie dzięki temu zapobiegniesz, jakiemuś złu, które może wynikać ze smutnej konieczności osoby potrzebującej. Uprzedzając zło, zwyciężasz je w zarodku.

czwartek, 26 marca 2009

Problemy z nauką

Obecnie mam okazję czytać zadziwiającą książkę ks. Michała Hellera pt. Ostateczne wyjaśnienia wszechświata. Autor prezentuje historię rozwoju rozmaitych modeli wszechświata. Zarówno naukowych, jak antropicznych i teologicznych. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem przenikliwości myśli naukowców, filozofów i teologów. Jednym z zagadnień, które spotyka myśl dążąca do ostatecznego wyjaśnienia, jest problem początkowej osobliwości.

Wytrwałość naukowców, w próbach eliminacji tej osobliwości z modelu wszechświata musi budzić respekt. W końcu punkt w czasoprzestrzeni, w którym urywa się zarówno czas jak i przestrzeń stanowi granicę możliwości poznania poprzez metodę matematyczno-empiryczną, której zasługi skądinąd niemożliwe do przecenienia. W jednym z ostatnich rozdziałów, autor pisze:

Nauka ma obowiązek "wyjaśnić wszechświat samym wszechświatem". Musimy jednak pamiętać, że jest to zasada metodologiczna, tzn. należy ją traktować jako założenie metody, a nie jako pewnik ontologiczny. Ostatecznie mogłoby być tak, że Pan Bóg stworzył z niczego świat wczoraj wieczorem razem z gotowymi słojami drzew i skamielinami, które świadczą o długiej przeszłości i zakodował w naszych mózgach pamięć o zdarzeniach, jakich nigdy nie było. Ale nauka nie może brać takich "cudów" pod uwagę.

A więc pomimo ogromych problemów, niezaprzeczalny jest obowiązek nauki do drążenia tajemnicy metodą matematyczno-empiryczną. Nawet jeśli prawda jest taką metodą nieosiągalna. Problem pojawi się wtedy, gdy nauka utkwi w martwym punkcie. Gdy wyjaśni już wszystko, co było możliwe do wyjaśnienia. Czy nasz pęd ku rozumieniu pogodzi się z niepewnością ostatecznych teorii?

Swoją drogą niezwykle ciekawa wydaje się przytoczona wyżej koncepcja, że Pan Bóg stworzył świat wczoraj. Może faktycznie każda chwila czasu jest osobnym światem. Jest pewnym stanem początkowym. A może nawet zdanie, które przed chwilą napisałem, również nie było przeze mnie napisane, ale "stworzone przez Boga" wraz z moim stanem pamięci. Nie odważyłbym się na kategoryczne zaprzeczenie. Jednakowoż na pewno taka koncepcja, znajduje się poza moją zdolnością weryfikacyjną.

środa, 25 marca 2009

Triumf Złego

Co tkwi w naturze człowieka, że ten krzywdzi drugiego człowieka? Czy jest to wynik wyłącznie dążenia do własnych celów? Czy może jest coś głębiej? Coś albo ktoś? Ktoś kto czai się i podsuwa pokusy. Ktoś kto zna słabe punkty każdego z nas i wie najlepiej jak je wykorzystać. Zły, który próbuje wmówić nam, że nasze szczęście stanowi cel, który uświęca środki. Nawet te środki, którymi uderzamy w drugą osobę. Tylko po co to robi? Jaki jest jego cel? Jaki jest jego misterny plan?

Może poprostu lubuje się w ludzkim nieszczęściu. Może cieszy go każda ludzka łza. Każdy ból. Każde cierpienie. Może spełnia się, gdy widzi, że człowiek (istota stworzona na podobieństwo Boga), potrafi drugiego człowieka potraktować przedmiotowo. Gdy potrafi drugiego człowieka zranić, znieważyć, upodlić.

Czy nie byłby to jednak strasznie powierzchowny cel? Gdy komuś dzieje się krzywda, w sercach innych ludzi rodzi się współczucie, litość, a nawet miłość. Ludzie zdolni są do ogromnych poświęceń, aby pomóc tym najbardziej potrzebującym. Potrafią zapomnieć na chwilę o własnym ego, upodabniając się do Boga. Czy taki może być cel Złego? Czy w jego interesie leży tworzenie takich sytuacji?

A może jego cel jest zupełnie inny. To nie krzywda człowieka go naprawdę cieszy, ale nienawiść, która kiełkuje w jego sercu. Gdy człowiek jest zraniony, jest bardziej podatny na ziarno nienawiści. Ofiara zaczyna nienawidzieć złoczyńcy. Im bardziej cierpi, tym bardziej podatny grunt dla tej nienawiści. I ta nienawiść, burzy to, co Chrystus buduje. Burzy królestwo miłości. W końcu Jezus każe nam miłować nieprzyjaciół. Wrogiem Złego jest właśnie to królestwo. I nie cierpienie, ale właśnie nienawiść jest jego najskuteczniejszym orężem. Orężem, które w miejsce Królestwa Niebieskiego, zbuduje na Ziemi, prawdziwe piekło. Piekło, które będzie jego triumfem.

W chwili cierpienia, gdy jesteśmy ofiarami czegoś złego, warto się więc zastanowić (choć to nie jest proste), czy chcemy obrócić to zło, które nas dotknęło, przeciwko drugiemu człowiekowi? Czy może chcemy, pomimo tego zła, które nas spotkało, nadal budować, a nie niszczyć Królestwo Niebieskie? Sami pewnie też nieraz jesteśmy źródłem czyjegoś cierpienia. Może warto dać świadectwo miłości w tak trudnej chwili? Może warto "zaprzeć się samego siebie i wziąć swój krzyż"?

czwartek, 19 marca 2009

Ósme przykazanie

Kolejny fragment Kazania na Górze, którego tekst staram się przybliżyć i zgłębić mówi o tym, o czym niedawno miałem okazję pisać (tutaj). Znaczenie słów. Oto co znajdujemy w Ewangelii:

Słyszeliście również, że powiedziano przodkom: Nie będziesz fałszywie przysięgał, lecz dotrzymasz Panu swej przysięgi. A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie, ani na niebo, bo jest tronem Bożym; ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego; ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz nawet jednego włosa uczynić białym albo czarnym. Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi.

Tak, tak; nie, nie. Czyli niech "tak" oznacza "tak", a "nie" niech oznacza "nie". Wspieranie słów przysięgami, przyrzeczeniami, rzekomym autorytetem, nadawanie im uroczystego charakteru, może delikatnie sugerować, że samo słowo wypowiedziane, nie jest samo przez się nośnikiem prawdy. Dopiero nadanie słowu charakteru przysięgi zobowiązuje mówiącego do prawdomówności.

Może Chrystus wypowiadając te słowa, chce nas zachęcić do większej roztropności i odpowiedzialności za wypowiadane słowa. Niech one zawsze będą zgodne z prawdą, a wtedy wszelkie przysięgi staną się zupełnie zbędne. Przecież Imię Boga jest zarezerwowane do spraw ważnych. Drugie przykazanie mówi: Nie będziesz brał imienia Pana Boga swego na daremno. Nie służy ono przeto by nadawać swoim słowom status autentyczności. Przysięgając, wzywamy właśnie Jego imienia. A tak naprawdę tak niewiele trzeba, by słowa były wiarygodne. Wystarczy mówić prawdę na codzień. Wystarczy nie przyzwyczajać się do kłamstwa. Nie używać kłamstwa dla wygody.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na ostatnie słowa: A co nadto jest, od Złego pochodzi. Jezus nie tylko poleca nam mówić prawdę, ale zwraca uwagę na podejrzany charakter sytuacji, w której ktoś Boskiego imienia wzywa do uwiarygodniania własnych słów. Może pochodzi to od Złego, właśnie w tym sensie, że to powszechność używania przysięgi dewaluuje znaczenie prostych słów. Może to z kolei prowadzi do lekceważenia kłamstewek, a w następnej kolejności poważniejszych kłamstw. Może to właśnie jest źródło powszechnego zakłamania, które jest scenariuszem przez Złego wymyślonym, aby zniewolić człowieka?

środa, 18 marca 2009

Człowieczeństwo - cel, a nie środek

W moich przemyśleniach, bardzo często opieram się na podstawowych tezach myśli Immanuela Kanta. Część z nich mój umysł zasymilował do takiego stopnia, że nawet nie szukam ich uzasadnienia. Wydają się one dla mnie na tyle logiczne i oczywiste, że nie widząc potrzeby uzasadniania, używam ich jako punkt wyjścia własnych naiwnych rozważań. Może jednak warto pochylić się nad tymi myślami?

Jeden z takich podstawowych poglądów, który stanowi bazę dla moich przemyśleń, zawiera się w zdaniu:

Postępuj tak, abyś człowieczeństwo tak w swojej osobie, jak też w osobie każdego innego używał zawsze jako celu, nigdy jako środka.

