piątek, 27 lutego 2009

Spotkać Chrystusa

Manolios nabrał odwagi i podjął:
- Gdy byłem nowicjuszem w klasztorze, jeszcze przed tym, zanim mnie możny Patriarcheas zabrał stamtąd, by rzucić w świat, stary zakonnik, ojciec Manasis - niechże mu się szczęści, jeśli żyje jeszcze, a jeśli umarł, niech Bóg ma w swej opiece jego duszę! - opowiedział mi pewnego dnia przygodę, która się przydarzyła jednemu z zaprzyjaźnionych z nim zakonników. Od lat już nie myślałem o tej historii i dopiero dzisiaj, Bóg raczy wiedzieć dlaczego, przyszła mi ona do głowy; nieustannie o niej myślę...

Nagle Manolios przerwał: jego towarzysze milczeli ciągle, słabo też rozróżniał ich twarze w mroku.
- Chce się wam spać? - zapytał.
- Na miłość boską! - wykrzyknął Kostantis, jakby przerażony. - Dlaczego pytasz nas o to?
- Nigdy nasze dusze nie odczuwały wszystkiego tak żywo - odezwał się Jannakos. - Bądź łaskaw opowiadać dalej!
- Mówiłem wam więc o tym zakonniku, który był przyjacielem ojca Manasisa. Największym marzeniem jego życia było, aby Bóg pozwolił mu paść na twarz przed Świętym Grobem. Zakonnik ten chodził po wsiach i zbierał jałmużnę. W końcu, po długich latach, gdy był już stary, udało mu się zebrać trzydzieści funtów, sumę potrzebną na podróż. Odbył pokutę, otrzymał zezwolenie Przeora i udał się w drogę... Kiedy wyszedł z klasztoru, spotkał bladego i chudego biedaka w łachmanach, o bardzo zatroskanym wyglądzie, który pochyliwszy się zbierał trawę. Człowiek ten, usłyszawszy na kamieniach stuk laski mnicha, podniósł głowę: "Dokąd idziesz, ojcze?" - zapytał. - "Do Grobu Świętego, bracie - odparł mnich. - Obejdę trzy razy dookoła Grób Święty i oddam Bogu cześć." - "Ile masz pieniędzy?" - "Trzydzieści funtów." - "Daj mi te trzydzieści funtów, mam żonę i dzieci, które umierają z głodu. Daj mi je... Mnie obejdź trzy razy dookoła, uklęknij i przede mną złóż hołd Bogu". Mnich wyciągnął zza pasa sakiewkę, dał ją biedakowi, obszedł trzy razy dookoła niego, uklęknął i oddał Bogu cześć. Później wrócił do klasztoru.

Manolios spuścił głowę. Umilkł. Trzej towarzysze, chłonąc jego słowa, milczeli, wstrząśnięci ogromnie.

Manolios podniósł głowę.
- Dowiedziałem się później - dorzucił - że tym mnichem, który się wybrał do miejsc świętych, był sam ojciec Manasis, lecz przez skromność nie chciał się przyznać do tego. I dopiero dzisiaj, po tylu latach, zrozumiałem, kim był biedak, którego mnich spotkał wychodząc z klasztoru.

Głos Manoliosa zaczął drżeć. Trzej przyjaciele pochylili się ku niemu.
- Kto to był? - zapytali niespokojnie.

Manolios zawahał się z odpowiedzią. Wreszcie z jego ust spokojnie padło imię, jak nocą spada z drzewa dojrzały owoc.
- Chrystus!

Trzej towarzysze drgnęli, jak gdyby zobaczyli nagle między sobą w ciemności samego Chrystusa, zasmuconego, bezdomnego, w łachmanach, ściganego przez ludzi, z nogami poranionymi od długiego chodzenia. Z lękiem i radością odczuwali przy sobie tę niewidzialną obecność. Przez długą chwilę siedzieli skamieniali, niezdolni, by wypowiedzieć choćby jedno słowo. Co tu rzec? W którą stronę się obrócić? Do kogo się odezwać? Nie widzieli nikogo, nigdy jednak żadna cielesność nie wydawała im się tak rzeczywista, tak namacalna, jak ten cień, który przybrał najskromniejszą postać ludzką.
(Nikos Kazantzakis, Chrystus ukrzyżowany po raz wtóry)

środa, 18 lutego 2009

Kiedy słowa tracą znaczenie ...

Konfucjusz powiedział:

Kiedy słowa tracą swoje znaczenie, ludzie tracą wolność.

