czwartek, 31 grudnia 2009

Pętla czasu

Kolejny cykl trajektorii ruchu Ziemii wokół Słońca za nami. W skali makro znajdujemy się tam, gdzie w zeszłym roku o tej porze. Skoro układy planet są powtarzalne, to może również powtarzalne są układy atomów. Może dokładnie taki sam układ materii, jak w tym momencie miał miejsce w przeszłości, lub będzie miał miejsce w przyszłości. Jeśli dołożyć do tego powtarzalność ruchu atomów, to wyjdzie nam, że to co dzieje się teraz i co wydaje nam się, że jest w naszej mocy sprawczej, zdeterminowane jest przez początkowy układ i pęd tychże atomów.

Koncepcja ta bynajmniej nie jest nowa. Pierwsze jej ślady pochodzą ze starożytnego Egiptu, a kolejne ze starożytnej Grecji. Z tych miejsc pochodzi symbol Uroborosa - węża, który pożera swój własny ogon i odradza się sam z siebie. W XV wieku Theodoros Pelecanos tak wyobrażał sobie Uroborosa.



Jak widać, koncepcja ta przewija się przez całą historię filozofii, a nawet doczekała się własnego modelu kosmologicznego. Autorem modelu pulsującego wszechświata jest amerykański fizyk Robert H. Dicke. Zgodnie z tym modelem, wszechświat kolejno wybucha z osobliwości i rozszerza się do pewnej krytycznej wielkości, by po fazie kurczenia się poprzez Wielki Kolaps wrócić do osobliwości, z której wyrwie go kolejny Wielki Wybuch. Jeśli jest to proces deterministyczny, to historia wszechświata musi być powtarzalna.

Oczywiście z naszego punktu widzenia wszystko wskazuje raczej na liniowość czasu, podobnie jak pole grawitacyjne, mimo że jest centralne, to z naszego punktu widzenia jest jednorodne. Sygnały o innym stanie rzeczy dostajemy łapiąc szerszą perspektywę. W przypadku czasu, zastanawiająca jest powtarzalność pór dnia, czy pór roku. Jeśli wszechświat zorganizowany jest w zespół poruszających się po okręgach monad, to może czas również ma okrężną trajektorię?

wtorek, 29 grudnia 2009

Trwać w Bogu

Często pytamy, o to, kim tak naprawdę jest Bóg. Absolutem? Władcą? Niezdefiniowaną siłą? Nie potrafimy zrozumieć, dlatego mamy problem, żeby uwierzyć. Św. Augustyn zachęca, aby uwierzyć po to, by zrozumieć, a nie rozumieć po to, by uwierzyć. Jednak jak przekonać rozum, by uwierzył w coś czego nie rozumie?

Tymczasem wczoraj oglądałem jeden z odcinków Northern Exposure. Ksiądz, dający chrzest dziecku, przytoczył fragment Pierwszego Listu św. Jana.

Bóg jest miłością:
kto trwa w miłości, trwa w Bogu,
a Bóg trwa w nim.

Tylko tyle, czy aż tyle? Czy potrzebna jest inna odpowiedź? Zamiast szukać Boga gdzieś daleko w obłokach, trzeba jedynie żyć w miłości. Jedynie? Zadanie nie jest takie proste, ale to na nim trzeba skupić wysiłki, a nie na mnożeniu kolejnych pytań. Chrystus dał świadectwo miłości i kazał nam również dawać jej świadectwo. Wszystko poza miłością to tylko dodatek. Taki mały dodatek, który potrafi przeszkadzać w prawdziwym trwaniu w Bogu.

środa, 23 grudnia 2009

Eric Clapton - River Of Tears

Muzycznie i pomimo daty jednak niekolędowo. Koncertowa wersja jednego z najpiękniejszych kawałków. Życzę miłego słuchania.


It's three miles to the river
That would carry me away,
And two miles to the dusty street
That I saw you on today.

It's four miles to my lonely room
Where I will hide my face,
And about half a mile to the downtown bar
That I ran from in disgrace.

Lord, how long have I got to keep on running,
Seven hours, seven days or seven years?
All I know is, since you've been gone
I feel like I'm drowning in a river,
Drowning in a river of tears.
Drowning in a river.
Feel like I'm drowning,
Drowning in a river.

In three more days, I'll leave this town
And disappear without a trace.
A year from now, maybe settle down
Where no one knows my face.

I wish that I could hold you
One more time to ease the pain,
But my time's run out and I got to go,
Got to run away again.

