Kwestią chyba nierozstrzygalną jest, gdzie tkwi granica wolności i swobody jednostki, poza którą żadna instytucja ingerować nie może. Jedni uważają, że państwo może całkowicie ingerować, inni mówią, że nie powinno ingerować wcale. Jednak najwięcej ludzi uważa, że granica jest gdzieś w środku. Myślenie, że człowiek jest poddanym państwa, uważam za absurdalne. Uważam, że państwo jest powołane przez indywidualnych ludzi po to, aby zapewniać im bezpieczeństwo. Na tej zasadzie, obywatel jest suwerenem, a nie poddanym.
Oczywiście na rzecz bezpieczeństwa każdy obywatel może zrzec się pewnego obszaru swojej wolności. Co się jednak dzieje, gdy tą wolność człowieka ogranicza z góry powołana instytucja, dlatego, że większość tak decyduje? Nawet jeśli cel jest szczytny, to czy taki środek jest dozwolony. Nie mówię tu nawet o fizycznym ograniczaniu wolności, ale o sprawie tak powszechnej jak podatki. Bo czym są podatki, jeśli nie zniewoleniem człowieka? Jeśli człowiek ma prawo do własności, to jakie prawo ktoś ma, aby tej własności człowieka pozbawić? Nawet jeśli podatki przeznaczymy na rozwój technologii czy infrastruktury, albo na wyrównywanie szans w celu zwiększenia produktu krajowego.
Mam wrażenie, że nie brakuje osób, które zgadzają się na podatki, bo widzą w przyszłości perspektywę większej wolności. Zgadzają się na ograniczenie w postaci podatku dla siebie i nie ma w tym nic złego. Ale jakie mają prawo na zgodę na takie ograniczenie dla pozostałych wolnych ludzi? Czy nie samemu powinienem decydować, czy się zrzeknę się tego obszaru wolności? Podatek jest przykładem, który wybrałem, ale jeśli uznamy, że większość może ograniczać wolność mniejszości to wcale na podatkach nie musi się skończyć. Dlaczego człowiek nie ma problemu z akceptacją własnej wolności, a ma taki wielki problem z akceptacją wolności drugiego człowieka?
Oczywiście na rzecz bezpieczeństwa każdy obywatel może zrzec się pewnego obszaru swojej wolności. Co się jednak dzieje, gdy tą wolność człowieka ogranicza z góry powołana instytucja, dlatego, że większość tak decyduje? Nawet jeśli cel jest szczytny, to czy taki środek jest dozwolony. Nie mówię tu nawet o fizycznym ograniczaniu wolności, ale o sprawie tak powszechnej jak podatki. Bo czym są podatki, jeśli nie zniewoleniem człowieka? Jeśli człowiek ma prawo do własności, to jakie prawo ktoś ma, aby tej własności człowieka pozbawić? Nawet jeśli podatki przeznaczymy na rozwój technologii czy infrastruktury, albo na wyrównywanie szans w celu zwiększenia produktu krajowego.
Mam wrażenie, że nie brakuje osób, które zgadzają się na podatki, bo widzą w przyszłości perspektywę większej wolności. Zgadzają się na ograniczenie w postaci podatku dla siebie i nie ma w tym nic złego. Ale jakie mają prawo na zgodę na takie ograniczenie dla pozostałych wolnych ludzi? Czy nie samemu powinienem decydować, czy się zrzeknę się tego obszaru wolności? Podatek jest przykładem, który wybrałem, ale jeśli uznamy, że większość może ograniczać wolność mniejszości to wcale na podatkach nie musi się skończyć. Dlaczego człowiek nie ma problemu z akceptacją własnej wolności, a ma taki wielki problem z akceptacją wolności drugiego człowieka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz