sobota, 29 listopada 2008

Wolność do Zniewalania. Zniewolenie w Wolności.

Kwestią chyba nierozstrzygalną jest, gdzie tkwi granica wolności i swobody jednostki, poza którą żadna instytucja ingerować nie może. Jedni uważają, że państwo może całkowicie ingerować, inni mówią, że nie powinno ingerować wcale. Jednak najwięcej ludzi uważa, że granica jest gdzieś w środku. Myślenie, że człowiek jest poddanym państwa, uważam za absurdalne. Uważam, że państwo jest powołane przez indywidualnych ludzi po to, aby zapewniać im bezpieczeństwo. Na tej zasadzie, obywatel jest suwerenem, a nie poddanym.

Oczywiście na rzecz bezpieczeństwa każdy obywatel może zrzec się pewnego obszaru swojej wolności. Co się jednak dzieje, gdy tą wolność człowieka ogranicza z góry powołana instytucja, dlatego, że większość tak decyduje? Nawet jeśli cel jest szczytny, to czy taki środek jest dozwolony. Nie mówię tu nawet o fizycznym ograniczaniu wolności, ale o sprawie tak powszechnej jak podatki. Bo czym są podatki, jeśli nie zniewoleniem człowieka? Jeśli człowiek ma prawo do własności, to jakie prawo ktoś ma, aby tej własności człowieka pozbawić? Nawet jeśli podatki przeznaczymy na rozwój technologii czy infrastruktury, albo na wyrównywanie szans w celu zwiększenia produktu krajowego.

Mam wrażenie, że nie brakuje osób, które zgadzają się na podatki, bo widzą w przyszłości perspektywę większej wolności. Zgadzają się na ograniczenie w postaci podatku dla siebie i nie ma w tym nic złego. Ale jakie mają prawo na zgodę na takie ograniczenie dla pozostałych wolnych ludzi? Czy nie samemu powinienem decydować, czy się zrzeknę się tego obszaru wolności? Podatek jest przykładem, który wybrałem, ale jeśli uznamy, że większość może ograniczać wolność mniejszości to wcale na podatkach nie musi się skończyć. Dlaczego człowiek nie ma problemu z akceptacją własnej wolności, a ma taki wielki problem z akceptacją wolności drugiego człowieka?

czwartek, 27 listopada 2008

Pierwsze żniwa

Trudno uwierzyć, ale dziś mija pierwszy rok istnienia tego bloga. Rok temu założyłem go w celu ujawnienia moich przemyśleń, ale również otwarcia się na dyskusję i krytykę, które właściwie zinterpretowane mogą pozytywnie wpłynąć na dalszy rozwój myśli. Przez ten czas, udało mi się poruszyć wiele często niepowiązanych ze sobą tematów i sprowokować niejedną dyskusję. Dzięki wymianie myśli jaką tutaj odbyłem udało mi się wzmocnić w sobie nadzieję na to, że na tym świecie, żyje dużo osób, które myślą, chcą myśleć i będą myśleć.

Wymienić wszystkich uczestników dyskusji byłoby trudno, dlatego ograniczę się do tych, których rozwój myśli i twórczości towarzyszył mojemu przez cały rok. Dziękuję Ci Sandro i dziękuję Ci Dawidzie. Zarówno myśli, które wymienialiśmy u mnie jak i te, które wymienialiśmy u każdego z Was na blogach, stawały się ziarnem moich kolejnych przemyśleń. To głównie dzięki Wam wzrasta moja nadzieja, że plan budowania Królestwa Niebieskiego na ziemii nie jest mrzonką ani utopią.

Komponując niektóre posty, doznawałem rozmaitych wrażeń. Niejeden raz wpadałem w trans lub uniesienie. Udało mi się poruszyć lub przytoczyć wiele tematów poruszanych wcześniej przez pisarzy, muzyków lub reżyserów. Starałem się pływać bo bezkresnej spuściźnie wielu wybitnych filozofów. Przez samodzielne rozważania nad Pismem Świętym, poczułem, że jest ono mi bardzo bliskie. Próbowałem ugryzać największe tajemnice, których niesposób w całości ogarnąć. Szczególnie Tajemnica Zmartwychwstania była przyczyną moich wielu godzin przemyśleń. Gdy wcisnąłem przycisk "Publikuj Posta" po przedstawieniu efektu pracy, poczułem odpływ energii. Ogarnęło mnie cudowne odrętwienie i kilka tygodni zajęło mi ponowne pozbieranie myśli. Odczucie było naprawdę niesamowite.

Zdarzało się nieraz, że miałem coś do powiedzenia na bieżące tematy polityczne, ale powstrzymywałem się, nie chcąc łączyć filozofii z polityką. Mimo, że zdaję sobie, że polityka i filozofia będą nieraz krzyżować swoje ścieżki w tematach przeze mnie poruszanych, to jednak uważam, że moge swobodnie oddzielić jedno od drugiego, aby nie wahać się już, gdy zapragnę podzielić się również moją opinią na te bardziej przyziemne tematy. W tym celu, otwarłem wczoraj drugiego bloga pt. Odcienie Szarości, na którego również Was wszystkich serdecznie zapraszam.

W opisie mojego profilu, napisałem, że poznacie mnie po treści moich blogów. Nie spodziewałem się jednak, że sam siebie zacznę również lepiej poznawać. Myślę, że największą zmianą, jaką mogę zaobserwować w sobie jest rosnące przywiązanie do idei szeroko rozumianej Wolności i znaczenia jednostki oraz podejmowanych przez nią decyzji. Moją decyzją było założenie tego bloga. Mam nadzieję, że udało mi się zasiać ziarenko na żyznej glebie zarówno mojej, jak i Waszej świadomości.

Dziękuję i zapraszam do dalszego odwiedzania i jeszcze intensywniejszej wymiany myśli. Niech owoc będzie obfity.

środa, 26 listopada 2008

Być odważnym

W codziennym języku, rozumiemy odwagę jako brak strachu. Gdy widzimy osobę wspinającą się w górach, myślimy, że jest ona odważna. Odważni jesteśmy w oczach ludzi, gdy podejmujemy jakieś niebezpieczne działanie. Stanąć na kładce nad przepaścią, skoczyć ze spadochronem lub na bungee, jechać bardzo szybko samochodem przy dużym zagęszczeniu ruchu. Mógłbym tych przykładów dać jeszcze dużo. Jednak zastanawia mnie, czy takie właśnie sytuacje są wystarczającą przesłanką, by nazwać kogoś odważnym? A może trafniej by było nazwać kogoś głupim? Ryzykować własne życie dla poczucia adrenaliny, dla spełnienia własnych zachcianek. Czy to jest mądre wykorzystanie ludzkiej wolności?

Czym więc ta głupota różni się od odwagi? Czym jest prawdziwa odwaga? W moim przekonaniu odważny był O. Kolbe, który dobrowolnie oddał własne życie za życie drugiego człowieka w obozie koncentracyjnym. Odważna jest osoba, która stanie na kładce nad przepaścią, bo po drugiej strony kładki jest małe dziecko, które boi się, że spadnie. Odważny jest człowiek, który jedzie bardzo szybko samochodem, by ratować ciężko chorą osobę, która siedzi na tylnym siedzeniu. Odważny jest człowiek, który skoczy ze spadochronem, by nakarmić potrzebujących na zamkniętej wyspie (dosłownej lub metaforycznej).

Nie jest trudno chyba dostrzec, czym różnią się te sytuacje do wymienionych w pierwszym akapicie. Mimo, że są one bliźnio podobne, to jest zasadnicza różnica. Tą różnicą jest cel działania. Moim zdaniem, odważna nie ta osoba, która nie odczuwa strachu, ale ta, która potrafi przezwyciężyć ten strach, dla ratowania jakiegoś konkretnego dobra. Nie jest niczym złym ani tchórzliwym odczuwanie strachu. Strach jest naturalną reakcją, która chroni człowieka przed niebezpieczeństwem. Brak jego odczuwania, jest pewnego rodzaju upośledzeniem. Człowiek powinien odczuwać strach, by nie robić rzeczy głupich. Ale odważny człowiek, umie ten strach przezwyciężyć, gdy po drugiej stronie jest człowiek, który potrzebuje pomocy.

niedziela, 23 listopada 2008

Piąte przykazanie

Kontynuując rozważania Kazania na Górze, trafiamy na następujący fragment:
Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: "Bezbożniku", podlega karze piekła ognistego. Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj! Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz.
Jezus nie tylko potwierdza słowa, które wypowiada każda bezbronna twarz w konfrontacji z drugim człowiekiem. Sięga głębiej. Do źródła zła. Źródło jest w człowieku. Gniew. Przy czym nie jest to mowa o gniewie na zło. Do takiego gniewu jesteśmy przecież zobowiązani. Źródłem zła jest gniew na człowieka. Najważniejszym przykazaniem jest przykazanie miłości. To z miłością trzeba zawsze podejść do człowieka, a nie z gniewem. Miłość ucieleśnia się w przebaczeniu. Jezus każe godzić się ze swoimi przeciwnikami, dopóki jesteśmy z nim w drodze.

O jaką drogę chodzi? O przyjaźń? Może o znajomość? A może o życie? Tak, czy inaczej, będąc w drodze mamy jeszcze szanse się pogodzić. Jak któryś z nas z drogi zejdzie, pogodzenie się będzie trudne, a przecież wybaczenie jest warunkiem wybaczenia naszych własnych win. Modlimy się przecież: "Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy". Kiedy w końcu człowiek zrozumie, że "oko za oko" nie jest zasadą, która przerywa zło? Ta zasada nakręca tylko spiralę nienawiści. Czy nie lepiej przerwać ją, póki zło ma jeszcze niewielkie skutki? Jeśli teraz nie przerwiemy łańcucha zła, to kiedy? Później będzie za późno. Dobro trzeba czynić teraz.

Skoro to my jesteśmy nowym Ciałem Chrystusa, to weźmy pod uwagę, że nasza nienawiść jest jak rana na tym ciele, a pojednanie jak balsam. Jeśli pojednanie zbudujemy w obliczu prawdy, to uleczymy ranę, samemu przyczyniając się do Zmartwychwstania Pańskiego.

piątek, 21 listopada 2008

Nagroda, czy łaska?

Niedawno wpadł mi do ręki najnowszy numer miesięcznika "W drodze". Po raz pierwszy chyba znalazłem pismo, które potrafi zarówno zaabsorbować dużo energii intelektualnej, a jednocześnie stymuluje do myślenia o najróżniejszych kwestiach. Z jednymi artykułami się zgadzam, inne wzbudzają we mnie bunt. Każdemu polecam zagłębienie się w lekturę.

Pośród artykułów znalazł się jeden o tytule: Pokarm na życie wieczne. Autor porusza bardzo obszernie temat Wiatyku i sposobie podchodzenia do niego na przestrzeni wieków. Przytacza m.in. słowa papieża Inocentego I z 405 roku, który poleca udzielać Komunii, tym którzy o nią proszą w ostatnich chwilach życia. W środku tej wypowiedzi jest zdanie, które wzbudziło we mnie mieszane uczucia.
Kiedy bowiem w tamtych czasach były częste prześladowania, słusznie odmawiano Komunii w obawie, że łatwość udzielania Komunii nie powstrzyma od upadku tych ludzi, którzy mieliby pewność pojednania.
Rodzi się pytanie, czy duchowieństwo, które stało na straży sakramentów (nie wiem z jakiej mocy), nie traktowało ich instrumentalnie? Czy sakrament ma być nagrodą, a jego odmowa karą za postępowanie? Czy sakrament ma motywować ludzi do dobrego postępowania? A co z łaską, jaką Jezus udzielił złemu łotrowi na krzyżu? Czy stróżem tej łaski ma być hierarchia kościelna?

czwartek, 20 listopada 2008

Powstań świecie!

