Nie zastanawia Was czasem, skąd w świecie tyle regulacji i biurokracji? Czy ludzki rozum nie jest w stanie wyznaczyć logicznych, a jednocześnie dużo bardziej elastycznych granic wolności? Tymczasem w życiu napotykamy na coraz więcej, coraz bardziej bezsensownych. I to właściwie w każdej dziedzinie. Jednak najbardziej chyba bulwersują mnie te, które nakłada biurokracja kościelna na wiernych. Nie chcę jednak dziś rozpisywać się o regulacjach i ich sensowności, ale o jednym konkretnym przykładzie.
Obrządek chrześcijańskiej eucharystii ma swoją dość interesującą wymowę i zawiera w sobie generalnie bardzo dużo sensu. Wspólnota ludzi, którzy jednoczą się wokół Chrystusa spotykają się, by słuchać Jego nauczania, a następnie w duchu Jego słowa przebaczają sobie i wszystkim pozostałym ich winy, by symbolicznie spożywając jeden posiłek stać się jednym ciałem zmartwychwstałego Jezusa. Oczywiście trochę uprościłem sprawę, ale myślę, że sens został zachowany.
Dlaczego jednak, do tego posiłku przystępować mają tylko uprawnieni? W szczególności mam na myśli dzieci, które z niejasnych powodów są wykluczone. Czy chodzi o to, żeby dziecko przeszło specjalną indoktrynację zanim nabędzie odpowiednich praw? Pamiętamy przecież ewangeliczną scenę, w której uczniowie Jezusa chcieli odsunąć od niego dzieci, które go otoczyły. Czy w ten sam sposób biurokracja nie odsuwa dzieci obecnie? Pamiętamy również, co powiedział Chrystus: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie".
Ale moim celem w tym wpisie nie jest wyłącznie krytyka, ale również pokazanie pozytywnego przykładu. Otóż od dawna już uczestniczę w dominikańskich "dwunastkach" (niedzielna msza o godz. 12) w Krakowie. Prowadzi je o. Jan Andrzej Kłoczowski, znany założyciel i prowadzący duszpasterstwa akademickiego "Beczka". Pozostając w ramach obowiązujących regulacji, nie daje on komunii dzieciom, ale pomimo tego zaprasza je do ołtarza i w czasie posiłku, włącza je we wspólnotę, błogosławiąc je i kreśląc znak krzyża na czole każdego z nich.
Szkoda, że dobre przykłady nie zawsze są powielane. A może? W końcu nie widzę w akcji każdego kapłana na świecie.
Obrządek chrześcijańskiej eucharystii ma swoją dość interesującą wymowę i zawiera w sobie generalnie bardzo dużo sensu. Wspólnota ludzi, którzy jednoczą się wokół Chrystusa spotykają się, by słuchać Jego nauczania, a następnie w duchu Jego słowa przebaczają sobie i wszystkim pozostałym ich winy, by symbolicznie spożywając jeden posiłek stać się jednym ciałem zmartwychwstałego Jezusa. Oczywiście trochę uprościłem sprawę, ale myślę, że sens został zachowany.
Dlaczego jednak, do tego posiłku przystępować mają tylko uprawnieni? W szczególności mam na myśli dzieci, które z niejasnych powodów są wykluczone. Czy chodzi o to, żeby dziecko przeszło specjalną indoktrynację zanim nabędzie odpowiednich praw? Pamiętamy przecież ewangeliczną scenę, w której uczniowie Jezusa chcieli odsunąć od niego dzieci, które go otoczyły. Czy w ten sam sposób biurokracja nie odsuwa dzieci obecnie? Pamiętamy również, co powiedział Chrystus: "Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie".
Ale moim celem w tym wpisie nie jest wyłącznie krytyka, ale również pokazanie pozytywnego przykładu. Otóż od dawna już uczestniczę w dominikańskich "dwunastkach" (niedzielna msza o godz. 12) w Krakowie. Prowadzi je o. Jan Andrzej Kłoczowski, znany założyciel i prowadzący duszpasterstwa akademickiego "Beczka". Pozostając w ramach obowiązujących regulacji, nie daje on komunii dzieciom, ale pomimo tego zaprasza je do ołtarza i w czasie posiłku, włącza je we wspólnotę, błogosławiąc je i kreśląc znak krzyża na czole każdego z nich.
Szkoda, że dobre przykłady nie zawsze są powielane. A może? W końcu nie widzę w akcji każdego kapłana na świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz