piątek, 26 lutego 2010

Dobra trwałe

Kolejny fragment Kazania na Górze składa się właściwie z trzech myśli. Oto one:

Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się, i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się, i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje.

Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność!

Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie.

Pierwsza i trzecia są ze sobą mocno powiązane. Tu i tu chodzi o trwałe dobra, które człowiek gromadzi w trakcie życia. Jednak warto rozpocząć rozważania od drugiego fragmentu. Co oznacza, że światłem ciała jest oko? Dzięki oku człowiek widzi światło. Więc może nie tyle chodzi o oko, co o spojrzenie, o widzenie rzeczywistości. Jeśli oko jest chore, to ciało będzie w ciemności. Tj. gdy patrzymy na świat w zły sposób, z jakiejś chorej perspektywy, to stopniowo ogarnia nas ciemność. Gdzieś zatraca się w nas prawdziwe światło.

Jak zatem należy patrzeć "zdrowym okiem"? Myślę, że z odpowiedzią na to pytanie przychodzą pozostałe dwa fragmenty. Człowiek idąc przez życie gromadzi dobra. Czasem dobra te są tylko środkiem do osiągnięcia celów, lecz czasem stają się celem samym w sobie. Gromadzenie dóbr pozwala człowiekowi żyć wygodniej, mniej energii tracić na podstawowe czynności, a dzięki temu wykorzystywać ją w lepszy sposób. Czy jest w tym coś złego?

Myślę, że właśnie w tej energii tkwi samo sedno sprawy. Jeśli zaoszczędzoną energię potrafimy obrócić w dobro w sensie etycznym, to dobra materialne, które zgromadziliśmy nie stanowią żadnego zła. Były jedynie narzędziem, które umożliwiło nam gromadzenie dóbr w niebie. Umożliwiło nam dołożenie cegiełki w tym wielkim projekcie jakim jest Królestwo Niebieskie. Jeśli jednak dobra materialne umożliwiają nam wykorzystanie energii na zdobywanie kolejnych dóbr materialnych, to dobra te gromadzimy jedynie dla siebie, jedynie tutaj, jedynie na Ziemi. Marnujemy energię dla bliżej nieokreślonego celu.

Gdzie jest mój skarb, tam jest i moje serce. Tam jest sens mojego życia, gdzie koncentruję moją energię. Jeśli jest to miłość i dobro, to moje serce będzie żyło miłością i dobrem. Będzie żyło w niebie. A jeśli jest to Mamona? Czy wtedy moje serce nie stanie się uczestnikiem nieskończonego wyścigu o dobra tego świata? Czy takie serce będzie żyło miłością i dobrem? Czy też będzie żyło zyskiem i stratą? Gdzie jest mój skarb? Nie można służyć jednocześnie Bogu i Mamonie. Trzeba się zastanowić, co jest moim celem? Miłość? Czy może Mamona?

niedziela, 21 lutego 2010

Przypadek, geniusz, a może czysta logika

Fascynujące jest, że wszechświat jest tak skonfigurowany, że możliwe było w nim powstanie życia, a przez ewolucję i człowieka. Ile szczęścia musiało się zdarzyć po Wielkim Wybuchu, że powstały gwiazdy i galaktyki, że dookoła gwiazd powstały planety. Że siła odśrodokowa ruchu planet równoważy siłę grawitacji, że powstał węgiel, że niektóre planety znajdują się w odpowiedniej odległości od gwiazd. Tych okoliczności możnaby wymieniać bardzo wiele.

Nieprawdopodobnym jest aby wszystko to powstało na skutek zbiegu okoliczności. Rodzi się więc w nas przekonanie, że nad wszystkim panuje wielki matematyczny umysł, który wyliczył odpowiednie trajektorie, całki i różniczki po czym genialnym dotknięciem wprowadził wszechświat w ruch. Umysł, który podobnie genialnym dotknięciem mógłby zmienić losy jak i zatrzymać bieg czasu.

