Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ostatnie kuszenie chrystusa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ostatnie kuszenie chrystusa. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 14 stycznia 2010

Tetelestai

Tetelestai. Słowo to w grece znaczy "Dokonało się". Jest to właściwie ostatnie zdanie Chrystusa na krzyżu. Jego ostatnie ale triumfalne zawołanie. Jeśli jednak dosłownie traktować Ewangelię, to największa walka cały czas była przed nim. Musiał pokonać śmierć by powstać z martwych. Czy oddanie życia było bardziej wymagające niż powrót do niego? Czy nieskończone zadanie podsumowane by było zdaniem: Tetelestai?

Jak już nieraz pisałem, wierzę, że Zmartwychwstanie nabiera sensu wtedy, gdy potraktować je symboliczne. Dlaczego nie? Przecież Ewangelia aż roi się od symboli. Zmartwychwstanie jest jednym z nich. Największego dzieła Chrystus dokonał poprzez śmierć. Tam stoczył największą walkę. Już nawet był w stanie rezygnacji, o czym świadczą Jego wcześniejsze słowa: "Eli, lama sabachtani". Jednak poprzez śmierć, zwyciężył. Jego Zmartwychwstaniem są uczniowie głoszący dobrą nowinę. Jego Zmartwychwstaniem jest nasze życie. Jego śmierć była konieczna, aby otworzyć nam oczy. Tetelestai.

Po raz kolejny podsunę fragment z Ostatniego Kuszenia Chrystusa wg Nikosa Kazantzakisa.

Wyczerpany, natychmiast opuścił głowę na piersi. W dłoniach, stopach i sercu czuł przeraźliwy ból. Zaostrzonym nagle wzrokiem dostrzegł cierniową koronę, krew i krzyż. Dwa złote kolczyki i dwa rzędy ostrych, białych zębów lśniły w ciemnym słońcu. Usłyszał chłodny, szyderczy śmiech: kolczyki i zęby zniknęły. Pozostał sam, zawieszony w powietrzu.

Jego głowa kiwała się na boki. Nagle przypomniał sobie, gdzie jest, kim jest i dlaczego czuje ból. Ogarnęła go dzika, nieposkromiona radość. Nie, nie jest tchórzem, dezerterem i zdrajcą! Wisi na krzyżu. Wytrwał do samego końca; dotrzymał słowa. Kiedy zawołał ELI ELI i zemdlał, na moment poddał się pokusie. Radości, małżeństwa, dzieci były kłamstwem; zniedołężniali starcy, którzy krzyczeli: “Zdrajca, dezerter, tchórz" to też kłamstwo. Wszystko, wszystko to majaki zesłane przez szatana. Jego uczniowie żyli i mieli się dobrze. Rozeszli się w różne strony świata, żeby głosić Dobrą Nowinę. Wszystko było tak jak być powinno, chwała Panu!

Wydał z siebie triumfalny okrzyk: DOKONAŁO SIĘ!
I zabrzmiało to tak, jakby powiedział: Wszystko się zaczęło.

Tetelestai. Wszystko się zaczęło.

wtorek, 27 października 2009

... mrok ogarnął całą ziemię ...

Nie wiem dlaczego, ale dziś rano przyszło mi do głowy ukrzyżowanie. Może jako wynik moich przemyśleń na temat jakości życia. Chrystus rezygnuje z życia zgodnego z modelem wówczas obowiązującym. Rezygnuje z żony, rodziny, pracy. Czas poświęca nauce, świadectwu i modlitwie. Mówi, że kto chce iść za nim, niech się zaprze samego siebie i naśladuje go biorąc swój krzyż. Przyszedł mi do głowy ten fragment:

Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: «Eli, Eli, lema sabachthani?».

Co to właściwie oznacza? Skąd to dramatyczne wezwanie. Chrystus pyta: czemuś mnie opuścił. Czy chodzi o to, czemu posłał Bóg Chrystusa na krzyż? A przecież Chrystus w końcowej fazie wiedział już, że idzie na krzyż. Co oznacza, że mrok ogarnął całą ziemię? Z przypisów wiemy, że nie było to zaćmienie słońca, bo księżyc w tym czasie był w pełni.

Nikos Kazantzakis w Ostatnim Kuszeniu Chrystusa podsuwa interesującą interpretację. Te symboliczne trzy godziny, w których Chrystus wisiał opuszczony na krzyżu, wykorzystał szatan, aby jeszcze raz spróbować zwieść go z obranej drogi. Podsunął mu wizję długiego, szczęśliwego życia u boku żony, z gromadką dzieciaków. Czy po to, żeby Chrystus zrezygnował i przeżył? Może. A może po prostu po to, żeby obudzić w nim żal i bunt. Żeby Chrystus na krzyżu pożałował swojej decyzji i zwrócił się przeciwko swoim oprawcom zamiast im wybaczyć i dać ostateczne świadectwo.

Mrok ogarniający ziemię oznaczałaby zatem, że w tym czasie toczy się dramatyczna walka Chrystusa. Że losy świata właśnie się ważą i wynik walki nie jest wcale przesądzony. W walce tej Chrystus jest samotny. Sam musi zmierzyć się z kuszącymi wizjami. Stąd i tragiczne zawołanie "czemuś mnie opuścił?". Z walki wychodzi zwycięsko, stąd triumfalne "dokonało się" na końcu.

Chrystus umierając nie stracił życia, ale je dopełnił. Odszedł ze świadomością wykonanego zadania. Uratował swoje życie, zgodnie z wcześniejszą nauką. Mówił wszak, że kto chce zachować życie ten je straci, a kto straci życie z Jego powodu, ten je zachowa. On właśnie tracąc życie, zachował je. Nie było mu ono odebrane, ale sam dopełnił swojego przeznaczenia. Gdyby poddał się wizjom szatana, umarłby ze świadomością życia odebranego. Straciłby życie, chcąc je zachować.

Czy Kazantzakis miał rację? Nie mam pojęcia. Nie ulega wątpliwości jednak, że warto zastanawiać się nad sensem słów Ewangelii. Dzięki temu można odkryć prawdziwy sens nauki Chrystusa!

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Na czym budujemy?

Myślę, że początek adwentu jest dobrym momentem do refleksji. Podobnie jak każdy dom ma swój fundament, tak i nasze decyzje podejmujemy w oparciu o jakąś rzeczywistość, hierarchię wartości i światopogląd. Jeśli te fundamenty są fałszywe, to zgodnie z zasadami logiki, nasze działania mogą być prawdziwe lub fałszywe. Jeśli natomiast fundamenty są prawdziwe, to działania również będą prawdziwe. Tak więc myślę, że prawda ma kluczowe znaczenie w naszym życiu. Dziś chciałem zaproponować wędrówkę poprzez fragmenty powieści Nikosa Kazantzakisa pt. Ostatnie Kuszenie Chrystusa, ponieważ uważam, że jest to bardzo wymowne studium przypadku, dotyczące właśnie znaczenia prawdy.

Jezus po wskrzeszeniu Łazarza, oraz swej przemowie w Jerozolimie, został wezwany do poncjusza Piłata. W drodze powrotnej Jezus postanowił zdradzić pewną tajemnicę Judaszowi. Oto fragment:
- Judaszu, wiesz dlaczego opuściłem moją ukochaną Galileę i przybyłem do Jeruzalem?
- Tak - odrzekł Judasz. - Bo to, co ma się wydarzyć, wydarzy się tutaj.
- To prawda; ogień Pana zapłonie najpierw tutaj. Nie mogę już spać. Budzę się ze strachem w środku nocy i patrzę w niebo. Jeszcze się nie otwarło? Nie widać jeszcze płomieni? Przychodzi dzień, a ja biegnę do świątyni, przemawiam, straszę, pokazuję na niebo, rozkazuję, zaklinam, błagam, żeby zjawił się ogień. Ale mój głos zawsze ginie. Niebiosa pozostają zamknięte, głuche i spokojne ponad moją głową. Aż nagle, pewnego dnia...

Głos mu się załamał. Judasz pochylił się nad nim, żeby lepiej słyszeć, ale dotarł do niego tylko zduszony oddech i odgłos szczękających zębów.
- Dalej, mów dalej! - syknął Judasz.

Jezus złapał oddech i znów przemówił:
- Jednego dnia, kiedy leżałem samotnie na szczycie Golgoty, pomyślałem o proroku Izajaszu - nie, nie pomyślałem: zobaczyłem, jak stał przede mną na skałach Golgoty i trzymał kozią skórę, nadmuchaną i zaszytą tak, że wyglądała jak kozioł, którego spotkałem na pustyni. Były na niej jakieś litery. “Czytaj!" - rozkazał, rozpościerając skórę przede mną. Ledwo jednak usłyszałem głos, prorok i kozioł zniknęli, w powietrzu pozostały tylko litery, czarne z czerwonymi inicjałami.

Jezus podniósł wzrok. Zbladł. Ścisnął mocno ramię Judasza.
- One tam są! - wyszeptał z przestrachem - Wypełniły powietrze!
- Czytaj - powiedział Judasz, który też się trząsł.

Dysząc ciężko, Jezus zaczął wymawiać słowa. Litery zachowywały się jak żywe zwierzęta, uciekające przed myśliwym. Czytał, wycierając nieustannie pot z czoła: “On wziął na siebie nasze winy; zraniono go za nasze wykroczenia; nasze grzechy zadały mu ból. Cierpiał, ale nie mówił nic. Wzgardzony i odrzucony przez wszystkich poddał się bez oporu, jak jagnię prowadzone na rzeź".
Judasz inaczej wyobrażał sobie mesjasza. Miał wielki problem z zaakceptowaniem takiego przeznaczenia.
Odwrócił się. Chciał wyrzucić z siebie ostre słowa sprzeciwu, które paliły mu język. Może udałoby mu się wpłynąć na Jezusa, żeby nie szedł drogą śmierci. Z ust wyrwał mu się jednak okrzyk przerażenia: postać Jezusa rzucała ogromny cień. Nie był to jednak cień człowieka, ale wielkiego krzyża.

- Spójrz - powiedział i wskazał na cień.

Jezus zadrżał.
- To nic, Judaszu, mój bracie. Nic nie mów.

