poniedziałek, 19 stycznia 2009

Mattafix - Living Darfur


See the nation through the people's eyes,
See tears that flow like rivers from the skies.
Where it seems there are only borderlines
Where others turn and sigh,
You shall rise (x2)

There's disaster in your past
Boundaries in your path
What do you desire when lift you higher?
You don't have to be extraordinary, just forgiving
Those who never heard your cries,
You shall rise (x2)
And look toward the skies.
Where others fail, you prevail in time.
You shall rise.

(You may never know,
If you lay low, lay low) (x4)
You shall rise (x3)

Sooner or later we must try... Living
(You may never know,
If you lay low, lay low) (x4)

See the nation through the people's eyes,
See tears that flow like rivers from the skies.
Where it seems there are only borderlines
Where others turn and sigh,
You shall rise (x4)

(You may never know,
If you lay low, lay low) [4x]

Sooner or later we must try... Living

piątek, 16 stycznia 2009

O losowości, Bogu, wieczności i dialogu - szukanie prawdy

W odpowiedzi na mój poprzedni wpis, na blogu Autora, na którego się powoływałem, pojawił się ciąg dalszy polemiki (tutaj). Przyznam, że bardzo cieszy mnie szybki i bardzo interesujący odzew oraz, że również mam nadzieję na owocną dyskusję, bo to właśnie na granicy sporu najczęściej powstają nowe wartości. Poza tym, czy można człowieka poznać lepiej niż poprzez dialog?

Polemika o znaczenie słowa dysonans wydaje się bezcelowa, jednak nie widzę w jaki sposób jego użycie może udaremniać motywowanie poglądów. Moje odczucie jest takie, że Autor próbuje postawić życie doczesne w opozycji do życia wiecznego. Życie wieczne jest wielkie, wspaniałe i godne chwały. A życie doczesne właściwie mogłoby skończyć się już dziś, bo prawdziwe życie zacznie się po śmierci. Jeśli źle odczytałem intencję to przepraszam. A skoro prawdziwe, życie zacznie się po śmierci, to właściwie możemy czekać na śmierć. Oczywiście, gromadzić te dobre uczynki i prosić Boga o łaskę i miłosierdzie, ale w gruncie rzeczy, po prostu czekać. To właśnie nazywam biernością. Moim zdaniem, powinniśmy ten świat naprawiać i to życie czynić jak najlepszym. Nawet oddać to nasze życie dla drugiego człowieka.

Autor pisze, że człowiek nigdy nie zasługuje na łaskę i podpiera to tzw. oficjalnym stanowiskiem Kościoła. To, że coś jest "oficjalnym stanowiskiem Kościoła" nie oznacza, że jest prawdą objawioną. W wielu kwestiach Kościół (a raczej hierarchia kościelna) racji nie mieli i w wielu nadal (moim zdaniem) nie mają. Przytoczę tu takie sprawy jak "nieomylność papieża", święta inkwizycja, wyprawy krzyżowe, celibat. Czy człowiek nie zasługuje na łaskę? Prawdopodobnie nie, ale nie użyję tutaj słowa "nigdy". Pozwólmy Bogu ocenić, kto zasługuje, a kto nie. Nie sądzę, że człowiek ma w mocy tak szczegółową ocenę drugiego człowieka.

Całkowicie zgadzam się z przytoczonym zdaniem Alberta Einsteina, że "Bóg nie gra w kości". Zatrzymałbym się jednak nad pojęciem losowości. Losowością nazywamy, to czego nie umiemy przewidzieć. Bo czy prawdziwa losowość w ogóle istnieje? Nawet wynik losowania liczb w maszynie losującej, przy wystarczająco dokładnej wiedzy i dobrze przeprowadzonych obliczeniach można przewidzieć. Ot proste prawa fizyki. Jednak z jakichś powodów nazywamy to losowością. Dlaczego? Bo nasza percepcja i zdolność obliczeniowa nie sięgają wystarczająco głęboko. Gdy mówię, że łaska jest działaniem losowym, również nie posądzam Boga o bezmyślność, ale przyznaję się do całkowitego niezrozumienia logiki i przesłanek jakimi Bóg się kieruje.

Uważam, że moje słowa z ostatniego akapitu zostały zinterpretowane sprzecznie z moją intencją. Oto co pisze Autor:
W ostatnim akapicie swojego wpisu Autor wkracza na dość niebezpieczne tereny całkowitej improwizacji. Niestety, moim zdaniem poszedł on o kilka kroków za daleko. Pierwsza część jest o tyle nierozstrzygalna, o ile zależy wyłącznie od światopoglądu. Ja skwituję to prostym zdaniem Dostojewskiego: "Jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno". Nie ma dobra i zła, nie ma wartości.
Otóż ani w jednym miejscu nie chciałem zasugerować, że Boga nie ma. W mojej "improwizacji" chciałem jedynie zastanowić się, co stanie się z nami po śmierci. I fakt, że powiedziałem, że może nasza świadomość ulegnie dematerializacji, wcale nie poddaje w wątpliwość istnienia Boga ani wartości. Bóg jest i stał się człowiekiem. Na Krzyżu dał świadectwo swojej miłości i sensowi swojego życia. W ten sposób jego nauka o dobru i złu, a przede wszystkim o miłości została uświęcona. Mało tego, to ta nauka i ta miłość stały się fundamentem, na którym my budujemy Królestwo Niebieskie tu i teraz. O ile Krzyż jest faktem dokonanym, to Zmartwychwstanie dokonuje się właśnie teraz. Duch Chrystusa Zmartwychwstaje w swoim Nowym Ciele. To już św. Paweł, określił Kościół jako Mistyczne Ciało Chrystusa. To nie jest tylko figura retoryczna. To w tym ciele mieszka Duch Święty.

W ostatniej części polemiki Autor mówi:
Wydaje mi się, że przecena ludzkich możliwości poszła o daleko za daleko, niestety. Świat został zbawiony przez Śmierć i Zmartwychwstanie Chrystusa i to jest fakt - na szczęście - dokonany. O ile kolejne zdania, bezpośrednie zwroty do czytelnika są bardzo piękne, a wręcz wzruszające to nie umniejsza błędu, które zawierają. Powiem jednoznacznie i wprost: "Bóg nie potrzebuje". Potrzeba zdradza jakiś głód, niedostatek, często jakąś niemoc w osiągnięciu tego, co chcemy osiągnąć. Powtórzę raz jeszcze: "Bóg nie potrzebuje". Potrzebuje człowiek. Potrzebuje Dobrego Pasterza, który zaprowadziłby go do życia w obfitości. I prowadzi...
Ponieważ poruszałem już temat Gwiazdy Zbawienia, ograniczę się w polemice do odsyłacza do mojego wpisu, który zamieściłem około rok temu. Na zachęte dodam, że Gwiazda Zbawienia jest dziełem wybitnego dialogisty Franza Rosenzweiga, a jego dzieło dało inspirację wielu innym dialogistom m.in. Emmanuelowi Levinasowi, czy ks. Józefowi Tischnerowi. Zresztą bardzo polecam również książkę o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego pt. Filozofia Dialogu, która w pigułce prezentuje rozwój myśli dialogistów od Kanta po ks. Tischnera.

Dodam tylko, że nie mogę zgodzić się, że w moich przemyśleniach przeceniam możliwości człowieka, skoro w jego możliwości uwierzył sam Bóg. Czy inaczej powierzyłby nam zadanie budowania Królestwa Niebieskiego? Miłość łączy się z zawierzeniem. My kochamy Boga i wierzymy Bogu. On kocha człowieka i wierzy w człowieka. Czy zatem człowiekowi przystoi nie wierzyć w drugiego człowieka?

czwartek, 15 stycznia 2009

Wieczność w doczesności. Doczesność w wieczności.

Dziś rano, na jednym z blogów, które lubię odwiedzać pojawił się interesujący wpis. Temat podjęty został na drugim ciekawym blogu (tutaj). Już byłem w trakcie dodawania komentarza, kiedy zdałem sobie sprawę, że temat wart jest dłuższej refleksji. Dołączam się więc do polemiki.

Autor drugiego z wpisów wprowadza niewytłumaczalny (moim zdaniem) dysonans pomiędzy doczesnością, a wiecznością. Taki dysonans prowadzi w niebezpieczną pułapkę bierności wobec życia doczesnego. A czy życie doczesne nie jest już fragmentem tej wieczności? Nasze nadzieje lokujemy w wieczności, natomiast nasze działania podejmujemy w doczesności. Jeśli pomiędzy tymi dwoma wymiarami nie istnieje harmonia, to wpadniemy albo w pułapkę doczesności albo w pułapkę wieczności.

Zgadzam się z tezą, że Bóg nic nie musi, i że wszelkie dobro jakiego doświadczamy jest często niezasłużoną łaską. Aż chce się zacząć wierzyć w losowość takiej łaski. A może to losowość jest drogą jaką Bóg wybrał dla człowieka. W końcu gatunek powstał w drodze ewolucji, a więc losowych zmian w materiale genetycznym.

"Życie się objawiło". Ale czy to znaczy, że było zakryte? A może jego sens był nieznany. Człowiek nie wiedział, że jego zadaniem jest kochać. Nie wiedział, że umierać ma nie za symbole, ale za drugiego człowieka. Dopiero Chrystus pokazał sens życia. Pokazał jak w drugim człowieku szukać Boga. Pokazał jak daleko sięga prawdziwa miłość. Stawiam tezę, że życie wieczne trwa tu i teraz. Jeśli tylko horyzont naszych motywacji i decyzji wychodzi poza naszą śmierć, to jesteśmy cząstką tej obiecanej wieczności. Czy chcemy żyć zgodnie z nauką Kazania na Górze? Jeśli podejmiemy się tego zadania, zasmakujemy wieczności.

Mało tego. Gdy decydujemy się żyć na kształt Kazania na Górze, a więc wprowadzać to wielkie i wspaniałe Królestwo Niebieskie tu i teraz, to przestaje mieć znaczenie, czy po śmierci coś jest czy nie? Czy gdzieś tam spotka nas niebo, czy może nasza świadomość ulegnie dematerializacji razem z naszym ciałem? Przestaje to mieć znaczenie dlatego, że naszym życiem budujemy lepszy świat i stajemy się jego cząstką. Na zawsze. Nawet kiedy zgasną już znicze na naszych grobach i już dawno wszyscy pogodzą się z naszym niebytem. Nawet gdy nie będziemy mogli spojrzeć na ten śmieszny czterowymiarowy (a może nie czterowymiarowy) świat "z dołu" ani "z góry". Nawet gdy nie zaznamy żadnej kary ani nagrody za całokształt naszego życia. Pozostaniemy częścią tego świata. To my tworzymy go i zbawiamy, bo Bóg nie ukończył stworzenia i mnie (wolnego człowieka) do tego potrzebuje. Bo ja i Ty jesteśmy potrzebni, aby wielkie dzieło zbawienia, które Chrystus rozpoczął na Krzyżu doprowadzić do końca.

piątek, 9 stycznia 2009

Szóste przykazanie

Idąc dalej szlakiem Kazania na Górze, czytamy następujące słowa:
Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła.
Powiedziano też: Jeśli kto chce oddalić swoją żonę, niech jej da list rozwodowy. A ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę - poza wypadkiem nierządu - naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa.
Jezus nie kwestionuje szóśtego przykazania, ale je objaśnia. "... już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa". Czy oznacza to, że już popełnił zło? A może, że już jest na drodze do jego popełnienia? Czy Jezus potępia "pożądliwe spojrzenie"? Myślę, że odpowiedzi dostarczają kolejne zdania, w których Jezus radzi pozbawiać się członków, które są przyczynami grzechu. Taką przyczyną jest właśnie owo spojrzenie. Trzeba się go wystrzegać, aby w konsekwencji nie wyrządzić zła.

Chrystus wie i ostrzega nas, że istnieje Zły, który oskarża człowieka. Który zna jego słabości na wylot i idealnie podsuwa pokusy tam, gdzie najpewniej człowiek im ulegnie. Zły nie popełnia zła własnymi rękami. On potrzebuje do tego naszych rąk, tak jak Bóg potrebuje naszych rąk do zbawienia świata. A my musimy nauczyć się wystrzegać pokus i walczyć ze słabościami, aby nie realizować planów Szatana. Jeśli się nie uda, on bezbłędnie i bezlitośnie nas wykorzysta, aby móc nas oskarżyć przed Bogiem, przed drugim człowiekiem oraz przede wszystkim przed nami samymi. Im większe zło popełnimy, tym trudniej będzie nam pogodzić się z samym sobą. I całe nasze ciało znajdzie się w piekle. Czy jest z niego wyjście?

Odpowiedzi na to pytanie można doszukać się w ostatnim zdaniu. Chrystus krytykuje oddalenie żony, ponieważ naraża ją to na cudzołóstwo. Czy nie kryje się tu nałożenie na człowieka specjalnej odpowiedzialności za bliźniego? On sam na krzyżu zaświadczył o tej odpowiedzialności. O miłości. Kiedy, ktoś znajduje się w piekle, to tylko miłość, mocą krzyża, może go z tego wyciągnąć. Czy mówiąc o nierozrywalności małżeństwa, Chrystus nie chce nam powiedzieć o nierozrywalności miłości, której pieczęcią jest właśnie Jego krzyż?

niedziela, 4 stycznia 2009

Czy świadomość jest produktem ubocznym?

Chyba jedną z największych zagadek jest pytanie, czym jest świadomość. Czym jest ludzkie ego? Skąd się bierze ta osobliwa podmiotowość każdej istoty ludzkiej? Niestety nie wiem, jakie są źródła, ale słyszałem opinię, że świadomość jest skomplikowanym polem magnetycznym powstałym wskutek przepływu ładunku w nieregularnych przewodach mózgowych. Teoria ta mówi dalej, że gdybyśmy potrafili odwzorować skomplikowane kształty tych przewodów, to wyprodukowalibyśmy świadomość. Kto wie? Może naprawdę ta najgłębsza istota naszej egzystencji jest tylko produktem ubocznym czynności naszych mózgów?

W trochę innej dziedzinie analizy dokonał Zygmunt Freud. Człowiek jest zwierzęciem, wobec tego odczuwa zwierzęce instynkty. Te instynkty stanowią jego id. Z drugiej strony człowiek nauczył się korzystać z ogólnie pojętej kultury, która pozwala mu na przekazywanie wiedzy, a dodatkowo narzuca pewną moralność. W indywidualnym wymiarze, ten cały aparat kulturowy stanowi superego człowieka. Zarówno id jak i superego wymuszają na człowieku podejmowanie odpowiednich działań. Jednak, są one od siebie niezależne i często "interesy" jednego stoją w sprzeczności z "interesami" drugiego. Powstaje więc pewne napięcie na styku tych dwóch warstw. W skutek działania tego napięcia powstaje nasze ego. I choć dziedzina jest inna, niż ta poruszona przeze mnie w pierwszym akapicie, to wniosek jest podobny. W obu przypadkach świadomość jest tylko produktem jakiegoś zjawiska.

Czy przyjęcie takiej tezy nie czyni rozważań na temat wolności bezsensownymi? Bynajmniej. Nawet jeśli świadomość istnieje tylko dzięki takiemu, a nie innemu przepływowi ładunku, to podejmując świadome decyzje zmuszamy nasz mózg do uruchomienia przepływu. Mimo, że jesteśmy produktem mózgu, to istniejemy w pewnej symbiozie i nasz mózg działa według tego, co mu każe nasza świadomość. Podobnie w przypadku teorii Freuda. To, że istniejemy dzięki napięciu pomiędzy id oraz superego, nie zmienia faktu, że wykorzystujemy zarówno jedno jak i drugie w codziennej egzystencji. I powinniśmy wykorzystywać. Pracując nad sobą kształtujemy nasze id, a współtworząc kulturę zmieniamy superego. Kluczową rolę gra właśnie wolność ego, które pomimo napięć wywieranych przez obie warstwy, pozwala również jemu wywierać na nie napięcie.

Rozważania na temat genezy ludzkiej świadomości są niezwykle ważne, ale właśnie dlatego, że pozwolą jej lepiej wykorzystywać własną wewnętrzną strukturę. I niezależnie od tego, czy jesteśmy tchnieniem Ducha, czy produktem psychologicznym, czy też czysto materialnym, w takim samym stopniu jesteśmy odpowiedzialni za swoje czyny. Dlaczego? Bo są one wynikiem naszej własnej wolności.