niedziela, 18 października 2009

Kto Boga Bogiem uczynił?

Jak się zaczęło? Wielki wybuch? Ale co go spowodowało? Spontaniczne ruchy masy kwarkowej? Ale skąd się wzięły te kwarki? Czy w ogóle można mówić o początku? Teorii kosmologicznych jest bardzo dużo, a zmiany ich popularności były bardzo częste na przestrzeni czasu nauki. Niesposób przedrzeć się przez barierę czasu i z całą pewnością odpowiedzieć na te pytania. Umysł ludzki, przyzwyczajony do związków przyczynowo skutkowych, zawsze będzie zadawał pytania o przyczynę.

Podobnie sprawa się ma w przypadku wiary i Boga. Bóg stworzył świat, ale kto stworzył Boga? Skąd Bóg się wziął w Jego własnym świecie? Kto Boga Bogiem uczynił? Podobnie jak w przypadku kosmologii, niesposób przedrzeć się przez barierę oddzielającą nas od tej tajemnicy. Czy Bóg istnieje w jakiejś formie czasu, czy poza czasem? A może to Bóg jest czasem? Zagadka, której rozwiązanie jest nieosiągalne, a jednak rozum ludzki poszukuje odpowiedzi. I nie uspokaja go myśl św. Augustyna, który mówi, że nie trzeba zrozumieć aby uwierzyć, ale uwierzyć aby zrozumieć.

Dziś właśnie przyszło mi do głowy to pytanie. Kto Boga Bogiem uczynił? Gdy mówimy Bóg, od razu staje nam przed oczyma potężny władca, który swoim majestatem wydaje nieodwołalne wyroki. A może właśnie tutaj tkwi błąd, przez który tak trudno pojąć tę tajemnicę? Chrześcijanin wierzy przecież nie w Boga-tyrana, ale w Boga-człowieka, w Chrystusa.

Ponad dwa tysiące lat temu narodził się człowiek, który przez pierwsze trzydzieści lat swojego życia, żył zgodnie z powszechnym modelem i obserwował rzeczywistość. Człowiek ten zrozumiał, że na świecie dzieje się źle i odnalazł tego powód. Sformułował receptę, w postaci Kazania na Górze. Wielokrotnie dawał świadectwo miłości i przebaczenia. Przeciwstawił się obowiązującemu modelowi wiary. Otwarcie wystąpił przeciwko establishmentowi duchowemu (arcykapłani) i politycznemu (faryzeusze). Nakazał swoim naśladowcom szerzyć jego naukę, miłować, pomagać, dzielić się i przebaczać. Walka o te wartości kosztowała go życie i nawet na krzyżu w obliczu zbliżającej się śmierci, dał świadectwo wiary i przebaczył oprawcom. Umarł, ale przeżył. Człowiek umarł, ale Bóg przeżył. Kto go uczynił Bogiem?

Hegel napisał, że człowiek nie jest tym, na kogo wygląda, ale tym, co robi. Chrystus umarł za drugiego człowieka, za zbawienie świata. Czy to nie czyni go Bogiem? Pokłonu temu Bogowi nie oddaje się gestem ani słowem, ale własnym życiem i działaniem.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Początek? Dlaczego nawet nieuleczalna choroba, którą u mnie wykryto nie może dać początku Boga w moim życiu? Dlaczego nawet wtedy kiedy medycyna pokazała mi "ścianę" to nie mogę w sobie znaleźć tej krzty nadziei, spokoju? Czy muszę szukać odpowiedzi na pytania o początek Boga w kosmosie, skoro nie mogę dać mu początku w sobie?

Grzegorz Raźny pisze...

Przede wszystkim, bardzo mi przykro. Każdy ma przed sobą tę ścianę, jeden bliżej drugi dalej. Rozumiem, że szczególne trudno jest, gdy się wie, że to już niedaleko.

Czy Chrystus odnalazł początek Boga patrząc w siebie? Nie należy go oczywiście również szukać w kosmosie. "Gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w imię moje, tam ja jestem pośród nich". Bóg jest między ludźmi i tylko tam należy go szukać.

Twarz drugiego, pogłębiająca relacja, przeszywająca miłość agape. Tam jest Bóg. Tam gdzie dwóch uczniów szło do Emaus, tam właśnie pojawił się między nimi Chrystus. Nie pojawił się w żadnym z nich.

Anonimowy pisze...

Grzegorzu, piszesz że każdy ma przed sobą taką ścianę... ale powiedz - czy sam kiedykolwiek ją "zobaczyłeś"? Ile razy tak naprawdę, myślałeś o swoim końcu tutaj? Ile razy Twój umysł dla ratowania siebie samego nie chciał albo nie mógł się zagłębić w tę rzeczywistość bez Ciebie? Ile razy myślałeś, że nie chcesz myśleć, nie chcesz sobie nawet wyobrażać? Że masz czas, że jeszcze tyle uda Ci się zrobić? Tyle spraw załatwisz?

Ja jestem ciężko przerażony tym swoim życiem i tym, że raczej nic już z tego nie zmienię. I brakiem jakiegoś absolotu na swojej ścieżce. Tak bardzo, że od samego myślenia o tym czuję, że jestem na granicy omdlenia ze strachu.

Nie mam umysłu ani życiowego doświadczenia Jacka Kaczmarskiego a nawet on przyjął przed śmiercią sakramenty. Chciałbym poczuć Boga między drugim człowiekiem ale nie łatwo go znaleźć. Nie każdy chce słuchać, wiedzieć, zrozumieć.

Nie chciałbym modlić się ze strachu, nie chciałbym szukać Boga bo wszystko inne okazało się równie trwałe co płomień świecy - a jednak...

Bez początku nigdzie nie dojdę... ale co zrobić kiedy ma się świadomość, że jak się źle zacznie to cała droga będzie donikąd?

PS: jestem autorem pierwszej wiadomości.

Grzegorz Raźny pisze...

Naprawdę ciężko mi cokolwiek powiedzieć, ponieważ nie byłem w takiej sytuacji. Nie mam pojęcia czy jakiś absolut istnieje czy nie. Chrystus na krzyżu wykrzyczał: Ojcze w Twe ręce oddaję mego ducha. Co miał na myśli? Ciężko powiedzieć.

Jednak Jego duch nadal żyje, dzięki ziarnu jakie posiał w naszych sercach. Nawet na krzyżu w obliczu śmierci przebaczył. Może właśnie musisz posiać ziarno miłości. Może da się jakoś ten czas wykorzystać? Może zamiast myśleć, czego się nie uda zrobić, warto pomyśleć co się uda zrobić? Nie wiem. Prochem zapewne są te moje hipotezy w konfrontacji z twardą rzeczywistością, ale może warto spróbować?

Pozdrawiam i życzę nadziei, bardzo dużo nadziei.