Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z życia wzięte. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z życia wzięte. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 28 września 2015

Pospolite ruszenie

I stało się! Na wieść o nadchodzących imigrantach z bliskiego wschodu, wystartowało pospolite ruszenie panikarzy. Media społecznościowe pękają w szwach od wyrazów zarówno strachu jak i oburzenia. Jeden oburzony, że leniwi Arabowie, będą żyli z zasiłków socjalnych. Drugi, że meczety przysłonią nam kościoły. Ktoś inny przestraszony, że naród zostanie zdominowany, a jeszcze ktoś inny, że nadejdzie fala terroru. Gorliwy katolik nie będzie mógł, bez strachu o własne życie, przeżegnać się przechodząc obok kościoła, a dzieci w szkołach będą uczyły się religii Islamu, zamiast Katolicyzmu. Otrząśnijmy się na chwilę z pyłu emocjonalnej papki medialnej i popatrzmy realnie.

Zacznijmy od lęku przed terroryzmem. Według różnych pogłosek mamy przyjąć od 2tys. do 8tys. imigrantów. W Polsce żyje ponad 36mln ludzi, co oznacza, że na jednego imigranta, przypadać będzie w najgorszym wypadku 4,5 tys. Polaków. Jeśli wziąć pod uwagę, że terroryści stanowią przecież (wbrew ogólnemu przekonaniu) margines obywateli krajów arabskich, wzrost zagrożenia terrorystycznego wygląda conajmniej śmiesznie. Mało mamy organizacji terrorystycznych działających na dużo większą skalę w Europie, gdzie przecież granice są otwarte? Jeśli chodzi o wzrost przemocy to obawiam się go jednak bardzo, ale bynajmniej nie ze strony emigrantów. Raczej ze strony naszych nacjonalistów, fanatyków i kiboli, którzy swoje oburzenie i poglądy już teraz zapowiadają demonstrować siłą właśnie na imigrantach uciekających przed przemocą w ich własnych krajach.

Przy okazji zgody na azyl dla imigrantów, w oczy zaczynają niektórych kłuć powstające meczety, a czy ktoś sprzeciwia się synagogom albo cerkwiom? Już słowa nie powiem o lawinowo rosnącej liczbie kościołów. A czym jedna religia różni się od drugiej? Chyba jedynie liczbą jej wyznawców na danym terenie. Czy naprawdę w państwie, które nie jest wyznaniowe, należy zabraniać budowy miejsc kultu religii innych niż dominująca? No chyba, że chcemy stać się państwem wyznaniowym i rozpocząć kolejne krucjaty? Moim zdaniem w otwartym nowoczesnym państwie, każdy może znaleźć miejsce na własne przekonania, bez szkody dla innych. Brak akceptacji przez samozwańczych reprezentantów większości, dla poglądów mniejszości można równie dobrze zaobserwować przecież na tle preferencji seksualnych, których odmienność również nie przynosi nikomu szkody. Nawiasem mówiąc, czy tego typu dyskryminacja nie przypomina mechanizmem, działań Państwa Islamskiego?

Na koniec trzeci aspekt, który w przeciwieństwie do pozostałych ma przynajmniej pozory spójności logicznej. Czy stać nas na utrzymywanie imigrantów? Po pierwsze, zastanówmy się, jacy emigranci przyjadą właśnie do Polski i jacy tu zostaną. Przecież Ci, którzy ostrzą sobie zęby na lenistwo i dobrobyt gwarantowany przez ubezpieczenia społeczne, na pewno nie mają czego szukać w Polsce. Jakie to u nas są świadczenia? Tacy ludzie przyjadą tu, tylko po to, żeby przy pierwszej okazji przenieść się do Niemiec lub Francji, gdzie ludzie żyją ze świadczeń socjalnych. Kto zostanie w Polsce, ten kto będzie chciał tutaj żyć, a więc prawdopodobnie mieć rodzinę i pracować. "Że co? W Polsce bezrobocie, a my mamy dawać pracę imigrantom? To przecież niedorzeczne!". Jak łatwo połknąć tego typu argument, a jednocześnie jaką wielką bzdurą on się okazuje? Najlepszym przykładem jest Wielka Brytania, która otwierając rynek pracy znacząco zwiększyła poziom swojego dobrobytu. Teraz zresztą również jest pierwsza w kolejce po imigrantów. Dlaczego? Ponieważ napływająca ludność, która będzie zmuszona przyjąć pracę, której nie chcą wykształceni rodzimi mieszkańcy zwiększy poziom konsumpcji, a co za tym idzie zwiększy podaż na inne usługi, co z kolei zwiększy liczbę miejsc pracy bardziej adekwatnych dla wymagającego społeczeństwa lokalnego. 

Już tylko jako dodatek poruszę jeszcze jedną sprawę. Media społecznościowe pełne są również oburzenia na naszych rządzących, że zdradzają tzw. Grupę Wysehradzką, prezentując odmienne zdanie niż pozostałe kraje. Przepraszam bardzo, ale czy przynależność do jakiegoś układu ma nam narzucać konieczność bezwzględnej zgody ze zdaniem pozostałych członków? A gdzie ta niepodległość, której tak gorliwie bronią ci sami ludzie, którzy publikują omawiane właśnie materiały? Prawda jest taka, że problem imigrantów jest problemem całej Unii Europejskiej i jako jej członkowie mamy obowiązek szukania rozwiązania dla całej Unii. Kiedy potężnym strumieniem płynęły do nas środki unijne, jakoś nie było głosów, że powinniśmy ich nie przyjmować. Skoro więc przyjmujemy korzyści to pomagajmy też rozwiązywać problemy zamiast izolować się pozostawiając pozostałe państwa Unii, samym sobie. Swoją drogą ciekawe, co by było gdyby w niedługim czasie, zaczęli do nas napływać imigrancji z Białorusi i Ukrainy? Czy wtedy też bylibyśmy tacy samodzielni? Czy może domagalibyśmy się od Unii pomocy w rozwiązaniu również wspólnego problemu?

Jak widać nie trzeba się odwoływać do humanitaryzmu, ani innych emocjonalnych imperatywów, żeby spojrzeć na sprawę spojrzeniem zupełnie odmiennym od dominującego. Wystarczy się chwilę zastanowić. Skąd więc ta panika? Pierwsze, co przychodzi do głowy to oczywiście kampania wyborcza, w której coś trzeba obiecywać, a skoro trzeba coś obiecać, to przecież o ileż łatwiej jest to zrobić, gdy społeczeństwo jest oburzone albo zastraszone? Swoją drogą, ciekawe czy emocje sięgałyby również zenitu, gdybyśmy byli w pierwszym roku kadencji, a nie w ostatnim. Podejrzewam, że nie w takim samym stopniu, ale przecież kampania wyborcza trwa od pierwszego dnia kadencji, a polityk niezadowolony z aktualnej sytuacji, zawsze jest bliższy sercu statystycznego wyborcy. Może więc czasem warto się zatrzymać i zamiast łykać niczym pelikan, emocjonalne argumenty, po prostu się zastanowić!

wtorek, 19 sierpnia 2014

Ice bucket challenge

Od niedawna w internecie namnożyło się filmików, w których znane osobistości wylewają na siebie wiadro pełne wody z lodem, a następnie nominują kolejne znane osobistości by zrobiły to samo. Ogólnie wygląda i brzmi to strasznie głupio, co odzwierciedlają komentarze opublikowane pod filmikami. Można się zastanawiać tylko, na jaką jeszcze bzdurę wpadną ludzie, którym albo nudzi się niemiłosiernie, albo próbują prześcigać się w głupocie.

Jak zwykle w takich sytuacjach, nie warto jednak wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Wszystko to ma wymiar charytatywny. Zasada jest taka, że ten, kto odmówi przyjęcia wyzwania, wpłaca pewną kwotę na konto fundacji charytatywnych. Tak uczynił między innymi prezydent Stanów Zjednoczonych, Barack Obama. Oczywiście pojawiają się zaraz pytania, czy celebryci wolą oblewać się wodą niż wspomóc akcje charytatywne? Takie pytania również bardzo często pojawiają się w komentarzach.

I znów wniosek okazuje się zbyt pochopny. Gwiazdy często pomimo wylewania na siebie lodu, decydują się na znaczne datki na cele charytatywne. Można by się zatem zapytać, po co ta cała komedia wokół tego? Nie można po prostu wpłacić? Wpłacić to jedno, ale jak zmobilizować innych by też wpłacili? To w takim razie może można zarekomendować? Oczywiście takie wątpliwości również znajdują odzwierciedlenie w komentarzach. 

Po co więc? Może właśnie po to, by ludzie zadawali pytania. Szukajcie a znajdziecie. Po oblaniu lodowatą wodą, ciało traci na chwilę czucie. Taki sam symptom ma ciężka choroba stwardnienia zanikowego bocznego, czyli tzw. choroba Lou Gehriga. Nie będę rozpisywał się tutaj, na czym polega owa choroba, ale ciekawych odsyłam powyższym linkiem po więcej informacji. Opisana akcja ma na celu właśnie zwiększenie świadomości społecznej na temat tej choroby i uwrażliwienie ludzi w tym zakresie. 

Do tego okazuje się, że akcja jest bardzo skuteczna i ALS Association udało się zebrać ponad 13 milionów dolarów w ciągu trzech tygodni akcji. Dla porównania, w tym samym okresie rok temu były to jedynie niecałe 2 miliony. Czy taki cel wart jest zrobienia czegoś pozornie głupiego? Chyba tak. A dla tych gorliwie potępiających lekcja, by zanim wydadzą swój arogancki osąd, choć chwilę poświęcili na sprawdzenie, o co tak naprawdę chodzi temu, którego tak pospiesznie oceniają.

środa, 10 kwietnia 2013

Nieufność

Dziś obchodzimy kolejną rocznicę smoleńskiej katastrofy. To już trzy lata minęły od momentu, gdy całą Polskę i nie tylko zszokowała informacja o rozbitym pod Smoleńskiej samolocie, w którym oprócz pary prezydenckiej zginęło wiele pierwszoplanowych postaci wszystkich frakcji naszego życia politycznego i bohaterów pierwszych stron najbardziej opiniotwórczych gazet.

Miejsce i czas tego nieszczęśliwego wydarzenia przywołało do życia jeden z największych demonów naszej historii. Przecież była to rocznica obchodów pamięci jednej z największych zbrodni w całej historii. To w pobliżu Smoleńska w roku 1940, na tajny rozkaz władz ZSRR, bezceremonialnie rozstrzelanych zostało przez NKWD ponad 20 tysięcy naszych obywateli. 

W takich sytuacjach zupełnie naturalnie rodzą się teorie spiskowe, których twórcy wysuwają hipotezę zamachu. Tym bardziej, że akurat prezydent Lech Kaczyński, przez całą swoją niemal pełną kadencją udowadniał, krok za krokiem, swoją nieskrywaną niechęć do Rosji. Skutkiem tego przywrócony do życia został kolejny demon naszej historii - tajemnicza katastrofa z 1943r, w której zginął generał Sikorski.

Niestety teorie te, niejednokrotnie w oczywisty sposób sprzeczne ze sobą, były propagowane nie tylko przez frakcje skrajne, ale również przez jeden z głównych nurtów naszej polityki. Czy biorąc odpowiedzialność za własne słowa wobec swojego, znacznego przecież elektoratu, reprezentująca demokratyczne wartości partia, nie powinna czekać z tego typu sugestiami, przynajmniej do opublikowania wyników śledztwa? 

Nie bez zasługi są również media, które konsekwentnie nagłaśniały wszystkie podburzające wypowiedzi, a tym samym eskalowały wewnętrzne konflikty. Oficjalne wyniki śledztwa i wyjaśnienia oczywiście nie mogły uspokoić, w tym stopniu rozdmuchanej iskierki poczucia dawnych krzywd i niesprawiedliwości. Czy w tym momencie istnieje w ogóle sposób na wyjście z tego konfliktu? Jaki dowód musiałby zostać znaleziony, żeby przekonać tak nastawionych ludzi do porzucenia własnych teorii, z imię których tyle ostrych słów zostało już powiedzianych?

Nieufność wykazywana w takich sytuacjach jest zresztą symptomatyczna. Ile razy w trakcie rozmów z przedstawicielami całego przekroju naszego społeczeństwa, można usłyszeć zarzuty, że u władzy są zdrajcy albo złodzieje? Zresztą nie odnosi się to tylko do polityki. Do sportu idą nieroby. Do polityki złodzieje. Do policji mafia. Do showbiznesu karierowicze. Gdy ktoś ma odmienne zdanie, to jest idiotą. Gdy ktoś broni swoich interesów, to chce nas upokorzyć. Gdy ktoś uzasadnia własne przekonanie, to jest szaleńcem. Gdy nawet robi coś dobrego, to przecież na pewno na pokaz.

Ponad 120 lat temu, to samo zauważył Bolesław Prus. W usta jednej z postaci, w powieści Lalka, włożył następujące zdanie: 

O!... że też my zawsze kogoś musimy posądzać albo o zdradę kraju, albo o złodziejstwo! Nieładnie! 

A ja się tak zastanawiam, czy przypadkiem przypisywanie innym ludziom takich intencji nie wynika ze znajomości samego siebie. Może zdajemy sobie sprawę, że wewnątrz nas gdzieś działają takie same złe instynkty. Tym samym jeśli ktoś otrzymuje możliwości ich uzewnętrznienia, włącza się w nas mechanizm nakazujący odciąć się od tego. A jak najlepiej się odciąć, jeśli nie potępiając? A może warto pomyśleć o dobrych instynktach, które przecież również w nas tkwią i zamiast prezentować taką nieufność, obdarzyć ludzi zaufaniem?

piątek, 22 lutego 2013

Opiniotwórczy "fachowcy"

Nie wiem co mnie dokładnie podkusiło, ale wszedłem ostatnio na stronę gazeta.pl. Portal ten, podobnie jak większość pozostałych onet'ów, interii, wp i tym podobnych, z uwagi na jałowość informacji tam przekazywanych, parę miesięcy temu zupełnie przekreśliłem. Tym niemniej dzisiaj tam wszedłem, pomimo wcześniejszych postanowień. Nie żeby mnie to jakoś specjalnie kusiło, ale chyba z rozpędu po sprawdzeniu standardowych informacji, którymi jestem zainteresowany, wpisałem również ten adres. Ale dość usprawiedliwień.

Mało tego, że tam wszedłem - zrobiłem nawet quiz o finansach i oszczędzaniu. Nie mogę powiedzieć, żeby była to dziedzina, która mnie fascynuje, czy nawet interesuje. Rynki finansowe są, w mojej opinii, nudne chociaż niezwykle proste i logiczne. Niespodziewanie, kierując się właśnie tylko logiką udało mi się ustrzelić wynik 11/12. Ale wynik to tylko liczby, które przecież również są proste, logiczne i kompletnie nudne. 

Zabrałem się więc za czytanie interpretacji mojego wyniku wg "fachowców" z gazeta.pl i nie zawiodłem się:

Twoja wiedza o finansach jest szeroka, możesz śmiało wziąć udział w Wielkim Teście Wiedzy Ekonomicznej. Doskonale znasz reguły gry i zasady rynku, a twoje decyzje finansowe są doskonale wyważone i nikt nie wywoła na tobie presji i nie wydasz swoich pieniędzy pod wpływem impulsu.

Przy przyjemnym połechtaniu mojego poczucia wartości, zwinnie wepchnięta reklama jakiegoś rzekomo Wielkiego Testu, o którym notabene dowiedziałem się właśnie z tej interpretacji, a w którym nie mam najmniejszej ochoty brać udziału. Najzabawniejszy jednak jest ciąg dalszy. W jaki sposób "fachowcy" z faktu, że orientuję się w rynkach finansowych, wyciągnęli wniosek, że nie wydaję pieniędzy pod wpływem impulsu? Oczywiście chcę stanowczo zaprzeczyć temu pomówieniu! Zawsze wydaję pieniądze właśnie pod wpływem impulsu, bo nie uważam, że gromadzenie środków jest zjawiskiem pożądanym. Tym niemniej nadal jestem ciekaw, skąd taki wniosek?

Utożsamianie wiedzy ze sposobem postępowania nie ma przecież najmniejszego sensu. Możliwości są trzy. Interpretację tą mógł napisać kompletny idiota, który nie widzi pomiędzy nimi różnicy. Mógł ją napisać też socjolog, który badając występowanie cech u konkretnych osobników zauważył, że wiedza finansowa CZĘSTO pokrywa się z oszczędnym trybem życia. Ostatnią możliwością jest, że tekst został napisany przez sprytnego marketingowca jakiegoś banku. Jeśli założymy, że oszczędny tryb życia jest jedynie pożądanym i właściwie wzorcowym trybem, to pan marketingowiec właśnie uzmysłowił mi, że mam kwalifikacje by w ten sposób żyć. Że jest to w pewien sposób towar ekskluzywny i mając możliwość go pozyskać powinienem go pozyskać. Na szczęście moja rozrzutność jest działaniem w pełni intencjonalnym. 

Jak łatwo jest manipulować ludźmi?


niedziela, 20 stycznia 2013

Pomyśl zanim zdecydujesz

Parę dni temu serfując po internetowym portalu CDA trafiłem na ciekawy klip promujący pewną inicjatywę obywatelską. Gwiazdy popkultury zachęcają w nim, w sposób nieco natarczywy, do podpisania się pod petycją do parlamentarzystów, w której obywatele domagają się uproszczenia drogi, jaką musi przejść każdy obywatelski projekt ustawy.

Dziś droga jest rzeczywiście trudna. Samo przesłanie projektu do sejmu wcale nie gwarantuje, że posłowie się nim zajmą, a nawet jeśli się zajmą to mogą odrzucić w pierwszym niechlujnym czytaniu. Zanim projekt zostanie wysłany trzeba go stworzyć i zdobyć poparcie. Przeciętny obywatel nie ma wystarczającej wiedzy prawnej ani umiejętności aby sformułować projekt ustawy, który będzie spójny i logiczny. Musi więc zatrudnić w tym celu prawników, co wiąże się ze sporymi kosztami. 

Nawet jeśli uda się stworzyć projekt to w okresie trzech miesięcy trzeba zebrać 100 tysięcy podpisów, przed wysłaniem do sejmu. Wystarczy wyobrazić sobie, że w ciągu miesiąca trzeba zebrać ponad 30 tysięcy podpisów, co oznacza ponad tysiąc podpisów dziennie. Oczywiście taka ilość jest możliwa, ale czy człowiek jest w stanie zrezygnować z pracy na 3 miesiące aby zbierać podpisy. O ile pierwsze parę tysięcy prawdopodobnie dałoby się zebrać zgodnie z planem, to z każdym dniem będzie to coraz trudniejsze.

Petycja ma na celu wprowadzenie gwarancji rzetelnego rozpatrzenia wysłanych ustaw, które otrzymały odpowiednie poparcie, przez parlament. Dodatkowo postuluje się przedłużenie okresu zbierania podpisów i wiele innych udogodnień związanych z samą obywatelską inicjatywą ustawodawczą, do której obywatele przecież mają konstytucyjne prawo. 

Po wysłuchaniu klipu i przeczytaniu petycji, właściwie chciałem od razu złożyć swój podpis, ale szczęśliwie udało mi się powstrzymać warunkowy odruch. Pomyślałem, że muszę się nad tym dobrze zastanowić, zamiast ulegać presji gwiazd, które każą mi być "spoko" i podpisać. To, że sejm ustanawia prawo z woli wszystkich obywateli w ogóle nie ulega wątpliwości. Teoretycznie więc obywatele powinni mieć możliwość zgłaszania projektów ustaw, które zostaną poważnie potraktowane przez ustawodawcę.

Co się jednak stanie, gdy droga taka będzie zbyt prosta? Każdy będzie mógł zgłaszać swoje pomysły, a sejm będzie musiał je wszystkie rozważać. Zamiast realizować swój program, który przynajmniej teoretycznie tworzy spójny obraz prowadzonej polityki, będzie musiał rozdrabniać się na poszczególne sprawy, autorstwa różnych obywateli, którzy wcale nie prezentują tych samych poglądów. Rozważanie spraw, które nie mają żadnego sensu w obliczu realizowanego programu politycznego, będzie jedynie spowalniać, a nawet paraliżować pracę sejmu. Czy takiego ciała ustawodawczego chcę? Nie. Odmawiam więc podpisania tej petycji. Moim zdaniem trzeba koniecznie zreformować nasze ustawodawstwo, ale ta droga nie jest właściwa.

Oczywiście nie próbuję przekonać nikogo do mojego własnego zdania na ten temat. Nie o to chodzi. Chcę tylko zachęcić do myślenia i analizowania proponowanych rozwiązań. To co wydaje się pozytywne, po głębszym zastanowieniu, może okazać się fatalne w skutkach. Nie warto w ciemno popierać tego, co wydaje się dobre. Tym bardziej nie warto bezmyślnie podążać za głosem "autorytetów". Jeśli ktoś próbuje zachęcić do podpisania czegoś, a nie do zastanowienia się nad czymś, warto zawstanowić się dlaczego. Zgadzam się z przesłaniem klipu - obywatelu decyduj. Ale przede wszystkim obywatelu, pomyśl zanim zdecydujesz.

niedziela, 11 listopada 2012

Ogień krzepnie. Blask ciemnieje.

Słowa popularnej kolędy Bóg się rodzi dają do myślenia. Ogień nie może krzepnąć, podobnie jak blask nie może ciemnieć, a nieskończony nie może mieć granic. Tego typu paradoksy nie mogą zdarzyć się w naszym świecie, więc ich zaistnienie oznacza w pewien sposób koniec świata. Przynajmniej koniec starego świata, zbudowanego wobec zasad, uniemożliwiających takie zjawiska.

A jednak w życiu zdarzają się takie chwile, w których świat wydaje się stać na głowie. Jednym z takich momentów jest chwila, gdy na świecie pojawia się malutkie dzieciątko. Jest ono takie małe, że boimy się dmuchnąć, żeby strumieniem powietrza nie zrobić mu krzywdy, a jednocześnie swoim ogromem potrafi wypełnić całe życie. Jest zupełnie bezbronne, całkowicie uzależnione od dobrej woli otaczających go ludzi, a jednocześnie niepodzielnie włada całym arsenałem intelektualnym i emocjonalnym człowieka. Przychodzi jak gość do naszego domu, a to Ono przyjmuje wszystkich i ugaszcza swoim spojrzeniem, uśmiechem i płaczem.

Gdy maleństwo pojawia się na świecie to generuje kompletny chaos w życiu swoich rodziców, bezpardonowo burząc ich stabilny dotąd świat i panujący w nim porządek. Całkowity koniec świata, apokalipsa, ciemna strona księżyca. A jednak w tym niesamowitym chaosie paradoksalnie człowiek odnajduje porządek o wiele bardziej przejrzysty i logiczny niż ten stary. Z ruin starego świata powstaje, niczym feniks z popiołów, świat nowy, pełniejszy, piękniejszy i lepszy. Stary porządek musiał zostać obrócony w chaos, by dzieciątko mogło zająć należne mu centralne miejsce w nowym świecie swoich rodziców.

Piękna chwila!

sobota, 31 grudnia 2011

Jak w każdy normalny dzień ...

Właściwie czym różni się wieczór sylwestrowy od każdego innego wieczora? Że spotykamy się z bliskimi, lub też dalszymi? Czy może dlatego, że bawimy się i popijamy wedle upodobania? A może dlatego, że kończy się jakiś ważny okres? W końcu rok to całkiem spory fragment życia. No ale właściwie roczne dokonania podsumowujemy z okazji urodzin, z okazji Bożego Narodzenia, z okazji urlopu i wielu innych okazji, których wymienianie zajęłoby prawdopodobnie zbyt duży fragment tego wpisu.

Może zatem dzień dzisiejszy nie różni się niczym od dni pozostałych, poza symboliką żegnania starego i witania nowego roku. Ale przecież to tylko symbol, bo kto decyduje kiedy stary rok się kończy, a nowy zaczyna? Sami mamy swoje własne rocznice, które są dla nas dużo ważniejsze niż te symbolicznie z góry ustalone.

Traktując więc dzisiejszy wieczór jak wieczór niczym nie różniący się od innych, nie będę składał Wam życzeń okazjonalnych ani symbolicznych. Złożę Wam życzenia takie, jakie składam Wam niewerbalnie każdego dnia:

Życzę Wam, aby jutro było dla Was jutrem zmian.
Aby było punktem, w którym rzucicie przeszłość w zaszłość i z czystą głową spojrzycie w przyszłość zostawiając swoje serce i rozum w teraźniejszości.
Aby kolejne przeszkody, które niewątpliwie będziecie napotykać na swojej ścieżce, umacniały Was jedynie w dalszej wytrwałej drodze ku lepszemu jutru.

Życzę Wam w końcu, abyście nie szczędzili wysiłku, by umacniać więzi z najbliższymi, ale również nie ignorowali odleglejszych, którym być może niewielkim gestem możecie pozostawić trwały ślad w życiu.

sobota, 25 czerwca 2011

"Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie"

Nie zastanawia Was czasem, skąd w świecie tyle regulacji i biurokracji? Czy ludzki rozum nie jest w stanie wyznaczyć logicznych, a jednocześnie dużo bardziej elastycznych granic wolności? Tymczasem w życiu napotykamy na coraz więcej, coraz bardziej bezsensownych. I to właściwie w każdej dziedzinie. Jednak najbardziej chyba bulwersują mnie te, które nakłada biurokracja kościelna na wiernych. Nie chcę jednak dziś rozpisywać się o regulacjach i ich sensowności, ale o jednym konkretnym przykładzie.

Obrządek chrześcijańskiej eucharystii ma swoją dość interesującą wymowę i zawiera w sobie generalnie bardzo dużo sensu. Wspólnota ludzi, którzy jednoczą się wokół Chrystusa spotykają się, by słuchać Jego nauczania, a następnie w duchu Jego słowa przebaczają sobie i wszystkim pozostałym ich winy, by symbolicznie spożywając jeden posiłek stać się jednym ciałem zmartwychwstałego Jezusa. Oczywiście trochę uprościłem sprawę, ale myślę, że sens został zachowany.

Dlaczego jednak, do tego posiłku przystępować mają tylko uprawnieni? W szczególności mam na myśli dzieci, które z niejasnych powodów są wykluczone. Czy chodzi o to, żeby dziecko przeszło specjalną indoktrynację zanim nabędzie odpowiednich praw? Pamiętamy przecież ewangeliczną scenę, w której uczniowie Jezusa chcieli odsunąć od niego dzieci, które go otoczyły. Czy w ten sam sposób biurokracja nie odsuwa dzieci obecnie? Pamiętamy również, co powiedział Chrystus: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie".

Ale moim celem w tym wpisie nie jest wyłącznie krytyka, ale również pokazanie pozytywnego przykładu. Otóż od dawna już uczestniczę w dominikańskich "dwunastkach" (niedzielna msza o godz. 12) w Krakowie. Prowadzi je o. Jan Andrzej Kłoczowski, znany założyciel i prowadzący duszpasterstwa akademickiego "Beczka". Pozostając w ramach obowiązujących regulacji, nie daje on komunii dzieciom, ale pomimo tego zaprasza je do ołtarza i w czasie posiłku, włącza je we wspólnotę, błogosławiąc je i kreśląc znak krzyża na czole każdego z nich.

Szkoda, że dobre przykłady nie zawsze są powielane. A może? W końcu nie widzę w akcji każdego kapłana na świecie.

niedziela, 3 kwietnia 2011

Cuda życia codziennego

I jak tu nie wierzyć w cuda? Albo przynajmniej w bardzo dziwne, acz radosne zbiegi okoliczności. Nie jest tajemnicą, że jestem zafascynowany kazaniami o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego, wygłaszanymi co niedzielę na tzw. dwunastce. Wczoraj przyjechałem na tydzień do Dublina, więc automatycznie dziś nie mogłem pojawić się na dwunastce. A tu niespodzianka. Kłoczu prowadzi rekolekcje w polskim duszpasterstwie dominikańskim w Dublinie. Czy to jakiś znak?

Kazanie o wszystkim, ale nie ma się co dziwić. Owoce życiowych przemyśleń, którymi raczy nas co niedzielę przez długie lata, tutaj musi przekazać w trakcie czterech homilii. Nie będę streszczał kazania, gdyż większość myśli przewija się przez całego mojego bloga. Jednak bardzo spodobał mi się cytat z Mistrza Eckharta:

Niektórzy chcą patrzeć na Boga tymi samymi oczami, którymi patrzą na krowę, i chcą kochać Boga tak, jak ją kochają. A kochają ją z powodu mleka i sera, ze względu na swoją własną korzyść. Tak postępują wszyscy ci, którzy kochają Boga ze względu na zewnętrzne bogactwo lub wewnętrzne pociechy; nie kochają Go tak jak powinni, kochają swoją własną korzyść.

Warto się zastanowić, czy kochamy Boga właśnie ze względu na korzyści, których z tego oczekujemy? Czy nasza miłość jest taka jak powinna być? Czy jest bezinteresowna? Czy czyniąc dobro, myślimy o czekającej nas nagrodzie zamiast o świecie, który mamy szansę tworzyć i zbawić?

niedziela, 11 kwietnia 2010

Minuta milczenia

Często oddajemy komuś zmarłemu cześć tak zwaną minutą ciszy. Jednak wczoraj, po raz pierwszy chyba zrozumiałem, czym jest prawdziwa minuta ciszy. Gdy to nie nasza wola powoduje, że milczymy, ale zwyczajny brak słów. Po prostu nie ma słów, którymi można o takiej tragedii rozmawiać. Więc milczymy ... . [']

wtorek, 8 grudnia 2009

"Czysty jestem"

Dziś rano, włączam TVN24 i słyszę news'a. Sąd umorzył sprawę przeciw Andrzejowi Lepperowi, oskarżonemu o znieważenie Włodzimierza Cimoszewicza. W 2001r. z trybuny sejmowej zarzucał on wymienionemu politykowi rozmaite wykroczenia, bez żadnych podstaw merytorycznych. Nazwał go m. in. "kanalią". Nie jest ważny nawet sam przedmiot, ani nawet decyzja sądu.

Faktycznie zmieniony niedawno przepis, definiuje znieważenie, jako zniesławienie tylko wobec urzędnika aktualnie pełniącego funkcje publiczną. Takiej wówczas Cimoszewicz nie pełnił. W grę wchodzi jednak również ewentualne zniesławienie. Sprawy z powództwa prywatnego jednak nie da się już wytoczyć z powodu przedawnienia. I niby w majestacie prawa wszystko wygląda w porządku.

Jednak szczytem bezczelności moim zdaniem, jest wypowiedź oskarżonego:

Jestem niewinny w sprawie pomówienia Włodzimierza Cimoszewicza ze względu na to, że nie miało to nic wspólnego z wykonywaną funkcją szefa MSZ, a z drugiego artykułu nastąpiło przedawnienie. Ta sprawa jest całkowicie umorzona i czysty jestem.

