czwartek, 20 listopada 2008

Powstań świecie!

Nagle na drodze do Betanii pojawił się obłok kurzu i rozległy się radosne okrzyki: to nadchodzili mieszkańcy wioski. Pierwsze pojawiły się dzieci z gałązkami palm i wawrzynu. Za nimi, z rozjaśnioną twarzą szedł Jezus, a z tyłu uczniowie, tak spoceni i zaczerwienieni, jakby to oni sami wskrzesili Łazarza. Na samym końcu maszerowali ochrypli od krzyku mieszkańcy Betanii. Wszyscy śpieszyli do świątyni. Jezus wbiegł na drugie piętro, przeskakując po dwa stopnie. Twarz i ręce lśniły mu tak silnym światłem, że nikt nie mógł zbliżyć się do niego. Stary rabin, biegnący za nim co tchu razem z całym tłumem, spróbował przekroczyć niewidzialny krąg otaczający Mistrza, ale cofnął się zaraz jak oparzony.

Jezus właśnie opuścił piec Boga i krew gotowała się w nim jeszcze. Nadal nie mógł ani nie chciał uwierzyć w to, co się stało. Czyżby tak wielka była potęga ducha, że wystarczyło krzyknąć: “Chodźcie!", aby poruszyć góry? Czy siła ducha może otworzyć grób i wskrzesić umarłych, w trzy dni zniszczyć świat i w trzy dni go odbudować? Lecz jeśli istotnie jest ona tak wszechpotężna, to cały ciężar potępienia - albo zbawienia - spoczywa na barkach ludzi, zlewają się granice między tym co boskie i ludzkie... Jezusowi pulsowały skronie od tych przerażających, niebezpiecznych myśli.

Zostawił spowitego w całun Łazarza nad grobem i w niezwykłym pośpiechu udał się do jerozolimskiej świątyni. Po raz pierwszy tak silnie doświadczył uczucia, że musi nadejść koniec tego świata, a nowe Jeruzalem powstanie z grobów. Ten beznadziejnie zepsuty świat podobny był do Łazarza. Nadszedł już czas zawołać: “Powstań, świecie!" - to jego obowiązek. Najbardziej przerażające było jednak to, co Jezus właśnie sobie uświadomił: że starczy mu na to siły. Nie może już się dłużej opierać mówiąc: “Nie potrafię". Potrafi - a jeśli świat nie zostanie zbawiony, to cały grzech spadnie na niego.

Krew uderzyła mu do głowy. Wszędzie widział oczy uciskanych i ubogich, którzy w nim pokładali całą swą nadzieję. Z dzikim krzykiem wskoczył na podwyższenie, a ludzie zgromadzili się wokół niego. Byli wśród nich także bogaci i syci, z krzywymi uśmieszkami na twarzach. Jezus odwrócił się, zobaczył ich i podniósł pięść do góry.

- Słuchajcie, bogacze - krzyknął. - Zbliża się koniec niesprawiedliwości, podłości i głodu! Bóg dotknął mych warg rozżarzonym węglem, więc wołam: jak długo jeszcze będziecie się wylegiwać na łożach z kości słoniowej, na miękkich materacach? Jak długo będziecie karmić się ciałami ubogich i spijać ich pot, krew i łzy? Mój Bóg krzyczy: “Nie zniosę tego dłużej!" Ogień jest blisko, umarli wstają z grobów, nadchodzi koniec świata!

Dwóch olbrzymich biedaków schwyciło go i uniosło wysoko w górę. Tłum dookoła powiewał liśćmi palmowymi. Nad rozpłomienioną głową proroka unosiła się para.

- Nie pokój, ale miecz wam przynoszę. Zasieję w domu niezgodę, dla mnie syn stanie przeciwko ojcu, córka przeciwko matce, synowa przeciw teściowej. Kto idzie za mną, musi porzucić wszystko. Ten, kto na ziemi szuka zbawienia, straci życie. A ten, kto dla mnie straci to życie, zdobędzie żywot wieczny.

- Co mówi Prawo, buntowniku? - rozległ się dziki krzyk. - Co mówią Święte Księgi, Lucyferze?

- Co mówią wielcy prorocy Jeremiasz i Ezechiel? - odparł Jezus z błyskiem w oku. - Zniosę prawo wyryte na tablicach Mojżeszowych i w sercu każdego człowieka wyryję nowe. Usunę serce z kamienia i dam mu prawdziwe, a w nim zasieję nową Nadzieję! Niosę miłość, otwieram cztery Boże bramy: Wschód, Zachód, Północ i Południe, dla wszystkich narodów. Miłość Boża to nie przedmieście - ona ogarnia cały świat! Bóg nie jest Izraelitą, lecz Duchem nieśmiertelnym!


(Nikos Kazantzakis, Ostatnie Kuszenie Chrystusa)

Brak komentarzy: