poniedziałek, 1 grudnia 2008

Na czym budujemy?

Myślę, że początek adwentu jest dobrym momentem do refleksji. Podobnie jak każdy dom ma swój fundament, tak i nasze decyzje podejmujemy w oparciu o jakąś rzeczywistość, hierarchię wartości i światopogląd. Jeśli te fundamenty są fałszywe, to zgodnie z zasadami logiki, nasze działania mogą być prawdziwe lub fałszywe. Jeśli natomiast fundamenty są prawdziwe, to działania również będą prawdziwe. Tak więc myślę, że prawda ma kluczowe znaczenie w naszym życiu. Dziś chciałem zaproponować wędrówkę poprzez fragmenty powieści Nikosa Kazantzakisa pt. Ostatnie Kuszenie Chrystusa, ponieważ uważam, że jest to bardzo wymowne studium przypadku, dotyczące właśnie znaczenia prawdy.

Jezus po wskrzeszeniu Łazarza, oraz swej przemowie w Jerozolimie, został wezwany do poncjusza Piłata. W drodze powrotnej Jezus postanowił zdradzić pewną tajemnicę Judaszowi. Oto fragment:
- Judaszu, wiesz dlaczego opuściłem moją ukochaną Galileę i przybyłem do Jeruzalem?
- Tak - odrzekł Judasz. - Bo to, co ma się wydarzyć, wydarzy się tutaj.
- To prawda; ogień Pana zapłonie najpierw tutaj. Nie mogę już spać. Budzę się ze strachem w środku nocy i patrzę w niebo. Jeszcze się nie otwarło? Nie widać jeszcze płomieni? Przychodzi dzień, a ja biegnę do świątyni, przemawiam, straszę, pokazuję na niebo, rozkazuję, zaklinam, błagam, żeby zjawił się ogień. Ale mój głos zawsze ginie. Niebiosa pozostają zamknięte, głuche i spokojne ponad moją głową. Aż nagle, pewnego dnia...

Głos mu się załamał. Judasz pochylił się nad nim, żeby lepiej słyszeć, ale dotarł do niego tylko zduszony oddech i odgłos szczękających zębów.
- Dalej, mów dalej! - syknął Judasz.

Jezus złapał oddech i znów przemówił:
- Jednego dnia, kiedy leżałem samotnie na szczycie Golgoty, pomyślałem o proroku Izajaszu - nie, nie pomyślałem: zobaczyłem, jak stał przede mną na skałach Golgoty i trzymał kozią skórę, nadmuchaną i zaszytą tak, że wyglądała jak kozioł, którego spotkałem na pustyni. Były na niej jakieś litery. “Czytaj!" - rozkazał, rozpościerając skórę przede mną. Ledwo jednak usłyszałem głos, prorok i kozioł zniknęli, w powietrzu pozostały tylko litery, czarne z czerwonymi inicjałami.

Jezus podniósł wzrok. Zbladł. Ścisnął mocno ramię Judasza.
- One tam są! - wyszeptał z przestrachem - Wypełniły powietrze!
- Czytaj - powiedział Judasz, który też się trząsł.

Dysząc ciężko, Jezus zaczął wymawiać słowa. Litery zachowywały się jak żywe zwierzęta, uciekające przed myśliwym. Czytał, wycierając nieustannie pot z czoła: “On wziął na siebie nasze winy; zraniono go za nasze wykroczenia; nasze grzechy zadały mu ból. Cierpiał, ale nie mówił nic. Wzgardzony i odrzucony przez wszystkich poddał się bez oporu, jak jagnię prowadzone na rzeź".
Judasz inaczej wyobrażał sobie mesjasza. Miał wielki problem z zaakceptowaniem takiego przeznaczenia.
Odwrócił się. Chciał wyrzucić z siebie ostre słowa sprzeciwu, które paliły mu język. Może udałoby mu się wpłynąć na Jezusa, żeby nie szedł drogą śmierci. Z ust wyrwał mu się jednak okrzyk przerażenia: postać Jezusa rzucała ogromny cień. Nie był to jednak cień człowieka, ale wielkiego krzyża.

- Spójrz - powiedział i wskazał na cień.

Jezus zadrżał.
- To nic, Judaszu, mój bracie. Nic nie mów.

I tak oto, w milczeniu, ramię w ramię, zaczęli wspinać się drogą wiodącą do Betanii. Pod Jezusem uginały się kolana i Judasz musiał go podtrzymywać. Nic nie mówili. W pewnej chwili Jezus pochylił się i wziął w rękę ciepły kamień; ważył go w dłoni przez dłuższy czas. Czy to kamień, czy dłoń ukochanego człowieka? Rozejrzał się wokół. Jak rozkwitała znów ziemia po zimowej martwocie, jak obrastała na powrót trawą!

- Judaszu, mój bracie - powiedział - nie smuć się. Popatrz, jak rośnie pszenica; jak Bóg zsyła deszcz, a ziemia puchnie i kłosy zboża podnoszą się z nabrzmiałej gleby, żeby żywić ludzi. Gdyby ziarno nie zmarło czy kłosy byłyby kiedykolwiek wskrzeszone? Tak samo jest z Synem Człowieczym.
Judasz uwierzył i na prośbę Jezusa wydał go w ręce władz świątyni oraz Rzymian. Po "procesie" Jezus z pomocą karczmarza Józefa Cyrenejczyka, przeszedł drogę na Golgotę. Tam, w tym najbardziej tajemniczym i niewyobrażalnym momencie, zmagał się sam ze sobą i z własną samotnością, w obliczu śmierci.
I wtedy - nigdy w życiu Cyrenejczyk nie doświadczył tak przejmującego strachu ani bólu - powietrze od ziemi do nieba rozdarł potężny, przejmujący krzyk nabrzmiały skargą.
- ELI... ELI...
Cierpiący nie mógł już znieść tego dłużej. Chciał, ale nie mógł: brakowało mu tchu. Ukrzyżowany przechylił głowę - i zemdlał.
I pojawił się ktoś, kogo Chrystus nie oczekiwał.
Nie było wiatru, ale drzewo ze współczucia roniło kwiaty na jego zaplątane w ciernie włosy i na zakrwawione ręce. Gdy wśród tego morza świergotu starał się przypomnieć sobie kim jest i gdzie się znajduje, powietrze zawirowało i stanął przed nim anioł... W tym samym momencie wstał dzień.

Widział już wiele aniołów i we śnie, i na jawie, ale takiego jak ten - nigdy dotąd. Cóż za. ciepła, ludzka uroda, jaki miękki, puszysty meszek na górnej wardze i policzkach! Oczy zerkały bystro i namiętnie, jak u zakochanego chłopca. Ciało miał twarde i giętkie; niepokojący, sinoczarny meszek porastał mu nogi do łydek aż po krągłe uda, a spod pach wydobywał się słodki zapach ludzkiego potu. Jezus był zmieszany.

- Kim jesteś? - zapytał z bijącym sercem.

Anioł uśmiechnął się i cała jego twarz wypełniła się słodyczą, jak twarz człowieka. Złożył swe duże zielone skrzydła, jak gdyby nie chciał zbytnio wystraszyć Jezusa.

- Jestem taki sam jak ty - odparł. - To ja, twój anioł stróż. Nie upadaj na duchu.

Głos miał głęboki i pieszczotliwy, pełen współczucia i znajomy - ludzki. Głosy aniołów, które Jezus do tej pory słyszał, były zawsze surowe i karcące. Uradowany, spojrzał błagalnie na anioła, czekając aż znowu przemówi.
Anioł wyczuł to i z uśmiechem spełnił życzenie człowieka.
- Bóg zesłał mnie, bym przyniósł słodycz twym wargom. Ludzie napoili cię goryczą, tak samo niebiosa. Cierpiałeś i walczyłeś. W całym życiu nie doświadczyłeś radości. W tej ostatniej, straszliwej chwili opuścili cię wszyscy - matka, bracia, uczniowie, biedni, chorzy i uciśnieni - wszyscy. Zostawili cię w ciemnościach samotnego i bezbronnego na skale. I wtedy Bóg Ojciec ulitował się nad tobą. “Hej ty, nie siedź tak! - zawołał do mnie. - Jesteś aniołem stróżem czy nie? Więc idź go ocalić. Nie chcę, żeby go ukrzyżowali. Dosyć tego!"
I tak oto Jezus został uratowany. W końcu słyszał to, co chciał słyszeć. Żył pełnią życia, ożenił się raz i drugi, miał rodzinę. Żył tak, jak każdy. Cieszył się codziennością, w której towarzyszył mu anioł pod postacią murzynka. Jednak pewnego dnia do Jego drzwi zapukał tajemniczy Saul. Głosił Dobrą Nowinę. Opowiadał o spotkaniu z Chrystusem w drodze z Damaszku. O Chrystusie, który umarł i zmartwychwstał. W Jezusie zagotowała się krew. Chciał wytłumaczyć Saulowi, że to on jest Chrystusem i wcale nie umarł. Że Bóg zesłał anioła, który go uratował. Ale Saul miał inną koncepcję:
Teraz jednak Paweł wybuchnął.
- Milcz, wstydu nie masz! - krzyknął, postępując ku niemu. - Ucisz się, bo usłyszą cię ludzie i umrą ze strachu. Pośród całej niegodziwości, niesprawiedliwości i całego ubóstwa tego świata, Ukrzyżowany i Zmartwychwstały Jezus był jedyną pociechą uczciwych i pokrzywdzonych. Prawda to czy nie - a cóż mnie to obchodzi! Dosyć, że świat jest zbawiony!

- Lepiej, żeby świat zniknął od prawdy, niż aby był zbawiony kłamstwami. W samym jądrze takiego Zbawienia siedzi wielki robak - szatan.

- Czym jest “prawda"? Czym “fałsz"? To, co daje ludziom skrzydła, co tworzy wielkie dzieła i rozświetla dusze; to, co wznosi człowieka ponad ziemię - to wszystko jest prawdą. To, co pozbawia go skrzydeł, jest fałszem.

- Zamilcz, synu szatana! Skrzydła, o których prawisz, to skrzydła Lucyfera.

- Nie, nie zamilknę. Mało mnie obchodzi, co jest prawdą, a co fałszem, czy go widziałem, czy nie, ani czy go ukrzyżowano. Ja tworzę prawdę, wykuwam ją z uporu, tęsknoty i wiary. Nie walczę o to, by ją znaleźć - ja ją buduję. Buduję ją większą od człowieka i w ten sposób dodaję mu wielkości. Jeżeli świat ma być zbawiony, ty musisz, słyszysz, musisz zostać ukrzyżowany i ja ciebie ukrzyżuję, czy ci się to podoba, czy nie; musisz zmartwychwstać i ja ciebie wskrzeszę, czy ci się to podoba, czy nie. Jeśli o mnie chodzi, możesz sobie gnić tu, w tej nędznej wiosce i mnożyć kołyski, żłoby i dzieci. Zmuszę powietrze, aby przybrało twój kształt, jeżeli będzie trzeba. Ciało, cierniowa korona, gwoździe, krew... Cały świat jest teraz jedną wielką maszynerią zbawienia - wszystko to jest niezbędne. I w każdym zakątku ziemi niezliczone oczy będą się wznosić ku niebu i widzieć cię w powietrzu - ukrzyżowanego. Ludzie będą szlochać, a ich łzy będą oczyszczać im dusze ze wszystkich grzechów. Ale trzeciego dnia ja wskrzeszę cię z umarłych, bo nie ma zbawienia bez zmartwychwstania. Śmierć to ostateczny, najstraszliwszy z wrogów. Ja pokonam śmierć. Jak? Wskrzeszę ciebie jako Jezusa, Syna Bożego - Mesjasza!
Spotkanie z Saulem było dla Jezusa trudne. Jego straszna walka, jaką toczył w młodości została wykorzystana do zaspokojenia potrzeb ludzi. Ale co z prawdą? Czy na fałszywym fundamencie można budować coś więcej? Jednak mimo to, Jezus żył dalej. Gdy był już stary, nastąpiło to, co nieuchronne. Jeruzalem zaczęło płonąć. Świat zaczął się walić. W tym strasznym momencie, Jezusa odwiedzili dawni uczniowie, a wśród nich Judasz, który nie mógł mu wybaczyć, że został zdradzony. Gdy Jezus do niego mówił, ten milczał i wzbierał w nim gniew.
Judasz i Jezus stali twarzą w twarz. Judasz kipiał z gniewu. Cuchnął potem i gnijącymi ranami.
- Zdrajca! Dezerter! - krzyknął powtórnie. - Twoje miejsce było na krzyżu. Tam kazał ci walczyć Bóg Izraela. Ale przestraszyłeś się i gdy śmierć podniosła głowę uciekłeś! Schowałeś się w spódnicach Marty i Marii. Tchórz! Zmieniłeś twarz i nazwisko, udawałeś Łazarza, żeby się uratować!

- Judaszu Iskarioto - przerwał mu Piotr, któremu kobiety dodały odwagi. - Czy w taki sposób mówi się do Mistrza? Nie masz żadnego szacunku?

- Jakiego Mistrza? - zawył Iskariota zaciskając pięści. - On? Nie widzisz, nic nie rozumiesz? On Mistrzem? Co nam powiedział, co obiecał? Gdzie jest armia aniołów, która miała ocalić Izrael? Gdzie jest krzyż, który miał zaprowadzić nas do nieba? Ledwo ten fałszywy Mesjasz stanął pod krzyżem, zemdlał. Potem wzięły go kobiety, żeby płodził im dzieci. Mówi, że walczył, odważnie walczył. Przechwala się jak kogut. Ale twoje miejsce, dezerterze, było na krzyżu i ty wiesz o tym. Inni mogli uprawiać jałową ziemię i kobiety. Twoim przeznaczeniem był krzyż! Chwalisz się, że pokonałeś śmierć. Wstyd! Czy tak można pokonać śmierć - płodząc dzieci, które zostaną pożarte przez Charona! Dostarczyłeś mu tylko mięsa. Zdrajca! Dezerter! Tchórz!
W długiej rozmowie Judasz w gniewie zdemaskował "anioła stróża". Jezus zrozumiał, że zbudował życie na fałszywych wartościach. Że stchórzył. Że to przez Niego Jerozolima teraz upada. Że Jego miejsce było na Krzyżu.
- Jestem zdrajcą, tchórzem, dezerterem - wyszeptał. - Teraz to rozumiem: jestem stracony! Tak, powinienem zostać ukrzyżowany, ale zabrakło mi odwagi i uciekłem. Wybaczcie mi, bracia, oszukałem was. Gdybym tylko mógł przeżyć swoje życie od początku!
(...)
Dysząc ciężko, staruszkowie podnieśli się. Jezus leżał rozciągnięty twarzą do ziemi, z rozpostartymi szeroko ramionami. Wypełnił cały dziedziniec. Dawni przyjaciele wciąż wygrażali nad nim pięściami:
- Tchórz! Dezerter! Zdrajca!
- Tchórz! Dezerter! Zdrajca!
Każdy wykrzykiwał po kolei: “Tchórz! Dezerter! Zdrajca!" i znikał bez śladu.

Jezus rozejrzał się z bólem dookoła. Był sam. Podwórze i dom, bramy do wioski, sama wioska - wszystko zniknęło. Nie pozostało nic oprócz pokrytych krwią kamieni pod jego stopami; a dalej, w dole tłum: tysiące głów w ciemności.
Próbował odkryć gdzie jest, kim jest i dlaczego czuje ból. Chciał dokończyć swój krzyk LAMA SABAKTHANI. . . . Usiłował poruszyć ustami, ale nie mógł. Zawirowało mu w głowie, jakby miał zemdleć. Miał wrażenie, że spada w jakąś przepaść i znika.

Nagle poczuł na ustach i nozdrzach gąbkę umoczoną w occie; ktoś w dole musiał zlitować się nad nim i podawał mu ją na trzcinie. Przez chwilę wdychał głęboko gorzki, cuchnący zapach, po czym spojrzał w niebo i wydał z siebie rozdzierający serce krzyk: LAMA SABAKTHANI!
Wyczerpany, natychmiast opuścił głowę na piersi. W dłoniach, stopach i sercu czuł przeraźliwy ból. Zaostrzonym nagle wzrokiem dostrzegł cierniową koronę, krew i krzyż. Dwa złote kolczyki i dwa rzędy ostrych, białych zębów lśniły w ciemnym słońcu. Usłyszał chłodny, szyderczy śmiech: kolczyki i zęby zniknęły. Pozostał sam, zawieszony w powietrzu.
Jego głowa kiwała się na boki. Nagle przypomniał sobie, gdzie jest, kim jest i dlaczego czuje ból. Ogarnęła go dzika, nieposkromiona radość. Nie, nie jest tchórzem, dezerterem i zdrajcą! Wisi na krzyżu. Wytrwał do samego końca; dotrzymał słowa. Kiedy zawołał ELI ELI i zemdlał, na moment poddał się pokusie. Radości, małżeństwa, dzieci były kłamstwem; zniedołężniali starcy, którzy krzyczeli: “Zdrajca, dezerter, tchórz" to też kłamstwo. Wszystko, wszystko to majaki zesłane przez szatana. Jego uczniowie żyli i mieli się dobrze. Rozeszli się w różne strony świata, żeby głosić Dobrą Nowinę. Wszystko było tak jak być powinno, chwała Panu!
Wydał z siebie triumfalny okrzyk: DOKONAŁO SIĘ!
I zabrzmiało to tak, jakby powiedział: Wszystko się zaczęło.


Warto zastanowić się, na czym budujemy nasze życie. Nie zawsze warto słuchać swojego głosu, gdyż często wynika on właśnie z tego, co chcemy usłyszeć. Szatan jest przebiegły i wie gdzie uderzyć, aby zabolało. W tej wizji, nie tylko Jezus zbudował na fałszu. Zrobił to również Paweł. On właśnie podbudował ludzkie dusze, dając im wiarę w zmartwychwstałego, podczas gdy takiego nie było. Stworzył ludziom iluzję, która zakończyła się zniszczeniem Jerozolimy. Nie było tam bowiem ziarna prawdy, którym jest Jezus.

Jeśli naszego życia nie zbudujemy na prawdzie, może się okazać pewnego dnia, że spłonie ono jak Jeruzalem. Na tej prawdzie opierajmy nasze decyzje i pozwólmy naszej wolności, w oparciu o tą właśnie prawdę zbawić świat. Aby w ostatniej chwili móc krzyknąć: "DOKONAŁO SIĘ". I by zabrzmiało to tak, jak: "Wszystko się zaczęło".

Brak komentarzy: