wtorek, 19 sierpnia 2014

Ice bucket challenge

Od niedawna w internecie namnożyło się filmików, w których znane osobistości wylewają na siebie wiadro pełne wody z lodem, a następnie nominują kolejne znane osobistości by zrobiły to samo. Ogólnie wygląda i brzmi to strasznie głupio, co odzwierciedlają komentarze opublikowane pod filmikami. Można się zastanawiać tylko, na jaką jeszcze bzdurę wpadną ludzie, którym albo nudzi się niemiłosiernie, albo próbują prześcigać się w głupocie.

Jak zwykle w takich sytuacjach, nie warto jednak wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Wszystko to ma wymiar charytatywny. Zasada jest taka, że ten, kto odmówi przyjęcia wyzwania, wpłaca pewną kwotę na konto fundacji charytatywnych. Tak uczynił między innymi prezydent Stanów Zjednoczonych, Barack Obama. Oczywiście pojawiają się zaraz pytania, czy celebryci wolą oblewać się wodą niż wspomóc akcje charytatywne? Takie pytania również bardzo często pojawiają się w komentarzach.

I znów wniosek okazuje się zbyt pochopny. Gwiazdy często pomimo wylewania na siebie lodu, decydują się na znaczne datki na cele charytatywne. Można by się zatem zapytać, po co ta cała komedia wokół tego? Nie można po prostu wpłacić? Wpłacić to jedno, ale jak zmobilizować innych by też wpłacili? To w takim razie może można zarekomendować? Oczywiście takie wątpliwości również znajdują odzwierciedlenie w komentarzach. 

Po co więc? Może właśnie po to, by ludzie zadawali pytania. Szukajcie a znajdziecie. Po oblaniu lodowatą wodą, ciało traci na chwilę czucie. Taki sam symptom ma ciężka choroba stwardnienia zanikowego bocznego, czyli tzw. choroba Lou Gehriga. Nie będę rozpisywał się tutaj, na czym polega owa choroba, ale ciekawych odsyłam powyższym linkiem po więcej informacji. Opisana akcja ma na celu właśnie zwiększenie świadomości społecznej na temat tej choroby i uwrażliwienie ludzi w tym zakresie. 

Do tego okazuje się, że akcja jest bardzo skuteczna i ALS Association udało się zebrać ponad 13 milionów dolarów w ciągu trzech tygodni akcji. Dla porównania, w tym samym okresie rok temu były to jedynie niecałe 2 miliony. Czy taki cel wart jest zrobienia czegoś pozornie głupiego? Chyba tak. A dla tych gorliwie potępiających lekcja, by zanim wydadzą swój arogancki osąd, choć chwilę poświęcili na sprawdzenie, o co tak naprawdę chodzi temu, którego tak pospiesznie oceniają.

niedziela, 17 sierpnia 2014

O karze śmierci

- Hm!... O sądach. Niby prawda, że mówią. A jak tam, sądy sprawiedliwsze są niż u nas?
- Nie wiem. O naszych słyszałem dużo dobrego. U nas na przykład nie ma kary śmierci.
- A tam jest kara śmierci?
- Jest. Widziałem egzekucję we Francji, w Lyonie. Zabrał mnie tam z sobą Schneider.
- Wieszają?
- Nie, we Francji nadal ścinają głowy.
- No i co, krzyczy?
- Gdzie tam! To się dzieje w okamgnieniu. Człowieka kładą i w maszynie, co się nazywa gilotyną, spada taki szeroki nóż, ciężko, mocno... Głowa odskakuje tak szybko, że się nawet nie zdąży mrugnąć. Przygotowania są nieprzyjemne. Kiedy ogłaszają wyrok, ubierają, krępują sznurami, prowadzą na szafot, to wszystko jest okropne! Ludzie się zbiegają, nawet kobiety, chociaż tam nie lubią, żeby kobiety patrzały.
- Nie ich rzecz.
- Oczywiście! Oczywiście! Patrzeć na taką mękę!... Skazaniec był człowiekiem mądrym, nieustraszonym, silnym, niemłodym. Nazywał się Legros. I mówię panu, niech pan wierzy albo nie wierzy: jak wchodził na szafot - płakał, blady był jak ściana. Czy to jest możliwe? Czy to nie straszne? No bo któż płacze ze strachu? Nie przypuszczałem, że może płakać ze strachu nie jakieś tam dziecko, ale mężczyzna, który nigdy nie płakał, mężczyzna czterdziestopięcioletni. Cóż się w takich momentach dzieje z duszą ludzką, do jakich spazmów się ją doprowadza? Znęcanie się nad duszą, i nic więcej! Powiedziane jest: "Nie zabijaj", więc dlatego że zabił, jego się zabija? Nie, tak nie wolno. Widziałem to już miesiąc temu, a dotychczas mam przed oczyma. Pięć razy mi się śniło.
 
Książę nawet ożywił się mówiąc, lekki rumieniec wystąpił na jego białej twarzy, aczkolwiek słowa były tak jak przedtem ciche. Kamerdyner obserwował go z życzliwym zainteresowaniem i najwidoczniej nie chciało mu się przerywać tej rozmowy; może sam był człowiekiem nie pozbawionym wyobraźni i usiłującym myśleć. - Dobrze jeszcze, że to krótka męczarnia, kiedy głowa odlatuje - zauważył.
- Wie pan co ? - podchwycił gorąco książę. - Pan to zauważył i wszyscy to tak samo widzą jak pan, i po to wymyślono gilotynę. A mnie zaraz wtedy przyszła do głowy taka myśl: czy to nie jest jeszcze gorzej? Pana to może śmieszy, panu się to wydaje nieprawdopodobne, ale przy pewnej wyobraźni nawet taka myśl do głowy wskoczy. Niech pan pomyśli: weźmy na przykład tortury; są przy tym cierpienia i rany, męka cielesna, i to wszystko odrywa od męki duchowej, toteż człowiek męczy się tylko z powodu ran tak długo, dopóki nie umrze. A przecie najsilniejszy ból pochodzi może nie od ran, ale od świadomości, że za godzinę, potem za dziesięć minut, potem za pól minuty, potem za chwilę, zaraz - dusza wyleci z ciała i że już nie będzie się człowiekiem; a najważniejsze to, że na pewno. Właśnie kiedy człowiek położy głowę pod sam nóż i usłyszy, jak on z szelestem zaczyna spadać - ta ćwierć sekundy jest najstraszliwsza. Wie pan, że to nie tylko moja fantazja, że wielu tak mówiło? I ja tak w to wierzę, iż powiem panu wprost, co o tym sądzę. Zabić za morderstwo to kara niewspółmiernie duża w stosunku do samej zbrodni. Zabójstwo na mocy wyroku jest bez porównania okropniejsze niż zabójstwo dokonane przez bandytę. Ten, kogo bandyci zabijają, mordują w nocy, w  lesie, albo jakoś tam, niewątpliwie ma jeszcze nadzieję wyratowania się, ma ją do ostatniego momentu. Bywały wypadki, że komuś już poderżnięto gardło, a on jeszcze łudził się nadzieją, próbował uciekać albo błagał o litość. A tu całą tę ostatnią nadzieję, z którą umierać jest dziesięć razy lżej, odbierają człowiekowi na pewno; tu jest wyrok, i w tym, że na pewno się nie uniknie jego skutków, tkwi cała ta okropna męka, od. której nie ma nic na świecie silniejszego. Niech pan przyprowadzi i postawi żołnierza naprzeciwko armaty w bitwie, i niech pan do niego strzela: wciąż będzie miał nadzieję. Ale niech pan temu samemu żołnierzowi przeczyta taki wyrok, a na pewno zwariuje albo się rozpłacze. Kto powiedział, że natura ludzka zdolna jest znieść to bez obłąkania? Po co ten gwałt ohydny, niepotrzebny, bezcelowy? Może istnieje taki człowiek, któremu przeczytano wyrok, dano się pomęczyć, a potem oznajmiono: "Idź, zostałeś ułaskawiony." Tylko taki człowiek mógłby coś niecoś opowiedzieć. Chrystus też mówił o tej męce i o tym strachu. Nie, z człowiekiem nie wolno tak postępować!

Kamerdyner, chociaż nie umiałby tak wyrazić wszystkiego jak książę, zawsze jednak, wprawdzie nie wszystko, ale co ważniejsze zrozumiał. Widać to było nawet z jego rozczulonej twarzy.

(Fiodor Dostojewski, Idiota)

sobota, 18 stycznia 2014

Kontemplacja, życie i czas

Mówi się, że jedną z wad mieszkania na wsi, gdy pracuje się w mieście jest odległość, którą trzeba pokonać dwukrotnie każdego dnia, oraz czas na to potrzebny. Moja sytuacja wygląda tak, że mam codziennie do pokonania 20km do biura i na dodatek, z różnych przyczyn, nie mogę w tym celu skorzystać z samochodu. Ponieważ nie lubię narzekać, postanowiłem dobrze wykorzystywać ten czas i nadrabiam sobie zaległości lekturowe, powstałe na skutek mojego totalnego braku zainteresowania literaturą piękną w czasach szkoły podstawowej i średniej. Jeśli tylko uda mi się zająć miejsce siedzące w busie, biorę do ręki książkę i spędzam rozkoszne 20 minut na czytaniu, niekiedy tylko zakłócane przez agresywne dźwięki pseudo-muzyki wychodzącej z odbiornika radiowego kierowcy.

Dziś rano (a właściwie to wczoraj rano), dźwięków nie było i zająłem bardzo wygodne miejsce przy oknie. Pogoda była naprawdę ładna więc spontanicznie stwierdziłem, że zamiast mierzyć się z Goethem, spędzę 20 minut na kontemplowaniu widoków za oknem. Pierwsze parę minut nie było wcale proste. Umysł zamiast wyłączyć swoje obwody, zaczął obsypywać moją świadomość gradem myśli związanych czy to z projektami związanymi z pracą, czy planami na najbliższy czas. Udało mi się jednak odgonić niechciane myśli i zacząłem obserwować, trawę, drogi dojazdowe, ludzi, domy i przede wszystkim drzewa. Nagle pojawiła się myśl: wszystko żyje. Ale dlaczego żyje? Skąd się wzięło, że żyje? Czy ktoś potrafi to w ogóle wyjaśnić?

Oczywiście życie można różnie definiować i właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, by sprowadzić cały problem do przesuwania granicy pomiędzy tym, co martwe, a tym, co żywe. Jednak prawda jest, że był moment, w którym we wszechświecie życia nie było, a w chwili obecnej życie jest. Jakkolwiek by nie definiować życia to czysta logika przesądza, że musiał być moment w historii wszechświata, w którym coś martwego zamieniło się w coś żywego. Wcale nie próbuję sugerować, że z gliny, czy innej martwej materii ktoś, czy coś uformowało człowieka, by tchnąć w jego nozdrza życie. Jednak na pewnym poziomie, jakaś martwa cząstka musiała się zmienić w pierwszą we wszechświecie cząstkę żywą. Co mogło to spowodować, skoro niczego żywego we wszechświecie jeszcze do tej pory nie było?

Czy jakiś niewyobrażalny, ponadczasowy absolut złożył komórkę i tchnął w nią życie? Skąd się zatem wziął ten absolut? Może prawdą jest, że wszystko jest materią i komórka utworzyła się przypadkowo z znajdujących się wokół siebie cząstek i równie przypadkowo życie samo się uruchomiło. A może w ogóle nie ma czegoś takiego jak życie? Może wszystko jest po prostu materią, a życie jest jedynie złudzeniem? A może należy sobie wyobrazić, że wszechświat w całości przenika jakaś bliżej nieokreślona energia, która w odpowiednich warunkach potrafi tchnąć życie w odpowiedni układ cząstek?

A może wszystko jest zupełnie na odwrót? Zauważmy, że próbujemy zrozumieć, w jaki sposób z materii narodziło się życie. A może to nie życie jest pochodną materii, ale materia jest pochodną życia? Może życie jest absolutem i to ono eksplodowało w momencie Wielkiego Wybuchu? Może życie nie musi się narodzić z materii, ale materia powstaje na skutek śmierci żywych cząstek? Życie przecież kojarzy się mimowolnie z ciepłem, a śmierć z chłodem. Biorąc więc pod uwagę, że wszechświat jest w stanie nieustannego ochładzania, może trzeba również przyjąć, że to żywe cząstki stają się martwe, a nie na odwrót? Niby sprzeczne jest to z stale rosnącą populacją ludzi na świecie, ale czy gdy wziąć pod uwagę ginące gatunki zwierząt i roślin, to czy nadal jest to sprzeczne? A może życie jest zawsze w tej samej proporcji do materii? 

Każda próba zrozumienia początku, czy to świata, czy życia w świecie opiera się jednak na założeniu, że czas ma swój początek. Tymczasem, może już tu tkwi największa pułapka? Wydaje nam się, że czas jest liniowy. Ale czy kiedyś nie wydawało się ludziom, że Ziemia jest płaska, a linie pole grawitacyjnego są równoległe? Wszystko zależy od perspektywy. Z naszej perspektywy Ziemia jest płaska, a czas liniowy. Ale tak jak możemy wznieść się na wysokość z której widzimy, że Ziemia jest tak naprawdę okrągła, to może możemy i wznieść się ponad czas i zauważyć, że on również ma inną strukturę? A może nawet nie musimy. Ani Galileusz, ani Kopernik nie wylatywali w kosmos, przed swoimi odkryciami. Obserwowali inne ciała. Może w przypadku naszej pułapki czasowej również, geniusz i wprawny obserwator, będzie w stanie zauważyć prawidłowości, które pozwolą nam się uwolnić i lepiej zrozumieć życie i czas?

Niestety ja póki co nie znam żadnych odpowiedzi. Cieszę się jednak, że nawiedziła mnie ta myśl. Zjednoczenie z naturą? Kto wie. Swoją drogą, jak bardzo trzeba być zaślepionym lub oszołomionym, żeby się wcześniej nad tym nigdy nie zastanawiać? Czy rzeczywistość naprawdę pędzi aż tak bardzo, że nie jesteśmy w stanie się zatrzymać i zastanowić nad tak istotnymi kwestiami? Każdemu polecam chwilę kontemplacji. Ciekaw jestem jakie myśli Was nawiedzą w takiej chwili.

Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!!!