czwartek, 30 lipca 2009

Res cogitans

Filozofów od wieków interesował związek między rzeczywistością, a postrzeganiem. Czy to, co do nas dociera w postaci fenomenów, jest zgodne z faktycznym (co to w ogóle znaczy) stanem? Od Arystotelesa po Husserla temat ten jest nieodłącznym elementem refleksji światopoglądowej. Nie jest moją intencją przedstawienie dziejów tych rozważań, ale przytoczenie jednego z bardziej interesujących poglądów na ten temat, którego autorem jest wybitny francuski filozof Rene Descartes, znany również jako Kartezjusz.

Nie można ze stuprocentową pewnością założyć, że to co nas otacza jest bytem faktycznie istniejącym. Istnieje niewielka możliwość, kładąca cień na wiarygodność naszej percepcji, że mami nas wyjątkowo złośliwy demon. Podsuwa nam do świadomości fakty i przedmioty, które w rzeczywistości nie mają miejsca. Oddziaływuje na nasze zmysły, intelekt, rozum i pamięć. Czy oznacza to, że niczego nie możemy być w stu procentach pewni?

Bynajmniej. Jest coś, czego istnienie jest dla mnie niezaprzeczalne. Fakt, że myślę, że odczuwam. Że jestem kartezjańskim res cogitans. Cogito ergo sum. Mogę zatem wiedzieć, że jestem i nie mogę mieć co do tego wątpliwości. Istnieje zatem we mnie coś, jakaś duchowość, coś co w przeciwieństwie do wszelkiej materii, wiem, że istnieje. Jest to coś boskiego, choć niedoskonałego. Wyrazem niedoskonałości jest to, że nie mogę być pewien niczego innego, że zawsze pozostaje cień wątpliwości. Jednak niedoskonałość nie jest zaprzeczeniem doskonałości ale jej jakimś fragmentem. Musi istnieć jakaś doskonałość. Jakiś absolut. Jakiś Bóg.

Jeśli założyć, że to ta doskonałość objawia nam rzeczywistość, to niesposób uwierzyć, że nas zwodzi, że nas oszukuje. Oszustwo bowiem stoi w jawnej sprzeczności z doskonałością. Jaki cel może mieć doskonałość w zwodzeniu człowieka? Czy chce podkreślić swoją doskonałość? Oznaczałoby to, że doskonałość potrzebuje czegoś więcej, a więc nie jest pełna, a więc nie jest doskonała. Skoro więc doskonałość nie zwodzi i nie oszukuje człowieka, możemy wysunąć dość logicznie uzasadnioną tezę, że świat, który postrzegamy wokół, również istnieje rzeczywiście.

W ten sposób Kartezjusz od poddania istnienia świata w wątpliwość wyprowadza pewność jego rzeczywistego istnienia. Myśl ta była przez jego następców poddawana krytyce, ale znajdowała również wiernych obrońców. Nie chciałbym tu zajmować ani stanowiska pro-, ani antykartezjańskiego, ale raczej zachęcić do chwili zadumy i zagłębiania się w treść przemyśleń wielkich filozofów.

poniedziałek, 27 lipca 2009

Jałmużna

Kontynuując rozważanie Kazania na Górze, czytamy:

Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.

Wyłania nam się obraz Boga-podglądacza, który śledzi każdy mój krok i skrupulatnie odnotowuje moje złe i dobre uczynki, aby stosownie do bilansu mi odpłacić. Oczywiście intencje są ważne, dlatego czynienie jak czynią obłudnicy, wbrew zasadom utylitaryzmu, wcale nie jest dobre. Kto zatem widzi moje dobre dzieła jeśli nie robię ich na widoku? Czy mają je widzieć ludzie obok? Czy robi to Bóg-podglądacz? A może jest inna możliwość?

W tej całej sytuacji uczestniczy drugi człowiek. Ten, któremu daję jałmużnę. Ten, któremu jałmużna jest potrzebna. On widzi Twój dobry uczynek, nawet jeśli nie wie, że to Ty jesteś dobroczyńcą. Jemu dajemy to, czego potrzebuje. On zaczyna rozumieć miłość, której doświadczył. Czy Jego życie, radość, miłość nie są wystarczającą nagrodą? On jest Ojcem, który widzi w ukryciu i to On oddaje Tobie w postaci życia, radości i miłości. Boga należy szukać właśnie tam - w twarzy każdego napotkanego człowieka.

Przytaczałem już słowa z książki Nikosa Kazantzakisa pt. Chrystus ukrzyżowany po raz wtóry (tutaj). Ojciec Manasis, który zbierał całe życie środki, aby pojechać do Ziemii Świętej, by złożyć pokłon Chrystusowi, spotkał go w pierwszym napotkanym potrzebującym człowieku. Zresztą również Ewangelia nie pozostawia niedomówień. Mówi przecież Chrystus: Cokolwiek uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, mnieście uczynili. Czy można zignorować tak spotkanego Boga? Czy to spotkanie nie jest najlepszą nagrodą? Jak inaczej można sobie wyobrazić niebo? Niebo jest tam, gdzie Bóg. Spotykając Boga na ziemii, już tu doświadczamy nieba.

piątek, 24 lipca 2009

Bóg i byt

Mistrz Eckhart, wielki średniowieczny mistyk, dominikanin, filozof i teolog, uważał, że Bóg i dusza człowieka to jedno. Jego poglądy przybliża nam prof. Leszek Kołakowski w cyklu tekstów pt. "O co nas pytają wielcy filozofowie". O poglądach mistyka mówi tak:

Co więcej, Bóg i byt są tym samym, bo Bóg z siebie samego tworzy, nie zaś z jakiegoś tworzywa, które by niezależnie od niego istniało; wolno przeto powiedzieć, że cokolwiek jest, jest Bogiem, jako że jest z Boga. W szczególności człowiek, to znaczy dusza ludzka, jest z Bogiem nieoddzielnie złączona. Jedno z heretyckich twierdzeń Eckharta powiada, że w duszy jest coś niestworzonego i niestwarzalnego. Należy więc sądzić, że w jakimś istotnym znaczeniu dusza jest Bogiem. W różnych formułach wyraża się ta sama dziwna prawda. Nie ma różnicy między jednorodzonym Synem Bożym a duszą, podobnie jak to, co białe nie może być czymś różnym od białości. I czyż nie mówi św. Augustyn, że Bóg jest bliższy duszy niż ona sobie sama? Bóg z kolei jest ponad wszelkim imieniem jakie Mu się nadaje; nie można Go nazwać dobrym ani lepszym, ani najlepszym; Boga dobrym zwać to jakby białe zwać czarnym.

Myślę, że ta myślą, na trzy wieki przed Descartes'em, Mistrz Eckhart dał podstawy pod filozofię dialogu. Bo skoro dusza ludzka i Bóg to jedno, to jak można postąpić w obliczu Twarzy drugiego człowieka. Czy nie należy właśnie tam, a nie tylko w sobie szukać Boga?

sobota, 18 lipca 2009

Wolność i odpowiedzialność

Banalna sprawa. Dzięki naszemu rozumowi i wolnej woli podejmujemy decyzję. Realizujemy ją bądź nie i bierzemy odpowiedzialność za jej skutki. Jednocześnie rościmy sobie prawo do egzekwowania od innych odpowiedzialności za ich decyzje. Jeśli jakieś działanie nie jest wynikiem decyzji danej osoby, to nie mamy możliwości egzekwowania tej odpowiedzialności, podobnie jak nikt od nas nie powinien egzekwować odpowiedzialności za czyny, które nie wynikają z naszej wolności. Wolność i odpowiedzialność warunkują siebie na wzajem i jest to niezaprzeczalne, pod warunkiem, że nie traktujemy wolności jako swawoli, która pozwala na niezobowiązujące czynienie tego, co nam się tylko podoba, ale jako sposób realizacji naszych celów.

To, że odpowiedzialność jest uwarunkowana przez wolność, wydaje się oczywiste. Trudniej sobie wyobrazić w jaki sposób odpowiedzialność warunkuje wolność. Oto co pisze na ten temat jeden z wielkich filozofów, Emmanuel Levinas:

Znosząc ciężar drugiego człowieka, "ja" zostaje wezwane do niepowtarzalności przez odpowiedzialność. (...) Tak jakby niepowtarzalność "ja" była ciążeniem wpływu innego na "ja". To, co zawiązuje się w tej intrydze można nazwać dobrocią: na żądanie wyrzekam się całego majątku, całego dla-siebie, zastępuję innego.

Człowiek spotykając drugiego człowieka, w szczególności człowieka cierpiącego, zostaje wezwany do postawienia się w jego roli, do spojrzenia jego oczyma. Do zastąpienia go. Jego odpowiedzialność za drugiego człowieka staje się niepowtarzalna i warunkuje jego podmiotowość. Levinas wskazuje odpowiedzialność, która nie wynika z wolności, ale z etyki. Z niepowtarzalności relacji między mną, a innym. I taka odpowiedzialność, rodzi wolność:

Wolność polega na robieniu tego, do robienia czego jesteśmy powołani, na robieniu tego, czego ktoś inny niż ja zrobić nie może. Ograniczona w ten sposób przez innego, pozostaje wolnością.

