środa, 31 grudnia 2008

Smaki życia

Uwielbiam dobre lody. Jest takie miejsce na rynku w Nowym Targu, w którym sprzedają najlepsze jakie kiedykolwiek jadłem. Gdy przejeżdzam przez to miasto, bardzo chętnie się tam zatrzymuję, aby spróbować. Dużo lodów jadłem zanim poznałem tamten smak. Niektóre smakowały, niektóre nie. Ale zawsze szukałem lepszych. Właściwie dalej szukam, choć zadanie trudne. Dopóki nie jadłem tych lodów, uważałem inne za najlepsze.

Chyba podobnie jest z życiem. Człowiek doświadcza różnych radości i smutków. Smakuje lęku, radości, miłości i gniewu. Smakuje zdrowia (przeważnie, gdy jest chory - jak zresztą pisał Jan Kochanowski) i chorób. Przyjemności i cierpienia. Nie lubi przykrych smaków, a lubi te przyjemne. Często jednak poprzestaje na tym co odczuwa, zamiast dążyć do znalezienia jeszcze lepszych smaków. A Duch potrzebuje szukania. Potrzebuje odczuwać smak coraz bliższy nektarowi i ambrozji. Potrzeba mu smaku nieba. Smaku Boga. Trzeba szukać tego lepszego smaku.

Są ludzie, którzy znajdują lepszy smak życia. Niektórzy szukają dalej. Inni wracają do bardziej przyziemnych smaków, zapominając lub rozkoszując się wspomnieniami. Ale najważniejsze aby nie zostawiali tego smaku dla siebie. Kiedy poznaję smak najlepszych lodów jakie jadłem, każdemu o nich mówię. Zachęcam. Polecam. Chcę dzielić się tym smakiem z innymi. O ileż bardziej potrzeba dzielić się smakami życia? Niech inni też się rozkoszują. Warto pomóc człowiekowi znaleźć lepszy smak życia. Kto wie, może kiedyś to ten człowiek pomoże Tobie znaleźć jeszcze lepszy smak?

W nadchodzącym ogromnymi krokami roku, życzę wszystkim, aby był on nieskończonym źródłem smaków. Niech każdy z Was, na własnej drodze, znajduje lepszy smak. Niech każdy z Was pomaga drugiemu w poszukiwaniach i niech każdy z Was spotka kogoś, kto jemu pomoże. Niech nikt z Was nigdy nie ustanie w poszukiwaniach i w dzieleniu się znaleziskami. Niech nieskończona Światłość jaka narodziła się, rodzi się lub urodzi się w waszych sercach rozświetla Wam życie tak, aby znalazło się w nim odpowiednie miejsce dla Ciebie, dla Boga i dla drugiego człowieka.

środa, 24 grudnia 2008

Narodzenie Stwórcy

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Pamiątka kluczowego w dziejach człowieka wydarzenia. Wtedy właśnie, 2008 (choć naprawdę 2014) lat temu, urodził się Chrystus. Bóg-człowiek. Zbawiciel. W ciągu 33 lat swojego życia nauczył człowieka drogi prawdy i miłości. Drogi wolności i odpowiedzialności. Drogi gniewu i przebaczenia. Zasiał w świecie ziarno dobra. Dał ludziom wiarę, nadzieję i miłość. Zniósł z piedestału obyczaje, ofiary i rytuały. Umieścił tam miłość, miłosierdzie i sprawiedliwość. Czy to nie wystarczy, żeby nazwać go Bogiem? Zbawicielem? Jeśli to nie wystarczy, to dodam fakt, że oddał za to wszystko swoje własne życie, krwią pieczętując moc nowego przymierza. Dał świadectwo prawdzie, pokazując człowiekowi jak należy zbawiać świat.

Stosunkowo łatwo uwierzyć, że tego dnia narodził się Zbawiciel. O wiele trudniej uwierzyć, że tego dnia narodził się również Stwórca świata. Nie da się oddzielić tych dwu postaci. Nie jest kimś innym odwieczny Bóg-Stwórca, od Boga-Zbawiciela. W końcu wierzymy przecież w jednego Boga. Jak więc to możliwe, że Stwórca narodził się później, niż stworzył świat?

Ludzki umysł osadzony w czterowymiarowej rzeczywistości może mieć nielada problem ze zrozumieniem tej tajemnicy. Zupełnie nieświadomie, przyszedł mi do głowy chyba najoczywistszy model. Bóg istnieje od dawien dawna, a w tym przecudnym momencie, przychodzi do nas, ludzi. Staje się człowiekiem. Jednak ten model o tyle wydaje mi się dziwny, że przywiązuje Boga do czasu. A czy Bóg podlega prawom czasu? Jeśli tak, to znaczy, że jest gdzieś Jego początek i Jego koniec. A przecież wierzymy, że Bóg jest ponadczasowy. Czy zatem można powiedzieć, że był przed czymś? Może dla Boga, kategoria czasu jest tylko kolejną osią w wielowymiarowym układzie współrzędnych. Może Bóg ogarnia cały ten układ od zewnątrz. Stając się człowiekiem, wszedł w czas.

Całą tę tajemnicę, pięknie ilustrują pierwsze słowa Ewangelii wg św. Jana:
Na początku było Słowo,
a Słowo było u Boga,
i Bogiem było Słowo.
Ono było na początku u Boga.
Wszystko przez Nie się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało.
W Nim było życie,
a życie było światłością ludzi,
a światłość w ciemności świeci
i ciemność jej nie ogarnęła.
Prawdy zawarte w Piśmie Świętym mają to do siebie, że rozważać je można na wielu płaszczyznach. Może cała prawda o stworzeniu świata przez Boga, ma drugie dno. Księga Rodzaju rozpoczyna się takimi słowami:
Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Ziemia zaś była bezładem i pustkowiem: ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód, a Duch Boży unosił się nad wodami. Wtedy Bóg rzekł: «Niechaj się stanie światłość!» I stała się światłość. Bóg widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności. I nazwał Bóg światłość dniem, a ciemność nazwał nocą. I tak upłynął wieczór i poranek - dzień pierwszy.
Ziemia była bezładem i pustkowiem, tak jak życie człowieka przed Chrystusem. Człowiek dbał o siebie, o rodzinę, o własne interesy i o wypełnianie rytuałów. Jednak brakowało esencji. Brakowało miłości. Jakby ten cały świat człowieka, był ciemnością. Chrystus swoim życiem, niósł orędzie miłości. Przyniósł sens. Stworzył więc światłość. Światłość, która ma nas prowadzić. W Kazaniu Na Górze, powiedział do nas, do każdego swojego ucznia, że to my jesteśmy światłością świata. A więc, to człowiek jest sensem życia człowieka. Miłość bliźniego jest najważniejszym prawem.

Akt stworzenia świata, jest więc jakby aktem porządkowania tego bezładu życia człowieka. To Chrystus swoją nauką stworzył nasz świat. Ale nie tylko stworzył ale i bezustannie tworzy. Tylko na ile, my mu na to pozwolimy? Czy pozwolimy mu narodzić się w naszym sercu? Czy pozwolimy mu tworzyć nasz świat? Warto zadbać, aby święta Bożego Narodzenia, nie były tylko pamiątką po wydarzeniu, ale żeby same w sobie zaowocowały narodzeniem Chrystusa w ubogiej stajence naszego serca.

poniedziałek, 22 grudnia 2008

Czy wiesz?

Julian Tuwim napisał, że są cztery rodzaje ludzi:
1) ci, którzy nie wiedzą, że nie wiedzą - to głupcy, unikaj ich;
2) ci, co nie wiedzą, ale wiedzą, że nie wiedzą - to prostaczkowie, poucz ich;
3) ci, co wiedzą, a nie wiedzą, że wiedzą - to śpiący, obudź ich;
4) ci, co wiedzą, i wiedzą, że wiedzą - to mędrcy, idź ich śladem.
Chyba warto zadać sobie pytanie: Czy ja wiem? Warto postawić je sobie za każdym razem, gdy z pełnym przekonaniem o swojej racji zamykamy się na rację drugiego człowieka. Odpowiedzi mogą być dwie. Wiem, lub nie wiem.

Gdy odpowiesz wiem, pomyśl kim jesteś. Jeśli naprawdę wiesz, to wiedząc, że wiesz faktycznie jesteś mędrcem. Jednak kiedy się mylisz, to mówiąc, że wiesz, udowadaniasz, że nie wiesz, że nie wiesz, a to Cię kwalifikuje jako głupca. Może warto pozostać przy umyśle otwartym i odpowiedzieć: nie wiem? Jeśli okaże się, że wiesz, to nie wiedząc, że wiesz, okażesz się śpiącym. Jeśli natomiast okaże się, że nie wiesz, to przynajmniej wiesz, że nie wiesz, a zatem jesteś prostaczkiem.

Można zadawać sobie pytanie, kim lepiej być: głupcem czy prostaczkiem? głupcem czy śpiącym? W czym lepszy jest prostaczek, czy śpiący od głupca? Odpowiedź daje sam autor tej jakże prostej, a jednocześnie błyskotliwej myśli. Prostaczka można pouczyć. Śpiącego można obudzić. Obie postawy roszczą nadzieję. Obie postawy są postawami kogoś, kto jest w drodze do bycia mędrcem. A co z głupim? Głupiego można tylko unikać. Na głupotę lekarstwa nikt jeszcze nie wymyślił.

Idź w ślady mędrca. Dąż by takowym zostać. Ale uważaj, bo gdy jesteś przekonany, że już jesteś mędrcem, może się okazać, że jesteś głupcem i że ludzie nie tylko nie pójdą w Twe ślady, ale zaczną Cię unikać. Mędrcem zostaniesz wtedy, gdy będziesz umiał pouczyć prostaczka, a śpiącego obudzić.

poniedziałek, 15 grudnia 2008

Imię

Każdy z nas nosi jakieś imię. Gdy ktoś je zawoła, instynktownie się odwracamy. Wiemy, że ktoś mówi do nas. Pozwalamy do siebie mówić po imieniu osobom, które są nam w pewien sposób bliskie. Osobom, z którymi łączy nas pewna relacja. Inne osoby mówią do nas po nazwisku lub per pan(i). Dopiero, gdy ktoś jest nam bliski, odzywa się do nas po imieniu. Użycie imienia jest już jakimś odsłonięciem własnej twarzy. Mówiąc do kogoś po imieniu, pozwalamy by on do nas również tak mówił.

Również Bóg zna każdego z nas po imieniu. Jednak to imię, które zna nasz Bóg nie jest imieniem w sensie potocznym. Nasze codzienne imię to tylko sposób nazywania. Nasze transcendentalne imię jest naszym unikalnym atrybutem. Imię identyfikuje mnie jako człowieka. Tylko ja noszę moje imię. Skoro chronimy naszego codziennego imienia, o ile bardziej chronić powinniśmy tego unikalnego?

Jedno z przykazań zabrania używać imienia Boga na daremno, a sami w powszechnej modlitwie zobowiązujemy się święcić Jego imię. Żydzi nie nazywają Boga. Określają go jako adonai (niewypowiedziany). Bóg ujawnił swoje imię. Gdy Mojżesz spytał Go, jakie imię nosi, odpowiedział. JESTEM. Istotą Boga, a więc i Jego imieniem jest JESTEM. To jest Bóg, który jest. I każdy z nas nosi w sobie to Boskie "jestem". Często ubieramy je w dodatkowe parametry. Mówimy, że jesteśmy dobrzy, źli, wysocy, niscy, wielcy, mali. Mówimy również kim jesteśmy. Jesteśmy dzieckiem, ojcem, matką, lekarzem, policjantem, strażakiem, informatykiem, filozofem, kapłanem. I mimo, że te pozy i maski, które przybieramy są nam w życiu potrzebne, to nie one stanowią o naszym człowieczeństwie. Warto stanąć w obliczu nagiej twarzy, w obliczu nagiego "jestem". Warto mieć świadomość, że fakt naszego stworzenia na obraz i podobieństwo Boga odzwierciedla się również w naszym imieniu. Każdy z nas ma swoje unikalne imię, jednak każdy nosi w nim tę namiastkę boskości. Każdy z nas po prostu jest.

Pamiętać o tym warto również w kontekście naszych codziennych poglądów. Zabijając drugiego człowieka, zabijamy w nim to "jestem". Zabijamy więc Boga. Miłość Boga jest miłością drugiego człowieka. Ta naga twarz, to nagie "jestem", mówi do nas: "nie zabijaj". Bóg do nas mówi: "nie zabijaj". Chrześcijanin, zapytany gdzie jest Jego Bóg, nie powinien wskazywać ani nieba, ani własnego serca, ale zawsze twarz drugiego człowieka. Bo to ta druga twarz może powiedzieć, tak samo jak każdy z nas: JESTEM.

środa, 10 grudnia 2008

Układanka

Życie człowieka jest dramatem rozgrywanym w przestrzeni wartości i celów, jakie sobie wyznacza. Szczęście w życiu w dużej mierze jest zdeterminowane umiejętnością poruszania się w tej przestrzeni. Te wartości i cele stanowią niejako elementy układanki. Gdzieś przy końcu powstanie dzieło naszego życia.

Myślę, że zbyt często swoje życie człowiek traktuje jak taką układankę. Specyfiką układanki jest to, że ma ona zaplanowany finalny kształt. Efekt układania jest z góry przewidziany i każdy sposób tego układania do niego prowadzi. Można wprawdzie próbować układać inaczej, lecz wtedy efektu nie będzie wcale.

Tymczasem od decyzji człowieka w życiu, zależy końcowy efekt. Warto potraktować życie nie jako układankę, ale jako klocki Lego. Mamy pewną wizję, tego co chcemy zbudować, ale od stawiania poszczególnych klocków zależy, w jaki sposób ta wizja zostanie zrealizowana. I każda nasza decyzja i każde nasze działanie przyczynia się do tej realizacji.

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Historia życia człowieka

Właściwie od dawien dawna, człowiek obcuje ze sztuką. Artysta zawiera w swoich dziełach jaką treść i oprawia ją w adekwatną lub mniej adekwatną formę. W tej formie odbiorca szuka treści. Jednak nieraz właściwa treść zakamuflowana jest gdzieś głęboko. Nieraz w danym obrazie odczytać można więcej. Przykładem są filmy Davida Lyncha. Gdy patrzymy na nie gołym okiem, to treść wydaje się bez sensu. Dopiero, gdy uciekamy się do odszukania kluczy i symboli, znajdujemy prawdziwy sens.

Ostatnio zastanawiałem się w ten sposób nad Biblią. Przedstawia ona w większości historię ludu wybranego. Oblicze Boga jednak wyraźnie różni się w Starym Testamencie od tego w Nowym. Skłoniło mnie to do próby szukania innego klucza. Może ta historia nie jest tym, czym się wydaje na pierwszy rzut oka. Spróbujmy zanalizować ją, jako historię życia człowieka, w liczbie pojedynczej.

Za narodzenie, uznałbym wypędzenie Adama i Ewy z Edenu. Eden, mógł symbolizować stan sprzed narodzenia. Gdy dwie komórki, męska i żeńska, łączą się i tworzą zarodek. Zarodek dojrzewa, w miarę jak korzysta z zasobów, dostarczonych przez żywiciela. W pewnym momencie, decyduje, że jest gotów wyjść. Narodzenie jest procesem nieodwracalnym, jak wyjście z Edenu. Bóg zakazał powrotu.

Cały Stary Testament można spróbować zinterpretować jako okres dzieciństwa. Obfituje w sytuacje typowo wychowawcze. Ojciec, który nagradza i każe swoje dziecko. Dziecko, które rośnie z czasem. Ojciec, który chroni to dziecko, na przykład wyprowadzając z Egiptu. Ojciec, który daje wskazówki w życiu, w postaci przykazań. Który uczy dziecko samodzielności, jednak zapewnia mu podstawowe środki do życia, jak na przykład mannę. Ojciec, który uczy dziecko, że przyjdzie czas, kiedy sam będzie musiał wziąć odpowiedzialność. Że przyjdzie Chrystus, który wszystko odmieni.

Przyjście Chrystusa, jest jak przejście huraganu. Każdy człowiek w pewnym wieku dostarcza buntu. Nie podoba mu się status quo. Choć widzi, że wychowanie i przykazania są dobre, to buntuje się przeciwko własnej realizacji tych przykazań. Zdaje sobie sprawę, że nie jest do końca świadom, dlaczego coś jest dobre, a coś złe. Ten bunt, wespół z nieustającą troską rodzica, odsłania pewne wartości, wokół których, człowiek będzie musiał już samemu budować własne życie. Chrystus, może właśnie symbolizować taki bunt. On sam o sobie mówi, że jest siewcą. Zasiewa ziarno prawdy, a może i ziarno wątpliwości, ziarno buntu. Ale dopiero wtedy, gdy człowiek ukrzyżuje swój bunt, ziarno zacznie przynosić owoce.

Poprzez bunt, człowiek niejako dojrzewa i staje się dorosły. Odkrywa świat wartości i teraz już sam, w pełni wolności i odpowiedzialności podejmuje decyzje. Bóg w Nowym Testamencie nie jest już Bogiem, który karze i nagradza. Jest Bogiem, którego Duch jest cały czas obecny i który pomaga nam kształtować nasze życie. Ale dorosły człowiek już sam to życie kształtuje. Teraz przykazania zaczynają nabierać treści. Człowiek już nie tylko wie co ma robić, ale i rozumie dlaczego ma to robić. Dzieje Apostolskie pokazują jak działa dojrzały człowiek. Jakich cudów może dokonywać w Duchu Prawdy, a Listy Apostolskie, pokazują już dalszą fazę życia, w której człowiek dzieli się swoim doświadczeniem z młodszym pokoleniem. Przecież to jest nasze zadanie. Spłodzić i wychować potomstwo.

Pismo Święte, kończy się wizją Apokalipsy. I znów nietrudno przenieść apokalipsę do dziedziny życia człowieka. Życie człowieka kiedyś się kończy. Apokalipsa nie musi być wizją końca całego stworzenia, ale wizją końca życia człowieka. Wtedy człowiek w obliczu własnego życia zda sprawę przed Bogiem i samym sobą z własnych decyzji. Czy wtedy Chrystus się przyzna do tego człowieka?

Myślę, że Pismo Święte kryje w sobie bardzo wiele i nie sądzę, żeby ktokolwiek, kiedykolwiek wyczerpał zasoby wiedzy w niej zawarte. Chciałbym gorąco zachęcić do własnych przemyśleń na ten temat. Może ktoś z Was, kto spróbuje samemu odczytać słowa zawarte w Biblii, odnajdzie swoją, ale może nie tylko swoją drogę. Bo czy warto iść przez życie na oślep?

piątek, 5 grudnia 2008

Torcik

Z okazji niedzieli, mama w jednej rodzinie upiekła tort. Ponieważ tata, dwaj synowie i córka bardzo lubią słodycze, czekają z niecierpliwością. Po długim oczekiwaniu mama przynosi upragniony tort i dzieli w taki sposób, że tacie, sobie i najstarszemu synowi przypadają trzy największe kawałki. Córka dostaje trochę mniejszy, a najmłodszy syn najmniejszy. Wszyscy zgadzają się nie mogąc się doczekać chwili słodkiego zapomnienia. Jednak gdy ojciec, córka i najmłodszy syn skończyli jeść, a matka i syn najstarszy jeszcze nie, rozpoczęła się dyskusja.

Marek: To nie jest sprawiedliwe. Dlaczego ja dostałem najmniejszy kawałek? Tylko dlatego, że jestem najmłodszy? Myślę, że Michał powinien podzielić się ze mną tym, co mu zostało.

Mama: Ale zgodziłeś się, na taki podział.

Marek: Zgodziłem się bo chciałem tak bardzo dostać, że nie zauważyłem, że to niesprawiedliwe.

Michał: W takim razie tata, który już zjadł, również powinien się podzielić.

Tata: Hola hola, to nie jest sprawiedliwe. Jestem najstarszy i powinienem dostać najwięcej. Michał powinien podzielić się ze mną i z mamą.

Michał: Nie widzę powodu, żebym miał się z kimkolwiek dzielić. Tyle dostałem i mam do tego prawo.


Jak widać poczucie sprawiedliwości jest zależne od punktu widzenia i partykularnych interesów. Najczęściej przyjmowanym modelem sprawiedliwości jest sprawiedliwość Janosika. Przedstawia się ona mniej więcej tak: zabrać bogatym, oddać biednym. Biednym się to będzie podobać dopóki nie staną się bogaci, albo dopóki nie pojawią się jeszcze biedniejsi, przy których obecna bieda wyda się bogactwem. Zresztą model ten nie jest typowy dla słowackiego Janosika. Podobny model prezentuje angielski Robin Hood. Myślę, że z uwagi na taki, a nie inny profil społeczeństwa zachodniego, taki model jest najbliższy większej części społeczeństwa. Jednak, czy jest to model prawidłowy?

Sprawiedliwość nie może polegać na zaspokajaniu potrzeb społecznych. Prawdziwa sprawiedliwość nie istnieje w oderwaniu od pojęcia wolności. W rozmaitych sytuacjach życiowych podejmujemy rozmaite zobowiązania, za które bierzemy odpowiedzialność. Niezależnie czy uważamy, że one nas krzywdzą, czy że są podstępnie przygotowane, stanowią one pewną dwu-, lub wielostronną umowę, z której należy się wywiązać.

W sytuacji z torcikiem, żadna z osób nie powinna domagać się powiększenia swojej racji, bo wszyscy zgodzili się na pierwotny podział. Sprawiedliwy nie jest ten, który dąży zawsze do równości, czy proporcjonalności. Sprawiedliwy jest ten, który wywiązuje się ze zobowiązań, które podejmuje. Także w Biblii, starotestamentowe znaczenie słowa "sprawiedliwy", oznacza to samo co "wierny przymierzu". Przymierzu, które człowiek podjął dobrowolnie. Próba oderwania sprawiedliwości od wolności i odpowiedzialności wydaje się nieuzasadniona. Powoduje relatywizację, a koniec końca również chaos w przekazie. Zamiast szukać i definiować, co jest sprawiedliwe, a co nie, trzeba po prostu wziąć odpowiedzialność, za własne słowa.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Na czym budujemy?

Myślę, że początek adwentu jest dobrym momentem do refleksji. Podobnie jak każdy dom ma swój fundament, tak i nasze decyzje podejmujemy w oparciu o jakąś rzeczywistość, hierarchię wartości i światopogląd. Jeśli te fundamenty są fałszywe, to zgodnie z zasadami logiki, nasze działania mogą być prawdziwe lub fałszywe. Jeśli natomiast fundamenty są prawdziwe, to działania również będą prawdziwe. Tak więc myślę, że prawda ma kluczowe znaczenie w naszym życiu. Dziś chciałem zaproponować wędrówkę poprzez fragmenty powieści Nikosa Kazantzakisa pt. Ostatnie Kuszenie Chrystusa, ponieważ uważam, że jest to bardzo wymowne studium przypadku, dotyczące właśnie znaczenia prawdy.

Jezus po wskrzeszeniu Łazarza, oraz swej przemowie w Jerozolimie, został wezwany do poncjusza Piłata. W drodze powrotnej Jezus postanowił zdradzić pewną tajemnicę Judaszowi. Oto fragment:
- Judaszu, wiesz dlaczego opuściłem moją ukochaną Galileę i przybyłem do Jeruzalem?
- Tak - odrzekł Judasz. - Bo to, co ma się wydarzyć, wydarzy się tutaj.
- To prawda; ogień Pana zapłonie najpierw tutaj. Nie mogę już spać. Budzę się ze strachem w środku nocy i patrzę w niebo. Jeszcze się nie otwarło? Nie widać jeszcze płomieni? Przychodzi dzień, a ja biegnę do świątyni, przemawiam, straszę, pokazuję na niebo, rozkazuję, zaklinam, błagam, żeby zjawił się ogień. Ale mój głos zawsze ginie. Niebiosa pozostają zamknięte, głuche i spokojne ponad moją głową. Aż nagle, pewnego dnia...

Głos mu się załamał. Judasz pochylił się nad nim, żeby lepiej słyszeć, ale dotarł do niego tylko zduszony oddech i odgłos szczękających zębów.
- Dalej, mów dalej! - syknął Judasz.

Jezus złapał oddech i znów przemówił:
- Jednego dnia, kiedy leżałem samotnie na szczycie Golgoty, pomyślałem o proroku Izajaszu - nie, nie pomyślałem: zobaczyłem, jak stał przede mną na skałach Golgoty i trzymał kozią skórę, nadmuchaną i zaszytą tak, że wyglądała jak kozioł, którego spotkałem na pustyni. Były na niej jakieś litery. “Czytaj!" - rozkazał, rozpościerając skórę przede mną. Ledwo jednak usłyszałem głos, prorok i kozioł zniknęli, w powietrzu pozostały tylko litery, czarne z czerwonymi inicjałami.

Jezus podniósł wzrok. Zbladł. Ścisnął mocno ramię Judasza.
- One tam są! - wyszeptał z przestrachem - Wypełniły powietrze!
- Czytaj - powiedział Judasz, który też się trząsł.

Dysząc ciężko, Jezus zaczął wymawiać słowa. Litery zachowywały się jak żywe zwierzęta, uciekające przed myśliwym. Czytał, wycierając nieustannie pot z czoła: “On wziął na siebie nasze winy; zraniono go za nasze wykroczenia; nasze grzechy zadały mu ból. Cierpiał, ale nie mówił nic. Wzgardzony i odrzucony przez wszystkich poddał się bez oporu, jak jagnię prowadzone na rzeź".
Judasz inaczej wyobrażał sobie mesjasza. Miał wielki problem z zaakceptowaniem takiego przeznaczenia.
Odwrócił się. Chciał wyrzucić z siebie ostre słowa sprzeciwu, które paliły mu język. Może udałoby mu się wpłynąć na Jezusa, żeby nie szedł drogą śmierci. Z ust wyrwał mu się jednak okrzyk przerażenia: postać Jezusa rzucała ogromny cień. Nie był to jednak cień człowieka, ale wielkiego krzyża.

- Spójrz - powiedział i wskazał na cień.

Jezus zadrżał.
- To nic, Judaszu, mój bracie. Nic nie mów.

I tak oto, w milczeniu, ramię w ramię, zaczęli wspinać się drogą wiodącą do Betanii. Pod Jezusem uginały się kolana i Judasz musiał go podtrzymywać. Nic nie mówili. W pewnej chwili Jezus pochylił się i wziął w rękę ciepły kamień; ważył go w dłoni przez dłuższy czas. Czy to kamień, czy dłoń ukochanego człowieka? Rozejrzał się wokół. Jak rozkwitała znów ziemia po zimowej martwocie, jak obrastała na powrót trawą!

- Judaszu, mój bracie - powiedział - nie smuć się. Popatrz, jak rośnie pszenica; jak Bóg zsyła deszcz, a ziemia puchnie i kłosy zboża podnoszą się z nabrzmiałej gleby, żeby żywić ludzi. Gdyby ziarno nie zmarło czy kłosy byłyby kiedykolwiek wskrzeszone? Tak samo jest z Synem Człowieczym.
Judasz uwierzył i na prośbę Jezusa wydał go w ręce władz świątyni oraz Rzymian. Po "procesie" Jezus z pomocą karczmarza Józefa Cyrenejczyka, przeszedł drogę na Golgotę. Tam, w tym najbardziej tajemniczym i niewyobrażalnym momencie, zmagał się sam ze sobą i z własną samotnością, w obliczu śmierci.
I wtedy - nigdy w życiu Cyrenejczyk nie doświadczył tak przejmującego strachu ani bólu - powietrze od ziemi do nieba rozdarł potężny, przejmujący krzyk nabrzmiały skargą.
- ELI... ELI...
Cierpiący nie mógł już znieść tego dłużej. Chciał, ale nie mógł: brakowało mu tchu. Ukrzyżowany przechylił głowę - i zemdlał.
I pojawił się ktoś, kogo Chrystus nie oczekiwał.
Nie było wiatru, ale drzewo ze współczucia roniło kwiaty na jego zaplątane w ciernie włosy i na zakrwawione ręce. Gdy wśród tego morza świergotu starał się przypomnieć sobie kim jest i gdzie się znajduje, powietrze zawirowało i stanął przed nim anioł... W tym samym momencie wstał dzień.

Widział już wiele aniołów i we śnie, i na jawie, ale takiego jak ten - nigdy dotąd. Cóż za. ciepła, ludzka uroda, jaki miękki, puszysty meszek na górnej wardze i policzkach! Oczy zerkały bystro i namiętnie, jak u zakochanego chłopca. Ciało miał twarde i giętkie; niepokojący, sinoczarny meszek porastał mu nogi do łydek aż po krągłe uda, a spod pach wydobywał się słodki zapach ludzkiego potu. Jezus był zmieszany.

- Kim jesteś? - zapytał z bijącym sercem.

Anioł uśmiechnął się i cała jego twarz wypełniła się słodyczą, jak twarz człowieka. Złożył swe duże zielone skrzydła, jak gdyby nie chciał zbytnio wystraszyć Jezusa.

- Jestem taki sam jak ty - odparł. - To ja, twój anioł stróż. Nie upadaj na duchu.

Głos miał głęboki i pieszczotliwy, pełen współczucia i znajomy - ludzki. Głosy aniołów, które Jezus do tej pory słyszał, były zawsze surowe i karcące. Uradowany, spojrzał błagalnie na anioła, czekając aż znowu przemówi.
Anioł wyczuł to i z uśmiechem spełnił życzenie człowieka.
- Bóg zesłał mnie, bym przyniósł słodycz twym wargom. Ludzie napoili cię goryczą, tak samo niebiosa. Cierpiałeś i walczyłeś. W całym życiu nie doświadczyłeś radości. W tej ostatniej, straszliwej chwili opuścili cię wszyscy - matka, bracia, uczniowie, biedni, chorzy i uciśnieni - wszyscy. Zostawili cię w ciemnościach samotnego i bezbronnego na skale. I wtedy Bóg Ojciec ulitował się nad tobą. “Hej ty, nie siedź tak! - zawołał do mnie. - Jesteś aniołem stróżem czy nie? Więc idź go ocalić. Nie chcę, żeby go ukrzyżowali. Dosyć tego!"
I tak oto Jezus został uratowany. W końcu słyszał to, co chciał słyszeć. Żył pełnią życia, ożenił się raz i drugi, miał rodzinę. Żył tak, jak każdy. Cieszył się codziennością, w której towarzyszył mu anioł pod postacią murzynka. Jednak pewnego dnia do Jego drzwi zapukał tajemniczy Saul. Głosił Dobrą Nowinę. Opowiadał o spotkaniu z Chrystusem w drodze z Damaszku. O Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał. W Jezusie zagotowała się krew. Chciał wytłumaczyć Saulowi, że to on jest Chrystusem i wcale nie umarł. Że Bóg zesłał anioła, który go uratował. Ale Saul miał inną koncepcję:
Teraz jednak Paweł wybuchnął.
- Milcz, wstydu nie masz! - krzyknął, postępując ku niemu. - Ucisz się, bo usłyszą cię ludzie i umrą ze strachu. Pośród całej niegodziwości, niesprawiedliwości i całego ubóstwa tego świata, Ukrzyżowany i Zmartwychwstały Jezus był jedyną pociechą uczciwych i pokrzywdzonych. Prawda to czy nie - a cóż mnie to obchodzi! Dosyć, że świat jest zbawiony!

- Lepiej, żeby świat zniknął od prawdy, niż aby był zbawiony kłamstwami. W samym jądrze takiego Zbawienia siedzi wielki robak - szatan.

- Czym jest “prawda"? Czym “fałsz"? To, co daje ludziom skrzydła, co tworzy wielkie dzieła i rozświetla dusze; to, co wznosi człowieka ponad ziemię - to wszystko jest prawdą. To, co pozbawia go skrzydeł, jest fałszem.

- Zamilcz, synu szatana! Skrzydła, o których prawisz, to skrzydła Lucyfera.

- Nie, nie zamilknę. Mało mnie obchodzi, co jest prawdą, a co fałszem, czy go widziałem, czy nie, ani czy go ukrzyżowano. Ja tworzę prawdę, wykuwam ją z uporu, tęsknoty i wiary. Nie walczę o to, by ją znaleźć - ja ją buduję. Buduję ją większą od człowieka i w ten sposób dodaję mu wielkości. Jeżeli świat ma być zbawiony, ty musisz, słyszysz, musisz zostać ukrzyżowany i ja ciebie ukrzyżuję, czy ci się to podoba, czy nie; musisz zmartwychwstać i ja ciebie wskrzeszę, czy ci się to podoba, czy nie. Jeśli o mnie chodzi, możesz sobie gnić tu, w tej nędznej wiosce i mnożyć kołyski, żłoby i dzieci. Zmuszę powietrze, aby przybrało twój kształt, jeżeli będzie trzeba. Ciało, cierniowa korona, gwoździe, krew... Cały świat jest teraz jedną wielką maszynerią zbawienia - wszystko to jest niezbędne. I w każdym zakątku ziemi niezliczone oczy będą się wznosić ku niebu i widzieć cię w powietrzu - ukrzyżowanego. Ludzie będą szlochać, a ich łzy będą oczyszczać im dusze ze wszystkich grzechów. Ale trzeciego dnia ja wskrzeszę cię z umarłych, bo nie ma zbawienia bez zmartwychwstania. Śmierć to ostateczny, najstraszliwszy z wrogów. Ja pokonam śmierć. Jak? Wskrzeszę ciebie jako Jezusa, Syna Bożego - Mesjasza!
Spotkanie z Saulem było dla Jezusa trudne. Jego straszna walka, jaką toczył w młodości została wykorzystana do zaspokojenia potrzeb ludzi. Ale co z prawdą? Czy na fałszywym fundamencie można budować coś więcej? Jednak mimo to, Jezus żył dalej. Gdy był już stary, nastąpiło to, co nieuchronne. Jeruzalem zaczęło płonąć. Świat zaczął się walić. W tym strasznym momencie, Jezusa odwiedzili dawni uczniowie, a wśród nich Judasz, który nie mógł mu wybaczyć, że został zdradzony. Gdy Jezus do niego mówił, ten milczał i wzbierał w nim gniew.
Judasz i Jezus stali twarzą w twarz. Judasz kipiał z gniewu. Cuchnął potem i gnijącymi ranami.
- Zdrajca! Dezerter! - krzyknął powtórnie. - Twoje miejsce było na krzyżu. Tam kazał ci walczyć Bóg Izraela. Ale przestraszyłeś się i gdy śmierć podniosła głowę uciekłeś! Schowałeś się w spódnicach Marty i Marii. Tchórz! Zmieniłeś twarz i nazwisko, udawałeś Łazarza, żeby się uratować!

- Judaszu Iskarioto - przerwał mu Piotr, któremu kobiety dodały odwagi. - Czy w taki sposób mówi się do Mistrza? Nie masz żadnego szacunku?

- Jakiego Mistrza? - zawył Iskariota zaciskając pięści. - On? Nie widzisz, nic nie rozumiesz? On Mistrzem? Co nam powiedział, co obiecał? Gdzie jest armia aniołów, która miała ocalić Izrael? Gdzie jest krzyż, który miał zaprowadzić nas do nieba? Ledwo ten fałszywy Mesjasz stanął pod krzyżem, zemdlał. Potem wzięły go kobiety, żeby płodził im dzieci. Mówi, że walczył, odważnie walczył. Przechwala się jak kogut. Ale twoje miejsce, dezerterze, było na krzyżu i ty wiesz o tym. Inni mogli uprawiać jałową ziemię i kobiety. Twoim przeznaczeniem był krzyż! Chwalisz się, że pokonałeś śmierć. Wstyd! Czy tak można pokonać śmierć - płodząc dzieci, które zostaną pożarte przez Charona! Dostarczyłeś mu tylko mięsa. Zdrajca! Dezerter! Tchórz!
W długiej rozmowie Judasz w gniewie zdemaskował "anioła stróża". Jezus zrozumiał, że zbudował życie na fałszywych wartościach. Że stchórzył. Że to przez Niego Jerozolima teraz upada. Że Jego miejsce było na Krzyżu.
- Jestem zdrajcą, tchórzem, dezerterem - wyszeptał. - Teraz to rozumiem: jestem stracony! Tak, powinienem zostać ukrzyżowany, ale zabrakło mi odwagi i uciekłem. Wybaczcie mi, bracia, oszukałem was. Gdybym tylko mógł przeżyć swoje życie od początku!
(...)
Dysząc ciężko, staruszkowie podnieśli się. Jezus leżał rozciągnięty twarzą do ziemi, z rozpostartymi szeroko ramionami. Wypełnił cały dziedziniec. Dawni przyjaciele wciąż wygrażali nad nim pięściami:
- Tchórz! Dezerter! Zdrajca!
- Tchórz! Dezerter! Zdrajca!
Każdy wykrzykiwał po kolei: “Tchórz! Dezerter! Zdrajca!" i znikał bez śladu.

Jezus rozejrzał się z bólem dookoła. Był sam. Podwórze i dom, bramy do wioski, sama wioska - wszystko zniknęło. Nie pozostało nic oprócz pokrytych krwią kamieni pod jego stopami; a dalej, w dole tłum: tysiące głów w ciemności.
Próbował odkryć gdzie jest, kim jest i dlaczego czuje ból. Chciał dokończyć swój krzyk LAMA SABAKTHANI. . . . Usiłował poruszyć ustami, ale nie mógł. Zawirowało mu w głowie, jakby miał zemdleć. Miał wrażenie, że spada w jakąś przepaść i znika.

Nagle poczuł na ustach i nozdrzach gąbkę umoczoną w occie; ktoś w dole musiał zlitować się nad nim i podawał mu ją na trzcinie. Przez chwilę wdychał głęboko gorzki, cuchnący zapach, po czym spojrzał w niebo i wydał z siebie rozdzierający serce krzyk: LAMA SABAKTHANI!
Wyczerpany, natychmiast opuścił głowę na piersi. W dłoniach, stopach i sercu czuł przeraźliwy ból. Zaostrzonym nagle wzrokiem dostrzegł cierniową koronę, krew i krzyż. Dwa złote kolczyki i dwa rzędy ostrych, białych zębów lśniły w ciemnym słońcu. Usłyszał chłodny, szyderczy śmiech: kolczyki i zęby zniknęły. Pozostał sam, zawieszony w powietrzu.
Jego głowa kiwała się na boki. Nagle przypomniał sobie, gdzie jest, kim jest i dlaczego czuje ból. Ogarnęła go dzika, nieposkromiona radość. Nie, nie jest tchórzem, dezerterem i zdrajcą! Wisi na krzyżu. Wytrwał do samego końca; dotrzymał słowa. Kiedy zawołał ELI ELI i zemdlał, na moment poddał się pokusie. Radości, małżeństwa, dzieci były kłamstwem; zniedołężniali starcy, którzy krzyczeli: “Zdrajca, dezerter, tchórz" to też kłamstwo. Wszystko, wszystko to majaki zesłane przez szatana. Jego uczniowie żyli i mieli się dobrze. Rozeszli się w różne strony świata, żeby głosić Dobrą Nowinę. Wszystko było tak jak być powinno, chwała Panu!
Wydał z siebie triumfalny okrzyk: DOKONAŁO SIĘ!
I zabrzmiało to tak, jakby powiedział: Wszystko się zaczęło.


Warto zastanowić się, na czym budujemy nasze życie. Nie zawsze warto słuchać swojego głosu, gdyż często wynika on właśnie z tego, co chcemy usłyszeć. Szatan jest przebiegły i wie gdzie uderzyć, aby zabolało. W tej wizji, nie tylko Jezus zbudował na fałszu. Zrobił to również Paweł. On właśnie podbudował ludzkie dusze, dając im wiarę w zmartwychwstałego, podczas gdy takiego nie było. Stworzył ludziom iluzję, która zakończyła się zniszczeniem Jerozolimy. Nie było tam bowiem ziarna prawdy, którym jest Jezus.

Jeśli naszego życia nie zbudujemy na prawdzie, może się okazać pewnego dnia, że spłonie ono jak Jeruzalem. Na tej prawdzie opierajmy nasze decyzje i pozwólmy naszej wolności, w oparciu o tą właśnie prawdę zbawić świat. Aby w ostatniej chwili móc krzyknąć: "DOKONAŁO SIĘ". I by zabrzmiało to tak, jak: "Wszystko się zaczęło".

sobota, 29 listopada 2008

Wolność do Zniewalania. Zniewolenie w Wolności.

Kwestią chyba nierozstrzygalną jest, gdzie tkwi granica wolności i swobody jednostki, poza którą żadna instytucja ingerować nie może. Jedni uważają, że państwo może całkowicie ingerować, inni mówią, że nie powinno ingerować wcale. Jednak najwięcej ludzi uważa, że granica jest gdzieś w środku. Myślenie, że człowiek jest poddanym państwa, uważam za absurdalne. Uważam, że państwo jest powołane przez indywidualnych ludzi po to, aby zapewniać im bezpieczeństwo. Na tej zasadzie, obywatel jest suwerenem, a nie poddanym.

