poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Stevie Ray Vaughan - Little Wing

Tego utworu chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Również to wykonanie powinno być znane wtajemniczonym. Jeśli jednak zdarzyło się, że ktoś nie słyszał, oto dzieło Jimi'ego Hendrix'a w czysto instrumentalnym wykonaniu, jednego z największych blues'owych wirtuozów.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Krótko o utylitaryźmie

Jedną z wiodących doktryn filozoficznych minionych wieków jest utylitaryzm. Wyraża on przekonanie, że wartość moralna danego czynu zależy od tego, jak zmieniła się w jego efekcie, suma szczęścia na świecie. Jeśli w wyniku jakiejś mojej akcji, suma szczęścia została powiększona, to czyn jest dobry. Jeśli została pomniejszona, to czyn jest zły. Co do zasady można by powiedzieć, że naszą powinnością w istocie jest powiększanie sumy szczęścia? Ale czy może to być normą naszego postępowania?

Dla przykładu: czy możemy jednej osobie odebrać szczęście, by więcej szczęścia dać innej? Gdy ukradnę jakiemuś przewoźnikowi bilet jadąc na gapę, ale za to kupię sobie chleb, to suma szczęścia jest większa, bo różnica jednej ceny biletu przewoźnikowi (zwłaszcza zinstytucjonalizowanemu) robi niewielką różnicę. Dla mnie natomiast chleb może oznaczać "być, albo nie być". Czy w takim razie mój czyn jest dobry? A gdyby każdy zrobił to samo i przewoźnikowi przestałoby się opłacać przewożenie ludzi?

Jednak o wiele większym kłopotem dla mnie w zaakceptowaniu utylitaryzmu jest jego ogólność. Bo czym jest szczęście? Czy nie jest to pojęcie zbyt ogólne? Jedna osoba będzie szczęśliwa, gdy będzie najedzona lub przejedzona. Inna, gdy będzie miała poczucie bezpieczeństwa. Jeszcze inna, gdy odczuje przypływ adrenaliny. Jeszcze ktoś inny będzie szczęśliwy gdy otaczać go będą bliskie osoby. Nie da się zdefiniować czym jest szczęście. Może trzeba policzyć jakąś wypadkową. Ale czy da się policzyć obiektywną wypadkową, tak subiektywnych stanów emocjonalnych?

Utylitaryzm próbuje pojęcie dobra zdefiniować przy pomocy pojęcia szczęścia. Nie ma definicji szczęścia. Mnożymy byty, których wyjaśnienia nadal nie możemy się doczekać. Doktryna sama w sobie bynajmniej nie ułatwia nam poszukiwania. Osobiście jestem zwolennikiem brzytwy Ockhama, która bezlitośnie tnie narośle, które zamiast wyjaśniać byty, które potrzebujemy zrozumieć, tworzy nowe byty, które nic nie wyjaśniają, a same wyjaśnień wymagają. Niech więc ta brzytwa odetnie i utylitarystyczne wyjaśnienie dobra, jako sumy szczęścia, którego wyjaśnienia trudno wypatrywać.

piątek, 19 sierpnia 2011

Duch ludzkości

Gdy mówimy o ludzkim duchu przeważnie mamy na myśli jakiś wymiar życia jednostki. Czasem myślimy o dosłownym życiu ponad ciałem, przekraczającym granice śmierci. Innym znów razem myślimy o tym wszystkim co kształtuje życie człowieka, ale również o tym co po nim pozostaje. Jeszcze innym razem myślimy o tym, co tworzy się pomiędzy ludźmi, a co również może przetrwać śmierć. Tak czy inaczej, o duchu zawsze mówimy w kontekście jakiejś nieśmiertelności. Przeważnie jednak mamy na myśli pojedynczą jednostkę ludzką.

Dziś spróbuję wyjść trochę poza te nasze codzienne skojarzenia. Ciekawą koncepcję ducha prezentuje jeden z najwybitniejszych filozofów - Georg Wilhelm Friedrich Hegel. Próbuje on spojrzeć na ducha, nie jako na jednostkę, ale na całą ludzkość. Oczywiście duch rodzi się w jednostce, ale dorastając i rozwijając się, przestaje się w niej mieścić. Drogą prostej dwukierunkowej dialektyki zaczyna ogarniać najpierw swoją świadomość i samowiedzę, a następnie rozum, ducha i religię, by stać się gdzieś w przyszłości wiedzą absolutną, ogarniającą samą siebie.