Nagle na drodze do Betanii pojawił się obłok kurzu i rozległy się radosne okrzyki: to nadchodzili mieszkańcy wioski. Pierwsze pojawiły się dzieci z gałązkami palm i wawrzynu. Za nimi, z rozjaśnioną twarzą szedł Jezus, a z tyłu uczniowie, tak spoceni i zaczerwienieni, jakby to oni sami wskrzesili Łazarza. Na samym końcu maszerowali ochrypli od krzyku mieszkańcy Betanii. Wszyscy śpieszyli do świątyni. Jezus wbiegł na drugie piętro, przeskakując po dwa stopnie. Twarz i ręce lśniły mu tak silnym światłem, że nikt nie mógł zbliżyć się do niego. Stary rabin, biegnący za nim co tchu razem z całym tłumem, spróbował przekroczyć niewidzialny krąg otaczający Mistrza, ale cofnął się zaraz jak oparzony.

Jezus właśnie opuścił piec Boga i krew gotowała się w nim jeszcze. Nadal nie mógł ani nie chciał uwierzyć w to, co się stało. Czyżby tak wielka była potęga ducha, że wystarczyło krzyknąć: “Chodźcie!", aby poruszyć góry? Czy siła ducha może otworzyć grób i wskrzesić umarłych, w trzy dni zniszczyć świat i w trzy dni go odbudować? Lecz jeśli istotnie jest ona tak wszechpotężna, to cały ciężar potępienia - albo zbawienia - spoczywa na barkach ludzi, zlewają się granice między tym co boskie i ludzkie... Jezusowi pulsowały skronie od tych przerażających, niebezpiecznych myśli.

Zostawił spowitego w całun Łazarza nad grobem i w niezwykłym pośpiechu udał się do jerozolimskiej świątyni. Po raz pierwszy tak silnie doświadczył uczucia, że musi nadejść koniec tego świata, a nowe Jeruzalem powstanie z grobów. Ten beznadziejnie zepsuty świat podobny był do Łazarza. Nadszedł już czas zawołać: “Powstań, świecie!" - to jego obowiązek. Najbardziej przerażające było jednak to, co Jezus właśnie sobie uświadomił: że starczy mu na to siły. Nie może już się dłużej opierać mówiąc: “Nie potrafię". Potrafi - a jeśli świat nie zostanie zbawiony, to cały grzech spadnie na niego.

Krew uderzyła mu do głowy. Wszędzie widział oczy uciskanych i ubogich, którzy w nim pokładali całą swą nadzieję. Z dzikim krzykiem wskoczył na podwyższenie, a ludzie zgromadzili się wokół niego. Byli wśród nich także bogaci i syci, z krzywymi uśmieszkami na twarzach. Jezus odwrócił się, zobaczył ich i podniósł pięść do góry.

- Słuchajcie, bogacze - krzyknął. - Zbliża się koniec niesprawiedliwości, podłości i głodu! Bóg dotknął mych warg rozżarzonym węglem, więc wołam: jak długo jeszcze będziecie się wylegiwać na łożach z kości słoniowej, na miękkich materacach? Jak długo będziecie karmić się ciałami ubogich i spijać ich pot, krew i łzy? Mój Bóg krzyczy: “Nie zniosę tego dłużej!" Ogień jest blisko, umarli wstają z grobów, nadchodzi koniec świata!

Dwóch olbrzymich biedaków schwyciło go i uniosło wysoko w górę. Tłum dookoła powiewał liśćmi palmowymi. Nad rozpłomienioną głową proroka unosiła się para.

- Nie pokój, ale miecz wam przynoszę. Zasieję w domu niezgodę, dla mnie syn stanie przeciwko ojcu, córka przeciwko matce, synowa przeciw teściowej. Kto idzie za mną, musi porzucić wszystko. Ten, kto na ziemi szuka zbawienia, straci życie. A ten, kto dla mnie straci to życie, zdobędzie żywot wieczny.

- Co mówi Prawo, buntowniku? - rozległ się dziki krzyk. - Co mówią Święte Księgi, Lucyferze?