Oczywiście na rzecz bezpieczeństwa każdy obywatel może zrzec się pewnego obszaru swojej wolności. Co się jednak dzieje, gdy tą wolność człowieka ogranicza z góry powołana instytucja, dlatego, że większość tak decyduje? Nawet jeśli cel jest szczytny, to czy taki środek jest dozwolony. Nie mówię tu nawet o fizycznym ograniczaniu wolności, ale o sprawie tak powszechnej jak podatki. Bo czym są podatki, jeśli nie zniewoleniem człowieka? Jeśli człowiek ma prawo do własności, to jakie prawo ktoś ma, aby tej własności człowieka pozbawić? Nawet jeśli podatki przeznaczymy na rozwój technologii czy infrastruktury, albo na wyrównywanie szans w celu zwiększenia produktu krajowego.

Mam wrażenie, że nie brakuje osób, które zgadzają się na podatki, bo widzą w przyszłości perspektywę większej wolności. Zgadzają się na ograniczenie w postaci podatku dla siebie i nie ma w tym nic złego. Ale jakie mają prawo na zgodę na takie ograniczenie dla pozostałych wolnych ludzi? Czy nie samemu powinienem decydować, czy się zrzeknę się tego obszaru wolności? Podatek jest przykładem, który wybrałem, ale jeśli uznamy, że większość może ograniczać wolność mniejszości to wcale na podatkach nie musi się skończyć. Dlaczego człowiek nie ma problemu z akceptacją własnej wolności, a ma taki wielki problem z akceptacją wolności drugiego człowieka?

czwartek, 27 listopada 2008

Pierwsze żniwa

Trudno uwierzyć, ale dziś mija pierwszy rok istnienia tego bloga. Rok temu założyłem go w celu ujawnienia moich przemyśleń, ale również otwarcia się na dyskusję i krytykę, które właściwie zinterpretowane mogą pozytywnie wpłynąć na dalszy rozwój myśli. Przez ten czas, udało mi się poruszyć wiele często niepowiązanych ze sobą tematów i sprowokować niejedną dyskusję. Dzięki wymianie myśli jaką tutaj odbyłem udało mi się wzmocnić w sobie nadzieję na to, że na tym świecie, żyje dużo osób, które myślą, chcą myśleć i będą myśleć.

Wymienić wszystkich uczestników dyskusji byłoby trudno, dlatego ograniczę się do tych, których rozwój myśli i twórczości towarzyszył mojemu przez cały rok. Dziękuję Ci Sandro i dziękuję Ci Dawidzie. Zarówno myśli, które wymienialiśmy u mnie jak i te, które wymienialiśmy u każdego z Was na blogach, stawały się ziarnem moich kolejnych przemyśleń. To głównie dzięki Wam wzrasta moja nadzieja, że plan budowania Królestwa Niebieskiego na ziemii nie jest mrzonką ani utopią.

Komponując niektóre posty, doznawałem rozmaitych wrażeń. Niejeden raz wpadałem w trans lub uniesienie. Udało mi się poruszyć lub przytoczyć wiele tematów poruszanych wcześniej przez pisarzy, muzyków lub reżyserów. Starałem się pływać bo bezkresnej spuściźnie wielu wybitnych filozofów. Przez samodzielne rozważania nad Pismem Świętym, poczułem, że jest ono mi bardzo bliskie. Próbowałem ugryzać największe tajemnice, których niesposób w całości ogarnąć. Szczególnie Tajemnica Zmartwychwstania była przyczyną moich wielu godzin przemyśleń. Gdy wcisnąłem przycisk "Publikuj Posta" po przedstawieniu efektu pracy, poczułem odpływ energii. Ogarnęło mnie cudowne odrętwienie i kilka tygodni zajęło mi ponowne pozbieranie myśli. Odczucie było naprawdę niesamowite.

Zdarzało się nieraz, że miałem coś do powiedzenia na bieżące tematy polityczne, ale powstrzymywałem się, nie chcąc łączyć filozofii z polityką. Mimo, że zdaję sobie, że polityka i filozofia będą nieraz krzyżować swoje ścieżki w tematach przeze mnie poruszanych, to jednak uważam, że moge swobodnie oddzielić jedno od drugiego, aby nie wahać się już, gdy zapragnę podzielić się również moją opinią na te bardziej przyziemne tematy. W tym celu, otwarłem wczoraj drugiego bloga pt. Odcienie Szarości, na którego również Was wszystkich serdecznie zapraszam.

W opisie mojego profilu, napisałem, że poznacie mnie po treści moich blogów. Nie spodziewałem się jednak, że sam siebie zacznę również lepiej poznawać. Myślę, że największą zmianą, jaką mogę zaobserwować w sobie jest rosnące przywiązanie do idei szeroko rozumianej Wolności i znaczenia jednostki oraz podejmowanych przez nią decyzji. Moją decyzją było założenie tego bloga. Mam nadzieję, że udało mi się zasiać ziarenko na żyznej glebie zarówno mojej, jak i Waszej świadomości.

Dziękuję i zapraszam do dalszego odwiedzania i jeszcze intensywniejszej wymiany myśli. Niech owoc będzie obfity.

środa, 26 listopada 2008

Być odważnym

W codziennym języku, rozumiemy odwagę jako brak strachu. Gdy widzimy osobę wspinającą się w górach, myślimy, że jest ona odważna. Odważni jesteśmy w oczach ludzi, gdy podejmujemy jakieś niebezpieczne działanie. Stanąć na kładce nad przepaścią, skoczyć ze spadochronem lub na bungee, jechać bardzo szybko samochodem przy dużym zagęszczeniu ruchu. Mógłbym tych przykładów dać jeszcze dużo. Jednak zastanawia mnie, czy takie właśnie sytuacje są wystarczającą przesłanką, by nazwać kogoś odważnym? A może trafniej by było nazwać kogoś głupim? Ryzykować własne życie dla poczucia adrenaliny, dla spełnienia własnych zachcianek. Czy to jest mądre wykorzystanie ludzkiej wolności?

Czym więc ta głupota różni się od odwagi? Czym jest prawdziwa odwaga? W moim przekonaniu odważny był O. Kolbe, który dobrowolnie oddał własne życie za życie drugiego człowieka w obozie koncentracyjnym. Odważna jest osoba, która stanie na kładce nad przepaścią, bo po drugiej strony kładki jest małe dziecko, które boi się, że spadnie. Odważny jest człowiek, który jedzie bardzo szybko samochodem, by ratować ciężko chorą osobę, która siedzi na tylnym siedzeniu. Odważny jest człowiek, który skoczy ze spadochronem, by nakarmić potrzebujących na zamkniętej wyspie (dosłownej lub metaforycznej).

Nie jest trudno chyba dostrzec, czym różnią się te sytuacje do wymienionych w pierwszym akapicie. Mimo, że są one bliźnio podobne, to jest zasadnicza różnica. Tą różnicą jest cel działania. Moim zdaniem, odważna nie ta osoba, która nie odczuwa strachu, ale ta, która potrafi przezwyciężyć ten strach, dla ratowania jakiegoś konkretnego dobra. Nie jest niczym złym ani tchórzliwym odczuwanie strachu. Strach jest naturalną reakcją, która chroni człowieka przed niebezpieczeństwem. Brak jego odczuwania, jest pewnego rodzaju upośledzeniem. Człowiek powinien odczuwać strach, by nie robić rzeczy głupich. Ale odważny człowiek, umie ten strach przezwyciężyć, gdy po drugiej stronie jest człowiek, który potrzebuje pomocy.

niedziela, 23 listopada 2008

Piąte przykazanie

Kontynuując rozważania Kazania na Górze, trafiamy na następujący fragment:
Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijaj!; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: Raka, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: "Bezbożniku", podlega karze piekła ognistego. Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj! Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie podał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: nie wyjdziesz stamtąd, aż zwrócisz ostatni grosz.
Jezus nie tylko potwierdza słowa, które wypowiada każda bezbronna twarz w konfrontacji z drugim człowiekiem. Sięga głębiej. Do źródła zła. Źródło jest w człowieku. Gniew. Przy czym nie jest to mowa o gniewie na zło. Do takiego gniewu jesteśmy przecież zobowiązani. Źródłem zła jest gniew na człowieka. Najważniejszym przykazaniem jest przykazanie miłości. To z miłością trzeba zawsze podejść do człowieka, a nie z gniewem. Miłość ucieleśnia się w przebaczeniu. Jezus każe godzić się ze swoimi przeciwnikami, dopóki jesteśmy z nim w drodze.

O jaką drogę chodzi? O przyjaźń? Może o znajomość? A może o życie? Tak, czy inaczej, będąc w drodze mamy jeszcze szanse się pogodzić. Jak któryś z nas z drogi zejdzie, pogodzenie się będzie trudne, a przecież wybaczenie jest warunkiem wybaczenia naszych własnych win. Modlimy się przecież: "Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy". Kiedy w końcu człowiek zrozumie, że "oko za oko" nie jest zasadą, która przerywa zło? Ta zasada nakręca tylko spiralę nienawiści. Czy nie lepiej przerwać ją, póki zło ma jeszcze niewielkie skutki? Jeśli teraz nie przerwiemy łańcucha zła, to kiedy? Później będzie za późno. Dobro trzeba czynić teraz.

Skoro to my jesteśmy nowym Ciałem Chrystusa, to weźmy pod uwagę, że nasza nienawiść jest jak rana na tym ciele, a pojednanie jak balsam. Jeśli pojednanie zbudujemy w obliczu prawdy, to uleczymy ranę, samemu przyczyniając się do Zmartwychwstania Pańskiego.

piątek, 21 listopada 2008

Nagroda, czy łaska?

Niedawno wpadł mi do ręki najnowszy numer miesięcznika "W drodze". Po raz pierwszy chyba znalazłem pismo, które potrafi zarówno zaabsorbować dużo energii intelektualnej, a jednocześnie stymuluje do myślenia o najróżniejszych kwestiach. Z jednymi artykułami się zgadzam, inne wzbudzają we mnie bunt. Każdemu polecam zagłębienie się w lekturę.

Pośród artykułów znalazł się jeden o tytule: Pokarm na życie wieczne. Autor porusza bardzo obszernie temat Wiatyku i sposobie podchodzenia do niego na przestrzeni wieków. Przytacza m.in. słowa papieża Inocentego I z 405 roku, który poleca udzielać Komunii, tym którzy o nią proszą w ostatnich chwilach życia. W środku tej wypowiedzi jest zdanie, które wzbudziło we mnie mieszane uczucia.
Kiedy bowiem w tamtych czasach były częste prześladowania, słusznie odmawiano Komunii w obawie, że łatwość udzielania Komunii nie powstrzyma od upadku tych ludzi, którzy mieliby pewność pojednania.
Rodzi się pytanie, czy duchowieństwo, które stało na straży sakramentów (nie wiem z jakiej mocy), nie traktowało ich instrumentalnie? Czy sakrament ma być nagrodą, a jego odmowa karą za postępowanie? Czy sakrament ma motywować ludzi do dobrego postępowania? A co z łaską, jaką Jezus udzielił złemu łotrowi na krzyżu? Czy stróżem tej łaski ma być hierarchia kościelna?

czwartek, 20 listopada 2008

Powstań świecie!

Nagle na drodze do Betanii pojawił się obłok kurzu i rozległy się radosne okrzyki: to nadchodzili mieszkańcy wioski. Pierwsze pojawiły się dzieci z gałązkami palm i wawrzynu. Za nimi, z rozjaśnioną twarzą szedł Jezus, a z tyłu uczniowie, tak spoceni i zaczerwienieni, jakby to oni sami wskrzesili Łazarza. Na samym końcu maszerowali ochrypli od krzyku mieszkańcy Betanii. Wszyscy śpieszyli do świątyni. Jezus wbiegł na drugie piętro, przeskakując po dwa stopnie. Twarz i ręce lśniły mu tak silnym światłem, że nikt nie mógł zbliżyć się do niego. Stary rabin, biegnący za nim co tchu razem z całym tłumem, spróbował przekroczyć niewidzialny krąg otaczający Mistrza, ale cofnął się zaraz jak oparzony.

Jezus właśnie opuścił piec Boga i krew gotowała się w nim jeszcze. Nadal nie mógł ani nie chciał uwierzyć w to, co się stało. Czyżby tak wielka była potęga ducha, że wystarczyło krzyknąć: “Chodźcie!", aby poruszyć góry? Czy siła ducha może otworzyć grób i wskrzesić umarłych, w trzy dni zniszczyć świat i w trzy dni go odbudować? Lecz jeśli istotnie jest ona tak wszechpotężna, to cały ciężar potępienia - albo zbawienia - spoczywa na barkach ludzi, zlewają się granice między tym co boskie i ludzkie... Jezusowi pulsowały skronie od tych przerażających, niebezpiecznych myśli.

Zostawił spowitego w całun Łazarza nad grobem i w niezwykłym pośpiechu udał się do jerozolimskiej świątyni. Po raz pierwszy tak silnie doświadczył uczucia, że musi nadejść koniec tego świata, a nowe Jeruzalem powstanie z grobów. Ten beznadziejnie zepsuty świat podobny był do Łazarza. Nadszedł już czas zawołać: “Powstań, świecie!" - to jego obowiązek. Najbardziej przerażające było jednak to, co Jezus właśnie sobie uświadomił: że starczy mu na to siły. Nie może już się dłużej opierać mówiąc: “Nie potrafię". Potrafi - a jeśli świat nie zostanie zbawiony, to cały grzech spadnie na niego.

Krew uderzyła mu do głowy. Wszędzie widział oczy uciskanych i ubogich, którzy w nim pokładali całą swą nadzieję. Z dzikim krzykiem wskoczył na podwyższenie, a ludzie zgromadzili się wokół niego. Byli wśród nich także bogaci i syci, z krzywymi uśmieszkami na twarzach. Jezus odwrócił się, zobaczył ich i podniósł pięść do góry.

- Słuchajcie, bogacze - krzyknął. - Zbliża się koniec niesprawiedliwości, podłości i głodu! Bóg dotknął mych warg rozżarzonym węglem, więc wołam: jak długo jeszcze będziecie się wylegiwać na łożach z kości słoniowej, na miękkich materacach? Jak długo będziecie karmić się ciałami ubogich i spijać ich pot, krew i łzy? Mój Bóg krzyczy: “Nie zniosę tego dłużej!" Ogień jest blisko, umarli wstają z grobów, nadchodzi koniec świata!

Dwóch olbrzymich biedaków schwyciło go i uniosło wysoko w górę. Tłum dookoła powiewał liśćmi palmowymi. Nad rozpłomienioną głową proroka unosiła się para.

- Nie pokój, ale miecz wam przynoszę. Zasieję w domu niezgodę, dla mnie syn stanie przeciwko ojcu, córka przeciwko matce, synowa przeciw teściowej. Kto idzie za mną, musi porzucić wszystko. Ten, kto na ziemi szuka zbawienia, straci życie. A ten, kto dla mnie straci to życie, zdobędzie żywot wieczny.

- Co mówi Prawo, buntowniku? - rozległ się dziki krzyk. - Co mówią Święte Księgi, Lucyferze?

- Co mówią wielcy prorocy Jeremiasz i Ezechiel? - odparł Jezus z błyskiem w oku. - Zniosę prawo wyryte na tablicach Mojżeszowych i w sercu każdego człowieka wyryję nowe. Usunę serce z kamienia i dam mu prawdziwe, a w nim zasieję nową Nadzieję! Niosę miłość, otwieram cztery Boże bramy: Wschód, Zachód, Północ i Południe, dla wszystkich narodów. Miłość Boża to nie przedmieście - ona ogarnia cały świat! Bóg nie jest Izraelitą, lecz Duchem nieśmiertelnym!


(Nikos Kazantzakis, Ostatnie Kuszenie Chrystusa)

środa, 19 listopada 2008

Dwa tempa

Każdego rana człowiek budzi się, by żyć danym dniem. Ma przeważnie jakiś plan, jakieś cele wyznaczone na ten dzień. Idzie do pracy, gotuje obiad, robi zakupy, sprząta, uczy się, ogląda film, czyta lub robi inne rzeczy, które składają się na jego dzień. Jednak niejako na drugim planie, pojawiają się sytuacje nieplanowane. Spontaniczna rozmowa z przyjacielem o wartościach, chwilka medytacji lub modlitwy, dodanie otuchy potrzebującemu, wyciągnięta do kogoś pomocna dłoń, refleksja. Z perspektywy dnia, te rzeczy stanowią swoistą przystawkę do codziennych działań. Rzadko wspominamy te wydarzenia pod koniec dnia. Raczej skupiamy się na rozliczeniu z wykonania zaplanowanych czynności.

Jednak pod koniec życia, gdy będziemy siedzieć na symbolicznym bujanym fotelu i rozmyślać nad dobiegającym kresu życiem, te rzeczy, które z perspektywy dnia wydawały się istotne, nagle staną się wyblakłe. Natomiast te rzeczy, które zrobimy mimochodem każdego dnia, będziemy wspominać z satysfakcją lub żalem, że można było zrobić lepiej. Nie warto więc zaniechać takich spontanicznych gestów, aby na starość nie wylądować w pustce, a rozkoszować się wspomnieniami.

Zorba, bohater powieści Nikosa Kazantzakisa opowiedział taką historię:
Słuchaj, kie­dyś przechodziłem przez wioskę. Jakiś dziewięćdziesięcio­letni dziadunio sadził drzewo migdałowe. “Hej, dziadku! — wołam. — Sadzisz drzewo migdałowe?" A on, zgarbiony, odwrócił się i powiedział: “Tak, mój synu, ja postępuję tak, jakbym nigdy nie miał umrzeć!" “A ja — odparłem — postępuję tak, jakbym miał umrzeć w każdej chwili". Kto z nas dwóch miał rację, szefie? — Spojrzał na mnie trium­falnie. — Tu cię mam! — powiedział.
Komentarz narratora brzmiał:
Milczałem. Na szczyt mogą prowadzić dwie równie strome i ryzykowne ścieżki. Działać tak, jakby śmierć nie istniała, i działać, myśląc w każdej chwili o śmierci, to chyba to samo, ale gdy Zorba mnie o to zapytał, nie wiedziałem.
Myślę, że warto się nad tym zastanowić.

czwartek, 13 listopada 2008

Poprawność słowa

Jedną z wielkich wartości, jaką wypracowała cywilizacja europejska jest wolność słowa. Swoboda wyrażania własnych myśli i przekonań. Swoboda w dzieleniu się nimi z innymi osobami. To dało podstawę wielu prądom myślowym i artystycznym. Czy jednak wolność słowa jest absolutna? Czy może jest ograniczona przez coś, co nazywamy poprawnością?

Właściwie trudno mi utożsamiać się z poglądami niepoprawnymi, pewnie przez moją własną poprawność. Nie potrafię wygłaszać treści faszystowskich, czy szowinistycznych. Nie potrafię godzić się na istnienie zła w różnych jego formach. Jednak, czy możemy mówić o wolności słowa, gdy karane jest wygłaszanie takich poglądów? Czy wolność może być realizowana zgodnie z zasadą: możesz mówić co tylko chcesz, pod warunkiem, że to jest poprawne?

Odrębną kwestią jest, co jest lepsze. Czy wolność bezwarunkowa, czy warunkowa? Jednak, aby mówić o prawdziwej wolności, to dopóki za głoszonym słowem nie idą działania, nie może być sankcji w imię zapobiegania złu. Zło jest złem, dopiero gdy zostaje popełnione, albo gdy można wykazać chęć jego popełnienia. Samo głoszenie poglądów faszystowskich nie implikuje, że zostanie popełnione zło. Fakt, że zwiększamy prawdopodobieństwo, że ktoś słysząc te słowa zła się dopuści, więc zapobiegając złu zwiększamy bezpieczeństwo.

Jednak co jest ważniejsze, wolność czy bezpieczeństwo? Pewnie znajdzie się tyle opinii ile ludzi jest, którzy odpowiedzą na to pytanie. Na ile można ograniczać wolność jednych osób, aby zapewnić ogólnie rozumiane bezpieczeństwo? Przecież wolność człowieka jest jego osobistym prawem. Czym innym jest, gdy ktoś samemu pozbawi się częsci bezpieczeństwa. Na przykład, gdy zgłosi się po ochronę, która będzie wymagała pewnych poświęceń związanych z wolnością. Jednak w tym przypadku, człowiek podejmuje zupełnie wolną decyzję, aby obszar tej wolności poświęcić. Czy można komuś na siłę tej wolności odebrać?

wtorek, 11 listopada 2008

Miłość, topór i krzyż

Właśnie miałem przyjemność powtórnego obejrzenia filmu Martina Scorsese pt. Ostatnie Kuszenie Chrystusa. Oto rozmowa, jaka miała miejsce między Jezusem, a Judaszem.

Judasz: Rabbi, can I talk to you? I'm not like these other men. I mean, they're good enough, they're good men. But they're weak. One's worse than the other. Where'd you find them? Look at me. If I love somebody, I would die for them. If I hate somebody, I'd kill them. I could even kill somebody I loved if they did the wrong thing. Did you hear me? Do you understand what I said?

Jezus: Yes, I understand.

Judasz: The other day you said, if a man hit you, you'd turn the other cheek. I didn't like that. Only an angel could do that, or a dog. I'm sorry but I'm neither. I'm a free man. I don't turn my cheek to anyone.

Jezus: We both want the same thing.

Judasz: We do? Do you want freedom for Israel?

Jezus: No. I want freedom for the soul.

Judasz: No. That's what I can't accept. That's not the same thing! First you free the body, then the spirit! The Romans come first. You don't build a house from the roof down but from the foundation up.

Jezus: The foundation is the soul.

Judasz: The foundation is the body.

Jezus: That's where you must begin. If you don't change the spirit first, change what's inside... ...then you'll only replace the Romans with someone else, and nothing changes. Even if you're victorious, you'll still be filled with the poison. You've got to break the chain of evil.

Judasz: How do you change then?

Jezus: With love.

No właśnie. Co jest fundamentem? Ciało czy dusza? Może faktycznie całe zniewolenie zewnętrzne wynika ze zniewolenia wewnętrznego. Człowiek często jest przyzwyczajony do pewnych stereotypów. Robi to, czego się od niego oczekuje, a nie to co uważa za dobre. Jeśli żyłby w kulturze, w której pewne złe zachowania uchodzą za normę, to czy on będzie zachowywał się inaczej? Jego dusza jest w pewnym sensie niewolnikiem tych norm. Dopiero uwolnienie duszy, może doprowadzić do uwolnienia ciała. Jak tego dokonać? Przez miłość.

Miłość jest pierwszą z dróg jaką przyjął Jezus wg Scorsese. Po spotkaniu z Janem Chrzcicielem, jego drogą stał się symboliczny topór, którym ścina głowę Złemu. Na końcu, uświadamia sobie, że jego prawdziwą drogą jest krzyż. Trzy zupełnie odmienne metody wprowadzania Królestwa Niebieskiego. A może wcale nie tak odmienne?

Miłość jest drogą podstawową. Miłość daje nam siłę do przebaczenia, które może przerwać spiralę zła i nienawiści. Tylko dzięki miłości możemy budować relacje z bliźnim. Ona pozwala nam zobaczyć siebie w oczach drugiego człowieka. Topór symbolizuje gniew. Czy miłość przekreśla gniew? Gniew, który jest skierowany przeciw człowiekowi, tak. Ale nasz gniew nie powinien być skierowany przeciw człowiekowi tylko przeciw złu. Gniew nie jest tylko naszym prawem, ale i naszym obowiązkiem. Gdy widzimy, że komuś dzieje się zło, to gniew staje się głównym impulsem do działania. Pamiętać trzeba jednak, żeby nie skierować go przeciw człowiekowi. Człowieka, zawsze trzeba traktować z miłością.

Krzyż jest symbolem śmierci Jezusa. Jest symbolem dobrowolnego poświęcenia człowieka, dla drugiego człowieka. To właśnie krzyż stał się świadectwem miłości Chrystusa. A więc droga krzyża to droga świadectwa. Nie wystarczy miłować. Trzeba dawać tej miłości świadectwo. Tylko w ten sposób nasz gniew nie zamieni się w nienawiść. Tylko dzięki świadectwu, to ziarno miłości zasiane w naszych sercach może zacząć kiełkować i przynosić owoc obfity.

środa, 5 listopada 2008

Naiwność a nadzieja

Od lat jestem fanem kina reżyserii Woody'ego Allena. Obecnie mam przyjemność zapoznawania się z jego talentem pisarskim. Czytam zbiór opowiadań pt. Czysta Anarchia. Ostatnie opowiadanie, jakie przeczytałem, nosi tytuł: Glory alleluja, sprzedane! Autor stawia się w roli bezrobotnego, który wertuje gazetę z ofertami pracy. Trafia na ofertę, polegającą na pisaniu modlitw na sprzedaż. Nie chcąc zdradzać całości treści tego krótkiego opowiadania, napiszę tylko, że jedną z absurdalnych sytuacji z jaką się spotkał, była reklamacja jednej kobiety, która mimo zakupienia modlitwy, nie dostała tego, czego pragnie.

I tak się zastanawiam nad naszymi modlitwami. Czy moja modlitwa, pomimo tego, że nie jest tylko listą próśb, ma jakikolwiek sens? Przecież Bóg nie będzie spełniał moich zachcianek. Nie na tym polega jego miłosierdzie. Po co więc się modlić? Oto, co pisze na ten temat św. Ignacy z Loyoli:

Ufaj Bogu tak, jakby całe powodzenie spraw zależało wyłącznie od Niego; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła.

Jeśli modlimy się o coś, nie podejmując kroków w celu realizacji celu modlitwy, to oczywiście taka modlitwa nie ma sensu. Jednak dzięki zaufaniu Bogu, możemy pomóc sobie w realizacji tych celów. Jednym zdaniem. Modlitwa może być wyrażeniem celu, do którego sami musimy dążyć. Bóg nie wyręczy nas w tym, ale możemy ufać, że gdy coś nie będzie szło tak jak myśleliśmy, Bóg pomoże nam dotrzeć w odpowiednią stronę.

wtorek, 4 listopada 2008

Iskierka nadziei

Zastanawia mnie, jaki sens ma to, o czym piszę. Próbuję pisać o wolności, o Bogu, o pięknie i różnych innych "ważnych" sprawach. Jednak strasznie niewiele jest miejsc na świecie, gdzie ludzie mogą przejmować się takimi rzeczami. Pełno jest miejsc, gdzie o wolności tylko śnią, cierpiąc na codzień zło wyrządzane ręką drugiego człowieka.

Dziś widziałem krótki reportaż o sytuacji w Kongo. Tam nawet ludzie nie śnią o wolności. Ludzie giną na każdym kroku. Jeśli nie bezpośrednio w wyniku najazdu rebeliantów, albo porachunków międzywioskowych, to po prostu z głodu. Czy oni myślą o wolności? Oni chcą spokoju i chleba. To co dla nas jest wartością podstawową, w ogóle nie mieści się w ich wyobraźni. Ks. Józef Tischner pisał, że wartości dzielą się na poziomy. Każdy najpierw dąży do zaspokojenia potrzeb na najniższym poziomie, tj. głodu, czy pragnienia. Dopiero potem odczuwają potrzeby wyższego poziomu, takie jak pragnienie wolności. A mając tą wolność próbują szukać dalszych celów. Czy można coś zrobić? Czy możemy użyć naszej wolności, aby pomóc tamtym ludziom zaspokoić ich podstawowe potrzeby?