Oczywiście bardzo uprościłem, bo przedstawienie całej myśli zawartej w Fenomenologii Ducha wymagałoby rozbicia na wiele miesięcy pełnych postów. Kto wie, może wrócimy do tego. Dziś jednak chciałbym skupić się na owym duchu oraz na tym, jak bardzo sprzeczna jest ta koncepcja, koncepcji ogólnie pojmowanej. Powszechnie rozumiemy ducha jako jakąś funkcję naszego istnienia, której dziedziną jest jednak nasze życie. Często zdaje się nam, że nasze życie jest wręcz areną jego walki. Zdolność naszego ego do przezwyciężania ciała w imię ducha jest wartością, którą kształtujemy w sobie w procesie rozwoju duchowego. Jednak cały czas mówimy o Duchu jako czymś, co jest ściśle związane z jednostką.

Spróbujmy jednak popatrzeć na chwilę okiem Hegla. Z jego filozofii wcale nie wynika, że człowiek powinien stawiać potrzeby ducha w opozycji do potrzeb ciała. Przeciwnie. Poprzez realizację potrzeb ciała, człowiek zapewnia duchowi rozwój. To dzięki temu, że człowiek prehistoryczny walczył o przetrwanie, odkrył ogień i wynalazł narzędzia. Dzięki żądzy podbojów, pchnął do przodu technologię. Dzięki nieodpartej pokusie dłuższego życia, znalazł środki na rozwój chemii i medycyny. Dzięki potrzebie bezpieczeństwa, zorganizował się w społeczeństwo. Jest ciekaw otaczającego świata, więc wkłada pracę w rozwój gospodarki, by zdobyć środki do tego potrzebne. Przykładów można by mnożyć na potęgę.

Czy zatem człowiek, ma zapomnieć o własnym rozwoju duchowym? Przecież gdy pracuje nad własnymi indywidualnymi celami, to wkłada energię w rozwój ducha ludzkości. Każde jego dążenie pozostawia kwant energii, przyczyniającej się do jego wzrostu. A może indywidualny rozwój duchowy nie stoi w sprzeczności z rozwojem ducha ludzkości? Może potrzeba rozwoju duchowego zaczyna istnieć jako indywidualna potrzeba człowieka? Może człowiek przestaje znajdować satysfakcję jedynie w folgowaniu ciału? Może w świecie, w którym zaczyna już do bólu płytką być apoteoza prostych przyjemności, człowiek zaczyna potrzebować czegoś głębszego?

A może w ogóle własny rozwój duchowy jest najskuteczniejszą metodą rozwoju duchowego ludzkości? Trudno powiedzieć. Hegel postulował dążenie do indywidualnych celów, ale pisał na przykładzie historii (bliższej czy dalszej). Do dziś uważa się go za największego filozofa historii. Jednak można próbować antycypować i zastanowić się, czy droga rozwoju ducha ludzkości nie pójdzie tym samym szlakiem, co droga rozwoju duchowego jednostki. A może znajdzie jeszcze lepszą drogę? Filozofia w końcu nie kończy się na historii i teraźniejszości. Czasem widząc cel w przyszłości, warto poszukać optymalnej drogi do tego celu. Ale czy ktoś wie jaka jest najlepsza?

sobota, 6 sierpnia 2011

Różne aspekty równości

Tak często używamy słowa równość. Od wielkiej Rewolucji Francuskiej to chyba nie wychodzi ono z codziennego użycia. Dziś mówimy, że równość to wielka wspaniała wartość, o którą dbamy, a kiedy trzeba to i walczymy. Staje się ważniejsza niż wolność, choć pewnie jednego bez drugiego nie sposób sobie wyobrazić. Jednak czy zastanawiamy się w ogóle, czym jest równość?

Myślę, że wszystko sprowadza się do dwóch aspektów. Po pierwsze wpływ na stanowione prawo, jako umowę obowiązującą w określonej grupie ludzi. Trudno sobie wyobrazić, aby w kraju wielkości na przykład Polski, zorganizować zgromadzenie narodowe składające się z wszystkich obywateli. Dlatego każdy obywatel wybiera swoich reprezentantów zgodnie z pewną ordynacją wyborczą. Oznacza to, że każdy ma równy głos przy wybieraniu ludzi odpowiedzialnych za konstruowanie obowiązującej umowy, obowiązującego prawa.

Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której 90% obywateli będzie chciało ustalić prawo, zgodnie z którym te 90% będzie mogło robić co chce, z pozostałymi 10%. I nieważne, czy grupować się będziemy na podstawie wyznania, koloru skóry, zarobków czy orientacji seksualnej. Oczywiście dzięki mnogości kategorii, będziemy mieli zawsze na uwadze, że tworząc precedens w postaci zalegalizowanej dyskryminacji w danym aspekcie, możemy postawić się w sytuacji dyskryminowanego w innym. Jeśli jednak nastroje dotyczące jednego z aspektów staną się ekstremalnie wyraziste, większość tych 90% może podjąć ryzyko i zdecydować się na ustanowienie dyskryminującego prawa.

I tutaj pojawia się drugi aspekt równości. Wpływ ustanowionego prawa na obywatela. Jeśli prawo będzie dyskryminowało 10% obywateli, to czy będzie można mówić o równości wobec prawa? Jeśli dyskryminowany będzie choć 1 obywatel, to już nie można mówić o całkowitej równości. Oczywiście realia są takie, że całkowita równość wydaje się być utopią, ale czy nas zwalnia to z dążenia do takiego stanu rzeczy? Warto o tym pamiętać, gdy zezwalamy na publiczne wyrażanie pożądania przez pary heteroseksualne, a zabraniamy homoseksualnym. Albo gdy ustalamy święto katolickie jako obowiązujące, pozostawiając pozostałe jako nieobowiązujące. Czy też gdy decydujemy się zabierać najbogatszym, by dawać najbiedniejszym.

Który aspekt równości jest ważniejszy? A może oba da się pogodzić, gdy zaczniemy ignorować populistów i zrezygnujemy z własnej korzyści odniesionej kosztem kogoś innego, choćby to był tylko jeden obywatel? Decydujmy, czy chcemy mieć autentyczną równość, czy jedynie formalną. Decydujmy czy każdy, a nie tylko większość, będzie mógł wkładać w rzeczywistość tyle samo, mogąc oczekiwać od niej również tyle samego. Decydujmy o kształcie naszej rzeczywistości. Ale decydujmy, bo zrobi to ktoś za nas i wtedy może się okazać, że równość w jakimkolwiek stopniu, stanie się jedynie naszym marzeniem.

środa, 3 sierpnia 2011

Ciasna brama

Zbliżamy się do końca rozważań na temat Kazania na Górze. Wchodzimy w etap podsumowania. Oto co mówi nam Chrystus:

Wchodźcie przez ciasną bramę! Bo szeroka jest brama i przestronna ta droga, która prowadzi do zguby, a wielu jest takich, którzy przez nią wchodzą. Jakże ciasna jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia, a mało jest takich, którzy ją znajdują!

O jakich bramach i drogach mowa? Oczywiście chodzi o nasze życiowe i codzienne decyzje. Wybierając szeroką bramę, wybieramy komfort. Ciasna brama wiąże się z trudem. Musimy namęczyć się by przez nią przejść. Naszych decyzji nie możemy podejmować tak, by na uwadze mieć własny komfort, ale przede wszystkim dobro i miłość. Gdy wybierzemy wygodną bramę, przejdziemy bez problemu, ale dokąd trafimy? Dokąd można trafić wybierając jedynie własną wygodę? Co warte jest takie życie, gdy świat który nas będzie otaczał nie będzie miał dla nas znaczenia, a będzie je mieć jedynie pustynia naszego własnego ego.

Aby żyć szczęśliwie, nie dość, że musimy podjąć decyzję, by przejść przez ciasną bramę, ale musimy znaleźć do niej drogę. A droga ta jest wąska i nieraz trudno odszukać ją w gąszczu innych dróg. Gdy idziemy w górach lub lesie i szlak nie jest oznaczony, jak często zdarza się nam błądzić? Czy możemy wtedy odnaleźć cel? Odnaleźć ciasną bramę?

A jednak Chrystus nie zostawia nas na bezdrożu. Oznakowuje dla nas drogę. Jedyne, co musimy zrobić, to wytężyć słuch i usłyszeć, co do nas mówi m.in. w Kazaniu na Górze. Pokazuje na czym polega sens życia i jak odnaleźć szczęście. Jak zbudować Królestwo Niebieskie rozpoczynając od własnego serca. Ale Chrystus nie tylko mówi. Jego życie i śmierć są drogą, jaką trzeba wybrać. Droga miłości i przebaczenia wiedzie do ciasnej bramy, za którą odnajdziemy własne życie. Czyż to nie Chrystus mówił, że jest drogą, prawdą i życiem? Dlaczego mamy taki kłopot by go usłyszeć?