Spróbujmy jednak pomyśleć trochę inaczej. Wyobraźmy sobie, że oprócz naszego wszechświata istnieje wiele innych wszechświatów, które implementują wszelkie możliwe konfiguracje parametrów, które akurat w naszym przypadku umożliwiają powstanie życia. Każda możliwa konfiguracja ma swój odpowiednik w postaci istniejącego osobnego wszechświata.

Wystarczy zatem, że istnieje konfiguracja, która umożliwia życie (czego namacalnym dowodem jest fakt, że dziś piszę tego posta) aby powstał wszechświat o pożądanych cechach. Tylko w takim wszechświecie możemy żyć i przestaje to być nieprawdopodobne a staje się zupełnie logicznym nasŧępstwem wielości wszechświatów.

Oczywiście nie sugeruję, że tak jest. Czasem jednak warto złapać szerszą perspektywę i pomyśleć niekonwencjonalnie. Myśl jest zainspirowana książką prof. Michała Hellera pt. Ostateczne wyjaśnienia wszechświata.

sobota, 20 lutego 2010

Zakład Pascala

Prawdopodobieństwo wyrzucenia kością jakiejś liczby wynosi 1/6. Gdy zakładam się z kimś obstawiając tą samą kwotę, że wyrzucę daną liczbę, podczas gdy druga osoba mówi, że jej nie wyrzucę, to szanse są 1 do 5, podczas gdy moja ewentualna strata jest taka sama jak ewentualny zysk. Jeśli życiowa sytuacja, lub szaleńcze emocje nie pchają nas w tę stronę, to trudno wyobrazić sobie przyjęcie takiego zakładu.

Aby zakład taki był sprawiedliwy musiałbym obstawić trzy z sześciu liczb, lub przeciwnik postawić by musiał pięciokrotność mojego wkładu. W pierwszym przypadku prawdopodobieństwo sukcesu jak i porażki są sobie równe, oraz ewentualna strata i zysk również są sobie równe. W drugim, szansa na zwycięstwo do szansy na porażkę wynosi 1 do 5, ale taki sam jest też stosunek ewentualnej straty do zysku. Taki zakład jest uczciwy.

Zakład byłby opłacalny, gdybym mógł obstawić 5 liczb, wkładając tą samą kwotę co mój przeciwnik. Gdy stosunek ewentualnej wygranej do ewentualnej straty jest większy niż stosunek prawdopodobieństwa sukcesu do prawdopodobieństwa porażki, to zakład jest opłacalny. O ile bardziej opłacalny jest gdy stosunek wygranej do straty jest nieskończenie wielki, a prawdopodobieństwa są skończone?

Czas naszego ziemskiego życia jest nieskończenie wiele razy krótszy od czasu ewentualnego życia wiecznego. Jeśli zatem założymy z dowolnym skończonym prawdopodobieństwem, że Bóg istnieje, i że za poświęcenie mu życia ziemskiego, dane nam będzie żyć wieczne, to na mocy matematyki, zakład który przyjmiemy musi być opłacalny. Oczywiście nie jestem odkrywczy przeprowadzając taką analizę. Ten tok myślowy znany jest powszechnie jako Zakład Pascala.

Przyjmując zakład Pascala skłaniamy się do czynienia dobra, dla ewentualnej nagrody. Naszą motywacją nie jest dobro drugiego człowieka, ale własny interes. Jak to się ma do czystych intencji, które powinny napędzać nasze działania? Czy dobro nie powinno być zarówno wynikiem jak i intencją naszych działań? Chrystus w Kazaniu na Górze przestrzega przed nieczystymi intencjami.

Emmanuel Levinas przeciwstawiając się heideggerowskiemu byciu-ku-śmierci i całej związanej z tym ontologii, charakteryzuje człowieka jako bycie-dla-drugiego. To odpowiedzialność za drugiego człowieka i bezinteresowność są podstawą podmiotowości. Tym samym wysuwa etykę przed ontologię. Jeśli iść za nauką Chrystusa to etyka ma charakter pierwotny, a więc i bezinteresowność powinna charakteryzować nasze działania. Tymczasem nagroda w postaci wiecznego życia neguje tę bezinteresowność.

Jaki wniosek? Czy filozofia wiary przeciwstawna jest samej sobie? A może całą nagrodą za dobro jest właśnie to dobro i świat, w którym to dobro ma swoje miejsce? Może nie czeka nas żadne życie po życiu. Tym samym założenie Zakładu Pascala przestaje spełniać warunek opłacalności. Prawdopodobieństwo zwycięstwa życia po życiu staje się równe zeru, a nasze ziemskie życie nabiera wymiaru nieskończoności, bo teraz właśnie możemy czynić dobro, które uczyni nas nieśmiertelnymi w świecie, w którym to dobro ma miejsce. Poświęcenie naszego życia dla z góry przegranego zakładu staje się absurdem.

A może poświęcenie życia Bogu, oznacza właśnie czynienie bezinteresownego dobra? Jednak przyjmując zakład nastawiamy się właśnie na interes, podczas gdy prawdziwe dobro czynić można tylko bezinteresownie. Zatem może to nie filozofia wiary jest przeciwstawna samej sobie, ale właśnie Zakład Pascala? Przyjmując zakład nie możemy żyć dla Boga, a więc nie możemy go wygrać. Nie przyjmując tego zakładu, również nie możemy go wygrać. Zakład ten można tylko przegrać. Jedyną właściwą drogą jest zdanie sobie sprawy, że nie ma żadnej nagrody za dobro poza samym tym dobrem. Inaczej nigdy nasze intencje nie będą czyste!

środa, 17 lutego 2010

Teraz

Jeszcze ostatni raz... Jeszcze w tym roku sobie pozwolę, ale w przyszłym już na pewno się powstrzymam... Dziś jeszcze zapalę, ale od jutra rzucam... W tym miesiącu poszaleję, ale w przyszłym już na pewno odłożę trochę pieniędzy... Jeszcze raz to zrobię, ale już nigdy więcej...

Brzmi znajomo? Często zdajemy sobie sprawę, że coś należy zmienić, ale tego nie robimy. Chwilowa słabość bierze górę i ulegamy, wmawiając sobie, że zmienię to, ale następnym razem. Jeśli wierzylibyśmy w powtórne życie, to pewnie to jedno zmarnowalibyśmy, z ambitnym planem odegrania się w kolejnym. Jeśli wszechświat jest pulsujący i po fazie rozszerzania nadejdzie faza kurczenia i kolaps, a następnie ponowny wybuch i rozszerzanie, to będziemy przeżywać kolejne życie. Może tamto będzie lepsze?

Zamiast samemu odpowiadać na to pytanie zacytuję Prot'a, bohatera filmu K-PAX.

I wanna tell you something Mark, something you do not yet know, that we K-PAXians have been around long enough to have discovered. The universe will expand, then it will collapse back on itself, then will expand again. It will repeat this process forever. What you don't know is that when the universe expands again, everything will be as it is now. Whatever mistakes you make this time around, you will live through on your next pass. Every mistake you make, you will live through again, & again, forever. So my advice to you is to get it right this time around. Because this time is all you have.

Jedyne, co mamy to TERAZ. Marnując okazję do naprawienia błędu, marnujemy TERAZ i w przypadku ponownej okazji, zaprzepaścimy ją również. Trzeba wykorzystywać to TERAZ, bo jeśli nie, to będziemy powtarzać nasze błędy nieustannie, w kółko, w nieskończoność.

poniedziałek, 15 lutego 2010

B.B. King & Gary Moore - The Thrill is Gone

Jeśli ktoś lubi blues'a i magiczne brzmienia gitar elektrycznych, to powinien zdecydowanie przesłuchać tej interpretacji dzieła B.B. King'a.

niedziela, 14 lutego 2010

Czy Ziemia będzie jak K-PAX?

