czwartek, 30 kwietnia 2009

Się

Słowo "się" ma dwojakie znaczenie. "Uczyć się", "myć się", "zmęczyć się" i wiele podobnych wyrażeń, ukazują "się" jako zaimek, który zastępuje dopełnienie. Odpowiada na pytania: "kogo uczyć?", "kogo myć?", "kogo zmęczyć?". Jednak jest jeszcze inne "się", które jest podmiotem i odpowiada na pytanie "kto?". "Mówi się, że ...", "jak się kupuje, to się płaci", "się pyta, się wie". Takie "się", nie tyle zastępuje podmiot, co jest podmiotem. Najbardziej bezosobowy podmiot, który wyraża najbardziej powszechne przekonania.

Według Martina Heideggera, podstawowym fenomenem ukazującym bycie jestestwa, obok położenia, rozumienia i mowy, jest upadanie, czyli niejako rzucenie i zanurzenie w takim Się. Człowiek nie tylko jest sobą, ale jest również częścią tego Się. Człowiek w Się, znajduje ucieczkę od ciężaru i odpowiedzialności swojego własnego bycia. Znajduje wygodne utwierdzenie dla wszelkich swoich działań. Robi coś, bo to coś się po prostu robi. Nie jest ważne dlaczego. W ten sposób człowiek rezygnuje z rozumienia, bo nierozumienie nieraz jest wygodniejsze.

Się stanowi również, a może przede wszystkim wygodny substytut dla myślenia o śmierci. Już nie "ja umrę", ale "umiera się". Oczywiście nie pomaga to w zrozumieniu tego problemu, ale pomaga go zakrzyczeć, bo przecież jest on taki "nieżyciowy". Dzięki Się, wypełniamy swoje codzienne życie, aby nie myśleć o tym, co ostateczne, a do czego każdy z nas nieuchronnie zmierza. Po co myśleć o sensie życia, skoro wcześniej czy później umrzemy. Tymczasem na śmierć wskazuje Heidegger jako na podstawową naszą możliwość. To dzięki tej perspektywie śmierci, nasze życie nabiera sensu. Wybiegając myślą ku śmierci, zaczynamy rozumieć, że czasu nie ma zbyt wiele, więc możnaby go jakoś sensownie wykorzystać. Może uda się coś zrobić jeszcze przed?

Do myśli Heideggera nieraz jeszcze będę powracał, bo myślę, że warte chwili zadumy są pojęcia położenia, rozumienia, mowy i upadania. Warto też zatrzymać się nad fenomenami, ujawniającymi Się. Warto wreszcie przywołać analizę sumienia, jako głosu, którym jestestwo wzywa to samo jestestwo. Wzywającym jest jestestwo, które jest sobą, natomiast wzywanym jest jestestwo, które jest w Się. Może te namiastki myśli zachęcą do sięgnięcia do źródła (Bycie i czas), albo chociaż do czytania moich przyszłych wpisów, w których przybliżał będę niezwykle dogłębne ale i skomplikowane myśli Martina Heideggera

wtorek, 21 kwietnia 2009

Bajka o Trosce

Bycie i czas jest niezwykłym dziełem Martina Heideggera. Filozof próbuje uchwycić istotę jestestwa i bycia w świecie. W ciągu swoich fenomenologicznych rozważań, odsłania troskę jako podstawowy egzystencjał. Gdy uzasadnił już ontologicznie swoją tezę, sięga również po argumenty przedontologiczne i przytacza bajkę znalezioną w artykule K. Burdacha, którą Goethe przejął od Herdera i opracował do Fausta.

Gdy pewnego razu "Troska" przebywała rzekę, ujrzała gliniaste dno: w zamyśleniu podjęła grudkę i zaczęła ją formować. Medytuje właśnie nad swoim dziełem, gdy nadchodzi Jowisz. "Troska" prosi go, by tchnął ducha w uformowany kawałek gliny. Jowisz chętnie to czyni. Gdy jednak "Troska chce teraz nadać imię swemu wytworowi, Jowisz zabrania żądając, by temu czemuś nadać jego, Jowisza, imię. Podczas gdy "Troska" i Jowisz spierają się o imię, podnosi się także Ziemia (Tellus), życząc sobie, by wytworowi nadać jej imię, skoro to przecież ona użyczyła mu nieco swego ciała. Spierający się wezwali Saturna na sędziego. On zaś podał takie oto, słuszne zda się, rozstrzygnięcie: "Ty, Jowiszu, który tchnąłeś w niego ducha, po jego śmierci otrzymasz ducha; ty, Ziemio, która ofiarowałaś mu ciało, otrzymasz ciało. Ponieważ jednak 'Troska' pierwsza stworzyła tę istotę, niech podczas życia 'Troska' ją posiada. Co zaś do sporu o imię, to niech się ta istota nazywa 'homo', skoro z humus (ziemi) została uczyniona".

Według poematu Herdera, niezwykle mądry Saturn jest uosobieniem czasu. Heidegger podsumowuje:

To przedontologiczne świadectwo dlatego nabiera szczególnego znaczenia, że nie tylko widzi w ogóle "troskę" jako coś władającego ludzkim jestestwem "przez całe życie", lecz i dlatego, że ów prymat "troski" występuje w powiązaniu ze znanym ujęciem człowieka jako połączenia ciała (ziemi) i ducha.'

Kartezjusz uznał myślową nieosiągalność ontologicznych źródeł jestestwa. Martin Heidegger wyraźnie się z nim nie zgadza. Może myśl ludzka dojrzała już do tego, by zrozumieć swoje własne rozumienie?

sobota, 18 kwietnia 2009

Nowe Przymierze

W jedną z niedziel Wielkiego Postu, rozważaliśmy następujący fragment Pisma Świętego (Jr. 31, 31 - 34):

Oto nadchodzą dni - wyrocznia Pana -
kiedy zawrę z domem Izraela (i z domem judzkim)
nowe przymierze.
Nie jak przymierze, które zawarłem z ich przodkami,
kiedy ująłem ich za rękę,
by wyprowadzić z ziemi egipskiej.
To moje przymierze złamali,
mimo że byłem ich Władcą
- wyrocznia Pana.
Lecz takie będzie przymierze,
jakie zawrę z domem Izraela
po tych dniach - wyrocznia Pana:
Umieszczę swe prawo w głębi ich jestestwa
i wypiszę na ich sercu.
Będę im Bogiem,
oni zaś będą Mi narodem.
I nie będą się musieli wzajemnie pouczać
jeden mówiąc do drugiego:
"Poznajcie Pana!"
Wszyscy bowiem od najmniejszego do największego
poznają Mnie - wyrocznia Pana,
ponieważ odpuszczę im występki,
a o grzechach ich nie będę już wspominał».

I skoro jesteśmy narodem Nowego Przymierza, to dlaczego wciąż jeden poucza drugiego? Dlaczego wciąż mamy żałować za grzechy, skoro Pan nie wspomina już nawet o naszych grzechach? Dlaczego przyjmujemy skomplikowane wykładnie Prawa Bożego, skoro to prawo jest zapisane w naszych sercach? Dlaczego chodzimy pogrążeni w śmierci, skoro Chrystus Zmartwychwstał?

czwartek, 2 kwietnia 2009

Czy tolerować nietolerancję?

Jedną z podstawowych wartości demokratycznego świata jest tolerancja. Tolerancja wobec innych poglądów, wyznań, płci, ras, narodów. O ile raczej nie ma sporu co do tego, że należy być tolerancyjnym, to trudnym problemem staje się sytuacja, w którejś ktoś manifestuje poglądy nietolerancyjne.

Czy należy takie poglądy tolerować? Przecież nietolerancja stoi w sprzeczności z tolerancją, a więc jest jej wrogiem. Z drugiej strony, nie tolerując nietolerancji stoimy sami w sprzeczności wobec tej podstawowej wartości tolerancji. Jaka jest więc prawidłowa postawa wobec takiego zjawiska? Problem ten dostrzegł również Leszek Kołakowski w książce pt. "Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań". W rozprawie "Samozatrucie otwartego społeczeństwa" pisze on:

Konstytucja, która zapewnia prawa obywatelskie i swobody politycznem, działa przeciwko sobie, kiedy wyjmuje spod prawa ruchy i idee totalitarne; działa także przeciwko sobie, kiedy im zapewnia prawną ochronę; zarówno tolerancja, jak i nietolerancja wobec wrogów tolerancji sprzeciwiają się zasadzie pluralizmu i niepodobna z góry wiedzieć, do jakiego stopnia może się ta tolerancja w danych okolicznościach rozciągać, nie powodując załamania się demokracji.

Czy można tej pożądanej demokracji bronić środkami demokratycznymi? A co jeśli zignorujemy powstające ruchy nietolerancyjne? Przecież demokracja może trwać tylko tak długo jak jest stabilna, a tego typu ruchy nie sprzyjają jej stabilności. W innym wypadku prędzej, czy później pojawi się dyktator, który za cenę wolności przywróci ludziom stabilność władzy. Nie wolno więc ignorować, ale nie wolno też karać, bo to jest działanie absolutnie sprzeczne z wolnością słowa i tolerancją. A może jest inna droga?

Autor podsuwa nam następującą myśl:

(...) trudno jest bronić demokracji środkami demokratycznymi; jest to trudne, ale jest możliwe, pod warunkiem stanowczej woli obrony. Tolerancja nie oznacza koniecznie obojętności. Porządek pluralistyczny zbudowany jest najoczywiściej na uznaniu określonych wartości. Nie jest neutralny albo wolny od wartościowania. Również obojętność prawa nie zakłada neutralności względem wartości, jest zakorzeniona w pewnej filozofii społecznej. Porządek pluralistyczny może swoje wartościujące założenia na głos i nieprzerwanie wypowiadać. Nie ma w tym nic zdumiewającego ani oburzającego, jeśli w społeczeństwie pluralistycznym obrońcy i wrogowie jego konstytutywnych wartości nie są traktowani z tą samą obojętnością. Różnica w traktowaniu jest możliwa bez gwałcenia zasady tolerancji i praw obywatelskich. Pluralizm, który z własnych swoich norm wyprowadzałby beztroskę o swoje istnienie i czynił z niej cnotę, sam by się skazał na śmierć.

Myślę, że bardzo często tolerancję sprowadza się do obojętności. Tymczasem poglądy niezgodne z tolerancją są jej wrogiem, z którym ta musi walczyć. Walka na argumenty, na słowa nie pociąga jednak za sobą konieczności karania ludzi o poglądach odmiennych. Walczyć można korzystając z tej samej wolności słowa, z której korzystają wrogowie, a system demokratyczny ma prawo i obowiązek bronić swoich wartości.