- Co mówią wielcy prorocy Jeremiasz i Ezechiel? - odparł Jezus z błyskiem w oku. - Zniosę prawo wyryte na tablicach Mojżeszowych i w sercu każdego człowieka wyryję nowe. Usunę serce z kamienia i dam mu prawdziwe, a w nim zasieję nową Nadzieję! Niosę miłość, otwieram cztery Boże bramy: Wschód, Zachód, Północ i Południe, dla wszystkich narodów. Miłość Boża to nie przedmieście - ona ogarnia cały świat! Bóg nie jest Izraelitą, lecz Duchem nieśmiertelnym!


(Nikos Kazantzakis, Ostatnie Kuszenie Chrystusa)

środa, 19 listopada 2008

Dwa tempa

Każdego rana człowiek budzi się, by żyć danym dniem. Ma przeważnie jakiś plan, jakieś cele wyznaczone na ten dzień. Idzie do pracy, gotuje obiad, robi zakupy, sprząta, uczy się, ogląda film, czyta lub robi inne rzeczy, które składają się na jego dzień. Jednak niejako na drugim planie, pojawiają się sytuacje nieplanowane. Spontaniczna rozmowa z przyjacielem o wartościach, chwilka medytacji lub modlitwy, dodanie otuchy potrzebującemu, wyciągnięta do kogoś pomocna dłoń, refleksja. Z perspektywy dnia, te rzeczy stanowią swoistą przystawkę do codziennych działań. Rzadko wspominamy te wydarzenia pod koniec dnia. Raczej skupiamy się na rozliczeniu z wykonania zaplanowanych czynności.

Jednak pod koniec życia, gdy będziemy siedzieć na symbolicznym bujanym fotelu i rozmyślać nad dobiegającym kresu życiem, te rzeczy, które z perspektywy dnia wydawały się istotne, nagle staną się wyblakłe. Natomiast te rzeczy, które zrobimy mimochodem każdego dnia, będziemy wspominać z satysfakcją lub żalem, że można było zrobić lepiej. Nie warto więc zaniechać takich spontanicznych gestów, aby na starość nie wylądować w pustce, a rozkoszować się wspomnieniami.

Zorba, bohater powieści Nikosa Kazantzakisa opowiedział taką historię:
Słuchaj, kie­dyś przechodziłem przez wioskę. Jakiś dziewięćdziesięcio­letni dziadunio sadził drzewo migdałowe. “Hej, dziadku! — wołam. — Sadzisz drzewo migdałowe?" A on, zgarbiony, odwrócił się i powiedział: “Tak, mój synu, ja postępuję tak, jakbym nigdy nie miał umrzeć!" “A ja — odparłem — postępuję tak, jakbym miał umrzeć w każdej chwili". Kto z nas dwóch miał rację, szefie? — Spojrzał na mnie trium­falnie. — Tu cię mam! — powiedział.
Komentarz narratora brzmiał:
Milczałem. Na szczyt mogą prowadzić dwie równie strome i ryzykowne ścieżki. Działać tak, jakby śmierć nie istniała, i działać, myśląc w każdej chwili o śmierci, to chyba to samo, ale gdy Zorba mnie o to zapytał, nie wiedziałem.
Myślę, że warto się nad tym zastanowić.

czwartek, 13 listopada 2008

Poprawność słowa

Jedną z wielkich wartości, jaką wypracowała cywilizacja europejska jest wolność słowa. Swoboda wyrażania własnych myśli i przekonań. Swoboda w dzieleniu się nimi z innymi osobami. To dało podstawę wielu prądom myślowym i artystycznym. Czy jednak wolność słowa jest absolutna? Czy może jest ograniczona przez coś, co nazywamy poprawnością?

Właściwie trudno mi utożsamiać się z poglądami niepoprawnymi, pewnie przez moją własną poprawność. Nie potrafię wygłaszać treści faszystowskich, czy szowinistycznych. Nie potrafię godzić się na istnienie zła w różnych jego formach. Jednak, czy możemy mówić o wolności słowa, gdy karane jest wygłaszanie takich poglądów? Czy wolność może być realizowana zgodnie z zasadą: możesz mówić co tylko chcesz, pod warunkiem, że to jest poprawne?

