poniedziałek, 28 września 2015

Pospolite ruszenie

I stało się! Na wieść o nadchodzących imigrantach z bliskiego wschodu, wystartowało pospolite ruszenie panikarzy. Media społecznościowe pękają w szwach od wyrazów zarówno strachu jak i oburzenia. Jeden oburzony, że leniwi Arabowie, będą żyli z zasiłków socjalnych. Drugi, że meczety przysłonią nam kościoły. Ktoś inny przestraszony, że naród zostanie zdominowany, a jeszcze ktoś inny, że nadejdzie fala terroru. Gorliwy katolik nie będzie mógł, bez strachu o własne życie, przeżegnać się przechodząc obok kościoła, a dzieci w szkołach będą uczyły się religii Islamu, zamiast Katolicyzmu. Otrząśnijmy się na chwilę z pyłu emocjonalnej papki medialnej i popatrzmy realnie.

Zacznijmy od lęku przed terroryzmem. Według różnych pogłosek mamy przyjąć od 2tys. do 8tys. imigrantów. W Polsce żyje ponad 36mln ludzi, co oznacza, że na jednego imigranta, przypadać będzie w najgorszym wypadku 4,5 tys. Polaków. Jeśli wziąć pod uwagę, że terroryści stanowią przecież (wbrew ogólnemu przekonaniu) margines obywateli krajów arabskich, wzrost zagrożenia terrorystycznego wygląda conajmniej śmiesznie. Mało mamy organizacji terrorystycznych działających na dużo większą skalę w Europie, gdzie przecież granice są otwarte? Jeśli chodzi o wzrost przemocy to obawiam się go jednak bardzo, ale bynajmniej nie ze strony emigrantów. Raczej ze strony naszych nacjonalistów, fanatyków i kiboli, którzy swoje oburzenie i poglądy już teraz zapowiadają demonstrować siłą właśnie na imigrantach uciekających przed przemocą w ich własnych krajach.

Przy okazji zgody na azyl dla imigrantów, w oczy zaczynają niektórych kłuć powstające meczety, a czy ktoś sprzeciwia się synagogom albo cerkwiom? Już słowa nie powiem o lawinowo rosnącej liczbie kościołów. A czym jedna religia różni się od drugiej? Chyba jedynie liczbą jej wyznawców na danym terenie. Czy naprawdę w państwie, które nie jest wyznaniowe, należy zabraniać budowy miejsc kultu religii innych niż dominująca? No chyba, że chcemy stać się państwem wyznaniowym i rozpocząć kolejne krucjaty? Moim zdaniem w otwartym nowoczesnym państwie, każdy może znaleźć miejsce na własne przekonania, bez szkody dla innych. Brak akceptacji przez samozwańczych reprezentantów większości, dla poglądów mniejszości można równie dobrze zaobserwować przecież na tle preferencji seksualnych, których odmienność również nie przynosi nikomu szkody. Nawiasem mówiąc, czy tego typu dyskryminacja nie przypomina mechanizmem, działań Państwa Islamskiego?

Na koniec trzeci aspekt, który w przeciwieństwie do pozostałych ma przynajmniej pozory spójności logicznej. Czy stać nas na utrzymywanie imigrantów? Po pierwsze, zastanówmy się, jacy emigranci przyjadą właśnie do Polski i jacy tu zostaną. Przecież Ci, którzy ostrzą sobie zęby na lenistwo i dobrobyt gwarantowany przez ubezpieczenia społeczne, na pewno nie mają czego szukać w Polsce. Jakie to u nas są świadczenia? Tacy ludzie przyjadą tu, tylko po to, żeby przy pierwszej okazji przenieść się do Niemiec lub Francji, gdzie ludzie żyją ze świadczeń socjalnych. Kto zostanie w Polsce, ten kto będzie chciał tutaj żyć, a więc prawdopodobnie mieć rodzinę i pracować. "Że co? W Polsce bezrobocie, a my mamy dawać pracę imigrantom? To przecież niedorzeczne!". Jak łatwo połknąć tego typu argument, a jednocześnie jaką wielką bzdurą on się okazuje? Najlepszym przykładem jest Wielka Brytania, która otwierając rynek pracy znacząco zwiększyła poziom swojego dobrobytu. Teraz zresztą również jest pierwsza w kolejce po imigrantów. Dlaczego? Ponieważ napływająca ludność, która będzie zmuszona przyjąć pracę, której nie chcą wykształceni rodzimi mieszkańcy zwiększy poziom konsumpcji, a co za tym idzie zwiększy podaż na inne usługi, co z kolei zwiększy liczbę miejsc pracy bardziej adekwatnych dla wymagającego społeczeństwa lokalnego. 

Już tylko jako dodatek poruszę jeszcze jedną sprawę. Media społecznościowe pełne są również oburzenia na naszych rządzących, że zdradzają tzw. Grupę Wysehradzką, prezentując odmienne zdanie niż pozostałe kraje. Przepraszam bardzo, ale czy przynależność do jakiegoś układu ma nam narzucać konieczność bezwzględnej zgody ze zdaniem pozostałych członków? A gdzie ta niepodległość, której tak gorliwie bronią ci sami ludzie, którzy publikują omawiane właśnie materiały? Prawda jest taka, że problem imigrantów jest problemem całej Unii Europejskiej i jako jej członkowie mamy obowiązek szukania rozwiązania dla całej Unii. Kiedy potężnym strumieniem płynęły do nas środki unijne, jakoś nie było głosów, że powinniśmy ich nie przyjmować. Skoro więc przyjmujemy korzyści to pomagajmy też rozwiązywać problemy zamiast izolować się pozostawiając pozostałe państwa Unii, samym sobie. Swoją drogą ciekawe, co by było gdyby w niedługim czasie, zaczęli do nas napływać imigrancji z Białorusi i Ukrainy? Czy wtedy też bylibyśmy tacy samodzielni? Czy może domagalibyśmy się od Unii pomocy w rozwiązaniu również wspólnego problemu?

Jak widać nie trzeba się odwoływać do humanitaryzmu, ani innych emocjonalnych imperatywów, żeby spojrzeć na sprawę spojrzeniem zupełnie odmiennym od dominującego. Wystarczy się chwilę zastanowić. Skąd więc ta panika? Pierwsze, co przychodzi do głowy to oczywiście kampania wyborcza, w której coś trzeba obiecywać, a skoro trzeba coś obiecać, to przecież o ileż łatwiej jest to zrobić, gdy społeczeństwo jest oburzone albo zastraszone? Swoją drogą, ciekawe czy emocje sięgałyby również zenitu, gdybyśmy byli w pierwszym roku kadencji, a nie w ostatnim. Podejrzewam, że nie w takim samym stopniu, ale przecież kampania wyborcza trwa od pierwszego dnia kadencji, a polityk niezadowolony z aktualnej sytuacji, zawsze jest bliższy sercu statystycznego wyborcy. Może więc czasem warto się zatrzymać i zamiast łykać niczym pelikan, emocjonalne argumenty, po prostu się zastanowić!