piątek, 30 października 2009

Bronić człowieka przed nim samym?

Głośno ostatnio jest o tzw. ustawie antyhazardowej. Jednym z jej punktów jest zakaz udostępniania automatów do gry w pubach. Jako uzasadnienie pada argument, że hazard jest groźny. Czy w imię ochrony człowieka przed groźbą, można ograniczać jego wolność? Załóżmy, że ja prowadzę pub i mam ochotę wystawić automat do gry. Dlaczego odgórna władza, która mnie reprezentuje, może mi tego zabronić? Jeśli ktoś wchodzi do pubu i ma ochotę zagrać, to dlaczego odgórna władza i jemu tego zakazuje?

Dlaczego jeden człowiek może zabronić czegoś drugiemu człowiekowi? Odpowiedź jest prosta. Posiada do tego mandat. W przypadku kraju demokratycznego jest to mandat większości aktywnego politycznie społeczeństwa. Co jednak wynika z tego mandatu? Czy władza może robić, co jej się podoba? Czy gdyby w społeczeństwie było 3/4 ludzi poniżej 50 roku życia, to czy mandat może uprawniać do dyskryminacji pozostałych 1/4? Na tej zasadzie przecież Hitler doszedł do władzy i ogłosił się władcą absolutnym. Czy mógł eliminować konkurentów politycznych za aprobatą większości społeczeństwa? Nie!

Mandat sprawowania władzy moralnie uprawnia jedynie do wypełniania podstawowego zadania. Zadaniem tym jest obrona człowieka przed agresją innego człowieka. To pilnowanie aby człowiek nie mógł ograniczyć w żaden sposób wolności drugiego. Aby wolność i równość w wolności były przestrzegane. Stąd władza powołuje policję i wojsko. Stąd konieczność działania służb wywiadowczych i kontrwywiadowczych. Granicą wolności człowieka staje się wolność innego człowieka. Ustaleniem, gdzie jedna się kończy a druga zaczyna nieraz jest trudne i stąd powstawanie skomplikowanego prawa, które powstaje również z mandatu społecznego.

Wolna osoba, chce zagrać. Wolna osoba, chce udostępnić grę. Czy któraś z nich nastaje na wolność drugiego? Mówi się, że hazard uniezależnia, a więc i pozbawia wolności drugiej osoby. Ale w uzależnienie człowiek wpada z własnej nieprzymuszonej woli. O żadnym pogwałceniu wolności jednego przez drugiego mowy tu nie ma, a więc nie jest to obszar kompetencji, którego dotyczy mandat dany przez większość.


Rozumiem troskę o dzieci, które nie mogą za siebie decydować, ale można wprowadzić rozwiązania chroniące dzieci, a niekoniecznie ograniczające wolność dorosłych, świadomych ludzi. Demokracja nie jest doskonała, bo odzwierciedla zawsze tylko zdanie większości. Jednak demokracja może być doskonalsza, jeśli władza nie będzie się rozpychać ograniczając wolność jednostki tam, gdzie wolność ta nie koliduje z wolnością drugiego człowieka.

środa, 28 października 2009

Woda w wino

Czy Chrystus przyszedł na świat aby magicznymi sztuczkami przekonać niewiernych, że jest Bogiem? Tak można wywnioskować czytając bezmyślnie Ewangelię lub słuchając niektórych katechetów i kaznodziejów. W ramach mojej małej propagandy proponuję pochylić się na krótką chwilę nad jednym z przykładów - nad cudem na weselu w Kanie galilejskiej.

Na owym weselu zdarzyło się, że brakło wina dla gości. Zdesperowany gospodarz poprosił Chrystusa o pomoc. Jezus kazał zaczerpnąć wody, pomodlił się i kazał spróbować. Okazało się, że woda ma smak wina. Gospodarz powiedział, że równie dobrego wina nigdy wcześniej nie miał okazji spróbwać. Ot magia.

Spróbujmy jednak spojrzeć na sprawę trochę inaczej. Wesele to życie człowieka. Człowiek żyje sobie i korzysta z tego życia. Je, pije, używa i z tego czerpie satysfakcję. Pije sobie smakowite wino codzienności. W pewnym momencie jednak wino to sie wyczerpuje. Człowiek nie widzi sensu własnej egzystencji. Brakuje już tego wina. Pozostaje woda. Woda bez smaku. Całe życie wydaje się pozbawione smaku.