Odrębną kwestią jest, co jest lepsze. Czy wolność bezwarunkowa, czy warunkowa? Jednak, aby mówić o prawdziwej wolności, to dopóki za głoszonym słowem nie idą działania, nie może być sankcji w imię zapobiegania złu. Zło jest złem, dopiero gdy zostaje popełnione, albo gdy można wykazać chęć jego popełnienia. Samo głoszenie poglądów faszystowskich nie implikuje, że zostanie popełnione zło. Fakt, że zwiększamy prawdopodobieństwo, że ktoś słysząc te słowa zła się dopuści, więc zapobiegając złu zwiększamy bezpieczeństwo.

Jednak co jest ważniejsze, wolność czy bezpieczeństwo? Pewnie znajdzie się tyle opinii ile ludzi jest, którzy odpowiedzą na to pytanie. Na ile można ograniczać wolność jednych osób, aby zapewnić ogólnie rozumiane bezpieczeństwo? Przecież wolność człowieka jest jego osobistym prawem. Czym innym jest, gdy ktoś samemu pozbawi się częsci bezpieczeństwa. Na przykład, gdy zgłosi się po ochronę, która będzie wymagała pewnych poświęceń związanych z wolnością. Jednak w tym przypadku, człowiek podejmuje zupełnie wolną decyzję, aby obszar tej wolności poświęcić. Czy można komuś na siłę tej wolności odebrać?

wtorek, 11 listopada 2008

Miłość, topór i krzyż

Właśnie miałem przyjemność powtórnego obejrzenia filmu Martina Scorsese pt. Ostatnie Kuszenie Chrystusa. Oto rozmowa, jaka miała miejsce między Jezusem, a Judaszem.

Judasz: Rabbi, can I talk to you? I'm not like these other men. I mean, they're good enough, they're good men. But they're weak. One's worse than the other. Where'd you find them? Look at me. If I love somebody, I would die for them. If I hate somebody, I'd kill them. I could even kill somebody I loved if they did the wrong thing. Did you hear me? Do you understand what I said?

Jezus: Yes, I understand.

Judasz: The other day you said, if a man hit you, you'd turn the other cheek. I didn't like that. Only an angel could do that, or a dog. I'm sorry but I'm neither. I'm a free man. I don't turn my cheek to anyone.

Jezus: We both want the same thing.

Judasz: We do? Do you want freedom for Israel?

Jezus: No. I want freedom for the soul.

Judasz: No. That's what I can't accept. That's not the same thing! First you free the body, then the spirit! The Romans come first. You don't build a house from the roof down but from the foundation up.

Jezus: The foundation is the soul.

Judasz: The foundation is the body.

Jezus: That's where you must begin. If you don't change the spirit first, change what's inside... ...then you'll only replace the Romans with someone else, and nothing changes. Even if you're victorious, you'll still be filled with the poison. You've got to break the chain of evil.

Judasz: How do you change then?

Jezus: With love.

No właśnie. Co jest fundamentem? Ciało czy dusza? Może faktycznie całe zniewolenie zewnętrzne wynika ze zniewolenia wewnętrznego. Człowiek często jest przyzwyczajony do pewnych stereotypów. Robi to, czego się od niego oczekuje, a nie to co uważa za dobre. Jeśli żyłby w kulturze, w której pewne złe zachowania uchodzą za normę, to czy on będzie zachowywał się inaczej? Jego dusza jest w pewnym sensie niewolnikiem tych norm. Dopiero uwolnienie duszy, może doprowadzić do uwolnienia ciała. Jak tego dokonać? Przez miłość.

Miłość jest pierwszą z dróg jaką przyjął Jezus wg Scorsese. Po spotkaniu z Janem Chrzcicielem, jego drogą stał się symboliczny topór, którym ścina głowę Złemu. Na końcu, uświadamia sobie, że jego prawdziwą drogą jest krzyż. Trzy zupełnie odmienne metody wprowadzania Królestwa Niebieskiego. A może wcale nie tak odmienne?

Miłość jest drogą podstawową. Miłość daje nam siłę do przebaczenia, które może przerwać spiralę zła i nienawiści. Tylko dzięki miłości możemy budować relacje z bliźnim. Ona pozwala nam zobaczyć siebie w oczach drugiego człowieka. Topór symbolizuje gniew. Czy miłość przekreśla gniew? Gniew, który jest skierowany przeciw człowiekowi, tak. Ale nasz gniew nie powinien być skierowany przeciw człowiekowi tylko przeciw złu. Gniew nie jest tylko naszym prawem, ale i naszym obowiązkiem. Gdy widzimy, że komuś dzieje się zło, to gniew staje się głównym impulsem do działania. Pamiętać trzeba jednak, żeby nie skierować go przeciw człowiekowi. Człowieka, zawsze trzeba traktować z miłością.

Krzyż jest symbolem śmierci Jezusa. Jest symbolem dobrowolnego poświęcenia człowieka, dla drugiego człowieka. To właśnie krzyż stał się świadectwem miłości Chrystusa. A więc droga krzyża to droga świadectwa. Nie wystarczy miłować. Trzeba dawać tej miłości świadectwo. Tylko w ten sposób nasz gniew nie zamieni się w nienawiść. Tylko dzięki świadectwu, to ziarno miłości zasiane w naszych sercach może zacząć kiełkować i przynosić owoc obfity.

środa, 5 listopada 2008

Naiwność a nadzieja

Od lat jestem fanem kina reżyserii Woody'ego Allena. Obecnie mam przyjemność zapoznawania się z jego talentem pisarskim. Czytam zbiór opowiadań pt. Czysta Anarchia. Ostatnie opowiadanie, jakie przeczytałem, nosi tytuł: Glory alleluja, sprzedane! Autor stawia się w roli bezrobotnego, który wertuje gazetę z ofertami pracy. Trafia na ofertę, polegającą na pisaniu modlitw na sprzedaż. Nie chcąc zdradzać całości treści tego krótkiego opowiadania, napiszę tylko, że jedną z absurdalnych sytuacji z jaką się spotkał, była reklamacja jednej kobiety, która mimo zakupienia modlitwy, nie dostała tego, czego pragnie.

I tak się zastanawiam nad naszymi modlitwami. Czy moja modlitwa, pomimo tego, że nie jest tylko listą próśb, ma jakikolwiek sens? Przecież Bóg nie będzie spełniał moich zachcianek. Nie na tym polega jego miłosierdzie. Po co więc się modlić? Oto, co pisze na ten temat św. Ignacy z Loyoli:

Ufaj Bogu tak, jakby całe powodzenie spraw zależało wyłącznie od Niego; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła.

Jeśli modlimy się o coś, nie podejmując kroków w celu realizacji celu modlitwy, to oczywiście taka modlitwa nie ma sensu. Jednak dzięki zaufaniu Bogu, możemy pomóc sobie w realizacji tych celów. Jednym zdaniem. Modlitwa może być wyrażeniem celu, do którego sami musimy dążyć. Bóg nie wyręczy nas w tym, ale możemy ufać, że gdy coś nie będzie szło tak jak myśleliśmy, Bóg pomoże nam dotrzeć w odpowiednią stronę.

wtorek, 4 listopada 2008

Iskierka nadziei

Zastanawia mnie, jaki sens ma to, o czym piszę. Próbuję pisać o wolności, o Bogu, o pięknie i różnych innych "ważnych" sprawach. Jednak strasznie niewiele jest miejsc na świecie, gdzie ludzie mogą przejmować się takimi rzeczami. Pełno jest miejsc, gdzie o wolności tylko śnią, cierpiąc na codzień zło wyrządzane ręką drugiego człowieka.

Dziś widziałem krótki reportaż o sytuacji w Kongo. Tam nawet ludzie nie śnią o wolności. Ludzie giną na każdym kroku. Jeśli nie bezpośrednio w wyniku najazdu rebeliantów, albo porachunków międzywioskowych, to po prostu z głodu. Czy oni myślą o wolności? Oni chcą spokoju i chleba. To co dla nas jest wartością podstawową, w ogóle nie mieści się w ich wyobraźni. Ks. Józef Tischner pisał, że wartości dzielą się na poziomy. Każdy najpierw dąży do zaspokojenia potrzeb na najniższym poziomie, tj. głodu, czy pragnienia. Dopiero potem odczuwają potrzeby wyższego poziomu, takie jak pragnienie wolności. A mając tą wolność próbują szukać dalszych celów. Czy można coś zrobić? Czy możemy użyć naszej wolności, aby pomóc tamtym ludziom zaspokoić ich podstawowe potrzeby?

Szczerze mówiąc, po obejrzeniu tego reportażu, uderzyło mnie poczucie bezradności. No bo co, ja mały człowieczek, mogę zrobić samotnie przeciw tak wielkiemu złu? Wydaje się, że nic. A jednak paradoksalnie, poprzez siedzenie i pisanie takich małych "bzdur", jakie piszę, mogę próbować budzić i uczulać ludzi na to zło. Im większa dobra masa krytyczna, tym więcej dobra można zrobić również dla tych biednych ludzi. Wiem, że to mało, ale nie trzeba wielkiego kamienia, żeby ruszyć lawinę. Czy mój kamyczek ruszy? Mam nadzieję.

poniedziałek, 3 listopada 2008

Horyzont

W zależności od punktu widzenia, świat wygląda różnie. Gdy obserwujemy Ziemię z jej powierzchni, wydaje się ona płaska. Gdy popatrzymy z oddali jest kulista. Wydaje się, że dwie linie północ południe, są do siebie równoległe, chyba że spojrzymy na globus. Wydaje się, że pole grawitacji jest jednorodne, podczas gdy naprawdę jest centralne. Jednak co jest dla nas ważne? Chyba to, jak sprawa wygląda z naszego punktu widzenia. Bo czy kogoś interesuje, że Ziemia jest kulista, podczas budowy boiska piłkarskiego?

Trudno wyznaczyć granicę, poza którą, trzeba zacząć uwzględniać warunki wynikające, ze spojrzenia w skali makro. Symboliczną granicę ustawiłbym na horyzoncie. Linia, która wyznacza granicę świata, w którym funkcjonujemy. Oczywiście nie musi to być horyzont wzrokowy, równie dobrze można wyznaczyć horyzont słuchu, czy nawet myśli. Horyzont, poza którym wszystko wygląda inaczej, niż z naszej własnej pozycji.

Szczególnie interesujące wydaje się spojrzenie na horyzont czasowy naszych działań. Patrząc na historię wszechświata, na jego wiek, wydaje się, że czas naszego życia to tylko mrugnięcie okiem. Jednak dla nas osadzonych w danym horyzoncie, to przecież całe życie. Wydaje się, że w czasie tego życia nie uda się zrobić nic, co mogłoby wpłynąć na wygląd wszechświata. Ale naszym światem nie jest wszechświat. W zakresie horyzontu czasowego naszego życia, wyznaczamy nasze własne cele i podejmujemy nasze własne działania, biorąc za nie pełną odpowiedzialność. Bowiem mamy tylko ten krótki czas. Jak powiedział Gandalf, my możemy zadecydować tylko o tym, co zrobimy z naszym czasem.

Na koniec jeszcze jedna drobna myśl. Funkcjonujemy zarówno w czasie jak i przestrzeni. Symboliczne może wydawać się to, że horyzont jest linią, która dzieli również nasze pole widzenia, na to, co blisko i na to, co daleko. Na Ziemię i niebo. Powyżej tej linii znajdują się przecież gwiazdy, a gwiazdy nie są obrazem obecnym, tylko obrazem przeszłości. Horyzont więc zamyka nas nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Tu poniżej horyzontu jest nasz świat. Tam powyżej jest historia, którą możemy obserwować i z której możemy się uczyć, ale żyć musimy tu - na Ziemii.