Dziś rano, na jednym z blogów, które lubię odwiedzać pojawił się interesujący wpis. Temat podjęty został na drugim ciekawym blogu (tutaj). Już byłem w trakcie dodawania komentarza, kiedy zdałem sobie sprawę, że temat wart jest dłuższej refleksji. Dołączam się więc do polemiki.
Autor drugiego z wpisów wprowadza niewytłumaczalny (moim zdaniem) dysonans pomiędzy doczesnością, a wiecznością. Taki dysonans prowadzi w niebezpieczną pułapkę bierności wobec życia doczesnego. A czy życie doczesne nie jest już fragmentem tej wieczności? Nasze nadzieje lokujemy w wieczności, natomiast nasze działania podejmujemy w doczesności. Jeśli pomiędzy tymi dwoma wymiarami nie istnieje harmonia, to wpadniemy albo w pułapkę doczesności albo w pułapkę wieczności.
Zgadzam się z tezą, że Bóg nic nie musi, i że wszelkie dobro jakiego doświadczamy jest często niezasłużoną łaską. Aż chce się zacząć wierzyć w losowość takiej łaski. A może to losowość jest drogą jaką Bóg wybrał dla człowieka. W końcu gatunek powstał w drodze ewolucji, a więc losowych zmian w materiale genetycznym.
"Życie się objawiło". Ale czy to znaczy, że było zakryte? A może jego sens był nieznany. Człowiek nie wiedział, że jego zadaniem jest kochać. Nie wiedział, że umierać ma nie za symbole, ale za drugiego człowieka. Dopiero Chrystus pokazał sens życia. Pokazał jak w drugim człowieku szukać Boga. Pokazał jak daleko sięga prawdziwa miłość. Stawiam tezę, że życie wieczne trwa tu i teraz. Jeśli tylko horyzont naszych motywacji i decyzji wychodzi poza naszą śmierć, to jesteśmy cząstką tej obiecanej wieczności. Czy chcemy żyć zgodnie z nauką Kazania na Górze? Jeśli podejmiemy się tego zadania, zasmakujemy wieczności.
Mało tego. Gdy decydujemy się żyć na kształt Kazania na Górze, a więc wprowadzać to wielkie i wspaniałe Królestwo Niebieskie tu i teraz, to przestaje mieć znaczenie, czy po śmierci coś jest czy nie? Czy gdzieś tam spotka nas niebo, czy może nasza świadomość ulegnie dematerializacji razem z naszym ciałem? Przestaje to mieć znaczenie dlatego, że naszym życiem budujemy lepszy świat i stajemy się jego cząstką. Na zawsze. Nawet kiedy zgasną już znicze na naszych grobach i już dawno wszyscy pogodzą się z naszym niebytem. Nawet gdy nie będziemy mogli spojrzeć na ten śmieszny czterowymiarowy (a może nie czterowymiarowy) świat "z dołu" ani "z góry". Nawet gdy nie zaznamy żadnej kary ani nagrody za całokształt naszego życia. Pozostaniemy częścią tego świata. To my tworzymy go i zbawiamy, bo Bóg nie ukończył stworzenia i mnie (wolnego człowieka) do tego potrzebuje. Bo ja i Ty jesteśmy potrzebni, aby wielkie dzieło zbawienia, które Chrystus rozpoczął na Krzyżu doprowadzić do końca.
Autor drugiego z wpisów wprowadza niewytłumaczalny (moim zdaniem) dysonans pomiędzy doczesnością, a wiecznością. Taki dysonans prowadzi w niebezpieczną pułapkę bierności wobec życia doczesnego. A czy życie doczesne nie jest już fragmentem tej wieczności? Nasze nadzieje lokujemy w wieczności, natomiast nasze działania podejmujemy w doczesności. Jeśli pomiędzy tymi dwoma wymiarami nie istnieje harmonia, to wpadniemy albo w pułapkę doczesności albo w pułapkę wieczności.
Zgadzam się z tezą, że Bóg nic nie musi, i że wszelkie dobro jakiego doświadczamy jest często niezasłużoną łaską. Aż chce się zacząć wierzyć w losowość takiej łaski. A może to losowość jest drogą jaką Bóg wybrał dla człowieka. W końcu gatunek powstał w drodze ewolucji, a więc losowych zmian w materiale genetycznym.
"Życie się objawiło". Ale czy to znaczy, że było zakryte? A może jego sens był nieznany. Człowiek nie wiedział, że jego zadaniem jest kochać. Nie wiedział, że umierać ma nie za symbole, ale za drugiego człowieka. Dopiero Chrystus pokazał sens życia. Pokazał jak w drugim człowieku szukać Boga. Pokazał jak daleko sięga prawdziwa miłość. Stawiam tezę, że życie wieczne trwa tu i teraz. Jeśli tylko horyzont naszych motywacji i decyzji wychodzi poza naszą śmierć, to jesteśmy cząstką tej obiecanej wieczności. Czy chcemy żyć zgodnie z nauką Kazania na Górze? Jeśli podejmiemy się tego zadania, zasmakujemy wieczności.
Mało tego. Gdy decydujemy się żyć na kształt Kazania na Górze, a więc wprowadzać to wielkie i wspaniałe Królestwo Niebieskie tu i teraz, to przestaje mieć znaczenie, czy po śmierci coś jest czy nie? Czy gdzieś tam spotka nas niebo, czy może nasza świadomość ulegnie dematerializacji razem z naszym ciałem? Przestaje to mieć znaczenie dlatego, że naszym życiem budujemy lepszy świat i stajemy się jego cząstką. Na zawsze. Nawet kiedy zgasną już znicze na naszych grobach i już dawno wszyscy pogodzą się z naszym niebytem. Nawet gdy nie będziemy mogli spojrzeć na ten śmieszny czterowymiarowy (a może nie czterowymiarowy) świat "z dołu" ani "z góry". Nawet gdy nie zaznamy żadnej kary ani nagrody za całokształt naszego życia. Pozostaniemy częścią tego świata. To my tworzymy go i zbawiamy, bo Bóg nie ukończył stworzenia i mnie (wolnego człowieka) do tego potrzebuje. Bo ja i Ty jesteśmy potrzebni, aby wielkie dzieło zbawienia, które Chrystus rozpoczął na Krzyżu doprowadzić do końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz