niedziela, 26 czerwca 2011

Czarodziej elektrycznej gitary

Na wielu koncertach rockowo bluesowych miałem okazję już być. Jednakże wszelkie moje doświadczenia i oczekiwania przerósł ostatni koncert niesamowitego artysty, jakim jest Jeff Beck. 21-ego czerwca zagrał on po raz pierwszy w Polsce. Nie będę się rozpisywał na temat sprawnej organizacji i dobrej aranżacji koncertu. W warszawskiej sali kongresowej, gdzie wydarzenie miało miejsce wszystko było tip-top. Od sprawdzania biletów po akustykę na sali.

Oczywiście największą atrakcją, była sama wirtuozeria mistrza, który przeniósł publiczność w zupełnie inny wymiar. Stworzył między-dźwiękową przestrzeń, w której słuchacz mógł antycypować kolejne nuty, myląc się raz po raz. Swoje własne utwory przeplatał dziełami kultowymi jak: Rolling and Tumbling Muddy'ego Watersa, Little Wing Jimi'ego Hendrixa, czy nawet arią Nessun Dorma Giacomo Pucciniego. Żaden utwór nie oparł się geniuszowi, który potrafił partie wokalne zastąpić magicznym brzmieniem elektrycznej gitary, a akompaniament barwną wokalizą basistki i klawiszowca.

Ten sześćdziesięcioletni już gitarzysta od wielu lat uchodzi za ulubionego gitarzystę gitarzystów. Jest również zdecydowanie najlepszym gitarzystą spośród tych, o których nie słyszał cały medialny świat. Dlaczego nie słyszał? Ponieważ sam artysta nigdy nie poddał się presji. Nie uznawał kompromisów. Dorastał przecież wspólnie z Eric'iem Claptonem i z Jimmy'm Page'm. Grali razem w The Yardbirds, z którego Jimmy Page stworzył niesamowity zespół Led Zeppelin. Sam Beck jednak, gdy poczuł, że artyści z jego otoczenia idą w niewłaściwą stronę, nie miał skrupułów pójść w inną. Przez całe życie zgłębiał tajniki blues'a i gry na gitarze. Stał się idolem gitarzystów, którzy w większości próbowali się na nim wzorować. Sam jednak nie mógł się przebić.

Teraz, gdy na scenie nie ma już Led Zeppelin, a Eric Clapton pomału odchodzi na emeryturę, gwiazda Jeffa Becka zaczyna jaśnieć. Zarówno młodzież, zmęczona już komercyjną papką, jak i starsze pokolenie, tęskniące do blues'owego brzmienia, śledzi pilnie kontynuację kariery tego muzyka. Muzyka, który nigdy nie poddał się pokusom rockowych lat siedemdziesiątych. Muzyka, który pomimo swojego wieku wciąż stanowi punkt odniesienia dla młodszych gitarzystów. Muzyka, który swoim brzmieniem potrafi poruszyć niewzruszone serca, a swoją wyobraźnią przebić niejednego popularnego artystę.

Na zakończenie zachęcam do posłuchania wyjątkowo spontanicznej wersji bluesowego standardu pt. People Get Ready. Spontanicznej, bo wynikającej z niespodziewanie zaistniałej sytuacji.



sobota, 25 czerwca 2011

"Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie"

Nie zastanawia Was czasem, skąd w świecie tyle regulacji i biurokracji? Czy ludzki rozum nie jest w stanie wyznaczyć logicznych, a jednocześnie dużo bardziej elastycznych granic wolności? Tymczasem w życiu napotykamy na coraz więcej, coraz bardziej bezsensownych. I to właściwie w każdej dziedzinie. Jednak najbardziej chyba bulwersują mnie te, które nakłada biurokracja kościelna na wiernych. Nie chcę jednak dziś rozpisywać się o regulacjach i ich sensowności, ale o jednym konkretnym przykładzie.

Obrządek chrześcijańskiej eucharystii ma swoją dość interesującą wymowę i zawiera w sobie generalnie bardzo dużo sensu. Wspólnota ludzi, którzy jednoczą się wokół Chrystusa spotykają się, by słuchać Jego nauczania, a następnie w duchu Jego słowa przebaczają sobie i wszystkim pozostałym ich winy, by symbolicznie spożywając jeden posiłek stać się jednym ciałem zmartwychwstałego Jezusa. Oczywiście trochę uprościłem sprawę, ale myślę, że sens został zachowany.

Dlaczego jednak, do tego posiłku przystępować mają tylko uprawnieni? W szczególności mam na myśli dzieci, które z niejasnych powodów są wykluczone. Czy chodzi o to, żeby dziecko przeszło specjalną indoktrynację zanim nabędzie odpowiednich praw? Pamiętamy przecież ewangeliczną scenę, w której uczniowie Jezusa chcieli odsunąć od niego dzieci, które go otoczyły. Czy w ten sam sposób biurokracja nie odsuwa dzieci obecnie? Pamiętamy również, co powiedział Chrystus: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie".

Ale moim celem w tym wpisie nie jest wyłącznie krytyka, ale również pokazanie pozytywnego przykładu. Otóż od dawna już uczestniczę w dominikańskich "dwunastkach" (niedzielna msza o godz. 12) w Krakowie. Prowadzi je o. Jan Andrzej Kłoczowski, znany założyciel i prowadzący duszpasterstwa akademickiego "Beczka". Pozostając w ramach obowiązujących regulacji, nie daje on komunii dzieciom, ale pomimo tego zaprasza je do ołtarza i w czasie posiłku, włącza je we wspólnotę, błogosławiąc je i kreśląc znak krzyża na czole każdego z nich.

Szkoda, że dobre przykłady nie zawsze są powielane. A może? W końcu nie widzę w akcji każdego kapłana na świecie.

czwartek, 23 czerwca 2011

Broń obosieczna

Na ciekawą myśl natrafiłem podczas oglądania serialu pt. Lalka w reżyserii Ryszarda Bera na podstawie słynnej powieści Bolesława Prusa. Akcja toczy się w Paryżu, gdzie Wokulski uciekł od swojego miłosnego koszmaru. Spotkał tam niegdyś wybitnego chemika, uchodzącego jednak w tamtym czasie za wariata, profesora Geista. Gdy ten opowiedział Wokulskiemu o swoich pracach nad metalem lżejszym od powietrza, wywiązał się następujący dialog.

- Dlaczegóż ukrywasz pan przed ludźmi ów transcendentalny metal? - odezwał się wreszcie Wokulski.
- Dla wielu powodów -odparł Geist. - Naprzód chcę, ażeby ten produkt wyszedł tylko z mojego laboratorium, choćbym nawet nie ja sam go otrzymał. A po wtóre, podobny materiał, który zmieni postać świata, nie może stać się własnością tak zwanej dzisiejszej ludzkości. Już za wiele nieszczęść mnoży się na ziemi przez nieopatrzne wynalazki.
- Nie rozumiem pana.
- Więc posłuchaj - mówił Geist. - Tak zwana ludzkość, mniej więcej na dziesięć tysięcy wołów, baranów, tygrysów i gadów, mających człowiecze formy, posiada ledwie jednego prawdziwego człowieka. Tak było zawsze, nawet w epoce krzemiennej. Na taką tedy ludzkość w biegu wieków spadały rozmaite wynalazki. Brąz, żelazo, proch, igła magnesowa, druk, machiny parowe i telegrafy elektryczne dostawały się bez żadnego wyboru w ręce geniuszów i idiotów, ludzi szlachetnych i zbrodniarzy... A jaki tego rezultat?... Oto ten, że głupota i występek dostając coraz potężniejsze narzędzia mnożyły się i umacniały, zamiast stopniowo ginąć. Ja - ciągnął dalej Geist - nie chcę powtarzać tego błędu i jeżeli znajdę ostatecznie metal lżejszy od powietrza, oddam go tylko prawdziwym ludziom. Niech oni raz zaopatrzą się w broń na swój wyłączny użytek; niechaj ich rasa mnoży się i rośnie w potęgę, a zwierzęta i potwory w ludzkiej postaci niechaj z wolna wyginą. Jeżeli Anglicy mieli prawo wypędzić wilków ze swej wyspy, istotny człowiek ma prawo wypędzić z ziemi przynajmniej tygrysy ucharakteryzowane na ludzi...

I taka jest prawda. Każde epokowe odkrycie można wykorzystać zarówno do szlachetnych, jak i do podłych celów. Jaki odsetek ludzi pragnie celów szlachetnych? A jaki celów podłych? Kto będzie wykorzystywał wspaniałe wynalazki dla dobra ludzi? A kto we własnych egoistycznych zamiarach? I kto wreszcie przy ich pomocy będzie popełniał zbrodnie? Jak wychować nową ludzkość, która będzie potrafiła docenić wielkie wynalazki i wykorzystać je do budowy czegoś jeszcze większego?