Bo co to za wolność, kiedy słowa nie są prawdą? Wolność wszak polega na podejmowaniu odpowiedzialnych decyzji w oparciu o fakty i przesłanki obecnej sytuacji. Jednak nikt nie ma w głowie doskonałego modelu świata. Wszystko opiera się na rozmaitych punktach widzenia i relacji innych osób. Jakiekolwiek, nawet najmniejsze kłamstwo czy półprawda zniekształca rzeczywistość.

Czy mając w głowie zniekształcony obraz rzeczywistości, możemy brać odpowiedzialność za nasze decyzje? A co to za wolność, jeśli za nasze czyny nie możemy wziąć odpowiedzialności? Jeśli słowa tracą znaczenie, to czy cokolwiek innego ma sens? W takim świecie, wolność, to tylko złudzenie. Aby więc w pełni korzystać i nieść wolność, trzeba dbać, aby nasze słowa były nośnikami prawdy. Świat budowany na kłamstwie zawali się prędzej czy później. A im później, tym huk będzie większy.

wtorek, 17 lutego 2009

Gdzie jest mój Bóg?

Pierwsza część dekalogu określa obowiązki człowieka względem Boga. Tylko kim jest Bóg? Czy człowiek nie powinien znać Tego, któremu jest tak wiele winien? Jedni szukają Boga gdzieś daleko. Gdzieś indziej w przestrzeni lub czasie, a może nawet poza naszym wszechświatem. Inni szukają go blisko. Szukają go w swoim sercu. Patrzą wgłąb siebie aby odnaleźć Nieskończonego. I w głębi własnego rozumu kontemplują tę przedziwną tajemnicę.

Według Kanta, Bóg jest uosobieniem ideału. Człowiek cnotliwy winien dążyć do tego ideału przez całe życie. Kant nie przesądza w żaden sposób o istnieniu lub nieistnieniu Boga, jednak ideę wiary i religii uważa za wytwór człowieka, który znajduje właśnie w tym boskim istnieniu swój cel. Utrzymuje jednak, że pryncypia rozumu, a nie strach przed boską karą, powinny stanowić pierwotną motywację człowieka do bycia cnotliwym. Bóg jest obrazem tego, do czego dążymy. Czy zatem przykazania dotyczące obowiązków wobec Boga, stanowią pryncypium dążenia człowieka do doskonałości?

A może Boga należy szukać zupełnie gdzieś indziej. Człowiek szuka po omacku, podczas kiedy Chrystus w Ewangelii powiedział wszystko. Niesposób nie przyznać odrobiny racji Kantowi. Jezus w Kazaniu na Górze mówi:

Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.

Trudno się zgodzić z tym, że Bóg jest ideą człowieka, bo Chrystus mówi o Nim: "Ojciec". Ojciec nie jest ideą. Jest rzeczywisty. Ale to właśnie Jezus tymi słowami, stawia nam doskonałość Boga jako cel naszego życia. Tylko na czym polega ta doskonałość? Myślę, że swoim życiem Jezus doskonałość pokazał, co uprawnia Chrześcijan do traktowania go jak Boga. A skoro tak, to gdzie go szukać? W historii? Nie. Jezus powiedział nam, gdzie należy go szukać:

Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili.

Tak jest. Boga szukać trzeba właśnie w Twarzy drugiego człowieka. I to w drugim człowieku doświadczamy spotkania z Bogiem. I pierwsze przykazania zawarte w dekalogu również odnoszą się do człowieka, który nosi w sobie namiastkę boskiego "Jestem". Gdy zatem człowiek stanie w obliczu pozornego konfliktu obowiązków wobec Boga i obowiązków wobec drugiego człowieka, niech ani przez chwilę nie pojawi się w jego umyśle wahanie. Naszą powinnością jest traktowanie drugiego człowieka jak Boga. "Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną" oznacza zatem pierwszeństwo obowiązku wobec drugiego człowieka. Warto pamiętać, że Chrystus nie umarł za żadne słowa ani symbole, ale umarł właśnie za nas. Za drugiego człowieka. I nakazał nam robić to samo.

Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak ja was umiłowałem.

Warto sobie uświadomić, że jakości Chrześcijaństwa w naszym życiu nie określa żaden rytuał, słowo czy symbol, ale właśnie stopień wypełniania kategorycznego imperatywu zawartego w powyższym przykazaniu. Może i warto szukać Boga poza światem, w wieczności, w pokarmie, w górach, w kościele, w własnym rozumie i przekonaniach. Może warto widzieć Boga wszędzie. Ale nie wolno nam zaprzestać szukania Boga w Twarzy drugiego człowieka. Tylko tam bowiem Chrystus wskazał nam jego obecność.

czwartek, 12 lutego 2009

Czy wolność to tylko złudzenie?

W pracy, poza pracą, znajdzie się zawsze czas na rozmowę. I tak, w trakcie jednej z rozmów, w kręgu znajomych, pojawił się ciekawy temat. Każdy z nas w życiu ma pewne przełomowe chwile. Chwile, w których musi zdecydować, czy idzie w prawo, czy w lewo. Czy otwierać swoją firmę, czy szukać pracy na etat. Czy studiować prawo, medycynę, czy może informatykę. Kupować, czy inwestować. Podobnych przykładów można mnożyć w nieskończoność, albo przynajmniej w bardzo dużą skończoność. Wybieramy i w ten sposób decydujemy o własnej pomyślności. Przynajmniej takie mamy wrażenie.

A może jest na odwrót. Może właśnie jest dla nas zaplanowana pewna pomyślność (lub jej brak) i to ona determinuje nasze wybory. Może to nie my wpływamy poprzez nasze decyzje na naszą przyszłość, ale właśnie nieuchronność naszego losu wpływa na podejmowane przez nas decyzje. Co wtedy z naszą wolnością? Czy jest ona tylko złudzeniem?

Poruszona została jeszcze inna ciekawa myśl. Czy Jezus umierając za nasze grzechy na krzyżu, wiedział za jakie grzechy umiera? Jeśli założymy, że umierając wziął na siebie karę za nasze winy, trudno obronić tezę, że nie wiedział, za co konkretnie umiera. Więc albo znał los każdego z nas z góry (co świadczyłoby, że wolność jest jedynie złudzeniem), albo jego śmierć miała inny wymiar. Może Jezus umarł nie po to, aby odkupić grzechy, które już popełniliśmy, ale po to, abyśmy tych grzechów nie popełniali. Jak było naprawdę?

Aby spróbować odpowiedzieć na to pytanie, warto zastanowić się nad szerszym kontekstem życia Chrystusa. Jezus trzy lata przed śmiercią rozpoczął dzieło ewangelizacji. Głosił dobrą nowinę. Uczył ludzi, jak postępować. Kazanie na Górze, przypowieści, upomnienia, Ostatnia Wieczerza. Jaki sens ma ta cała nauka, jeśli nasz los jest zaplanowany i nieuchronny? Przecież i tak podejmiemy decyzję, która w doprowadzi nas do tego, co przeznaczone. A jednak Chrystus nauczał. Otwierał umysły ludzi na zupełnie nową perspektywę. Uczył jak miłować bliźniego i jak w drugim człowieku szukać Boga. Uczył i świadczył o tym, jaką wartość ma spotkanie z Twarzą. I umierając na krzyżu, pokazał do jakiego stopnia mamy miłować naszych bliźnich. Czy możemy zatem uważać, że to była kara za nasze winy? Nie sądzę. Myślę, że śmierć Chrystusa nie jest wzięciem na siebie kary za grzechy, ale jest świadectwem uwiarygadniającym całą naukę Chrystusa, której przyjęcie i realizacja chroni człowieka od popełniania grzechów.

A skoro tak, to znaczy, że nic nie jest zaplanowane, a wolność nie jest żadnym złudzeniem, ale wielkim wyzwaniem. Wolność właśnie pozwala nam wybierać tak, aby realizować prawo zawarte w Kazaniu na Górze. Tylko w ten sposób, wielkie dzieło Zbawienia Świata może zostać ukończone. I to nasze decyzje wpływają nie tylko na naszą pomyślność ale i na to, jak będzie wyglądał ten świat, kiedy my już będziemy odchodzić. Myślę, że słowa św. Ignacego z Loyoli (które już przytaczałem, ale chętnie zrobię to po raz wtóry) będą stanowiły najpiękniejszą puentę dla tych rozważań.
Ufaj Bogu tak, jakby całe powodzenie spraw zależało wyłącznie od Niego; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła.

środa, 4 lutego 2009

Wzajemne uprzedmiotowienie

Człowiek, który buduje swój związek z drugą osobą, spotyka wiele przeszkód. Chciałby aby partner był zawsze tym jedynym i idealnym. Chciałby, aby zawsze się rozumieli, a w zasadzie to powinni też być jednej myśli. Niestety (a raczej na szczęście), ludzie zawsze różnią się od siebie. Nieraz, w pewnym momencie człowiek poznaje kogoś innego, który wydaje mu się bardziej odpowiedni i zmienia partnera. Ucieczka? Może, ale z drugiej strony, trzeba walczyć o szczęście w życiu. A co jeśli mamy do czynienia z małżeństwem? Czy wtedy również można tak po prostu zmienić partnera?

Nierozerwalność małżeństwa stała się pomysłem z kosmosu. I przyznam, że mimo, iż zgadzam się całkowicie z ideą nierozerwalności (chociażby z tak prozaicznego powodu, że jeśli daję słowo, to muszę się wywiązać), to miałem niemały problem z jej zrozumieniem (dlaczego daję to słowo?). Może dlatego, że nikt nigdy tego nie uzasadnił, a jedynym argumentem jaki słyszałem jest wymowne: "tak, bo tak".

Niespodziewanie, idąc szlakiem myśli Immanuela Kanta, zawartej w Metafizyce Moralności, znalazłem proste i logiczne uzasadnienie. Jako punkt wyjścia rozważań na ten temat, Kant przyjmuje oczywiste prawo człowieka do bycia osobą. Z moralnego punktu widzenia, człowiek nie ma prawa potraktować drugiego człowieka jako narzędzia potrzebnego do osiągnięcia pewnego celu. Człowiek, musi być zawsze celem. Ma być osobą, a nie przedmiotem.

Stosunek płciowy jest sytuacją, w której obie osoby są sobie nawzajem potrzebne, aby zaspokoić własne potrzeby. Celem działania jest tu zaspokojenie potrzeb, a drugi człowiek siłą rzeczy staje się narzędziem. Takie działanie uprzedmiotawia drugiego człowieka. Jest ono dozwolone, tylko pod warunkiem, że uprzedmiotowienie jest obustronne. Innymi słowy, ja mogę wykorzystać osobę jako narzędzie, a jednocześnie oddaję siebie jako narzędzie zaspokojenia tej drugiej osoby. Potrzebna jest swoista umowa pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy pozwalają siebie nawzajem traktować jako przedmiot.

Skoro osoba staje się przedmiotem, to druga osoba staje się jej posiadaczem. Oczywiście relacja ta działa w dalszym ciągu obustronnie. Tym niemniej, zaczyna obowiązywać prawo rzeczowe. Gdy jestem posiadaczem jakiegoś przedmiotu, to mam prawo przymusić pozostałych ludzi do rezygnacji z jego używania. Przedmiot nie może sam przejść w ręce innej osoby, a jeśli przejdzie, to mam tytuł do tego, aby w dowolnym momencie upomnieć się o jego zwrot. Nie inaczej działa to w tym przypadku. Nie mogę samemu odejść od małżonka, ponieważ jestem jego własnością. Podobnie on nie może odejść ode mnie, bo jest moją własnością.

Dalej pozostają pytania. Czy obustronnie można rozwiązać taką umowę? Kant pisze, że to prawo rzeczowe do osoby jest niezbywalne. Jednak nie rozważa szczegółowo przypadku obustronnej chęci rozwodu. Dla jasności, nie będę umieszczał w tym wpisie swoich własnych rozważań, a pozostanę przy esencji wywodu klasyka.

poniedziałek, 2 lutego 2009

Piękno sportu

Australian Open. Jeden z czterech najważniejszych turniejów tenisowych w roku. Finałowe spotkanie. Światowy numer jeden, gra przeciw światowemu numerowi dwa. Wschodząca gwiazda, przeciw jednemu z najbardziej utytułowanych tenisistów świata. Mecz pełen wybronionych piłek niemożliwych do wybronienia. Pełen ataków nie możliwych do zagrania. Pełen wspaniałych wymian, topspinów, wolejów, półwolejów, dropshotów, minięć, lobów i smeczy. Po dwa sety dla każdego.

W decydującym secie, gdy już wydaje się, że wszystkie argumenty stoją po stronie doświadczonego Szwajcara Rogera Federera, i że jest już on na najlepszej drodze do wyrównania rekordu czternastu zwycięstw w turniejach wielkoszlemowych należącego do Pete'a Samprasa, nagle coś puściło. Obecny numer jeden Hiszpan Rafa Nadal gra solidnie i jeszcze bardziej zaciekle niż wcześniej, natomiast Szwajcar posyła co drugą piłkę w aut. Gdzieś w głowie przegrał mecz, co niechybnie nastąpiło również na korcie. Nie dość, że przegrał, to zamiast iść do szatni i spokojnie ochłonąć, musiał zostać i jako finalista wygłosić kilka słów. Oto, jak to wyglądało:



I tak właśnie, ubiegłej niedzieli, oprócz niesamowicie dramatycznego i pięknego pojedynku, można było przeżyć pokaz emocji, szacunku i przyjaźni, jakimi dażą się nawzajem obaj mistrzowie. I niech mi ktoś powie, że sport nie jest wspaniały.

niedziela, 1 lutego 2009

Po pierwsze - wolność

Dyskutując na temat genezy i sensu prawa, oraz ograniczania przez nie wolności jednostki, nieraz dotrzeć można do punktu, w którym wydaje się, że prawo jest po prostu z wolnością sprzeczne. Wszak definiuje imperatywy, do których przestrzegania człowiek jest zobowiązany. Jednak nie sposób rozważać prawa inaczej, jak ochronę tejże wolności. Immanuel Kant, w dziele pt. Metafizyka Moralności, definicję systemu prawnego rozpoczyna od następującego założenia:
Jedynym prawem pierwotnym, przysługującym każdemu człowiekowi wyłącznie na mocy jego człowieczeństwa, jest wolność (jako niezależność od przymusu mającego źródło w cudzej woli arbitralnej), jeśli tylko może ono współistnieć z wolnością wszystkich innych ludzi, przystając na reguły prawa powszechnego.
Prawo powszechne jest zestawem reguł, zdefiniowanych przez zjednoczoną wolę wszystkich ludzi. Potrzeba bowiem wyznaczyć granicę, w ramach której korzystanie z wolności może współistnieć z wolnością wszystkich innych ludzi, a poza którą zaczyna się konflikt z którymkolwiek z nich. Prawo zatem nie może definiować imperatywów ograniczających wolność jednostki w sferze, w której wolność ta z wolnością drugiej jednostki nie konfliktuje.

Myślę, że warto dodać tutaj również definicję wolności według Kanta (również zaczerpniętą z wyżej wymienionej pozycji):
Wolność to pojęcie czysto rozumowe, które dla filozofii teoretycznej pozostaje dlatego transcendente, że nie sposób przyporządkować mu żadnego miarodajnego przykładu, zaczerpniętego z jakiegokolwiek możliwego doświadczenia. Wolność jest więc przedmiotem dostępnym poznaniu teoretycznemu. jej pojęcie nie posiada ważności konstytutywnej, a jedynie regulatywną - mianowicie jako wyłącznie negatywne pryncypium rozumu spekulatywnego; wykazuje ono jednak realność w swym zastosowaniu praktycznym, kiedy to podstawowe pryncypia działania, niezawisłe od jakichkolwiek uwarunkowań zmysłowo-empirycznych i stanowiące rodzaj przyczynowości czystego rozumu, określają naszą wolę arbitralną, dowodząc tym samym istnienia w nas woli czystej, z której początek biorą etyczne pojęcia i prawa.
Kant zauważa dwuaspektowość wolności. Aspekt negatywny ujmuje wolność jako niezależność zarówno od narzucanej woli innej osoby, jak również od własnych skłonności. Wolne podejmowanie decyzji jest zatem aktem w pełni rozumowym. Jednak z tego aspektu, wyłania się aspekt pozytywny, który nakazuje nam w sposób wolny wyznaczać własne cele, czyli stanowić wolę arbitralną. Wszelkie wartości, jakie realizuje człowiek są skutkiem wolnego dążenia do własnych celów i realizacją pozytywnego aspektu wolności. Kant opisuje to słowami:
(...). Wolność, jaka staje się wówczas jej udziałem, zakłada wobec tego oczyszczenie jej pobudek ze wszelkiej domieszki zmysłowości; niemniej taki stan rzeczy odpowiadałby dopiero wolności w aspekcie negatywnym. Aspekt pozytywny zakłada tymczasem, że czysty rozum może być sam w sobie i dla siebie rozumem praktycznym, (...).
W ten oto sposób Kant nadaje wolności znaczenie absolutnie pierwszorzędne w życiu każdego człowieka. Jednak poza wolnością OD, wskazuje wolność DO. Z wolności nie wolno tylko korzystać, należy ją również realizować.