poniedziałek, 5 września 2011

Sens życia

Gdy codziennie zatapiamy się w gąszczu zadań, przyświecają nam pewne cele. W ich kontekście oceniamy sens czynności, które robimy. Zastanawiamy się czy coś warto robić, czy też nie. Czy przybliży nas to do wyznaczonych celów. Jednak gdy idziemy w góry i to na szlaku wyznaczamy sobie kolejne cele, mając jednak gdzieś na horyzoncie cel główny. Może to być szczyt, przełęcz, schronisko lub dowolny inny punkt. Pomniejsze cele wyznaczamy sobie jako drogę do celu głównego. Jeśli w życiu wyznaczamy sobie małe cele i przez nie decydujemy o naszych działaniach, to co przyświeca nam na celu w wyznaczaniu tych celów?

Niektórzy mówią, że chodzi o to żeby być szczęśliwym. Pomijając już trudność zdefiniowania takiego szczęścia, warto się zastanowić, co by się stało, gdybyśmy to szczęście osiągnęli. Jeśli byłby to cel naszego życia, to w momencie jego osiągnięcia, nasze życie przestałoby mieć cel. Czy nadal byłoby to życie? Czy już wstępny etap agonii? Jak słusznie pisał Martin Heidegger, dopóki człowiek żyje, jego życie charakteryzuje zawsze jakieś "jeszcze nie". Jest zawsze coś, co jest jeszcze niedopowiedziane, jeszcze niepewne. Że dopiero śmierć domyka nasze życie.

Czy więc celu naszego życia możemy szukać wewnątrz naszego życia? Jeśli sens życia zamykałby się wewnątrz naszego życia, to osiągając go, spowodowalibyśmy, że życie przestaje mieć sens. Cel naszego życia musi być transcendentalny, tj. musi przekraczać granicami naszego życia. Zatem musi być oderwany od naszego życie, a więc i oderwany od naszego ego. Czy potrafimy się zdystansować od ego i zacząć żyć dla kogoś/czegoś innego?

Gdy nawiedzi już nas taka refleksja na temat własnego życia, zachęcam do obejrzenia (pewnie nie pierwszy raz) filmu Kevina Sullivana na podstawie książki Lucy Maud Montgomery pt. Ania z Zielonego Wzgórza. Piękna historia dziewczyny, której życie nie było usłane różami, a gdy jej marzenia zaczęły się spełniać, zamiast spoczywać na laurach, robiła co mogła aby jej życie przynosiło owoce. Po ciężkich poszukiwaniach sensu swojego życia, odkrywa nieśmiertelną prawdę:

Po prostu szukałam ideałów nie tam gdzie trzeba. Odkryłam, że liczy się nie to, co świat ma dla Ciebie, lecz co ty możesz mu dać.

Przestając myśleć o własnym szczęściu, znajdujemy sens i stajemy się szczęśliwi. I możemy być nadal szczęśliwi, bo nasze życie nadal jest przepełnione sensem.

sobota, 3 września 2011

Sfera

Kiedy stajemy przed domem, to czy zdajemy sobie sprawę, że istnieje kierunek, który jeśli nim pójść po linii prostej, to doprowadzi nas do punktu wyjścia? Oczywiście pomijam fakt, że potrzebujemy czegoś, co pomoże nam iść po wodzie, czy po innych trudnych lub niedostępnych miejscach. W każdym razie, patrząc na naszą okolicę widzę płaszczyznę, którą można sobie wyobrazić jak nieograniczoną kartkę papieru, która od minus nieskończoności w każdym z dwóch wymiarów ciągnie się do plus nieskończoności.

Dojdziemy do punktu wyjścia, ponieważ kartka ta nie jest nieograniczoną powierzchnią, ale powierzchnią sprytnie zakrzywioną w kulę, albo raczej w sferę. Patrząc jednak z naszego punktu siedzenia nie jesteśmy w stanie tego dostrzec. Widzimy powierzchnię, która jest idealnie pozioma, więc skąd możemy przypuszczać, że jest ona w rzeczywistości sferą. W naszej skali zakrzywienie jest niedostrzegalne. Gdybyśmy urośli nagle do gigantycznych rozmiarów pewnie bylibyśmy w stanie zauważyć to zakrzywienie.

Wyobraźmy sobie teraz, że jesteśmy planetą Ziemia. Idziemy przed siebie po prostej - niemal dotykając Słońca. Jednak czy wiemy, że powierzchnia Słońca jest również sferą? Pewnie też nie będziemy świadomi, że co roku znajdujemy się dokładnie w tym samym punkcie. Dopiero poszerzenie perspektywy uświadomi nam, że kręcimy się w kółko. Może trochę dzięki obserwacji kręcącego się dookoła nas Księżyca.

Pomyślmy teraz jeszcze dużo szerzej. Jak wyobrażamy sobie kosmos? Pewnie większość z nas wyobraża go sobie jako nieograniczone z żadnej strony akwarium. Przestrzeń trójwymiarowa, która rozchodzi się zgodnie z kierunkami układu kartezjańskiego. Wydaje nam się, że gdy będziemy po prostej lecieć w jednym kierunku, to w nieskończonym czasie dolecimy do granicy wszechświata.

Tymczasem rozbijając otoczenie na mniejsze cząstki obserwujemy, że wszystko jest kształtu kolistego i porusza się po okręgach. Jak elektrony dookoła atomów. Wszystko świadczy, że okrąg czy sfera (czy to nie to samo tylko jedno w dwóch wymiarach, a drugie w trzech?) są naturalnymi kształtami. Wszystko kręci się w koło. Czasem mniejsze, a czasem większe. Czasem łatwo dostrzegalne, a czasem trudniej.

Może więc patrząc na kosmos powinniśmy przyjąć założenia z badań w skali mikro? Może lecąc po prostej w kosmosie dolecimy w końcu do punktu startu? Może ta cała trójwymiarowa przestrzeń zakrzywiona jest w jakimś nieznanym nam czwartym wymiarze i tworzy czterowymiarowy odpowiednik okręgu czy sfery. Wtedy nie byłoby granic przestrzeni wszechświata podobnie jak nie ma granic powierzchni Ziemi. Czy to jest możliwe?