niedziela, 11 listopada 2012

Ogień krzepnie. Blask ciemnieje.

Słowa popularnej kolędy Bóg się rodzi dają do myślenia. Ogień nie może krzepnąć, podobnie jak blask nie może ciemnieć, a nieskończony nie może mieć granic. Tego typu paradoksy nie mogą zdarzyć się w naszym świecie, więc ich zaistnienie oznacza w pewien sposób koniec świata. Przynajmniej koniec starego świata, zbudowanego wobec zasad, uniemożliwiających takie zjawiska.

A jednak w życiu zdarzają się takie chwile, w których świat wydaje się stać na głowie. Jednym z takich momentów jest chwila, gdy na świecie pojawia się malutkie dzieciątko. Jest ono takie małe, że boimy się dmuchnąć, żeby strumieniem powietrza nie zrobić mu krzywdy, a jednocześnie swoim ogromem potrafi wypełnić całe życie. Jest zupełnie bezbronne, całkowicie uzależnione od dobrej woli otaczających go ludzi, a jednocześnie niepodzielnie włada całym arsenałem intelektualnym i emocjonalnym człowieka. Przychodzi jak gość do naszego domu, a to Ono przyjmuje wszystkich i ugaszcza swoim spojrzeniem, uśmiechem i płaczem.

Gdy maleństwo pojawia się na świecie to generuje kompletny chaos w życiu swoich rodziców, bezpardonowo burząc ich stabilny dotąd świat i panujący w nim porządek. Całkowity koniec świata, apokalipsa, ciemna strona księżyca. A jednak w tym niesamowitym chaosie paradoksalnie człowiek odnajduje porządek o wiele bardziej przejrzysty i logiczny niż ten stary. Z ruin starego świata powstaje, niczym feniks z popiołów, świat nowy, pełniejszy, piękniejszy i lepszy. Stary porządek musiał zostać obrócony w chaos, by dzieciątko mogło zająć należne mu centralne miejsce w nowym świecie swoich rodziców.

Piękna chwila!