Co oznacza: "czysty jestem"? Czy przedawnienie czynu jest podstawą do jego zaprzeczenia? Czy rzeczywistość prawa, jest ważniejsza od rzewczywistości prawdy? Czy gdyby prawo definiowało, że 2 + 2 = 5, to czy możnaby było powiedzieć, że 2 + 2 = 5? Mimo, że prawnie, za tą sprawę p. Andrzej Lepper jest zupełnie nietykalny, to cały czas pozostaje winny. Może cała instytucja przedawnienia działa źle.

Przedawnienie ma w sens, jedynie wtedy, gdy można ufać, że osoba, która popełniła zło nie popełni go ponownie. Co się jednak dzieje, gdy osoba, która popełniła zło nie wykazując żadnej nawet skruchy, bezczelnie mówi, że "czysta jest"?

piątek, 17 lipca 2009

Minuta ciszy


Tak bardzo chciałem właśnie dziś napisać. I nawet miałem temat gotowy. A jednak nie będę w stanie. ... Zamiast tego chciałem uczcić pamięć jednego z największych, którego od dziś nie ma wśród nas. Jego teksty nieraz stanowiły inspirację dla moich naiwnych przemyśleń. Myślę, że Jego dzieła uczyniły go nieśmiertelnym i długo jeszcze będziemy czerpać wiedzę i inspirację z Jego bogatej spuścizny. ...

Niech Jego głos nadal brzmi, zgodnie z tym, co sam pisał:

Do śpiewu, proszę państwa, głos musi być bez skazy, tu nie ma stopni czystości, albo się ma głos doskonały, albo nie ma go wcale, najmniejszy błąd, choćby niedostrzegalny, leciutki, maleńki fałsz psuje od razu wszystko, z głosem nie ma żartów, śpiew jest mową boską albo nie ma śpiewu.

... i jeszcze jeden cytat ...

Wydaje się nam, że przeszłość jest naszą własnością. Otóż przeciwnie – to my jesteśmy jej własnością, ponieważ nie jesteśmy w stanie dokonać w niej zmian, ona natomiast wypełnia całość naszego istnienia.

... Minuta ciszy dla zmarłego profesora Leszka Kołakowskiego.

wtorek, 31 marca 2009

"Ja to, proszę pana, mam bardzo dobre połączenia ..."

Nie wiem dlaczego, ale bardzo lubię oglądać w kółko te same filmy. Jednym z takich filmów jest "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" w reżyserii Stanisława Barei. Oglądam sceny, które znam na pamięć, a pomimo to rozśmieszają mnie jakbym widział je po raz pierwszy. Oto jedna z nich:



Optymizm, z jakim osoba mówi o swojej beznadziejnej sytuacji, pokazuje, że nie ważne jak beznadziejne problemy stoją przed nami. Zawsze można patrzeć na nie chociaż z odrobiną pozytywnego nastawienia.

poniedziałek, 2 lutego 2009

Piękno sportu

Australian Open. Jeden z czterech najważniejszych turniejów tenisowych w roku. Finałowe spotkanie. Światowy numer jeden, gra przeciw światowemu numerowi dwa. Wschodząca gwiazda, przeciw jednemu z najbardziej utytułowanych tenisistów świata. Mecz pełen wybronionych piłek niemożliwych do wybronienia. Pełen ataków nie możliwych do zagrania. Pełen wspaniałych wymian, topspinów, wolejów, półwolejów, dropshotów, minięć, lobów i smeczy. Po dwa sety dla każdego.

W decydującym secie, gdy już wydaje się, że wszystkie argumenty stoją po stronie doświadczonego Szwajcara Rogera Federera, i że jest już on na najlepszej drodze do wyrównania rekordu czternastu zwycięstw w turniejach wielkoszlemowych należącego do Pete'a Samprasa, nagle coś puściło. Obecny numer jeden Hiszpan Rafa Nadal gra solidnie i jeszcze bardziej zaciekle niż wcześniej, natomiast Szwajcar posyła co drugą piłkę w aut. Gdzieś w głowie przegrał mecz, co niechybnie nastąpiło również na korcie. Nie dość, że przegrał, to zamiast iść do szatni i spokojnie ochłonąć, musiał zostać i jako finalista wygłosić kilka słów. Oto, jak to wyglądało:



I tak właśnie, ubiegłej niedzieli, oprócz niesamowicie dramatycznego i pięknego pojedynku, można było przeżyć pokaz emocji, szacunku i przyjaźni, jakimi dażą się nawzajem obaj mistrzowie. I niech mi ktoś powie, że sport nie jest wspaniały.