Still I catch myself thinking,
One day I'll find my way back here.
You'll save me from drowning,
Drowning in a river,
Drowning in a river of tears.
Drowning in a river.
Feels like I'm drowning,
Drowning in the river.
Lord, how long must this go on?

Drowning in a river,
Drowning in a river of tears.

wtorek, 22 grudnia 2009

Samonapędzająca się maszyna zniszczenia

Zaczyna się od tego, że ktoś wyrządza Ci jakąś krzywdę. W pierwszym odruchu budzi się gniew. Nie możesz się zgodzić z tym, co się stało. Dlaczego? Za co? Przecież na to nie zasłużyłem. Dość szybko jednak obraca się to przeciw osobie. Jest nieodpowiedzialny(a), zły(a), nie traktuje mnie dobrze czy poważnie. Stajesz się nieczuły na słowa skruchy. W przypływie emocji obrażasz się i zaczynasz z gniewem traktować drugą osobę.

Na tym jednak nie koniec. W pewnym momencie, dociera do Ciebie, że zrobiłeś źle. Rozumiesz, że nie powinieneś tak traktować drugiej osoby i że powinieneś przebaczyć. Jednak co z tego? W chwili próby postąpiłeś(aś) wbrew swoim zasadom, wbrew poglądom, wbrew własnemu światu. I złość obraca się przeciwko Tobie samemu. Zaczynasz robić sobie wyrzuty i nie rozumiesz dlaczego samemu stałeś(aś) się zły(a).

Jeśli nie powstrzymasz tego w odpowiednim momencie, to znów obróci się to przeciw tej drugiej osobie. Przecież to jej czyn doprowadził do tego, że postąpiłem samemu źle. To przez niego(nią) jestem teraz zły na siebie. Uraza jak cząstka w akceleratorze, nabiera coraz większego pędu i wszystko dookoła staje się zagrożone. Jak nie zatrzymasz tej cząstki w odpowiednim momencie, to potem jest to coraz trudniejsze. Koniec końca zniszczy wszystko dookoła Ciebie, oraz Ciebie samego(samą).

Gdy tylko czujesz, że jesteś zły(a) na siebie, za coś co zrobiłeś(aś) bez chwili zawahania postaraj się to naprawić. Przecież zło często nie jest nieodwracalne. Za złe słowo, można przeprosić. Skradzioną bułkę można oddać. Kłamstwu można zaprzeczyć. Zamiast gnieździć w sobie nadal tą złość, trzeba przebaczyć i prosić o przebaczenie. Nie czekaj, aż ktoś Ciebie przeprosi ale sam spiesz z przeprosinami, bo z każdą sekundą będzie coraz gorzej. Nie ma innej drogi do zachowania w życiu wartości, na których Ci zależy, jak właśnie droga miłości i przebaczenia.

czwartek, 17 grudnia 2009

Przyjście

Wstyd się przyznać, ale dopiero na tydzień przed końcem adwentu, zdarzyło mi się o nim pomyśleć. Co tak naprawdę znaczy adwent i dlaczego raz w roku mamy ten okres czasu? Adwent jest czasem oczekiwania na przyjście Chrystusa. Symbolicznie trwa on cztery niedziele przed świętami Bożego Narodzenia. Sugerowałoby to, że jest to czas oczekiwania na jakże radosne święta. Tylko jaki sens ma takie oczekiwanie?

Oczywiście oczekiwanie na święta jest dość naiwnym sposobem przeżywania adwentu. Oczekujemy na przyjście Chrystusa - na tzw. powtórne przyjście Chrystusa. Można to interpretować jako czekanie na koniec świata. I właściwie nie jest to błędna interpretacja. Warto się jednak zastanowić, co to wszystko oznacza. Koniec świata, ma być końcem takiego świata, w jakim żyjemy. Trzeba więc rozważyć, co zrobić, aby ten świat był lepszy. Temu naprawdę służy adwent.

Oczekiwanie wydaje się nie być odpowiednim określeniem. Nie mamy przecież oczekiwać na Królestwo Niebieskie, ale sami mamy je realizować. Adwent jest chwilą refleksji w naszym codziennym pędzie. Refleksji, nad własnym zachowaniem i nad możliwościami zmiany. Jest wyznaczaniem sobie celów. Wszystko po to, aby stwarzać nowy świat. Aby poprzez nasze działania tworzył go Chrystus, który lada dzień ma się w nas narodzić.