Szczerze mówiąc, po obejrzeniu tego reportażu, uderzyło mnie poczucie bezradności. No bo co, ja mały człowieczek, mogę zrobić samotnie przeciw tak wielkiemu złu? Wydaje się, że nic. A jednak paradoksalnie, poprzez siedzenie i pisanie takich małych "bzdur", jakie piszę, mogę próbować budzić i uczulać ludzi na to zło. Im większa dobra masa krytyczna, tym więcej dobra można zrobić również dla tych biednych ludzi. Wiem, że to mało, ale nie trzeba wielkiego kamienia, żeby ruszyć lawinę. Czy mój kamyczek ruszy? Mam nadzieję.

poniedziałek, 3 listopada 2008

Horyzont

W zależności od punktu widzenia, świat wygląda różnie. Gdy obserwujemy Ziemię z jej powierzchni, wydaje się ona płaska. Gdy popatrzymy z oddali jest kulista. Wydaje się, że dwie linie północ południe, są do siebie równoległe, chyba że spojrzymy na globus. Wydaje się, że pole grawitacji jest jednorodne, podczas gdy naprawdę jest centralne. Jednak co jest dla nas ważne? Chyba to, jak sprawa wygląda z naszego punktu widzenia. Bo czy kogoś interesuje, że Ziemia jest kulista, podczas budowy boiska piłkarskiego?

Trudno wyznaczyć granicę, poza którą, trzeba zacząć uwzględniać warunki wynikające, ze spojrzenia w skali makro. Symboliczną granicę ustawiłbym na horyzoncie. Linia, która wyznacza granicę świata, w którym funkcjonujemy. Oczywiście nie musi to być horyzont wzrokowy, równie dobrze można wyznaczyć horyzont słuchu, czy nawet myśli. Horyzont, poza którym wszystko wygląda inaczej, niż z naszej własnej pozycji.

Szczególnie interesujące wydaje się spojrzenie na horyzont czasowy naszych działań. Patrząc na historię wszechświata, na jego wiek, wydaje się, że czas naszego życia to tylko mrugnięcie okiem. Jednak dla nas osadzonych w danym horyzoncie, to przecież całe życie. Wydaje się, że w czasie tego życia nie uda się zrobić nic, co mogłoby wpłynąć na wygląd wszechświata. Ale naszym światem nie jest wszechświat. W zakresie horyzontu czasowego naszego życia, wyznaczamy nasze własne cele i podejmujemy nasze własne działania, biorąc za nie pełną odpowiedzialność. Bowiem mamy tylko ten krótki czas. Jak powiedział Gandalf, my możemy zadecydować tylko o tym, co zrobimy z naszym czasem.

Na koniec jeszcze jedna drobna myśl. Funkcjonujemy zarówno w czasie jak i przestrzeni. Symboliczne może wydawać się to, że horyzont jest linią, która dzieli również nasze pole widzenia, na to, co blisko i na to, co daleko. Na Ziemię i niebo. Powyżej tej linii znajdują się przecież gwiazdy, a gwiazdy nie są obrazem obecnym, tylko obrazem przeszłości. Horyzont więc zamyka nas nie tylko w przestrzeni, ale i w czasie. Tu poniżej horyzontu jest nasz świat. Tam powyżej jest historia, którą możemy obserwować i z której możemy się uczyć, ale żyć musimy tu - na Ziemii.

sobota, 25 października 2008

Hieroglify

Wszystko na tym świecie ma swój ukryty sens (...) Ludzie, żwierzęta, drzewa, gwiazdy są hieroglifami. Biada temu, kto zechce je odczytać i odgadnąć ich znaczenie... Kiedy spoglądasz na nie, nie wiesz, co one znaczą, i myślisz, że to ludzie, zwierzęta, drzewa, gwiazdy. Dopiero po latach, kiedy jest już za późno, pojmiesz...

(Nikos Kazantzakis, Grek Zorba)

czwartek, 23 października 2008

Muzyka Ainurów

Każdego, kto odwiedza skromne progi mojego bloga, chciałbym zachęcić do wzięcia do ręki twórczości J.R.R. Tolkiena. Fragment, który mnie zachwycił znajduje się na początku powieści pt. Silmarillion, jednak przytaczanie cytatów jest bezcelowe bo mam wrażenie, że pominę coś bardzo ważnego. Odsyłam więc do całości.

http://www.poema.art.pl/site/itm_56953.html

Fragment jest niesamowicie poetycką wizją początków świata. Obrazuje ciekawą myśl, że całość stworzenia jest niejako dziełem sztuki i realizacją natchnionej wizji Jedynego.

środa, 22 października 2008

Zaniechanie a Odpowiedzialność

Któregoś z ostatnich dni w pracy, znajoma zadała pytanie, co myślę o sytuacji, w której rodzic organizuje dziecku współmałżonka. Okazało się, że problem nie jest taki prosty, jak się na pierwszy rzut oka zdaje. Przynajmniej nie dla wszystkich. Moja odpowiedź brzmiała, że rodzic nie ma żadnego prawa do narzucania dziecku decyzji w takiej sprawie. Jednym z kontrargumentów była opinia, że dla dziecka taka sytuacja wcale nie musi być zła i nie jest naszą sprawą jej ocena. Drugi argument dotyczył kultury, w jakiej dziecko jest wychowywane, a w której taki model funkcjonowania obyczajowego jest standardem.

Szczególnie pierwszy z argumentów wydaje mi się ciekawy i godny polemiki. Zgadzam się, że nie naszą sprawą jest ocena osób, ale wydaje mi się, że ocena sytuacji do jakich dochodzi, leży nie tylko w granicach naszych praw, ale i obowiązków. Oczywiście, że nie mamy pełnego obrazu sytuacji i nasza ocena wcale nie musi być prawidłowa. Niemniej potrzebna jest nam ona do decyzji, czy podjąć jakieś działanie, czy nie.

Czy wolno nam wtrącać się do sytuacji jaka panuje w innej rodzinie? Ostatnio ujawnione przykłady przemocy w rodzinie pokazują jakie mogą być skutki nie tyle nieodpowiedzialnego zachowania rodziców, co znieczulenia społecznego sąsiadów. Gdy nie reagujemy, sprawca zła uważa to za przyzwolenie, a my bierzemy na siebie odpowiedzialność za zło. Co prawda, sprawa małżeństwa nie jest przemocą fizyczną, ale moim zdaniem jak najbardziej kwalifikuje się do określenia przemocy. Gdy ktoś narusza przestrzeń moich komptencji, narzucając mi określone działania, dokonuje przemocy.

Może faktycznie dziecku nie jest i nie będzie źle, gdy ktoś za niego podejmie decyzję, ale ono nie zdaje sobie sprawy, że może samo zadecydować. Za każdą decyzję człowiek bierze na siebie odpowiedzialność. Czy młody człowiek może wziąć odpowiedzialność za decyzję, którą w jego imieniu podjął ktoś inny? Nie. A w przypadku takiego małżeństwa musi. Oczywiście moim zadaniem nie jest narzucenie dziecku, by się zbuntowało, tylko uświadomienie mu, że sam weźmie odpowiedzialność za to, co zrobi. Żadne uwarunkowania kulturowe (i tu polemizuję i z drugim argumentem) odpowiedzialności mu nie odbiorą, niech więc i nie odbierają mu prawa do decyzji. Podobnie jak naszym zadaniem jest nieść świadomość demokratyczną do krajów, gdzie ludzie o demokracji nie mają pojęcia, tak samo jest naszym zadaniem nieść świadomość wolności ludziom, którzy nie mają tej świadomości.

W naszej dyskusji padło również zdanie: "ja nie jestem zbawicielem świata". Piękne zdanie, dzięki któremu można w łatwy sposób pozbyć się własnej odpowiedzialności za losy drugiego człowieka. A jednak ośmielę się powiedzieć, że Ja jestem zbawicielem świata. A przynajmniej do zbawienia świata dążę. Czy w zasięgu mojej percepcji istnieje ważniejszy cel? Nie. Istnieją cele mniejsze, niejako pośrednie. Takie, dzięki którym ułożę sobie codzienne życie. Ale nie mogę zapomnieć, że moja odpowiedzialność sięga dalej niż tylko moje własne życie, a zaniechanie działania nieraz bywa dużo gorsze niż podjęcie działania złego. Muszę zatem zbawiać świat, bo Bóg w tym dziele mnie potrzebuje.

wtorek, 21 października 2008

Czy wierzysz w duchy?

Pytanie zawarte w temacie brzmi trochę dziwnie, ale warto się chwilkę nad nim zastanowić. W tym kontekście, przytoczę fragment dialogu między Joel'em Fleischmanem, a Ed'em, bohaterami serialu Northern Exposure.

Ed: So, if you don't believe in spirits, Dr. Fleischman, well then, what do you think happens to us when we die?

Joel: Nothing. I mean, metabolically speaking, we simply cease to be. Ya know? "The worm crawls in, the worm crawls out, the worm plays pinochle on your snout." I don't know. I mean, I suppose, in some way, we live on. In the way people remember us.

Ed: Like spirits.

Joel: No, not like spirits, Ed. Like memories. Like... like feelings, images.

Ed: Sounds like spirits.

Bo czy człowiek, który umiera, nie pozostaje jeszcze długo wśród nas? I obojętnie czy nazwiemy to duchem czy wspomnieniem, on wcale nie znika. A czy my po śmierci chcielibyśmy być pamiętani? Czy moim życiem zasłużę sobie na życie wieczne? Może na tym polega sąd ostateczny, że świadkowie naszego życia ocenią czy zasłużymy na wieczne życie, czy na wieczne potępienie?

czwartek, 9 października 2008

Tajemnica Zmartwychwstania

Długo zbierałem się do poruszenia tego zagadnienia. Bardzo długo nad nim myślałem i bardzo liczę na dyskusję na ten intrygujący temat. Jest to tak skomplikowana tajemnica, że właściwie nie wiadomo od której strony można zacząć. Pierwszym pytaniem, które nasuwa się samo, jest: Czy Jezus naprawdę zmartwychwstał? A zaraz za nim, jak lawina, spadają następne. Na czym polega Zmartwychwstanie? Co oznacza dla człowieka? Dlaczego Jezus wrócił do żywych, tylko po to, żeby wstąpić do nieba? Właściwie wyliczenie pytań, które się nasuwają, nadaje się na osobnego posta.

Jednak rozważań nie sposób rozpocząć od tych wielkich pytań. Spróbujmy więc zadać mniejsze. Pierwszym, jakie bym zadał jest: Dlaczego uczniowie oraz niewiasty nie poznały Jezusa Zmartwychwstałego? Dotykamy właśnie różnicy między Zmartwychwstaniem, a wskrzeszeniem Łazarza. Przecież nie mówi się, że Łazarz zmartwychwstał. Dlaczego? Bo Łazarz został przywrócony do dawnego życia, dawnej choroby, w dawnym ciele. Wszyscy go rozpoznawali. Chrystus podczas Zmartwychwstania dokonał przemiany. Jego ciało było już inne. Jakie? Odpowiedzi udziela nam On sam w wieczerniku w noc poprzedzającą Jego śmierć: "Bierzcie i jedzcie, to jest ciało moje". Powtarzamy te słowa co niedzielę, jednak czy zastanawiamy się nad ich istotą? Jezus połamał chleb i powiedział, że to jest jego ciało. Chleb? A może trwanie w łamaniu się nim? Również św. Paweł mówi, że to Kościół jest mistycznym ciałem Jezusa. A czym jest Kościół, albo czym powinien być? Czyż nie właśnie wspólnotą, łamiącą się chlebem? Zresztą nie tylko chlebem. Miłością. Czy zatem Zmartwychwstanie dokonało się przed śmiercią?

Chyba nie. Ciało ciałem, ale potrzebny jest Duch. Duch Święty, Pocieszyciel, którego Jezus obiecał po Jego śmierci. Dopiero śmierć Jezusa wyzwoliła Ducha, który ożywił to ciało. Jezus przez śmierć dał świadectwo najdoskonalszej miłości, a słowami przebaczenia na Krzyżu, dał dowód braterstwa wszystkich ludzi. Ten akt, w którym Jezus potrafił zaprzeć się samego siebie i umrzeć pojednawszy się ze swoimi katami, stanowi podstawowe przesłanie Chrześcijaństwa. Stanowi Ducha. Jezus zmartwychwstał Trzeciego Dnia po śmierci. Nie sądzę, żeby akurat trzy, było w tym przypadku liczbą faktyczną. Myślę, że symbolizuje ona "pewien czas". Duch musiał dojrzeć w ciele. Tym ciałem, była garstka uczniów zamkniętych w wieczerniku, przestraszonych po śmierci Jezusa. Jednak Duch zaczął działać, pokonując ich lęk i wyprowadzając ich do ludzi. To właśnie to nowe ciało Chrystusa powodowało, że Piotr, który wcześniej poległ podczas próby chodzenia po wodzie, tym razem wytrwał w wierze i udało mu się. To była moc Zmartwychwstania, która słabym apostołom, dała wiarę, dzięki której czynili cuda głosząc chwałę Pana.

