wtorek, 29 stycznia 2008

W obronie życia

Zastanawia mnie, co jest głównym zadaniem prawa w demokratycznym kraju. Czy jest to wyznaczanie norm moralnych? Czy prawo powinno wyznaczać drogę życia człowieka? Czy jeśli to robi, możemy mówić o jakiejkolwiek wolności? Oczywiście nie kwestionuję sensu istnienia prawa. Prawo ma za zadanie ochronę obywateli. Kwestią sporną jest i pewnie pozostanie, czy płód w organiźmie matki jest człowiekiem, jednak nie sądzę, aby był on obywatelem.

Episkopat ma obowiązek bronić życia, jednak czy ma prawo wywierać presję na sprawujących władzę, aby zmieniali prawo, tak, aby odzwierciedlało naukę apostolską? Czy Polak, musi wyznawać te same poglądy? Może niech episkopat, zamiast próbować tworzyć prawo, powinien szukać innych dróg ochrony życia? Myślę, że wiele jest jeszcze do zrobienia, aby oddolnie uświadamiać ludzi, aby kierować ich sumienia. Niech człowiek ma szansę udźwignąć wielką odpowiedzialność wynikającą z wolności jaką posiada.

Prawny zakaz aborcji ma dodatkowo jeszcze skutek uboczny. Dopóki aborcja jest legalna, może być kontrolowana. Gdy schodzi do podziemia, tracimy nad nią kontrolę. Nie możemy rzetelnie stwierdzić, że walka z aborcją jest sukcesem czy też porażką. Gdy mamy nad aborcją kontrolę, możemy oceniać jakość dróg walki z nią. Nie chciałbym, aby moja wypowiedź została odebrana jako przyzwolenie na konformizm prawny. Prawo powinno być stanowcze i bronić obywateli. Jednak nie powinno wyręczać ludzkiej moralności i wolności.

Jestem wierzącym chrześcijaninem i obrońcą życia. Nie zgadzam się na aborcję, jednak nie zgadzam się również aby prawo miało określać co jest dobre, a co złe. A już zupełnie nie zgadzam się, aby episkopat wywierał presję na rządzących w takich sprawach. Co jednak znaczy mój sprzeciw? Episkopat zrobi swoje, rząd zrobi swoje, a nam pozostanie dyskusja. Więc dyskutujmy. W końcu to my kształtujemy naszą rzeczywistość i jesteśmy za nią odpowiedzialni. Brońmy prawdy i brońmy wolności. Jednak przede wszystkim dawajmy świadectwo. Również jeśli chodzi o ochronę życia. Gwarantuję, że jest to lepszy i skuteczniejszy sposób walki.

środa, 23 stycznia 2008

Szukanie

Jaki jest sens naszej egzystencji? Nawet nie mówię, o sensie egzystencji człowieka, jako ogółu. Mówię raczej o sensie egzystencji człowieka jako jednostki. Po co? Dokąd zmierzamy? Wyznaczamy sobie cele, a osiągając je, szukamy następnych. Denerwuje nas, że nie potrafimy odpowiedzieć na tak proste pytania. Zastanawiamy się, czy jakikolwiek sens w ogóle istnieje, skoro nie potrafimy go znaleźć. I tak wydaje się, że jedyną sensowną ścieżką jest rezygnacja - zgoda na to, że nasza egzystencja, żadnego sensu nie ma. Jednak cały czas szukamy.

Przez całe życie szukamy. Nawet nie wiemy, czego szukamy. Czy to znajdziemy? Wielokrotnie wydaje się, że znajdujemy. Potem jednak dochodzimy do wniosku, że to wcale nie to i szukamy dalej. A może to właśnie szukanie jest sensem naszego życia? Szukamy dla siebie miejsca. Szukamy drogi, którą przejdziemy przez życie. Szukamy celu, który chcemy osiągnąć, a może takiego jaki został przed nami postawiony. Nasze życie kręci się w rytmie codzienności. Nie pozwólmy, aby codzienność zatrzymała nasze szukanie. Nie szukając, nie wzrastamy. Nie szukając nie poznajemy siebie, nie poznajemy świata i nie poznajemy Boga.

Jednym z moich ulubionych filmów jest Ostatnie Kuszenie Chrystusa Martina Scorsese. Pokazuje on obraz Chrystusa - człowieka, Chrystusa szukającego. Do trzydziestego roku życia Jezus jest cieślą. Produkuje m.in. krzyże, na których Rzymianie wieszają zbuntowanych Żydów. Jednak jest w nim niepokój. Jakaś siła dobija się do jego umysłu, mówiąc mu, że to nie jest właściwa droga. Że jest Synem Bożym, że jest Bogiem. Po konsultacjach wybiera drogę miłości. Wygłasza Kazanie na Górze, pokazuje jak powinien wyglądać świat. Po spotkaniu Jana Chrzciciela i czasie odosobnienia na pustyni kieruje swoją drogę w stronę topora, jednak zgodnie z miłością. Topór służy do niszczenia zła. Dokonuje wielu uzdrowień i innych cudów. Ostatecznie Jezus pojmuje, że Jego drogą jest Krzyż, lecz do samego końca nie jest tego pewien. Szuka.

Szukajmy i my. Nie traćmy jednak nadziei, gdy szukanie okazuje się bezskuteczne. Trwajmy w szukaniu. Człowiek, który nie szuka, traci cel.

niedziela, 20 stycznia 2008

Własny świat

Czy można mówić o świecie w znaczeniu globalnym? Czy można świat utożsamiać z Ziemią? Czy może lepiej z wszechświatem? Ja bym skłaniał się raczej do używania słowa świat, w kontekście własnego świata. Świat jest taki, jakim widzi go dana jednostka. Każda osoba ma swój świat i jest za niego odpowiedzialna. Jest władcą tego świata, ale nie dlatego, że może tu rządzić, ale dlatego, że jest właśnie za niego odpowiedzialna. Odpowiada całym życiem za zbawienie tego świata.

Interesująca jest sytuacja, gdy świat jednej osoby zachodzi na świat drugiej osoby. Jednak jeszcze ciekawszy wydaje się przypadek, gdy jedna z osób sama staje się częścią świata drugiej osoby. Do takiej sytuacji potrzebne jest zaproszenie władcy do swojego świata. Zaproszenie to jest swoistą odmianą otwarcia się na drugą osobę. Wynikiem tego otwarcia staje się relacja między ludzka (jedno- lub obustronna). Osoba, która staje się częścią świata drugiej osoby wcale nie musi zdawać sobie z tego sprawy. Już samo uznanie kogoś jako własnego autorytetu moralnego, umieszcza tę osobę w świecie jednostki.

Zdając sobie sprawę, z ogromu odpowiedzialności za własny świat, możemy paradoksalnie wreszcie poczuć się wolni. Wolni w realizacji celów w tym świecie. Wolni do czynienia w nim dobra. Ponadto, dbając o ten świat i biorąc pełną odpowiedzialność, możemy dać (jakże potrzebne) świadectwo. Czego świadectwem, będzie Twój świat?

Ostatnio miałem okazję obejrzeć film: "Elisabeth. Golden Age." Królowa Anglii Elżbieta przez pewien okres czasu męczyła się, zagubiona w sytuacji. Nie potrafiła poradzić sobie z problemami osobistymi, ani z odpowiedzialnością. Jednak okazało się, że gdy zrozumiała, że jej światem jest Anglia i ona nim rządzi i za niego odpowiada, potrafiła odzyskać wiarę. Jak sama powiedziała, stała się sobą. Efektem tej wielkiej wiary stało się zwycięstwo Anglii nad największą potęgą europejską, Hiszpanią, która dodatkowo wspierana była przez średniowieczny Watykan. Fakty te są udokumentowane. Czy nie dowodzi to, że możemy realnie ratować nasz świat?

sobota, 12 stycznia 2008

Naprawię świat

Naprawienie świata jest bez wątpienia marzeniem niejednego młodego człowieka. Pełnego energii, zbuntowanego wobec status quo. Co się jednak dzieje, że większość z tych ludzi po pewnym czasie się poddaje? Słomiany zapał? Może opór materii? A może po prostu zła strategia działania. W pewnym momencie człowiek ma dość walki z niereformowalnym społeczeństwem i chce się ustabilizować, porzucając marzenia. Czy chęć ta nie wynika z zaniedbania życia osobistego i poświęcenia go dla szczytnego celu naprawy świata?

Niestety nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie na to pytanie z powodu braku doświadczenia. Mam jednak swój własny plan naprawy świata. Myślę, że naprawianie świata kosztem życia osobistego jest błędem. Każdy długotrwały problem jaki występuje wymaga planu doraźnego jak również długofalowego. Zaangażowanie w życie polityczne, społeczne i wszelkiego rodzaju inicjatywy uważałbym w tym kontekście za działania doraźne, których sensu wcale nie kwestionuję.

Długofalowe działanie powinno wykraczać poza okres naszego życia. No i chyba nie stoi w sprzeczności z naszą stabilizacją. Gdy myślimy o stabilizacji mamy na myśli stałe miejsce zamieszkania, dom, rodzinę z dziećmi. Chciałem postawić tutaj tezę, że wychowanie dzieci jest najlepszym działaniem długofalowym dla naprawy świata. Przecież mówi się, że dziecko to inwestycja. Rzadko jednak w tym kontekście, który mam tu na myśli. Dziecko jest inwestycją w nasze spełnione marzenia o naprawie świata. Gdy wychowamy je tak by przyświecały mu odpowiednie cele, ono również wychowa należycie kolejne pokolenie. Nie zapędźmy się jednak do tego stopnia, żeby potraktować dziecko jako środek do osiągnięcia celu. Pamiętajmy, że dziecko musi być celem. Tylko w pełnej wolności może podjąć działania ku swoim własnym celom. Mamy jednak prawo i obowiązek naprowadzać je i nakreślać cele.

W czasie wychowania szczególną uwagę mam zamiar przyłożyć do dwóch aspektów: środowiska i świadectwa. Chciałbym postępować w taki sposób, aby dziecko wzorując się na mnie zdążało ku dobru. Ważne jest również, aby moje dziecko od samego początku żyło w przyjaznym środowisku nie oderwanym od rzeczywistości. To środowisko domowe stanie się jego światem. Niech dba o ten świat i poszerza go w miarę potrzeb w ciągu życia. To czego nauczy się w domu, zaowocuje (mam nadzieję) w jego relacjach podwórkowych i szkolnych. Że jego relację będą oparte na poszanowaniu wolności. Czy nie warto poświęcić własnego życia, aby zrealizować taką wizję dla własnego dziecka? Czy warto poświęcać tą wizję, dla dążenia do innych celów (kariera, akumulacja dóbr)? Ja myślę, że nie. Warto, ażeby każdy, kto chce naprawiać świat, dobrze się zastanowił jaką ścieżkę obrać.

wtorek, 8 stycznia 2008

Gwiazda Zbawienia

Gdzie jest Bóg? Co łączy Boga ze światem? Gdzie w tym wszystkim jest miejsce człowieka? Czym jest chrześcijaństwo? Czym jest judaizm? Na te i wiele innych pytań próbuje odpowiadać nam filozofia dialogu. Jednym z najwybitniejszych dialogistów był Franz Rosenzweig, a jego największym dziełem jest Gwiazda Zbawienia. Oto, co na podstawie książki dominikanina o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego pt. Filozofia Dialogu dowiedziałem się o zawartości Gwiazdy Zbawienia.

Wychodzimy od dość powszechnego symbolu:



Oko przedstawia Boga jako genialnego architekta. Jest w centrum wszystkiego. Wierzchołkami trójkąta są trzy byty podstawowe: Bóg, człowiek i świat. Obrazuje to rysunek:

Każdy z tych bytów jest całkowicie oddzielną i zamkniętą sobością. Aby w ogóle wyobrazić sobie relacje między nimi, trzeba uświadomić sobie, że byty te są od siebie niezależne i różne. Gdy uświadomimy sobie te fakty, na ten trójkąt możemy nałożyć trójkąt odwrotnie ułożony, przedstawiający relacje pomiędzy poszczególnymi bytami. Relacją pomiędzy Bogiem, a światem jest Stworzenie. Pomiędzy Bogiem, a człowiekiem jest Objawienie. Natomiast pomiędzy człowiekiem, a światem jest Zbawienie.

Bóg stworzył, a może cały czas tworzy świat. Bóg objawia człowiekowi siebie. Objawia mu jego naturę, Twarz i cel. Cel, którym jest zbawienie świata. To jest zadanie dla człowieka. Nad poszczególnymi relacjami będę zastanawiał się w innym poście. W tym momencie zobaczmy, co powstanie po nałożeniu na siebie tych trójkątów.


Widzimy Gwiazdę Dawida, która jest symbolem Żydów. W centrum jest Bóg, a wokół Boga naród wybrany. Jego celem jest trwanie przy Bogu. Trwanie w centrum. Oni nie zmierzają do Boga, bo oni już przy nim są. W promieniach gwiazdy są chrześcijanie. Ci, którzy są pomiędzy narodami. Ci, którzy za zadanie mają głoszenie Ewangelii i sprowadzanie ludzi, którzy są poza gwiazdą, do centrum. Utarło się, że to Żydzi są narodem pielgrzymów, a chrześcijanie żyją u siebie. Jednak mistyczne znaczenie jest zupełnie odwrócone. To chrześcijanie pielgrzymują i głoszą dobrą nowinę. Żydzi trwają.

Co mi pozostało do komentowania? Nic. Jeśli jesteś Żydem, trwaj. Jeśli jesteś chrześcijaninem głoś ewangelię i szukaj, a jeśli jesteś poza daj się złapać. Wydaje mi się, że Gwiazda bardzo ładnie pokazuje cel naszej egzystencji. Ścieżki są różne, często nieznane i niespodziewane, ale cel jest dość jasny. Czy warto pozwolić aby nasze małe cele małego życia przesłaniały nam te inne? Na pewno warto je mieć, bo nigdy nie wiadomo, która droga doprowadzi do celu. Nie zapominajmy jednak o tym najważniejszym celu.

sobota, 5 stycznia 2008

Brothers in Arms

Uchodzi za jedną z najładniejszych piosenek rockowych wszechczasów. Bardzo popularny, ale również bardzo interesujący kawałek zespołu Dire Straits. Gdy analizujemy wers za wersem tego utworu, wyłania się nam obraz tego co autor (Mark Knopfler) chce nam powiedzieć o wojnie i przemocy, ale również o świecie. Powstrzymam się od własnego komentarza. Każdy niech rozważy sobie samemu te słowa.




These mist covered mountains
Are a home now for me
But my home is the lowlands
And always will be
Some day you'll return to
Your valleys and your farms
And you'll no longer burn
To be brothers in arms

Through these fields of destruction
Baptisms of fire
I've witnessed your suffering
As the battles raged higher
And though they hurt me so bad
In the fear and alarm
You did not desert me
My brothers in arms

There's so many different worlds
So many different suns
And we have just one world
But we live in different ones

Now the sun's gone to hell
And the moon's riding high
Let me bid you farewell
Every man has to die
But it's written in the starlight
And every line on your palm
We're fools to make war
On our brothers in arms

piątek, 4 stycznia 2008

Stańmy po stronie światła

Światło jest utrwalonym w wielu dziedzinach sztuki symbolem. Co jednak oznacza ten symbol? W sztandarowym już filmie science-fiction Gwiezdne Wojny, istnieje Jasna Strona Mocy. Utożsamiana jest ona ze stroną dobrą, podczas gdy Ciemna Strona Mocy jest stroną złą. Skąd bierze się przekonanie, że to co jasne jest dobre, a to co ciemne jest złe? Może jest to mylna interpretacja symbolu?

Światło jest tym co pozwala nam rozróżniać rzeczy. Gdy wchodzimy do ciemnego pokoju, widzimy ciemność. Gdy zapalimy światło, widzimy to co w tym pokoju się znajduje. Fiolka z światłem otrzymana od Galadrieli pozwala Frodo Bagginsowi bronić się przed potworem w Jaskinii Szeloby (Władca Pierścieni - Dwie Wieże). Pomaga Samowi Gamgee wkońcu ją pokonać. Gdy spróbujemy to zanalizować, może z tego wynikać, że światło pomaga zidentyfikować zło. Może więc światło jest czymś co pomaga nam zorientować się co jest dobre, a co złe. Niezwykle trafne wydaje się określenie: Światło Prawdy.

W przytoczonej przeze mnie w którymś z poprzednich postów przypowieści o zgubionej drachmie kobieta, która symbolizowała Boga, w celu odnalezienia drachmy, czyli człowieka, zapaliła lampę olejną, czyli światło. Tym światłem jest oczywiście Chrystus. Sam zresztą mówi: "Ja jestem światłością świata", lub "Ja jestem drogą, prawdą i życiem". Stanąć po stronie światła, oznacza więc stanięcie po stronie Chrystusa. Czy można powiedzieć więc, że światło jest dobrem? Myślę, że nie. Celem jest dobro, a drogą jest światło, czyli prawda. Żeby iść w stronę dobra, trzeba stawać w świetle, które wyraźnie pokaże co dobre, a co złe. Trzeba skonfrontować własną postawę z postawą Chrystusa, który jest światłem. Trzeba pochylić się nad złem przez siebie wyrządzonym i w pełni pokory przyjąć łaskę, która prowadzi do dobra. Ot cel sakramentu pokuty. Człowiek, który nie staje w świetle, traci scieżkę, po której ma iść w stronę dobra.

Mam więc propozycję: stańmy po stronie światła. Świadectwem odbijajmy światło niczym lustro ustawione pod odpowiednim kątem. Nie chcę żeby zabrzmiało to demagogicznie, ale uczyńmy ten świat lepszym. Nie da się tego zrobić siłą, ale można przykładem. I co z tego, że czasem postępujemy źle? Stając w świetle prawdy, możemy powrócić na właściwą drogę.