Boże Narodzenie nie jest pamiątką wydarzenia z przed dwóch tysiącleci, ale jest naszym celem tu i teraz. Adwent jest chwilą, w której planujemy i modlimy się o wytrwałość w naszych planach. Jest chwilą planowania przyjścia Zmartwychwstałego Chrystusa. Jeśli nie ma w naszym życiu adwentu, to nie będzie też Bożego Narodzenia. Oczywiście, spotkamy się z rodziną, znajomymi. Zaśpiewamy kolędę, złamiemy opłatek, może nawet pójdziemy na pasterkę. Ale bez prawdziwego adwentu, to wszystko pozostanie pustym gestem - ciałem bez ducha.

Przygotujmy więc przyjście Chrystusa w naszych sercach. Naprawiajmy, co w nas złe, aby to co dobre mogło działać i realizować przesłanie Kazania na Górze. Warto mieć w głowach słowa wielkiego wieszcza Adama Mickiewicza:

Wierzysz, że Bóg narodził się w betlejemskim żłobie, lecz biada ci człowieku, jeśli nie narodził się w tobie.

czwartek, 10 grudnia 2009

Zelig

Pokrótce nakreślę tytułową postać wykreowaną przez Woody'ego Allena we własnym filmie pt. Zelig. Jest osobą bez własnej osobowości i charakteru. Jeden z psychologów określił go, jako radykalnego konformistę. Gdy rozmawia z republikaninem, jest republikaninem. Gdy rozmawia z demokratą, jest demokratą. Gdy rozmawia z rabinem, sam staje się rabinem. A gdy rozmawia z kolorowym rozmówcą, jego skóra zaczyna ciemnieć.

Za wszelką cenę chce być akceptowany i lubiany. Do tego stopnia nie ma swojej osobowości, że w rozmowie z psychiatrami, którzy przyjechali go obserwować staje się psychiatrą. I nie udaje żadnego, lecz po prostu się nim staje. Zna się nagle na teorii osobowości, a nawet jest pewien, że sam jest autorem teorii psychoanalizy, kolegą Sigmunda Freuda, z którym nie zgadzał się jedynie w tym, że uważa, iż "zazdrość o penisa" nie powinna być przypisywana jedynie kobietom.

Zastanawia mnie, czy każdy z nas nie nosi w sobie takiego Leonarda Zeliga (tak nazywa się ów bohater). Czy często nie zapominamy o naszych wartościach, o naszych poglądach, chcąc przypodobać się otoczeniu? Chcemy pasować. Nie chcemy mieć wszystkich przeciwko sobie. Ani się obrócimy i stajemy się tłumem, a przestajemy się być zbiorem indywidualności. Fakt, że wtedy łatwiej usprawiedliwić się, ale tak naprawdę odpowiedzialność za nasze czyny jest wyłącznie w naszych rękach. Mimo, że spróbujemy oskarżyć tłum, to tłum się wszystkiego wyprze.

Koniec końca, bohater odzyskuje swoją własną osobowość. Spotyka panią psychiatrę, która chce go wyciągnąć. Po wielu wielu frustrujących (dla niej) sesjach znajduje sposób, aby zdezorientować pacjenta, dzięki czemu dociera do źródeł jego problemów. Sposób jest błyskotliwy. Podczas sesji, pacjent upiera się, że sam jest lekarzem psychiatrą. Gdy lekarka mówi mu, że jest on jedynie pacjentem, ten z lekceważącym głosem odpowiada "tylko proszę tego nikomu nie mówić".

W końcu lekarka próbuje inaczej. Powiedziała, że sama jest osobą, która tylko udaje lekarza, a jest pacjentką. Że próbuje za wszelką cenę się przypodobać. Konieczność kazałaby teraz Zeligowi stać się również pacjentem, który udaje lekarza. Tym samym staje się sam sobą i zaczyna panikować. Traci kontakt z rzeczywistością, co lekarka wykorzystuje aby zahipnotyzować pacjenta i dotrzeć do źródła problemu.

Może właśnie próba popatrzenia sobie samemu w oczy jest drogą do wyleczenia się z takiej przypadłości. Jeśli każdy (lub większość) z nas ma taki problem, może warto aby skonfrontował się sam z sobą. Zapytał się, kim jest? W co wierzy? Co jest dla niego ważne? Może wtedy podobnie jak nasz bohater, wyzwoli się z konformizmu i zacznie bronić swojego świata. Może wtedy zacznie być sobą.

wtorek, 8 grudnia 2009

"Czysty jestem"

Dziś rano, włączam TVN24 i słyszę news'a. Sąd umorzył sprawę przeciw Andrzejowi Lepperowi, oskarżonemu o znieważenie Włodzimierza Cimoszewicza. W 2001r. z trybuny sejmowej zarzucał on wymienionemu politykowi rozmaite wykroczenia, bez żadnych podstaw merytorycznych. Nazwał go m. in. "kanalią". Nie jest ważny nawet sam przedmiot, ani nawet decyzja sądu.

Faktycznie zmieniony niedawno przepis, definiuje znieważenie, jako zniesławienie tylko wobec urzędnika aktualnie pełniącego funkcje publiczną. Takiej wówczas Cimoszewicz nie pełnił. W grę wchodzi jednak również ewentualne zniesławienie. Sprawy z powództwa prywatnego jednak nie da się już wytoczyć z powodu przedawnienia. I niby w majestacie prawa wszystko wygląda w porządku.

Jednak szczytem bezczelności moim zdaniem, jest wypowiedź oskarżonego:

Jestem niewinny w sprawie pomówienia Włodzimierza Cimoszewicza ze względu na to, że nie miało to nic wspólnego z wykonywaną funkcją szefa MSZ, a z drugiego artykułu nastąpiło przedawnienie. Ta sprawa jest całkowicie umorzona i czysty jestem.

Co oznacza: "czysty jestem"? Czy przedawnienie czynu jest podstawą do jego zaprzeczenia? Czy rzeczywistość prawa, jest ważniejsza od rzewczywistości prawdy? Czy gdyby prawo definiowało, że 2 + 2 = 5, to czy możnaby było powiedzieć, że 2 + 2 = 5? Mimo, że prawnie, za tą sprawę p. Andrzej Lepper jest zupełnie nietykalny, to cały czas pozostaje winny. Może cała instytucja przedawnienia działa źle.

Przedawnienie ma w sens, jedynie wtedy, gdy można ufać, że osoba, która popełniła zło nie popełni go ponownie. Co się jednak dzieje, gdy osoba, która popełniła zło nie wykazując żadnej nawet skruchy, bezczelnie mówi, że "czysta jest"?

niedziela, 6 grudnia 2009

Przerost formy nad treścią

Święta zbliżają się olbrzymimi krokami. Dopada nas pomału szał świątecznych przy gotowań. Choinka, prezenty, niebywałe promocje. Ceny spadają ze 100 do 50 zł i kupujemy, mimo że po zastanowieniu nawet 20zł byśmy nie dali. Ale czy zdrowy rozsądek jest tu ważny? Przecież chodzi o atmosferę.

Podobnie w wigilijny wieczór, gdy zastawimy dodatkowe miejsce przy stole, to czy przyjdzie nam do głowy aby faktycznie podzielić się z kimś wieczerzą? Czy jest to tylko pusty symbol? Jak w skeczu Krzysztofa Piaseckiego (biedak, któremu właśnie otworzono drzwi):

- Czy jest u Ciebie dodatkowy pusty talerz?
- Tak.
- A czy mogę z niego skorzystać?
- Nie.
- A dlaczego?
- Bo ma być pusty.

Podobnie jak święty Mikołaj, który rozdawał majątek potrzebującym. Czy funkcjonująca tradycja św. Mikołaja idzie faktycznie w zgodzie z duchem tego świętego? Czy zadowalamy się uczynieniu zadość symbolicznym wymaganiom?

Ale przerost formy nad treścią nie jest chyba tylko obecny w naszym życiu w czasie świąt. Co niedziele w kościele, wszyscy podają sobie rękę na zgodę. Symboliczny znak pokoju. I w większości nie rozumieją chyba, co on oznacza? Przecież nie chodzi o przebaczenie akurat tej anonimowej osobie, która przez przypadek stanęła obok. Poprzez ten znak, człowiek przebacza i prosi o przebaczenie tego, któremu najbardziej zawinił. Jak to jest, że po wyjściu z kościoła zaraz żywi tą samą do niego nienawiść?

Wielcy poszukiwacze świętego Grala chyba również nie rozumieli co jest tym świętym Gralem. Przecież nie jest istotny kielich, ale to co w nim było. Krew Chrystusa. Jego nauka, jego życie, jego miłość, jego przebaczenie. Zamiast zostawić zabytki archeologom, zabijali "niewiernych". Sprzeniewierzali tym samym krew Chrystusa.

Z symbolami jest tak jak z tym gralem. Nie jest ważny kielich, ale to co jest w nim. Co dla Ciebie znaczy symbol? Co dla Ciebie znaczy znak pokoju, czy pusty wigilijny talerz? Zanim podasz rękę na zgodę anonimowej osobie, zastanów się, że podajesz ją również Twojemu wrogowi. Czy wtedy równie chętnie do tego przystąpisz?