I tak oto, w milczeniu, ramię w ramię, zaczęli wspinać się drogą wiodącą do Betanii. Pod Jezusem uginały się kolana i Judasz musiał go podtrzymywać. Nic nie mówili. W pewnej chwili Jezus pochylił się i wziął w rękę ciepły kamień; ważył go w dłoni przez dłuższy czas. Czy to kamień, czy dłoń ukochanego człowieka? Rozejrzał się wokół. Jak rozkwitała znów ziemia po zimowej martwocie, jak obrastała na powrót trawą!

- Judaszu, mój bracie - powiedział - nie smuć się. Popatrz, jak rośnie pszenica; jak Bóg zsyła deszcz, a ziemia puchnie i kłosy zboża podnoszą się z nabrzmiałej gleby, żeby żywić ludzi. Gdyby ziarno nie zmarło czy kłosy byłyby kiedykolwiek wskrzeszone? Tak samo jest z Synem Człowieczym.
Judasz uwierzył i na prośbę Jezusa wydał go w ręce władz świątyni oraz Rzymian. Po "procesie" Jezus z pomocą karczmarza Józefa Cyrenejczyka, przeszedł drogę na Golgotę. Tam, w tym najbardziej tajemniczym i niewyobrażalnym momencie, zmagał się sam ze sobą i z własną samotnością, w obliczu śmierci.
I wtedy - nigdy w życiu Cyrenejczyk nie doświadczył tak przejmującego strachu ani bólu - powietrze od ziemi do nieba rozdarł potężny, przejmujący krzyk nabrzmiały skargą.
- ELI... ELI...
Cierpiący nie mógł już znieść tego dłużej. Chciał, ale nie mógł: brakowało mu tchu. Ukrzyżowany przechylił głowę - i zemdlał.
I pojawił się ktoś, kogo Chrystus nie oczekiwał.
Nie było wiatru, ale drzewo ze współczucia roniło kwiaty na jego zaplątane w ciernie włosy i na zakrwawione ręce. Gdy wśród tego morza świergotu starał się przypomnieć sobie kim jest i gdzie się znajduje, powietrze zawirowało i stanął przed nim anioł... W tym samym momencie wstał dzień.

Widział już wiele aniołów i we śnie, i na jawie, ale takiego jak ten - nigdy dotąd. Cóż za. ciepła, ludzka uroda, jaki miękki, puszysty meszek na górnej wardze i policzkach! Oczy zerkały bystro i namiętnie, jak u zakochanego chłopca. Ciało miał twarde i giętkie; niepokojący, sinoczarny meszek porastał mu nogi do łydek aż po krągłe uda, a spod pach wydobywał się słodki zapach ludzkiego potu. Jezus był zmieszany.

- Kim jesteś? - zapytał z bijącym sercem.

Anioł uśmiechnął się i cała jego twarz wypełniła się słodyczą, jak twarz człowieka. Złożył swe duże zielone skrzydła, jak gdyby nie chciał zbytnio wystraszyć Jezusa.

- Jestem taki sam jak ty - odparł. - To ja, twój anioł stróż. Nie upadaj na duchu.

Głos miał głęboki i pieszczotliwy, pełen współczucia i znajomy - ludzki. Głosy aniołów, które Jezus do tej pory słyszał, były zawsze surowe i karcące. Uradowany, spojrzał błagalnie na anioła, czekając aż znowu przemówi.
Anioł wyczuł to i z uśmiechem spełnił życzenie człowieka.
- Bóg zesłał mnie, bym przyniósł słodycz twym wargom. Ludzie napoili cię goryczą, tak samo niebiosa. Cierpiałeś i walczyłeś. W całym życiu nie doświadczyłeś radości. W tej ostatniej, straszliwej chwili opuścili cię wszyscy - matka, bracia, uczniowie, biedni, chorzy i uciśnieni - wszyscy. Zostawili cię w ciemnościach samotnego i bezbronnego na skale. I wtedy Bóg Ojciec ulitował się nad tobą. “Hej ty, nie siedź tak! - zawołał do mnie. - Jesteś aniołem stróżem czy nie? Więc idź go ocalić. Nie chcę, żeby go ukrzyżowali. Dosyć tego!"
I tak oto Jezus został uratowany. W końcu słyszał to, co chciał słyszeć. Żył pełnią życia, ożenił się raz i drugi, miał rodzinę. Żył tak, jak każdy. Cieszył się codziennością, w której towarzyszył mu anioł pod postacią murzynka. Jednak pewnego dnia do Jego drzwi zapukał tajemniczy Saul. Głosił Dobrą Nowinę. Opowiadał o spotkaniu z Chrystusem w drodze z Damaszku. O Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał. W Jezusie zagotowała się krew. Chciał wytłumaczyć Saulowi, że to on jest Chrystusem i wcale nie umarł. Że Bóg zesłał anioła, który go uratował. Ale Saul miał inną koncepcję:
Teraz jednak Paweł wybuchnął.
- Milcz, wstydu nie masz! - krzyknął, postępując ku niemu. - Ucisz się, bo usłyszą cię ludzie i umrą ze strachu. Pośród całej niegodziwości, niesprawiedliwości i całego ubóstwa tego świata, Ukrzyżowany i Zmartwychwstały Jezus był jedyną pociechą uczciwych i pokrzywdzonych. Prawda to czy nie - a cóż mnie to obchodzi! Dosyć, że świat jest zbawiony!

- Lepiej, żeby świat zniknął od prawdy, niż aby był zbawiony kłamstwami. W samym jądrze takiego Zbawienia siedzi wielki robak - szatan.

- Czym jest “prawda"? Czym “fałsz"? To, co daje ludziom skrzydła, co tworzy wielkie dzieła i rozświetla dusze; to, co wznosi człowieka ponad ziemię - to wszystko jest prawdą. To, co pozbawia go skrzydeł, jest fałszem.

- Zamilcz, synu szatana! Skrzydła, o których prawisz, to skrzydła Lucyfera.

- Nie, nie zamilknę. Mało mnie obchodzi, co jest prawdą, a co fałszem, czy go widziałem, czy nie, ani czy go ukrzyżowano. Ja tworzę prawdę, wykuwam ją z uporu, tęsknoty i wiary. Nie walczę o to, by ją znaleźć - ja ją buduję. Buduję ją większą od człowieka i w ten sposób dodaję mu wielkości. Jeżeli świat ma być zbawiony, ty musisz, słyszysz, musisz zostać ukrzyżowany i ja ciebie ukrzyżuję, czy ci się to podoba, czy nie; musisz zmartwychwstać i ja ciebie wskrzeszę, czy ci się to podoba, czy nie. Jeśli o mnie chodzi, możesz sobie gnić tu, w tej nędznej wiosce i mnożyć kołyski, żłoby i dzieci. Zmuszę powietrze, aby przybrało twój kształt, jeżeli będzie trzeba. Ciało, cierniowa korona, gwoździe, krew... Cały świat jest teraz jedną wielką maszynerią zbawienia - wszystko to jest niezbędne. I w każdym zakątku ziemi niezliczone oczy będą się wznosić ku niebu i widzieć cię w powietrzu - ukrzyżowanego. Ludzie będą szlochać, a ich łzy będą oczyszczać im dusze ze wszystkich grzechów. Ale trzeciego dnia ja wskrzeszę cię z umarłych, bo nie ma zbawienia bez zmartwychwstania. Śmierć to ostateczny, najstraszliwszy z wrogów. Ja pokonam śmierć. Jak? Wskrzeszę ciebie jako Jezusa, Syna Bożego - Mesjasza!
Spotkanie z Saulem było dla Jezusa trudne. Jego straszna walka, jaką toczył w młodości została wykorzystana do zaspokojenia potrzeb ludzi. Ale co z prawdą? Czy na fałszywym fundamencie można budować coś więcej? Jednak mimo to, Jezus żył dalej. Gdy był już stary, nastąpiło to, co nieuchronne. Jeruzalem zaczęło płonąć. Świat zaczął się walić. W tym strasznym momencie, Jezusa odwiedzili dawni uczniowie, a wśród nich Judasz, który nie mógł mu wybaczyć, że został zdradzony. Gdy Jezus do niego mówił, ten milczał i wzbierał w nim gniew.
Judasz i Jezus stali twarzą w twarz. Judasz kipiał z gniewu. Cuchnął potem i gnijącymi ranami.
- Zdrajca! Dezerter! - krzyknął powtórnie. - Twoje miejsce było na krzyżu. Tam kazał ci walczyć Bóg Izraela. Ale przestraszyłeś się i gdy śmierć podniosła głowę uciekłeś! Schowałeś się w spódnicach Marty i Marii. Tchórz! Zmieniłeś twarz i nazwisko, udawałeś Łazarza, żeby się uratować!

- Judaszu Iskarioto - przerwał mu Piotr, któremu kobiety dodały odwagi. - Czy w taki sposób mówi się do Mistrza? Nie masz żadnego szacunku?

- Jakiego Mistrza? - zawył Iskariota zaciskając pięści. - On? Nie widzisz, nic nie rozumiesz? On Mistrzem? Co nam powiedział, co obiecał? Gdzie jest armia aniołów, która miała ocalić Izrael? Gdzie jest krzyż, który miał zaprowadzić nas do nieba? Ledwo ten fałszywy Mesjasz stanął pod krzyżem, zemdlał. Potem wzięły go kobiety, żeby płodził im dzieci. Mówi, że walczył, odważnie walczył. Przechwala się jak kogut. Ale twoje miejsce, dezerterze, było na krzyżu i ty wiesz o tym. Inni mogli uprawiać jałową ziemię i kobiety. Twoim przeznaczeniem był krzyż! Chwalisz się, że pokonałeś śmierć. Wstyd! Czy tak można pokonać śmierć - płodząc dzieci, które zostaną pożarte przez Charona! Dostarczyłeś mu tylko mięsa. Zdrajca! Dezerter! Tchórz!
W długiej rozmowie Judasz w gniewie zdemaskował "anioła stróża". Jezus zrozumiał, że zbudował życie na fałszywych wartościach. Że stchórzył. Że to przez Niego Jerozolima teraz upada. Że Jego miejsce było na Krzyżu.
- Jestem zdrajcą, tchórzem, dezerterem - wyszeptał. - Teraz to rozumiem: jestem stracony! Tak, powinienem zostać ukrzyżowany, ale zabrakło mi odwagi i uciekłem. Wybaczcie mi, bracia, oszukałem was. Gdybym tylko mógł przeżyć swoje życie od początku!
(...)
Dysząc ciężko, staruszkowie podnieśli się. Jezus leżał rozciągnięty twarzą do ziemi, z rozpostartymi szeroko ramionami. Wypełnił cały dziedziniec. Dawni przyjaciele wciąż wygrażali nad nim pięściami:
- Tchórz! Dezerter! Zdrajca!
- Tchórz! Dezerter! Zdrajca!
Każdy wykrzykiwał po kolei: “Tchórz! Dezerter! Zdrajca!" i znikał bez śladu.

Jezus rozejrzał się z bólem dookoła. Był sam. Podwórze i dom, bramy do wioski, sama wioska - wszystko zniknęło. Nie pozostało nic oprócz pokrytych krwią kamieni pod jego stopami; a dalej, w dole tłum: tysiące głów w ciemności.
Próbował odkryć gdzie jest, kim jest i dlaczego czuje ból. Chciał dokończyć swój krzyk LAMA SABAKTHANI. . . . Usiłował poruszyć ustami, ale nie mógł. Zawirowało mu w głowie, jakby miał zemdleć. Miał wrażenie, że spada w jakąś przepaść i znika.

Nagle poczuł na ustach i nozdrzach gąbkę umoczoną w occie; ktoś w dole musiał zlitować się nad nim i podawał mu ją na trzcinie. Przez chwilę wdychał głęboko gorzki, cuchnący zapach, po czym spojrzał w niebo i wydał z siebie rozdzierający serce krzyk: LAMA SABAKTHANI!
Wyczerpany, natychmiast opuścił głowę na piersi. W dłoniach, stopach i sercu czuł przeraźliwy ból. Zaostrzonym nagle wzrokiem dostrzegł cierniową koronę, krew i krzyż. Dwa złote kolczyki i dwa rzędy ostrych, białych zębów lśniły w ciemnym słońcu. Usłyszał chłodny, szyderczy śmiech: kolczyki i zęby zniknęły. Pozostał sam, zawieszony w powietrzu.
Jego głowa kiwała się na boki. Nagle przypomniał sobie, gdzie jest, kim jest i dlaczego czuje ból. Ogarnęła go dzika, nieposkromiona radość. Nie, nie jest tchórzem, dezerterem i zdrajcą! Wisi na krzyżu. Wytrwał do samego końca; dotrzymał słowa. Kiedy zawołał ELI ELI i zemdlał, na moment poddał się pokusie. Radości, małżeństwa, dzieci były kłamstwem; zniedołężniali starcy, którzy krzyczeli: “Zdrajca, dezerter, tchórz" to też kłamstwo. Wszystko, wszystko to majaki zesłane przez szatana. Jego uczniowie żyli i mieli się dobrze. Rozeszli się w różne strony świata, żeby głosić Dobrą Nowinę. Wszystko było tak jak być powinno, chwała Panu!
Wydał z siebie triumfalny okrzyk: DOKONAŁO SIĘ!
I zabrzmiało to tak, jakby powiedział: Wszystko się zaczęło.


Warto zastanowić się, na czym budujemy nasze życie. Nie zawsze warto słuchać swojego głosu, gdyż często wynika on właśnie z tego, co chcemy usłyszeć. Szatan jest przebiegły i wie gdzie uderzyć, aby zabolało. W tej wizji, nie tylko Jezus zbudował na fałszu. Zrobił to również Paweł. On właśnie podbudował ludzkie dusze, dając im wiarę w zmartwychwstałego, podczas gdy takiego nie było. Stworzył ludziom iluzję, która zakończyła się zniszczeniem Jerozolimy. Nie było tam bowiem ziarna prawdy, którym jest Jezus.

Jeśli naszego życia nie zbudujemy na prawdzie, może się okazać pewnego dnia, że spłonie ono jak Jeruzalem. Na tej prawdzie opierajmy nasze decyzje i pozwólmy naszej wolności, w oparciu o tą właśnie prawdę zbawić świat. Aby w ostatniej chwili móc krzyknąć: "DOKONAŁO SIĘ". I by zabrzmiało to tak, jak: "Wszystko się zaczęło".

czwartek, 20 listopada 2008

Powstań świecie!

Nagle na drodze do Betanii pojawił się obłok kurzu i rozległy się radosne okrzyki: to nadchodzili mieszkańcy wioski. Pierwsze pojawiły się dzieci z gałązkami palm i wawrzynu. Za nimi, z rozjaśnioną twarzą szedł Jezus, a z tyłu uczniowie, tak spoceni i zaczerwienieni, jakby to oni sami wskrzesili Łazarza. Na samym końcu maszerowali ochrypli od krzyku mieszkańcy Betanii. Wszyscy śpieszyli do świątyni. Jezus wbiegł na drugie piętro, przeskakując po dwa stopnie. Twarz i ręce lśniły mu tak silnym światłem, że nikt nie mógł zbliżyć się do niego. Stary rabin, biegnący za nim co tchu razem z całym tłumem, spróbował przekroczyć niewidzialny krąg otaczający Mistrza, ale cofnął się zaraz jak oparzony.

Jezus właśnie opuścił piec Boga i krew gotowała się w nim jeszcze. Nadal nie mógł ani nie chciał uwierzyć w to, co się stało. Czyżby tak wielka była potęga ducha, że wystarczyło krzyknąć: “Chodźcie!", aby poruszyć góry? Czy siła ducha może otworzyć grób i wskrzesić umarłych, w trzy dni zniszczyć świat i w trzy dni go odbudować? Lecz jeśli istotnie jest ona tak wszechpotężna, to cały ciężar potępienia - albo zbawienia - spoczywa na barkach ludzi, zlewają się granice między tym co boskie i ludzkie... Jezusowi pulsowały skronie od tych przerażających, niebezpiecznych myśli.

Zostawił spowitego w całun Łazarza nad grobem i w niezwykłym pośpiechu udał się do jerozolimskiej świątyni. Po raz pierwszy tak silnie doświadczył uczucia, że musi nadejść koniec tego świata, a nowe Jeruzalem powstanie z grobów. Ten beznadziejnie zepsuty świat podobny był do Łazarza. Nadszedł już czas zawołać: “Powstań, świecie!" - to jego obowiązek. Najbardziej przerażające było jednak to, co Jezus właśnie sobie uświadomił: że starczy mu na to siły. Nie może już się dłużej opierać mówiąc: “Nie potrafię". Potrafi - a jeśli świat nie zostanie zbawiony, to cały grzech spadnie na niego.

Krew uderzyła mu do głowy. Wszędzie widział oczy uciskanych i ubogich, którzy w nim pokładali całą swą nadzieję. Z dzikim krzykiem wskoczył na podwyższenie, a ludzie zgromadzili się wokół niego. Byli wśród nich także bogaci i syci, z krzywymi uśmieszkami na twarzach. Jezus odwrócił się, zobaczył ich i podniósł pięść do góry.

- Słuchajcie, bogacze - krzyknął. - Zbliża się koniec niesprawiedliwości, podłości i głodu! Bóg dotknął mych warg rozżarzonym węglem, więc wołam: jak długo jeszcze będziecie się wylegiwać na łożach z kości słoniowej, na miękkich materacach? Jak długo będziecie karmić się ciałami ubogich i spijać ich pot, krew i łzy? Mój Bóg krzyczy: “Nie zniosę tego dłużej!" Ogień jest blisko, umarli wstają z grobów, nadchodzi koniec świata!

Dwóch olbrzymich biedaków schwyciło go i uniosło wysoko w górę. Tłum dookoła powiewał liśćmi palmowymi. Nad rozpłomienioną głową proroka unosiła się para.

- Nie pokój, ale miecz wam przynoszę. Zasieję w domu niezgodę, dla mnie syn stanie przeciwko ojcu, córka przeciwko matce, synowa przeciw teściowej. Kto idzie za mną, musi porzucić wszystko. Ten, kto na ziemi szuka zbawienia, straci życie. A ten, kto dla mnie straci to życie, zdobędzie żywot wieczny.

- Co mówi Prawo, buntowniku? - rozległ się dziki krzyk. - Co mówią Święte Księgi, Lucyferze?

- Co mówią wielcy prorocy Jeremiasz i Ezechiel? - odparł Jezus z błyskiem w oku. - Zniosę prawo wyryte na tablicach Mojżeszowych i w sercu każdego człowieka wyryję nowe. Usunę serce z kamienia i dam mu prawdziwe, a w nim zasieję nową Nadzieję! Niosę miłość, otwieram cztery Boże bramy: Wschód, Zachód, Północ i Południe, dla wszystkich narodów. Miłość Boża to nie przedmieście - ona ogarnia cały świat! Bóg nie jest Izraelitą, lecz Duchem nieśmiertelnym!


(Nikos Kazantzakis, Ostatnie Kuszenie Chrystusa)

wtorek, 11 listopada 2008

Miłość, topór i krzyż

Właśnie miałem przyjemność powtórnego obejrzenia filmu Martina Scorsese pt. Ostatnie Kuszenie Chrystusa. Oto rozmowa, jaka miała miejsce między Jezusem, a Judaszem.

Judasz: Rabbi, can I talk to you? I'm not like these other men. I mean, they're good enough, they're good men. But they're weak. One's worse than the other. Where'd you find them? Look at me. If I love somebody, I would die for them. If I hate somebody, I'd kill them. I could even kill somebody I loved if they did the wrong thing. Did you hear me? Do you understand what I said?

Jezus: Yes, I understand.

Judasz: The other day you said, if a man hit you, you'd turn the other cheek. I didn't like that. Only an angel could do that, or a dog. I'm sorry but I'm neither. I'm a free man. I don't turn my cheek to anyone.

Jezus: We both want the same thing.

Judasz: We do? Do you want freedom for Israel?

Jezus: No. I want freedom for the soul.

Judasz: No. That's what I can't accept. That's not the same thing! First you free the body, then the spirit! The Romans come first. You don't build a house from the roof down but from the foundation up.

Jezus: The foundation is the soul.

Judasz: The foundation is the body.

Jezus: That's where you must begin. If you don't change the spirit first, change what's inside... ...then you'll only replace the Romans with someone else, and nothing changes. Even if you're victorious, you'll still be filled with the poison. You've got to break the chain of evil.

Judasz: How do you change then?

Jezus: With love.

No właśnie. Co jest fundamentem? Ciało czy dusza? Może faktycznie całe zniewolenie zewnętrzne wynika ze zniewolenia wewnętrznego. Człowiek często jest przyzwyczajony do pewnych stereotypów. Robi to, czego się od niego oczekuje, a nie to co uważa za dobre. Jeśli żyłby w kulturze, w której pewne złe zachowania uchodzą za normę, to czy on będzie zachowywał się inaczej? Jego dusza jest w pewnym sensie niewolnikiem tych norm. Dopiero uwolnienie duszy, może doprowadzić do uwolnienia ciała. Jak tego dokonać? Przez miłość.

Miłość jest pierwszą z dróg jaką przyjął Jezus wg Scorsese. Po spotkaniu z Janem Chrzcicielem, jego drogą stał się symboliczny topór, którym ścina głowę Złemu. Na końcu, uświadamia sobie, że jego prawdziwą drogą jest krzyż. Trzy zupełnie odmienne metody wprowadzania Królestwa Niebieskiego. A może wcale nie tak odmienne?

Miłość jest drogą podstawową. Miłość daje nam siłę do przebaczenia, które może przerwać spiralę zła i nienawiści. Tylko dzięki miłości możemy budować relacje z bliźnim. Ona pozwala nam zobaczyć siebie w oczach drugiego człowieka. Topór symbolizuje gniew. Czy miłość przekreśla gniew? Gniew, który jest skierowany przeciw człowiekowi, tak. Ale nasz gniew nie powinien być skierowany przeciw człowiekowi tylko przeciw złu. Gniew nie jest tylko naszym prawem, ale i naszym obowiązkiem. Gdy widzimy, że komuś dzieje się zło, to gniew staje się głównym impulsem do działania. Pamiętać trzeba jednak, żeby nie skierować go przeciw człowiekowi. Człowieka, zawsze trzeba traktować z miłością.

Krzyż jest symbolem śmierci Jezusa. Jest symbolem dobrowolnego poświęcenia człowieka, dla drugiego człowieka. To właśnie krzyż stał się świadectwem miłości Chrystusa. A więc droga krzyża to droga świadectwa. Nie wystarczy miłować. Trzeba dawać tej miłości świadectwo. Tylko w ten sposób nasz gniew nie zamieni się w nienawiść. Tylko dzięki świadectwu, to ziarno miłości zasiane w naszych sercach może zacząć kiełkować i przynosić owoc obfity.

piątek, 8 lutego 2008

Usłyszeć siebie

W rzymsko-katolickiej tradycji zaczął się właśnie okres Wielkiego Postu. Okres powstrzymywania się od głośnych imprez oraz wyrzekania się przyjemności. Robimy postanowienia wielkopostne. Jednak czy na tym nie kończy się przeżywanie tego okresu? Czy ten okres ma jakiś wpływ na nasze życie? Czy też jest ciągiem pustych gestów?

Zastanawia mnie, po co to robić? Przecież skończy się post i wrócimy do starych przyzwyczajeń. Postanowienia wielkopostne nie są postanowieniami adwentowymi. Adwent, ma być okresem przygotowania na Przyjście. Postanowienia adwentowe powinniśmy realizować przez cały rok. Postanowienia wielkopostne obowiązują tylko w czasie Wielkiego Postu. A więc po co?

Myślę, że najlepszą odpowiedź daje narzucony nakaz powstrzymywania się od głośnych (hucznych) zabaw. Okres ten powinien zatem charakteryzować się ciszą. Ciszą, w czasie której możemy usłyszeć siebie. Możemy usłyszeć Boga. Możemy również niestety usłyszeć Złego. Jak Jezus, który przez czterdzieści dni na pustyni czekał na głos Boga, któremu wciąż Szatan podsuwał pokusę za pokusą. Jezus potrafił odróżnić głos Boga od głosu Szatana. Czy my także potrafimy?

Szatan to przebiegły przeciwnik, który podsuwa nam to, co chcemy usłyszeć. Podobnie jak Nieprzyjaciel we Władcy Pierścieni. Sauron manipuluje obrazem, który ogląda Namiestnik Gondoru Denethor w krysztale zwanym Palantirem. W ten sposób doprowadza go do rozpaczy. Również Szatan manipuluje naszymi myślami. W jaki sposób nie dać się nabrać?

Odsyłam znowu do filmu Martina Scorsese pt. Ostatnie Kuszenie Chrystusa. Jezus w czasie swojego pobytu na pustyni rysuje koło, którego nie opuści tak długo, jak nie usłyszy odpowiedzi na swoje wątpliwości. W ciszy i skupieniu, z dala od jakichkolwiek rozkoszy, Jezus nasłuchuje, jak pojawia się kilkukrotnie Szatan i podsuwa mu myśli. Bezbłędnie jednak demaskuje go Jezus, a gdy pojawia się Ojciec i mówi do Niego, On go poznaje. Jezus spotkał Boga w Janie Chrzcicielu, czyli w człowieku.

Może my przez nasze postanowienia, rysujemy sobie koło. Gdy nie poświęcamy czasu na namiętności, tylko zostawiamy przestrzeń na spotkanie z Bogiem, również powinniśmy rozpoznać Jego głos. Nie będzie to wewnętrzny głos naszej namiętności, tylko ludzki głos, w którym Go poznamy. Pamiętajmy o ciszy, tak bardzo potrzebnej do skupienia. Do zadania właściwych pytań. Do znalezienia właściwej odpowiedzi.

środa, 23 stycznia 2008

Szukanie

Jaki jest sens naszej egzystencji? Nawet nie mówię, o sensie egzystencji człowieka, jako ogółu. Mówię raczej o sensie egzystencji człowieka jako jednostki. Po co? Dokąd zmierzamy? Wyznaczamy sobie cele, a osiągając je, szukamy następnych. Denerwuje nas, że nie potrafimy odpowiedzieć na tak proste pytania. Zastanawiamy się, czy jakikolwiek sens w ogóle istnieje, skoro nie potrafimy go znaleźć. I tak wydaje się, że jedyną sensowną ścieżką jest rezygnacja - zgoda na to, że nasza egzystencja, żadnego sensu nie ma. Jednak cały czas szukamy.

Przez całe życie szukamy. Nawet nie wiemy, czego szukamy. Czy to znajdziemy? Wielokrotnie wydaje się, że znajdujemy. Potem jednak dochodzimy do wniosku, że to wcale nie to i szukamy dalej. A może to właśnie szukanie jest sensem naszego życia? Szukamy dla siebie miejsca. Szukamy drogi, którą przejdziemy przez życie. Szukamy celu, który chcemy osiągnąć, a może takiego jaki został przed nami postawiony. Nasze życie kręci się w rytmie codzienności. Nie pozwólmy, aby codzienność zatrzymała nasze szukanie. Nie szukając, nie wzrastamy. Nie szukając nie poznajemy siebie, nie poznajemy świata i nie poznajemy Boga.

Jednym z moich ulubionych filmów jest Ostatnie Kuszenie Chrystusa Martina Scorsese. Pokazuje on obraz Chrystusa - człowieka, Chrystusa szukającego. Do trzydziestego roku życia Jezus jest cieślą. Produkuje m.in. krzyże, na których Rzymianie wieszają zbuntowanych Żydów. Jednak jest w nim niepokój. Jakaś siła dobija się do jego umysłu, mówiąc mu, że to nie jest właściwa droga. Że jest Synem Bożym, że jest Bogiem. Po konsultacjach wybiera drogę miłości. Wygłasza Kazanie na Górze, pokazuje jak powinien wyglądać świat. Po spotkaniu Jana Chrzciciela i czasie odosobnienia na pustyni kieruje swoją drogę w stronę topora, jednak zgodnie z miłością. Topór służy do niszczenia zła. Dokonuje wielu uzdrowień i innych cudów. Ostatecznie Jezus pojmuje, że Jego drogą jest Krzyż, lecz do samego końca nie jest tego pewien. Szuka.

Szukajmy i my. Nie traćmy jednak nadziei, gdy szukanie okazuje się bezskuteczne. Trwajmy w szukaniu. Człowiek, który nie szuka, traci cel.

czwartek, 13 grudnia 2007

Oblicza kuszenia

Świat obfituje w sytuacje, które są pewnego rodzaju pokusami do zła. Ostatnio najgłośniej jest o sytuacjach korupcyjnych. Sytuacje te powstają na skutek wielu różnych czynników. Często jest to złe prawo, często dążenie człowieka do zysku, a często są to cele, jakie przyświecają osobom korumpującym. Oczywiście uleganie takim sytuacjom jest złe i zwłaszcza, gdy dotyczą one osób obdarzonych zaufaniem publicznym, nie należy szukać usprawiedliwienia zła, które zostaje dokonane. Ja chciałbym się jednak skupić na walce z korupcją, polegającej na kuszeniu ofiary do popełnienia tego przestępstwa.

Większość społeczeństwa akceptuje, a nawet popiera tworzenie kontrolowanych sytuacji korupcjogennych jako metodę walki z tym zjawiskiem, zwłaszcza jeśli chodzi o wysoko postawione jednostki. Jest to o tyle uzasadnione, że wybierając osoby, które będą nas reprezentowały, chcemy aby ludzie Ci byli krystaliczni. Pamiętajmy jednak, że człowiek nie jest Bogiem i jest skłonny do zła. Im usilniej wystawiamy kogoś na próbę, tym większe prawdopodobieństwo, że ulegnie. Nie jest to kwestia nielicznej ilości osób. Myślę, że większość osób jest podatna na takie sytuacje. Czy prowokując człowieka do popełnienia zła, nie jesteśmy za nie odpowiedzialni?

Drugą kwestią jest moralność kuszenia. Czy kuszenie może być dobre? Jezus zgodnie z ewangelią, przebywał na pustyni przez 40 dni, gdzie był kuszony przez szatana. Jednak nie uległ. I nie skupiajmy się teraz na tym, że nie uległ, ale na tym skąd biorą się metody kuszenia. Przecież kuszenia dokonuje tutaj uosobienie zła. W kontrowersyjnym filmie Martina Scorsese pt. Ostatnie Kuszenie Chrystusa, autor idzie dalej. Kuszenie następuje w sytuacji, gdy Jezus oczekuje rozmowy z Bogiem. Szatan próbuje udawać Boga. Czy to nie jest prawdziwy wymiar kuszenia? Czy nie próbujemy być Bogiem, oceniającym kwalifikacje moralne danej osoby? Czy jednak przez to nie stajemy się szatanem?