Przecież każdy z nas żyje we własnym świecie i za kształtowanie tego świata jest odpowiedzialny. Odpowiedzialny jest również za własne relacje z innymi ludźmi, którzy pojawiają się w tym świecie. Dzięki tej odpowiedzialności, którą nakłada na nas nasz świat oraz spotkanie z drugim człowiekiem, otrzymujemy wolność. Wolność do realizacji tej odpowiedzialności. Do realizacji przeznaczenia, którego nie należy traktować jako fatum, ale jako powołanie!

piątek, 17 lipca 2009

Minuta ciszy


Tak bardzo chciałem właśnie dziś napisać. I nawet miałem temat gotowy. A jednak nie będę w stanie. ... Zamiast tego chciałem uczcić pamięć jednego z największych, którego od dziś nie ma wśród nas. Jego teksty nieraz stanowiły inspirację dla moich naiwnych przemyśleń. Myślę, że Jego dzieła uczyniły go nieśmiertelnym i długo jeszcze będziemy czerpać wiedzę i inspirację z Jego bogatej spuścizny. ...

Niech Jego głos nadal brzmi, zgodnie z tym, co sam pisał:

Do śpiewu, proszę państwa, głos musi być bez skazy, tu nie ma stopni czystości, albo się ma głos doskonały, albo nie ma go wcale, najmniejszy błąd, choćby niedostrzegalny, leciutki, maleńki fałsz psuje od razu wszystko, z głosem nie ma żartów, śpiew jest mową boską albo nie ma śpiewu.

... i jeszcze jeden cytat ...

Wydaje się nam, że przeszłość jest naszą własnością. Otóż przeciwnie – to my jesteśmy jej własnością, ponieważ nie jesteśmy w stanie dokonać w niej zmian, ona natomiast wypełnia całość naszego istnienia.

... Minuta ciszy dla zmarłego profesora Leszka Kołakowskiego.

wtorek, 7 lipca 2009

Wątpliwa użyteczność kłamstwa

Jednym z zarzutów wobec utylitaryzmu jest to, że usprawiedliwia on kłamstwo jeśli jest ono użyteczne dla osoby zapytanej. Ogólnie utylitaryzm polega na ustawieniu szczęścia jako podstawowego i jedynego pożądanego celu działań człowieka. Skoro więc mówiąc prawdę, człowiek może uniknąć przykrych konsekwencji, to kłamstwo jako dążenie do szczęścia wydaje się uprawnione. Wydaje się.

John Stuart Mill, wybitny myśliciel dziewiętnastowieczny, odpiera tak sformułowany zarzut. Szczęście człowieka bowiem ma wiele różnych sfer i poziomów. Są szczęścia małe, doraźne jak i szczęścia duże. Szczęście może być stanem zaspokojenia potrzeb cielesnych, jak i satysfakcja z dobrze wykorzystanej wolności. Coś co wydaje się użyteczne w kontekście konkretnej sytuacji życiowej, może na dłuższą metę przyczynić się do utraty szczęścia. Dążenie do szczęścia nie usprawiedliwia dążenia do pozornego szczęścia, ale postuluje rozważne obieranie celów.

Kłamstwo jest wspaniałym przykładem. Okłamując drugiego w jakiejś kwestii, możemy uniknąć przykrych konsekwencji. Działamy więc na korzyść własnego doraźnego szczęscia. Jednak z drugiej strony, przyczyniamy się do powstawania świata, w którym słowo przestaje mieć znaczenie. Obniżamy własną wiarygodność, a co za tym idzie, zmniejszamy stopień zaufania między ludźmi. Konsekwencją takiego działania jest świat, w którym nie można zaufać słowu drugiego człowieka, a więc jakiekolwiek przekazywanie informacji traci sens. Oznacza to efektywny koniec komunikacji. Nie da się przecenić znaczenia komunikacji w życiu człowieka. Pozorna użyteczność kłamstwa, okazuje się być fałszywa. Kłamstwo powoduje utratę szczęścia człowieka w szerszej perspektywie, a więc należy go zaniechać, chyba że sytuacja jest wyjątkowa (na przykład: przesłuchanie przez wroga w czasie wojny).

Nawet utylitaryzm, który wydawał się sprzymierzeńcem ludzi, którzy prawdy i kłamstwa używają jako narzędzi do realizacji swoich przyziemnych celów, okazuje się ich wrogiem. Może znaczy to, że jednak prawda powinna mieć priorytetowe znaczenie w relacjach międzyludzkich? W końcu żadna użyteczność nie jest dobrym usprawiedliwieniem dla kłamstwa, ponieważ jest ona jedynie pozorna. Może warto poświęcić te swoje przyziemne cele, aby dołożyć cegiełkę w budowie świata, w którym człowiek może zaufać drugiemu człowiekowi?