Wczoraj po raz drugi obejrzałem film Iaina Softley'a pt. K-PAX. Głównym bohaterem jest Prot (Kevin Spacey), który utrzymuje, że pochodzi z planety o tytułowej nazwie. Przez ludzi potraktowany jest jako chory psychicznie i ląduje w szpitalu, gdzie zajmuje się nim dr Mark Powell (Jeff Bridges). Nawiązuje się między nimi specyficzna relacja, w każdy próbuje przekonać drugiego do swojej racji. Film pozostawia problem prawdy nierozwiązany, co pozwala zastanowić się nad głębią przekazu.

Na planecie K-PAX nie istnieje rząd ani prawo. Zdziwiony doktor pyta, w jaki sposób mieszkańcy odróżniają dobro od zła. W odpowiedzi słyszy:

Every being in the universe knows right from wrong, Mark.

Gdy doktor nie daje za wygraną i pyta, w jaki sposób K-PAXianie każą, tych którzy dopuścili się zła, Prot odpowiada:

Let me tell you something, Mark. You humans, most of you, subscribe to this policy of an eye for an eye, a life for a life, which is known throughout the universe for its... stupidity. Even your Buddha and your Christ had quite a different vision. But nobody's paid much attention to them, not even your Buddhists and your Christians.

Jak daleko nam jeszcze do zrozumienia Buddy i Chrystusa? Czy w końcu zrozumiemy, że zła złem nie zwyciężymy? A jeśli zrozumiemy, czy nie będzie już za późno?

piątek, 12 lutego 2010

Ofiarowanie serca

Życie jest nieustannym dążeniem do celów. Instynkt narzuca potrzeby, a rozum pragnienia. Obieramy sobie jakąś ścieżkę, na której realizujemy kolejno wybrane przez nas cele. Głód nie tylko zmusza nas do podjęcia wysiłku, aby go zaspokoić i dostarczyć energii koniecznej do życia, ale również budzi w nas pragnienie, żeby następnym razem wysiłek podjęty do zaspokojenia tego głodu był mniejszy. W celu łatwiejszego i przyjemniejszego życia, gromadzimy różnego rodzaju dobra. Mogą to być zapasy pożywienia, narzędzia do jego zdobywania, lub pieniądze do jego nabycia.

Nie da się ukryć, że przyjemnie jest posiadać. Lubimy posiadać, rozkoszować się dobrami. Przywiązujemy się do nich. Stanowią dla nas pewną wartość. Część moralistów jednak uczy nas, żeby nie przywiązywać się do dóbr. Przywiązanie utrudnia nam rozstanie się z dobrem, gdy przyjdzie taka konieczność lub powinność. Unikając przywiązania do posiadania, ułatwiamy sobie realizację obowiązku jaki przed nami stanie, a który będzie wiązał się ze zrzeczeniem się określonego dobra.

Ciekawe słowa przeczytałem u Emmanuela Levinasa w książce pt. Inaczej niż być lub ponad istotą:

Pokazaliśmy, że określająca psychikę struktura jeden-za-innego - znaczenie - nie jest niewinną relacją formalną, lecz ciężarem i powagą ciała oderwanego od swojego conatus. Biernością (...). Biernością bycia dla innego, która możliwa jest tylko jako ofiarowanie chleba, który spożywam. Najpierw jednak trzeba rozkoszować się tym chlebem, nie po to, by ofiarowanie go stało się zasługą, ale aby móc ofiarować wraz z nim swoje serce - aby ofiarować samego siebie w tej ofierze. Rozkoszowanie się jest niezbędnym elementem wrażliwości.

Może warto zatem przywiązywać się do dóbr i nimi rozkoszować. Wypełnienie obowiązku jest krokiem w nawiązywaniu relacji. Jeśli ofiarujemy dobro, do którego nie jesteśmy przywiązani, to krok będzie niewielki, bo z ofiarą tą nie pójdzie w parze ofiarowanie własnego serca. Zrzeczenie się dobra, którym się rozkoszujemy jest dużo trudniejsze, ale za to krok jest dużo większy. Między mną a drugim człowiekiem rodzi się więź oddania. Ofiarowuję siebie wraz z dobrem, którego się zrzekam.