I oto pojawia się Chrystus, który nadaje sens życiu. Przemienia wodę w wino. W najsmaczniejsze wino, jakie można pić. Wino miłości. Wino, które odrywa człowieka od codziennego jedzenia, picia i używania i zwraca uwagę na wartość, która nigdy smaku nie traci.

Czy Chrystus jest magikiem? Nie. Jest mędrcem, który wskazuje drogę. Jest nauczycielem, który nie tylko słowem, ale przede wszystkim świadectwem prowadzi tych, którzy chcą go słuchać. Daje im do picia wyśmienite wino, zamiast wody. Spróbować takiego wina, to zaznać wieczności.

wtorek, 27 października 2009

... mrok ogarnął całą ziemię ...

Nie wiem dlaczego, ale dziś rano przyszło mi do głowy ukrzyżowanie. Może jako wynik moich przemyśleń na temat jakości życia. Chrystus rezygnuje z życia zgodnego z modelem wówczas obowiązującym. Rezygnuje z żony, rodziny, pracy. Czas poświęca nauce, świadectwu i modlitwie. Mówi, że kto chce iść za nim, niech się zaprze samego siebie i naśladuje go biorąc swój krzyż. Przyszedł mi do głowy ten fragment:

Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: «Eli, Eli, lema sabachthani?».

Co to właściwie oznacza? Skąd to dramatyczne wezwanie. Chrystus pyta: czemuś mnie opuścił. Czy chodzi o to, czemu posłał Bóg Chrystusa na krzyż? A przecież Chrystus w końcowej fazie wiedział już, że idzie na krzyż. Co oznacza, że mrok ogarnął całą ziemię? Z przypisów wiemy, że nie było to zaćmienie słońca, bo księżyc w tym czasie był w pełni.

Nikos Kazantzakis w Ostatnim Kuszeniu Chrystusa podsuwa interesującą interpretację. Te symboliczne trzy godziny, w których Chrystus wisiał opuszczony na krzyżu, wykorzystał szatan, aby jeszcze raz spróbować zwieść go z obranej drogi. Podsunął mu wizję długiego, szczęśliwego życia u boku żony, z gromadką dzieciaków. Czy po to, żeby Chrystus zrezygnował i przeżył? Może. A może po prostu po to, żeby obudzić w nim żal i bunt. Żeby Chrystus na krzyżu pożałował swojej decyzji i zwrócił się przeciwko swoim oprawcom zamiast im wybaczyć i dać ostateczne świadectwo.

Mrok ogarniający ziemię oznaczałaby zatem, że w tym czasie toczy się dramatyczna walka Chrystusa. Że losy świata właśnie się ważą i wynik walki nie jest wcale przesądzony. W walce tej Chrystus jest samotny. Sam musi zmierzyć się z kuszącymi wizjami. Stąd i tragiczne zawołanie "czemuś mnie opuścił?". Z walki wychodzi zwycięsko, stąd triumfalne "dokonało się" na końcu.

Chrystus umierając nie stracił życia, ale je dopełnił. Odszedł ze świadomością wykonanego zadania. Uratował swoje życie, zgodnie z wcześniejszą nauką. Mówił wszak, że kto chce zachować życie ten je straci, a kto straci życie z Jego powodu, ten je zachowa. On właśnie tracąc życie, zachował je. Nie było mu ono odebrane, ale sam dopełnił swojego przeznaczenia. Gdyby poddał się wizjom szatana, umarłby ze świadomością życia odebranego. Straciłby życie, chcąc je zachować.

Czy Kazantzakis miał rację? Nie mam pojęcia. Nie ulega wątpliwości jednak, że warto zastanawiać się nad sensem słów Ewangelii. Dzięki temu można odkryć prawdziwy sens nauki Chrystusa!

niedziela, 18 października 2009

Kto Boga Bogiem uczynił?

Jak się zaczęło? Wielki wybuch? Ale co go spowodowało? Spontaniczne ruchy masy kwarkowej? Ale skąd się wzięły te kwarki? Czy w ogóle można mówić o początku? Teorii kosmologicznych jest bardzo dużo, a zmiany ich popularności były bardzo częste na przestrzeni czasu nauki. Niesposób przedrzeć się przez barierę czasu i z całą pewnością odpowiedzieć na te pytania. Umysł ludzki, przyzwyczajony do związków przyczynowo skutkowych, zawsze będzie zadawał pytania o przyczynę.

Podobnie sprawa się ma w przypadku wiary i Boga. Bóg stworzył świat, ale kto stworzył Boga? Skąd Bóg się wziął w Jego własnym świecie? Kto Boga Bogiem uczynił? Podobnie jak w przypadku kosmologii, niesposób przedrzeć się przez barierę oddzielającą nas od tej tajemnicy. Czy Bóg istnieje w jakiejś formie czasu, czy poza czasem? A może to Bóg jest czasem? Zagadka, której rozwiązanie jest nieosiągalne, a jednak rozum ludzki poszukuje odpowiedzi. I nie uspokaja go myśl św. Augustyna, który mówi, że nie trzeba zrozumieć aby uwierzyć, ale uwierzyć aby zrozumieć.

Dziś właśnie przyszło mi do głowy to pytanie. Kto Boga Bogiem uczynił? Gdy mówimy Bóg, od razu staje nam przed oczyma potężny władca, który swoim majestatem wydaje nieodwołalne wyroki. A może właśnie tutaj tkwi błąd, przez który tak trudno pojąć tę tajemnicę? Chrześcijanin wierzy przecież nie w Boga-tyrana, ale w Boga-człowieka, w Chrystusa.

Ponad dwa tysiące lat temu narodził się człowiek, który przez pierwsze trzydzieści lat swojego życia, żył zgodnie z powszechnym modelem i obserwował rzeczywistość. Człowiek ten zrozumiał, że na świecie dzieje się źle i odnalazł tego powód. Sformułował receptę, w postaci Kazania na Górze. Wielokrotnie dawał świadectwo miłości i przebaczenia. Przeciwstawił się obowiązującemu modelowi wiary. Otwarcie wystąpił przeciwko establishmentowi duchowemu (arcykapłani) i politycznemu (faryzeusze). Nakazał swoim naśladowcom szerzyć jego naukę, miłować, pomagać, dzielić się i przebaczać. Walka o te wartości kosztowała go życie i nawet na krzyżu w obliczu zbliżającej się śmierci, dał świadectwo wiary i przebaczył oprawcom. Umarł, ale przeżył. Człowiek umarł, ale Bóg przeżył. Kto go uczynił Bogiem?

Hegel napisał, że człowiek nie jest tym, na kogo wygląda, ale tym, co robi. Chrystus umarł za drugiego człowieka, za zbawienie świata. Czy to nie czyni go Bogiem? Pokłonu temu Bogowi nie oddaje się gestem ani słowem, ale własnym życiem i działaniem.

piątek, 9 października 2009

Wtórne motywacje

Zło musi być ukarane. Dobro powinno być nagrodzone. Czy tak jest? A może nagrodą za dobro jest brak kary za zło? Czy brak zła oznacza dobro? A może wszystkie te pytania są tak samo absurdalne jak wszystkie systemy kar i nagród?

Kara i nagroda z założenia mają być motywacją dla człowieka do zaniechania lub podjęcia odpowiedniego działania. Jednak skoro one są motywacją, to co należy robić, gdy nie ma świadków czynu. Nie ma możliwości ani ukarania, ani nagrodzenia. Czy kodeks moralny przestaje istnieć? Czy system kar i nagród jako motywacja do czynienia zła lub dobra nie prowadzi do tego, że człowiek przestanie rozróżniać co jest naprawdę dobre, a co złe, a będzie tylko wiedzieć, co jest nagradzane, a co karane?

Jeśli człowiek nie zrozumie, że czynienie dobra jest samo w sobie nagrodą za czynienie dobra, a czynienie zła jest samo w sobie karą za czynienie zła (czyli, że czyn sam w sobie znosi znaczenie nagrody i kary), to niesposób uwierzyć w to, że ten człowiek może widzieć swój cel w dobru, którego dokonuje.

A jeśli zrozumie? Może dzięki temu rację przestanie mieć ten, kto ma siłę. Nie ten, który włada aparatem represji będzie decydował, co jest dobre, a co złe. Może wtedy dobro samo w sobie stanie się racją. Nikt nie będzie władał aparatem represji, gdyż represje przestaną mieć jakikolwiek sens. Utopia? Możliwe, bo przecież nikt nie uwierzy, że świat jest idealny. Jednak obowiązek moralny polega na prowadzeniu świata w stronę ideału. Georg Wilhelm Friedrich Hegel w Fenomenologii Ducha zaznacza, że moralność ma prowadzić świat do ideału. Osiągnięcie tego ideału oznaczałoby jednak koniec moralności, gdyż obowiązek przestanie mieć rację bytu.

Nikt jednak nie może zasłonić się nieosiągalnością ideału, ponieważ póki co obowiązek moralny istnieje. Istnieje rzeczywistość, a więc istnieje również dobro i zło. Istniejemy i my w przestrzeni przez nie wyznaczanej. Prawo ma być tylko wtórną interpretacją dobra i zła. Podobnie jak kara i nagroda tylko wtórną do nich motywacją. Niech człowiek rozumie, że zła nie należy popełniać dlatego, że jest złem, a nie dlatego, że grozi za nie kara. Niech czyni dobro, dlatego, że jest to dobro, a nie dla oczekiwanej nagrody. Jeśli zdewaluujemy znaczenie dobra i zła samych w sobie, to co pozostanie na tym świecie? Piękno? Przyjemność? Prawda? A może nuda, banalność i zakłamanie?

czwartek, 1 października 2009

Ciekawy przypadek Romana P.

Cały świat kultury zamarł na chwilę. Wielki światowej sławy reżyser został złapany po trzydziestu latach za seks z trzynastolatką. Zło zdecydowanie zostało przez niego wyrządzone i może imponować konsekwencja, z jaką amerykański wymiar sprawiedliwości ściga złoczyńcę. Warto jednak chyba zastanowić się również nad moralnym zabarwieniem takiego ścigania. Oczywiście ściga się kogoś po to, by go ukarać. Po co jednak karać?

W obecnych systemach prawnych karanie ma trojakie znaczenie: izolacja (niebezpiecznego dla innych osobnika), resocjalizacja (i przywrócenie go społeczeństwu) oraz odstraszanie. Po trzydziestu latach życia tego człowieka w społeczeństwie, chyba nie ma wątpliwości, że pierwsze dwa cele w tym przypadku nie mają żadnego sensu. A więc jedynym celem może być przykład odstraszający innych od dokonywania podobnych czynów i świadomość, że czeka ich za to nieuchronna kara.

Czy jednak, gdy wymierzamy karę jedynie po to by odstraszyć innych nie gubimy czegoś cennego? Czy nie niszczymy człowieczeństwa tego, który wyrządził zło, tylko w imię jakiegoś odstraszania? Kant pisał:

Postępuj tak, abyś człowieczeństwo tak w swojej osobie, jak też w osobie każdego innego używał zawsze jako celu, nigdy jako środka.

Zasadność tej myśli starałem się uchwycić w innym wpisie (tutaj). Karając kogoś jedynie w celu odstraszenia, właśnie traktujemy człowieka jako środek. O moralnym zabarwieniu odstraszania pisałem również w innym wpisie (tutaj) i powtarzanie tych samych przemyśleń jest bezcelowe. Z tych wszystkich przemyśleń wyłania się pytanie. Po co karać starszego człowieka, który nie stanowi żadnego zagrożenia dla społeczeństwa? Odstraszanie? Chyba nie warto. Przecież to też jest człowiek. Odwet? Tego typu instynkty nie mogą być podstawą pozbawienia kogoś wolności. Więc po co?

Odpowiedzi nie widzę. Podsumowaniem niech będzie fragment Władcy Pierścieni JRR Tolkiena, który już wcześniej przytaczałem. Rzecz się ma, gdy po wygranej wojnie i po spełnionej misji Froda, Aragorn odprowadza swoich przyjaciół do granic swego królestwa. Gdy znajdują się w Isengardzie, gdzie Drzewcowi została powierzona wcześniej misja pilnowania złego Sarumana, mądry ent przyznaje, że go wypuścił. Oto co mówi, jako uzasadnienie swojej decyzji:

Tak, poszedł sobie. Wypuściłem go. Zresztą niewiele z niego zostało, jak zobaczyłem, kiedy z Wieży wylazł, a ten gad, który mu dotrzymywał towarzystwa, wyglądał po prostu jak cień. Proszę cię, Gandalfie, nie mów, że obiecałem go przypilnować, bo sam pamiętam to dobrze. Ale wiele się od tego czasu zmieniło. Trzymałem go tutaj, póki groziło, że może nam zaszkodzić. Powinieneś wiedzieć, że nie cierpię więzić żywych istot i nawet takiego podłego stwora nie mogłem więzić w klatce dłużej, niż to było konieczne. Nawet żmiję, gdy jej wyrwano jadowite zęby, można wypuścić na wolność, niech pełza, gdzie jej się podoba.