I tu jest odpowiedź na kolejne pytanie, które się nasuwa. Dlaczego uczniowie, wyszli z wieczernika po Zmartwychwstaniu, a wrócili do niego po Wniebowstąpieniu? Czyż wiara w Zmartwychwstałego nie pokonałaby strachu przed własną śmiercią? Zauważyć warto, że Wniebowstąpienie jest zakończeniem Ewangelii. Ewangelia w zupełnie inny sposób traktuje okres nauczania Jezusa, od chrztu do śmierci, niż okresy poza nim, tj. po śmierci, oraz przed chrztem. Prawdopodobnie brakowało świadków, którzy mogliby opowiadać o życiu Jezusa przed chrztem. Dopiero po nim, Jezus stał się osobą publiczną. Można więc cały fragment z przed chrztu potraktować jako wstęp, pokazujący kontekst, w jakim Jezus nauczał.

A co z fragmentem dotyczącym okresu po Jego śmierci? Może jest to po prostu pokazanie istoty Zmartwychwstałego Chrystusa w sposób bardzo metaforyczny. Pokazuje wpływ Ducha Świętego na początki Chrześcijaństwa. Aż prosi się, aby w ostatnim fragmencie, nakreślić drogę, w którą owo Chrześcijaństwo zmierza. A czym innym jest Wniebowstąpienie? Celem jest niebo. Kościół, jako Zmartwychwstałe ciało Jezusa wstępuje do Nieba. Przecież to jest zadanie człowieka. Budować Królestwo Niebieskie na Ziemi. Tego dotyczyła cała nauka Chrystusa, którą streścić można w Kazaniu na Górze.

I teraz spójrzmy na pytania zadane na początku. Czy odpowiedź na któreś z nich jest trudna? Na końcu warto sobie odpowiedzieć na pierwsze pytanie: Czy Jezus naprawdę zmartwychwstał? Odpowiedź wydaje się prosta - TAK! A my mamy za zadanie dawać temu świadectwo i realizować Jego naukę przybliżając Jego ciało do Nieba.

Na koniec, odbiegając trochę od tematu, poruszę jeszcze jeden problem. Dlaczego większa część katolickiego duchowieństwa zamiast zachęcać nas do czytania i próby zrozumienia tajemnic zawartych w Piśmie Świętym, próbuje podawać nam gotowe formułki i dogmaty. Czy mogą one zastąpić samodzielne dążenie do poznania prawdy? Dlaczego tak bardzo wyklinane są wszystkie próby interpretacji, które nie są zgodne z Katechizmem? Przykładem jest przez długi czas całkowicie zakazana powieść Nikosa Kazantzakisa, Ostatnie Kuszenie Chrystusa, którego fragmenty lubię tu przytaczać. Nie ma tam, żadnego odstępstwa od Ewangelii, ale próba jej zrozumienia. Czy ktoś myśli, że ma monopol na wiedzę? Ja z mojej strony chciałbym bardzo zachęcić do czytania źródła i zupełnie samodzielnego przemyślenia treści. Duch Święty może objawić się między wierszami, więc naprawdę warto.

wtorek, 30 września 2008

Kompromis

Dziś uderzyła mnie reklama, którą widziałem nie po raz pierwszy. Przekaz brzmiał: "[Nazwa Produktu]. Wszystko inne to kompromis." I tak się zastanawiam. Dlaczego w powszechnej opinii, przynajmniej w Polsce, kompromis kojarzymy z czymś złym. Za granicą, w czasie pogrzebu, wspomina się osobę, jako tą, która była człowiekiem kompromisu. Bynajmniej, nie z ironią. U nas takie pożegnanie byłoby pewnie odczytane jako sarkazm. U nas wspomina się osobę, jako bezkompromisową. Dlaczego uważamy, że kompromis jest złem, a jego brak dobrem?

Może mamy do czynienia z innymi sytuacjami. Na pewno historia wepchnęła nas w nurt niewoli. Narzucony został nam chory system wartości. W takich sytuacjach kompromis z tym nowym systemem jest zły. Jednak, czy żeby wyjść z tego systemu nie trzeba czasem iść na kompromis? Wszystkie nasze powstania narodowe poza jednym, zakończyły się masakrami i represjami. Przelaliśmy wiele krwi dla szczytnych ideałów, jednak z mizernym skutkiem. Kiedy w latach '80 wychodziliśmy ze strefy wpływów Rosji Radzieckiej, robiliśmy to w sposób pokojowy idąc na kompromis. Efekt? Zwycięstwo. Więc dlaczego kompromisy dalej kojarzą nam się źle?

A może wejdźmy głębiej w psychologię. Człowiek lubi mieć rację. Jeśli zatem zakładamy, że mamy rację, kompromis jest odstąpieniem od tej racji. Skoro nasz punkt widzenia jest prawdziwy i dobry, to każdy krok od tego punktu jest czymś co kieruje nas w stronę zła. Może stąd się bierze ten mechanizm? Zastanówmy się jednak. Człowiek nie zawsze ma rację. Jego wiedza nigdy nie jest pełna ani pewna. Szukanie mądrego kompromisu pomaga nam zrozumieć inne racje, poszerza horyzont i w konsekwencji wzbogaca. Nie traktujmy tego jako coś złego. Czasem warto upokorzyć własne ego, bo po drugiej stronie stoi taki sam człowiek. Nie warto iść na noże.

środa, 24 września 2008

Szaleniec? A może prowokator?

Od lat jestem wielkim fanem filmów Davida Lyncha. Najbardziej podobają mi się te, które na pierwszy rzut oka nie mają żadnego sensu. Przykładami mogą być: Główka do wycierania (Eraserhead), oraz Zagubiona autostrada (The Lost Highway). Jednak najwięcej komentarzy, wynikających z niezrozumienia pojawiło się po najnowszym dziele pt. Inland Empire. Sam Lynch prowokatorsko powiedział, że wybrał tytuł swojego filmu, ponieważ lubi brzmienie słowa "Inland" i podoba mu się słowo "Empire". Przytoczę jeden z komentarzy, jakie przeczytałem na portalu onet.pl. Podpisany był, jakże trafną nazwą użytkownika - Ignorant.
No cóż to dość typowe że pewna część widzów boji się powiedzieć że film znanego reżysera może być poprostu do kitu, próbuje się intelektualizować cos co intelektualne nie jest.Próbuje się wmówić że jeżeli D.L coś bełkocze, to ma to głębiki wymaiar filozoficzny, moralny itd. I niech mi nikt nie wmawia że film jest dla ludzi myślących lubiących smakować kino, bo w tym przypadku to chyba sam reżyser w to nie uwierzy. Lubię dobre kino, nie koniecznie jakąś przetrawioną papkę, ale film D.L to zmarnowane 3 godziny
Zgadzam się z tym komentarzem tylko w kwestii, że dla jego autora te 3 godziny były faktycznie zmarnowane. Zastanawia mnie, skąd u ludzi przekonanie, że skoro czegoś nie potrafią zrozumieć, to kwalifikują to coś jako bełkot. Filmy Davida Lyncha rzadko przekazują treść wprost. Często uciekają się do bardzo skomplikowanych symboli, metafor i personifikacji, aby zobrazować najbardziej tajemnicze obszary ludzkiego umysłu. Nieinaczej jest w tym filmie. Jest sporo punktów, które naprowadzają na prawdziwe znaczenie, albo przynajmniej na sensowną interpretację.

Nie chcę opowiadać za dużo, żeby zupełnie nie popsuć filmu osobom, które go jeszcze nie oglądały. Przedstawię tylko zarys mojej interpretacji. Wystarczy popatrzeć na całość jako na wyprawę zagubionej kobiety wgłąb siebie i potrafimy odnaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. Dlaczego jest zagubiona? Czego szuka? Co znajduje? Odpowiedzi znajdujemy poprzez skomplikowany strumień środków artystycznych. Wcale nietrudno oddzielić to co się dzieje "naprawdę" od tego co się dzieje w świadomości i podświadomości bohaterki. Tylko żeby to zauważyć, trzeba się wysilić. Nie jest to film, który obejrzymy dla relaksu. Zrozumienie go jest wyzwaniem, które warto podjąć.

Czy zatem warto mówić, że dzieło to jest bełkotem? A może to artysta jest szaleńcem? Prawda jest taka, że prawdziwy artysta, często okrzyknięty zostaje szaleńcem, ponieważ często wykracza poza utarte normy rozumowania. Nie rozumiemy go, więc to z nim jest coś nie tak. A może po prostu nie chcemy go zrozumieć? Ten artysta wie bardzo dobrze, co chce powiedzieć i robi to w sposób bardzo oryginalny, prowokując nas abyśmy sami to odkryli. Bardzo polecam jego dzieła.

piątek, 19 września 2008

Zła myśl

"(...) bardzo zgrzeszyłem: myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem."

Jest to fragment spowiedzi powszechnej z początkowej fazy eucharystii. Zostawmy dziś na boku "mowę, uczynek i zaniedbanie", a zajmijmy się myślą. W jaki sposób można nią zgrzeszyć. Czy człowiek odpowiada za to, co pojawia się w jego głowie bez jego woli?

Często mówi się, że skoro taka myśl pojawia się w głowie, to znaczy, że ciało i umysł nie jest czysty. W jaki sposób zatem oczyszczać ciało i umysł? W średniowieczu popularna była asceza. Wymiary miała różne. Od umartwiania się do okaleczania, w rzekomej pracy nad własnym ego. Jak daleko można się w tym posunąć? Czy człowiek powinien poświęcić życie pracując nad własnym ego? Wyglądałoby na to, że celem życia człowieka jest zbawienie własnej duszy. A przecież tak nie jest. Celem życia człowieka jest zbawienie świata. Własnego świata, a więc i bliźniego, którego się w nim spotyka. Skupiając się nad własnym ego, oddalamy się od świata. Jezus przecież nie umarł aby zbawić siebie, ale aby zbawić nas. Kazał nam się naśladować, a więc my również nie mamy umierać za własną duszę, tylko za duszę bliźniego.

Jeśli zrzucimy pracę nad własnym ego na drugi plan, to czy uda się pozbyć myśli, które nas nachodzą? A może te myśli nie są złe? Przecież człowiek nie może odpowiadać za to, na co nie ma wpływu. O co więc chodzi w grzeszeniu myślą?

Wydaje mi się, że myśli są czymś, z czym człowiek mierzy się na arenie dobra i zła. W związku z tym, podejmuje w końcu decyzję i zaczyna myśleć nad jej wykonaniem. Od momentu podjęcia decyzji, co do konkretnego działania, zaczyna się odpowiedzialność za własną myśl. Jeśli decyzja jest zła, to i myśl, którą podejmuje człowiek, aby zrealizować tą decyzję jest zła. Za taką myśl przepraszamy w spowiedzi powszechnej. Przecież zło i dobro to pojęcia abstrakcyjne, a to jak zakwalifikujemy jakiś czyn, zależy od jego skutku i intencji. Podjęcie nawet dobrej decyzji wymaga rozważenia różnych myśli, w tym takich, które nie są czyste i wspaniałe. Ważne, żeby nasz intencjonalny akt służył dobru.

poniedziałek, 15 września 2008

Tama

Czysty, przezroczysty strumień. Im dalej płynie staje się coraz większy zamieniając się w olbrzymią rzekę. Na tych rzekach stawiamy tamy bojąc się ich naturalnej energii. Woda próbuje za wszelką cenę płynąć dalej, szukając dziur w tamie, oraz podnosząc poziom, by przepłynąć nad nią. Gdy jednak tama jest szczelna, woda gromadzi w sobie olbrzymią energię. Taką, że gdy naruszona zostanie choć odrobinkę struktura tamy, energia ta, rozniesie całość.

Gdy wolność jest tamowana, ograniczana, również gromadzi w sobie taką energię. Oczywiście, szuka najmniejszych dziur, najmniejszych szczelin, żeby tylko znaleźć dla siebie przestrzeń. Gdy jednak coraz usilniej i szczelniej jest blokowana, również zbiera energię, wystarczającą, aby w końcu znaleźć dla siebie ujście. Tak jak rzeki nie możemy poskromić, tylko musimy pozwolić jej płynąć, tak samo jest z wolnością. Pozwólmy jej działać.

piątek, 12 września 2008

Warto być miłosiernym

Jak wielkim dziełem jest Władca Pierścieni, nie muszę chyba mówić. Oto kolejny fragment, tym razem z Drużyny Pierścienia. Gandalf po wielu latach poszukiwań odpowiedzi na dręczące go pytania pojawia się w Shire i odkrywa, że pierścień Bilbo jest Jedynym. Gollum stanowi zagrożenie dla ojczyzny Froda, ponieważ wie, że tam jest pierścień. Oto rozmowa, nad którą warto się zastanowić.
— Ależ to straszne! — wykrzyknął Frodo. — O wiele gorsze niż wszystko, co mogłem sobie wyobrazić słuchając twoich poprzednich napomknień i przestróg. Ach, Gandalfie, najlepszy mój przyjacielu, powiedz, co robić? Teraz bowiem naprawdę jestem przerażony. Co robić? Jaka szkoda, że Bilbo nie zadźgał tej poczwary, skoro miał po temu okazję!
— Szkoda? Przecież to litość wstrzymała wówczas jego rękę. Litość i miłosierdzie przypomniały mu, że bez doraźnej konieczności nie wolno dobywać miecza. Bilbo został za to hojnie wynagrodzony. Bądź pewien, Frodo, że jeśli Bilbo doznał tak niewielkiej stosunkowo szkody od złych sił i zdołał się w końcu uwolnić, zawdzięcza to właśnie temu, że tak, a nie inaczej poczynał sobie w pierwszej godzinie jako nowy właściciel Pierścienia: miłosiernie.
— Wybacz — powiedział Frodo. — Ale jestem w strachu, a zresztą nie odczuwam
wcale litości dla Golluma.
— Nie widziałeś go— odparł Gandalf.
— Nie widziałem i widzieć nie chcę — rzekł Frodo. — Nie rozumiem cię, Gandalfie. Czy znaczy to, że wraz z elfami darowałeś życie Gollumowi, który popełnił tyle okropnych zbrodni? Teraz przecież nie jest on lepszy od orka i stał się po prostu naszym wrogiem. Zasługuje na śmierć.
— Zasługuje. Z pewnością zasługuje. Wielu spośród żyjących zasługuje na śmierć. A niejeden z tych, którzy umierają, zasługuje na życie. Czy możesz ich nim obdarzyć? Nie bądź więc tak pochopny w ferowaniu wyroków śmierci. Nawet bowiem najmądrzejszy z Mędrców nie wszystko wie. Nie mam wielkiej nadziei na wyleczenie Golluma. Ale ta szansa mimo wszystko istnieje. Zresztą Gollum jest związany z losem Pierścienia. Coś mi mówi, że on jeszcze odegra jakąś rolę, zbawienną albo zgubną— nie wiem — nim się cała sprawa zakończy. A kiedy nadejdzie ta chwila, może właśnie litość okazana przez Bilba rozstrzygnie o niejednym losie, a przede wszystkim o twoim.
Bo tak naprawdę, czy człowiek może właściwie ocenić drugiego człowieka? Może ocenić jego działanie. Nie może natomiast ocenić samego człowieka, bo nie wie o nim nic. A jeśli myśli, że wie wszystko, to znaczy, że nie wie nic również o sobie.