Powyższe pryncypium stanowi jeden z podstawowych filarów całej filozofii dialogu. Wielu klasyków swoje rozważania buduje na kantowskim dorobku. Jednak błędem byłoby szukać uzasadnienia danego poglądu z punktu widzenia poglądów pochodnych. Aby dowieść słuszność lub jej brak tego poglądu, potrzeba sięgnąć do kryteriów antropologicznych.

Człowieka w królestwie zwierząt wyróżnia umiejętność zrozumienia drugiej osoby, nie tylko jako istoty do "mnie" podobnej, ale również jako istoty, która wie, że "ja" jestem do niej podobny. Co za tym idzie, rozumie ona również to, że ja rozumiem, że ona rozumie, że jestem do niej podobny. Taka perspektywa pozwala osobie postawić się w sytuacji drugiego człowieka. Drugi człowiek staje się częścią naszego świata i nie jest w niczym podobny do przedmiotów. Jest istotą w pełni autonomiczną, której człowieczeństwo stoi na poziomie, równym naszemu.

Pojawienie się w naszym świecie drugiej osoby, powoduje ograniczenie wolności, wynikające z faktu, że druga osoba ma również do tej wolności prawo. Trudno zdefiniować dokładnie granicę, za którą kończy się już obszar mojej wolności, a zaczyna się obszar wolności drugiej osoby. Pomijając odgórne prawo, które wytycza tę granicę, wydaje się, że najrozsądniejszym podejściem jednostki do sprawy wolności swojej i cudzej jest przykazanie dane przez Jezusa w Kazaniu na Górze:

Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy.

Czego mogę się spodziewać po działaniu drugiej osoby w stosunku do mnie, jeśli sam nie darzę tej drugiej osoby odpowiednim szacunkiem? Czy chciałbym, aby bez mojej zgody, a może nawet bez mojej świadomości, ktoś wykorzystał mnie w jakimkolwiek celu? Nie, bo wtedy, istota mojego człowieczeństwa zostanie pominięta, a sam zostanę sprowadzony do roli narzędzia, które druga osoba może wykorzystać. Przestaję być w takiej sytuacji człowiekiem, który jest autonomiczny i stoi na równi z drugim człowiekiem.

Skoro więc ja nie chcę być w taki sposób potraktowany, to nie mam żadnego prawa, aby drugą osobę w ten sposób potraktować. W innym miejscu Kant mówi:

Postępuj tylko według takiej maksymy, dzięki której możesz zarazem chcieć, żeby stała się powszechnym prawem.

Wydaje się, że zdanie to jest zbieżne z wcześniej zacytowanymi słowami Kazania na Górze. Szacunek do własnego człowieczeństwa wymusza szacunek wobec człowieczeństwa drugiej osoby. Wymaga aby tę osobę zawsze postawić jako cel naszych działań, nigdy zaś jako środek. Wydaje się, że prawo to nabiera szczególnej mocy, gdy z drugą osobą zaczynamy budować relacje. Brak uszanowania wolności drugiego człowieka, może spowodować rozmaite patologie, których przykładów oszczędzę w tym wpisie.

środa, 11 marca 2009

Agape

Miłość jest chyba pojęciem, które budzi najwięcej kontrowersji. Co oznacza: kochać bliźniego? Czym jest tak naprawdę miłość? Czy są jej różne rodzaje, czy też jest to zawsze jedno i to samo zjawisko? Czy można przyjąć na siebie obowiązek miłości? Czy może miłość niezależna jest od naszych rozumowych postanowień?

Leszek Kołakowski w ślad za Kantem, podkreśla, że nie można w żaden sposób zmusić kogoś lub siebie do miłości, gdyż ta ma charakter emocji - afektu. Imperatyw nakazu miłości bliźniego według obu filozofów odnosi się tak naprawdę do życzliwości wobec drugiego człowieka. Czy jednak życzliwość, to nie jest za mało? Dobrze komuś życzyć, to również pomagać mu w potrzebie, ale czy życzliwość jest zobowiązująca?

Gdy ustawimy miłość pośród uczuć, to faktycznie trudno ją rozważać jako obowiązek. Jest to wtedy stan emocjonalny, który pozwala przyjąć bezkrytyczną perspektywę wobec drugiego człowieka. Widzimy zalety, trudniej dostrzec wady. Jest to miłość wynosząca swój obiekt ponad rzeczywisty jego kształt. Cechuje taką miłość również pewne napięcie natury seksualnej. Stawiając drugą osobę na piedestale, budzimy w sobie pewną potrzebę posiadania tej osoby. Taka miłość w języku greckim nazywa się eros. Jestem nawet dość sceptyczny co do użycia tutaj słowa "miłość". Jest to pewien stan zakochania, zauroczenia. Ma on to do siebie, że nie dość, że jest od rozumu niezależny i niestabilny, to jego cechą jest zaślepienie, które może powodować, że tak naprawdę kochamy nasz obraz tej osoby, a nie ją samą. Nie to, nazwałbym miłością.

W grece funkcjonuje drugie pojęcie odpowiadające miłości - agape. Nie jest to miłość wynosząca drugą osobę, ale pochylająca się nad nią. Taką miłością pokochał Bóg człowieka i taką miłością ma człowiek kochać bliźniego. Wady drugiego powinny być widoczne, ale nie powinny być decydujące. Kochamy człowieka pomimo jego wad. Taka miłość nie ma nic wspólnego ze stanem emocjonalnym, ale jest pewną międzyludzką więzią poświęcenia i odpowiedzialności. W przeciwieństwie do życzliwości, zobowiązuje nas do traktowania drugiego człowieka na równi z sobą. Nieraz do rezygnacji z własnych korzyści, na rzecz pomocy tej drugiej osobie. Do poznania drugiej osoby i przez to do lepszego jej rozumienia, jak i lepszego rozumienia siebie samego. Do bliskości - nie w znaczeniu seksualnym, a międzyludzkim.

Wydaje się, że najdoskonalszymi formami takiej miłości powinny być małżeństwo i przyjaźń. To pierwsze rodzi się prawdopodobnie również przy udziale zauroczenia, ale niezwykle ważne jest budowanie prawdziwej miłości, intymności, przywiązania. O ile małżeństwo często łączy obie formy miłości i trudno sobie zdać sprawę gdzie jedno się kończy a drugie zaczyna, to przyjaźń jest czystą formą agape. Mówi się, że kocha się różnie, różne osoby. Fakt, ale czy jest to inny rodzaj miłości, czy może jest to ta sama miłość, a różnica polega na natężeniu, często wynikającemu ze zróżnicowania stopnia znajomości tej osoby? Chociaż skłaniam się ku drugiej opcji, nie potrafię udzielić jednoznacznej odpowiedzi.

Największe tajemnice charakteryzują się długim procesem ich odkrywania. Zastanawia mnie, czy życie człowieka jest wystarczająco długie aby zrozumieć tajemnicę miłości Boga do człowieka. Może w poznaniu tej tajemnicy kryje się właśnie klucz do zrozumienia istoty naszej miłości międzyludzkiej. Do zrozumienia agape.

niedziela, 8 marca 2009

Odsłanianie tajemnicy

Czy spotkaliście na swojej drodze rzeczy, których nie ogarniacie, chociaż bardzo chcecie? Ile jest pytań, na które próżno szukamy odpowiedzi? Czasem chcemy wiedzieć po prostu co nas spotka jutro. Czasem zastanawiamy się czy los mamy w swoich rękach, czy jest nam przeznaczony? Czy człowiek jest bardziej zwierzęciem, czy bardziej duchem? Czy po śmierci nasza świadomość zdematerializuje się wraz z ciałem?

Tych pytań jest bardzo wiele i choć wytrwale szukamy odpowiedzi, nie potrafimy jej znaleźć. Gdy rozmawiamy między sobą, każdy ma inny pogląd, ale skoro faktycznych przesłanek mało, to i koncepcje powstają różne. Czy w obliczu niemożności ustalenia prawdy, warto zaprzestać poszukiwań? Czy warto zaniechać dyskusji, skoro osiągnięcie wspólnego stanowiska graniczy z niemożliwością?

A może każdy z nas patrzy na tę samą prawdę z różnych punktów widzenia. Może nie da się znaleźć jednoznacznej odpowiedzi, ale prawdę trzeba odsłaniać jak wielki zakryty posąg. Niech każdy odkryje jego fragment i na jego podstawie buduje sobie model całości. Może właśnie stąd pochodzą różnice poglądów na sprawy tak wielkich rozmiarów. Fragment, który poznaje jedna osoba jest za mały by wiarygodnie odzwierciedlił całość. Może właśnie dzięki dyskusji, druga osoba odsłoni przed nami inny fragment prawdy i właśnie dzięki szerszej percepcji nasza układanka będzie bardziej kompletna?

Chrystus mówił: "Szukajcie a znajdziecie". Chyba warto szukać i wymieniać się znaleziskami. Dzięki temu możemy odsłaniać coraz większe fragmenty tajemnic, które są prawdziwymi odpowiedziami na nurtujące nas pytania. W końcu na czym ma polegać wiara? Na pomijaniu istotnych kwestii i zadowoleniu z ogólnikowych odpowiedzi? A może na stawianiu istotnych pytań i dążeniu do poznania prawdy?

poniedziałek, 2 marca 2009

Pustynia

Przed paroma dniami weszliśmy w liturgiczny okres Wielkiego Postu. Wymyślamy (lub nie) nasze wielkopostne postanowienia, często nie zastanawiając się nad ich sensem. Po co nam walczyć ze skłonnościami? Czy nie jest to mechaniczne spełnienie pewnych corocznych przyzwyczajeń? Co tak naprawdę nam to daje? Jeśli w ogóle cokolwiek.

W codziennym życiu, kierujemy się codziennymi celami i potrzebami. Pracujemy, by mieć za co kupić chleb i schować się przed zimnem. Wpadamy w szaleńczy pęd powodowany narastającymi potrzebami i pragnieniami. Mało mamy czasu i możliwości, aby spojrzeć na życie w szerszej perspektywie. Czy mamy gdzieś obraz, co tak naprawdę chcemy w życiu zrobić? Droga realizacji życiowych celów, wprawdzie często krzyżuje się z drogą realizacji celów codziennych, ale cel każdej z nich jest inny. Czy nie warto na chwilę zatrzymać się w codziennym pędzie i pomyśleć, co jest dla nas ważne? Przemyśleć, jak chcemy przeżyć czas, który nam został tutaj przypisany.

Chrystus również potrzebował takiego zatrzymania. Potrzebował pustyni, aby móc poradzić się Boga, jaką drogę ma obrać, aby zrealizować swój cel. Oto, jak rozmowę Jezusa z Janem Chrzcicielem prezentuje Nikos Kazantzakis w powieści pt. Ostatnie Kuszenie Chrystusa.

Chwycił ręce Jezusa, jakby wkładał w nie ciężką siekierę. Jezus cofnął się ze strachem.
- Błagam cię o jeszcze trochę cierpliwości - powiedział. - Nie spiesz się. Pójdę porozmawiać z Bogiem na pustyni. Tam można wyraźniej usłyszeć jego głos.
- Tak jak głos kusiciela. Uważaj - szatan czyha na ciebie, jego wojsko stoi w pogotowiu. On bardzo dobrze wie, że ty oznaczasz jego życie lub śmierć. Zaatakuje cię z całą swoją wściekłością i słodyczą. Uważaj. Pustynia pełna jest słodkich głosów - i śmierci.
- Słodkie głosy i śmierć nie mogą mnie oszukać, przyjacielu. Zaufaj mi.
-Ufam. Biada mi, gdyby tak nie było! Idź, porozmawiaj z szatanem, porozmawiaj też z Bogiem i zdecyduj. Jeśli jesteś Tym, na kogo czekałem, to Bóg już podjął decyzję i nie możesz uciec. Jeśli Nim nie jesteś, to co mnie obchodzi, jeśli zginiesz? Ruszaj i zobaczymy co przyniesiesz. Ale pospiesz się, nie chcę, by świat został zupełnie sam.

W ostatnim zdaniu Jan Chrzciciel zwraca uwagę, że w szukaniu Boga nie można oderwać się tak naprawdę od świata. Bo co będzie, gdy świat zostanie zupełnie sam? Ale jednak potrzeba rozmowy z Bogiem i z szatanem. Potrzeba ciszy aby usłyszeć i rozróżnić ich głosy. Warto zastanowić się co dalej, bo czas, który mamy jest nam dany tylko raz. Często narzekamy na złe czasy. Na to, że w innych okolicznościach mogłoby być lepiej. Podobnie narzekał Frodo Baggins, gdy dowiedział się, że duch Władcy Pierścieni poszukuje tego Jedynego Pierścienia, który nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności znalazł się w jego rękach. Co mu na to odpowiedział Gandalf?

- Wolałbym, żeby się to nie zdarzyło akurat za mojego życia - powiedział Frodo.
- Ja także - odparł Gandalf. - Podobnie jak wszyscy, którym wypadło żyć w takich czasach. Ale nie mamy na to wpływu. Od nas zależy jedynie użytek, jaki zechcemy zrobić z darowanych nam lat. A nas czas zapowiada się czarno! Nieprzyjaciel szybko rośnie w potęgę. Sądzę, że plany jego jeszcze nie dojrzały, lecz już dojrzewają. Czekają nas ciężkie próby. Nie ominęłyby nas zresztą, nawet gdyby nie dotknęło nas to straszliwe zrządzenie losu.

Może dlatego właśnie warto walczyć ze swoimi skłonnościami, aby odnaleźć pustynię, na której szukać można wskazówek, co zrobić z darowanymi nam latami?