Najmądrzejszą myślą jest jednak ta, która odnosi się do kary śmierci. Skoro nie mamy mocy zwracania komuś życia, to nie powinniśmy się też stawiać w pozycji kogoś, kto może je odebrać. Czym innym jest pozbawienie wolności, którą możemy też kogoś obdarzyć, a czym innym życie. Wniosek? Warto być miłosiernym.

wtorek, 9 września 2008

Granica wolności

Ekonomista amerykański Milton Friedman, znany z liberalnego podejścia, mówił: Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się Twoja wolność. Bardzo prosta, ale mimo wszystko bardzo dokładna definicja. Jednak nasuwa się od razu pytanie: gdzie jest owa granica? Czy człowiek ma prawo hałasować? Czy ma prawo do ciszy? Czy ma prawo do zdrowia? A może ma prawo do zatruwania? Czy może niszczyć przyrodę? Czy może ją podziwiać? Każdy ma prawo do wolności, więc każdy powinien mieć prawo do wszystkich tych rzeczy, a jednak pozostają one w sprzeczności. Gdzie znaleźć kompromis? Potrzebny jest złoty środek, ale czy można zmusić kogoś do jego przestrzegania w imię wolności?

Zdajmy się lepiej na wolność osądu człowieka. Stare powiedzenie mówi: Nie rób drugiemu, co Tobie niemiłe. Ewangelia idzie dalej. Głównym przesłaniem Kazania na Górze jest zdanie:
Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy.
Ewangelista nazywa to Złotą Zasadą. Jezus sprowadza całe prawo do tego prostego zdania. Warto zwrócić uwagę na moc tego zdania, w porównaniu z powiedzeniem, które przytoczyłem wyżej. Nie tylko mamy nie szkodzić, ale mamy czynić wszystko to, czego również oczekujemy. Mamy przestrzegać takich granic, jakich chcemy aby w stosunku do nas przestrzegano. A nawet jeśli wytyczymy je sobie inaczej niż nasz sąsiad, to przecież w rozmowie może on wytłumaczyć, że mu to przeszkadza. Czy wtedy zignorujemy jego granicę? A czy chcielibyśmy, żeby ktoś ignorował naszą?

Jasne, że chcielibyśmy mieć gwarancje, dlatego wybieramy ludzi, którzy ustalają prawne granice i grożą karami, za ich przekroczenie. Jednak na ile jest to skuteczne? Czy przekaz ewangeliczny nie przemawia lepiej do rozumów i sumień niż lista nakazów i zakazów? Czy polityka odstraszania jest dobra? Czy jest skuteczna? Czy jest potrzebna?

środa, 3 września 2008

Dyktatura większości

Demokrację, od systemów totalitarnych różni pozornie wszystko. Obywatele biorą udział w wolnych wyborach, a ludzie rządzący są reprezentantami ich woli. Mają prawo do własności prywatnej i nikomu nie wolno tego prawa naruszyć. Mają wolność słowa, poglądów i demonstracji. Każdy jest niewinny dopóki nie udowodni się mu winy. Jest jeszcze wiele oczywistych zalet takiego systemu, których tutaj nie wymienię.

Jednak w tej całej teorii, kryje się wielkie niebezpieczeństwo. Co z osobami, które są w mniejszości? Przecież to większość daje mandat do rządzenia. Załóżmy, że w społeczeństwie występuje duże rozwarstwienie klasowe. Biednych jest dużo więcej niż bogatych. Biedni, wybierając swą reprezentację, dają mandat do obrony ich interesów. A kto będzie bronił interesów bogatych? Trybunał Konstytucyjny? A co jeśli większość zmieni konstytucję? Nawet TK będzie bezradny. Kto zabroni ustalenia podatków na poziomie 80% dla najbogatszych a 5% dla najbiedniejszych? Czy większość może dać legitymację do dyskryminacji mniejszości? Jeśli demokracja jest tu wyznacznikiem, to nie ma przeszkód.

Na ironię, większości społeczeństwa może podobać się takie rozwiązanie, mimo, że wcale nie musi być to dla niej korzystne. Skoro tym, którzy mają kapitał, zabiera się 80%, kto będzie inwestował i otwierał miejsca pracy? Gdy nie będzie miejsc pracy, kto będzie konkurował o pracowników, oferując im wyższe wynagrodzenia? Ale Ci biedni często nie są wykształceni. Często nie potrafią na to spojrzeć z tej strony. Może cała istota prawidłowo działającej demokracji tkwi w uświadamianiu społeczeństwa?

Znieczulajmy ludzi na populizm, a uczulajmy na prawdę. Pokazujmy, że często, aby było lepiej, potrzeba reform, które na pierwszy rzut oka nic nie zmieniają, ale otwierają pewien proces, który koniec końca da pozytywny efekt również dla przeciętnego obywatela. Pozwólmy ludziom dokonywać świadomego wyboru. Przecież dyskryminacja kogokolwiek nigdy nie przyniesie dobrych skutków. To co zakazane, przeniesie się do podziemia. Na to co nakazane, znajdą się sposoby. Pozwólmy ludziom budować przestrzeń ich własnej wolności i zagospodarowywać ją odpowiedzialnie zgodnie z własnymi przekonaniami. Świadoma demokracja zbudowana wokół wartości, może przynieść owoc obfity. Rywalizację i konflikty interesów, może zastąpić solidarność.

piątek, 29 sierpnia 2008

Jezus a Prawo

Wróćmy do rozważania tekstu Kazania na Górze. Oto, co Jezus mówi w kolejnym fragmencie:
Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić. Zaprawdę bowiem powiadam wam: Dopóki niebo i ziemia nie przeminą, ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie, aż się wszystko spełni. Ktokolwiek więc zniósłby jedno z tych przykazań, choćby najmniejszych, i uczyłby tak ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. A kto je wypełnia i uczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim. Bo powiadam wam: Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego.
W słowach tych Jezus opowiada się za przestrzeganiem Prawa. Jak zinterpretować więc jego czyny? Dlaczego uzdrawia ludzi w Szabat? Dlaczego wygania handlarzy ze świątynii? Dlaczego ratuje Magdalenę, która zgodnie z Prawem powinna być ukamienowana.

Zwróćmy uwagę na słowo: "wypełnić". Czy chodzi o postępowanie zgodne z Prawem? A może chodzi o to, że Prawo samo w sobie jest puste. Jezus w Kazaniu na Górze próbuje wypełnić tę pustkę. Stawia miłość bliźniego w centrum Prawa. Potwierdza to odpowiedź, jakiej udziela Jezus faryzeuszowi na pytanie: Które z przykazań jest najważniejsze? Jezus bez zawahania odpowiada, że przykazanie miłości. Jest to Prawo, któremu wszystkie inne przykazania są podporządkowane.

A jak wygląda codzienne życie Kościoła? Czy Prawo, które stosujemy, przestrzegając świąt i postów, nie jest pustą oprawą? Pozwólmy Chrystusowi wypełnić to Prawo tak, aby było dla nas źródłem mądrości i drogowskazem przez życie. Pamiętajmy, że to Jezus jest drogą, prawdą i życiem.

wtorek, 26 sierpnia 2008

Jako i my odpuszczamy!

Siedział jak na rozżarzonych węglach. Chciał przemówić, ale był nieśmiały.
- Mów, Natanielu - powiedział Mistrz. - Otwórz swe serce i ulżyj sobie.
- Rabbi, chcę abyś wiedział, że zawsze byłem biedny. Żyłem i jadłem z dnia na dzień i nigdy nie miałem czasu studiować Prawa. Jestem ślepy, Rabbi. Przebacz mi... Chcę, abyś o tym wiedział. Powiedziałem, co miałem do powiedzenia i czuję się lepiej.
Jezus pieszczotliwie dotknął szerokich ramion dopiero co oświeconego mężczyzny.
- Nie wzdychaj, Natanielu - rzekł, śmiejąc się. - Dwie ścieżki wiodą do Boga: jedna z nich prowadzi poprzez rozum, druga przez serce. Posłuchaj tej historii:

"Biedak, bogacz i rozpustnik umarli tego samego dnia i w tej samej godzinie pojawili się na sądzie bożym. Żaden z nich nigdy nie studiował Prawa. Bóg zmarszczył brwi i spytał biedaka:
- Dlaczego nie studiowałeś Prawa?
- Panie - odparł biedak. - Byłem ubogi i głodny. Harowałem dzień i noc, aby wyżywić moją żonę i dzieci. Nie miałem czasu.
- Czy byłeś biedniejszy niż mój sługa Hillel? - zapytał rozgniewany Bóg. - On nie miał pieniędzy, aby zapłacić za wejście do synagogi, więc wszedł na dach i słuchał przez okienko, jak objaśniano Prawo. Zaczął padać śnieg, ale on był tak pochłonięty słuchaniem, że nie zauważył tego. Kiedy rabin wszedł rano do synagogi, zobaczył, że jest w niej ciemno. Spojrzał na okienko w dachu i odkrył, że jest przysłonięte ciałem człowieka. Wszedł na dach, usunął śnieg i wyciągnął Hillela. Wziął go na ręce, zniósł na dół i rozpalił ogień. Położył zmarznięte ciało przy ogniu i przywrócił je do życia. Potem pozwolił Hillelowi przychodzić codziennie do synagogi za darmo. Hillel został słynnym rabinem, o którym słyszał cały świat. I co na to powiesz?
- Nic, mój Panie - szepnął biedak i zaczął płakać.
Bóg zwrócił się do bogacza:
- A ty, dlaczego ty nie studiowałeś za życia Prawa?
- Byłem zbyt bogaty. Miałem wiele sadów, wielu niewolników, wiele trosk. Jak mogłem znaleźć czas na Prawo?
- Czy byłeś bogatszy - powiedział z przekąsem Bóg - niż syn Harsoma, Eleazar, który odziedziczył tysiąc wiosek i tysiąc statków? Ale on zostawił to wszystko, kiedy się dowiedział o mędrcu wyjaśniającym Prawo. Co powiesz na swoją obronę?
- Nic, Panie - jęknął bogacz i również zapłakał.
Bóg zwrócił się do hulaki:
- A ty, mój piękny, dlaczego nie studiowałeś Prawa?
- Byłem bardzo przystojny i wiele kobiet szalało za mną. Wśród tylu przyjemności, jakże mogłem znaleźć czas, aby czytać Prawo?
- Czy byłeś przystojniejszy niż Józef, którego kochała żona Putifara? Był tak piękny, że mówił do słońca: >>Świeć, słońce, abym mógł błyszczeć twym blaskiem.<< Kiedy jednak otworzył Prawo, litery otworzyły się przed nim jak drzwi, w których pojawiła się jasna prawda przybrana w ogień. Co powiesz na to?
- Nic, Panie - szepnął hulaka i również zapłakał.
Bóg klasnął w dłonie i przywołał z raju Hillela, Eleazara i Józefa. Kiedy nadeszli, rzekł:
- Osądźcie tych mężczyżn, którzy z powodu ubóstwa, bogactwa i urody nie studiowali Prawa. Mów, Hillelu, osądź biedaka.
- Panie - powiedział Hillel. - Jakże mogę go potępić? Wiem, czym jest nędza i wiem, czym jest głód. Wybacz mu Panie!
- Teraz ty, Eleazarze - rzekł Bóg. - Tam stoi bogacz. Przekazuję go pod twój sąd.
- Panie - odparł Eleazar. - Jakże mogę go potępić? Wiem, czym jest bogactwo - to śmierć! Przebacz mu, Panie!
- Twoja kolej, Józefie. Bądź sędzią dla tego przystojnego hulaki.
- Panie, jakże mogę go potępić? Wiem, jak ciężko jest zwalczyć pokusy, które czyhają na piękne ciało. Odpuść mu, Panie!"

Jezus przerwał, uśmiechnął się i spojrzał na Nataniela. Ten jednak czuł się niepewnie.
- I cóż Bóg uczynił? - zapytał.
- To, co ty byś zrobił na Jego miejscu - odparł ze śmiechem Jezus.
Prosty szewc również się roześmiał.
- To znaczy, że jest mi przebaczone! - krzyknął i uścisnął mocno ręce Mistrza. - Rabbi! Rozumiem już. Mówiłeś, że dwie ścieżki prowadzą do Boga, jedna przez rozum, druga przez serce. Ja poszedłem ścieżką serca i znalazłem Ciebie!
(Nikos Kazantzakis, Ostatnie Kuszenie Chrystusa)