piątek, 31 grudnia 2010

Na nowy rok

Nie będę życzył zdrowia, ani szczęścia, ani spełnienia marzeń czy realizacji życiowych celów. Nie będę życzył mądrych postanowień noworocznych ani szampańskiej zabawy nadchodzącej nocy. Myślę, że takich życzeń, każdy nasłucha się wystarczająco przed godziną zero. Ja chciałbym życzyć, aby nadchodzący rok był rokiem wyciągania wniosków i naprawiania nadszarpniętych więzi. Abyście do każdego człowieka z wzajemnością podchodzili z szacunkiem, miłością i życzliwością. Aby błędy, które niewątpliwie popełnicie zostały przebaczone i koniec końca przysłużyły się umacnianiu międzyludzkich relacji. Abyście pamiętali, że Boga można odnaleźć jedynie w twarzy drugiego człowieka.

Pozdrawiam gorąco.

czwartek, 30 grudnia 2010

Kij i marchewka

Mam coraz mocniejsze poczucie, że w życiu ludzie kierują się w większym stopniu utartymi schematami kulturowo-obyczajowymi, niż własnym rozumem. Weźmy jako przykład stosunek pracownika do pracodawcy. Jako wolna osoba podejmuję zobowiązanie pracy w zamian za wynagrodzenie. Jest umowa i moim obowiązkiem jest jej wypełnianie, podobnie jak obowiązkiem pracodawcy jest wypłacanie mi wynagrodzenia. Dlaczego więc oczekuję od pracodawcy premii lub innego rodzaju nagrody?

Jakimś sposobem pracownik, którego za dobrze wykonaną pracę czeka nagroda, pracuje efektywniej. Czy sam jego stosunek pracy nie wymaga maksymalnego zaangażowania? Dlaczego więc stosować przysłowiową "marchewkę"? Skoro "marchewka" spełnia swoją funkcję, to oznacza, że pracownik bez niej nie angażuje maksymalnie swoich zasobów. Może zatem należy się zastanowić, czy wywiązuje się z umowy, którą zawarł sam, dobrowolnie. Czy prymitywna technika motywacyjna nie jest silniejszym bodźcem niż rozum, który nakazuje wywiązywać się z własnych zobowiązań?

Druga opcja jest taka, że człowiek zgodnie z nakazem rozumu angażuje maksimum swoich zasobów, do jakich zobowiązał się w umowie. "Marchewka" ma spowodować jedynie, żeby zaangażował coś więcej. Ale skoro tak, to czemu nie ma tego w umowie? Czemu pracodawca nie zaproponował tego od razu? Może nie mógł? Może pracownik nie mógł podjąć większych zobowiązań? Może więc pozytywne techniki motywacyjne mają być sposobem na obejście restrykcyjnego prawa pracy?

Zresztą podobnie do "marchewki" działa przysłowiowy "kij". Perspektywa kary również skutecznie motywuje do pracy. Czy jednak sama umowa nie wystarczy? Tutaj nie ma możliwości aby kara, była sposobem obejścia prawa pracy. Nie można legalnie ukarać za to, do czego pracownik nie jest zobowiązany stosunkiem pracy. Zatem najwyraźniej perspektywa czekającej kary jest skuteczniejsza niż wewnętrzna motywacja wypływająca wyłącznie z rozumu.


Tym, co wyróżnia człowieka w królestwie zwierząt jest właśnie rozum. Czy stosowanie i uleganie technikom motywacyjnym nie jest zatem przyznaniem, że rozum w naszym życiu nie ma takiego wielkiego znaczenia? Czy takim zachowaniem nie pozbawiamy się człowieczeństwa? Czy nie stawiamy się w sytuacji osła na wyżej załączonej ilustracji z filmu Mania Wielkości? W końcu to właśnie inne zwierzęta nie mają rozumu i je motywuje się do działania takimi technikami?

wtorek, 21 grudnia 2010

Kochać Boga, kochać człowieka

Coraz bardziej zastanawiam się, czy istnieje miejsce, w którym nie czeka na nas niespodzianka. Ostatnio przeglądałem portal demotywatory.pl i trafiłem na genialną myśl Karola Wojtyły:

Jak można kochać Boga, który jest niewidzialny nie kochając człowieka, który jest obok nas?

Myślę, że to retoryczne pytanie można pozostawić bez komentarza.

sobota, 18 grudnia 2010

Problemy z przebaczeniem

W każdej relacji z drugim człowiekiem mamy do czynienia ze wzlotami i upadkami. Często ranimy w jakiś sposób uczucia drugiej osoby, często działamy na jej szkodę z rozmaitych powodów. Zdanie sobie sprawy z popełnionego zła jest już pierwszym krokiem w jego przezwyciężeniu, ale co robić dalej? Co gdy to my stoimy po tej stronie, która została w jakiś sposób skrzywdzona?

Udawanie, że nic się nie stało jest tylko tworzeniem iluzji. Rana zamiast się zagoić, zostanie zasłonięta i od wewnątrz będzie trawić czułą tkankę międzyludzkiej więzi. Intuicyjnie dochodzimy do wniosku, że aby umocnić nadszarpniętą relację, potrzebujemy obustronnego działania. Jedna strona musi wyrazić skruchę, a druga musi przebaczyć. Przebaczyć, a nie zapomnieć. Nie wypierać z pamięci złych chwil, ale wyciągnąć z nich wnioski na przyszłość. Z drugiej strony, trzeba prawdziwie przebaczyć i zrzec się całkowicie pretensji.

Jednak co należy robić, gdy to samo zło zostaje powtórzone wielokrotnie? Czy nadal możemy ufać szczerości skruchy drugiej osoby? Czy przebaczając popełnione zło, nie wyrazimy cichej akceptacji tego działania, bagatelizując krzywdę jakiej doznaliśmy? Jak rozwiązać taki problem?

Przede wszystkim trzeba sobie zdać sprawę, że coś w takiej sytuacji jest nie tak. Stoimy tutaj wobec dwojakim złem. Pierwszym problemem jest właściwa krzywda, która została wyrządzona i która może zostać w normalny sposób wybaczona. Jednak oprócz właściwej krzywdy mamy tu do czynienia z innym, większym i poważniejszym złem. Jest nim nadużycie przebaczenia. To przewinienie jest dużo bardziej skomplikowane. Uderzenie następuje bowiem nie tylko w samo ciało naszej relacji, ale w jej ducha, w samą jej esencję. W zaufanie. Czy możemy ufać osobie, która nadużywa naszego zaufania?

Czy przebaczenie winy nadużycia przebaczenia, może być w ogóle dokonane? Czy przez samo nadużycie tego przebaczenia, nie degradujemy jego znaczenia? Koniec końca doprowadzimy relację do takiego punktu, w którym będziemy pozornie przebaczać, mimo że w głębi serca będziemy zdawać sobie sprawę, że nic się nie zmienia. Że nie ma wniosków na przyszłość. Że ciągle się będzie powtarzać to samo. Jak więc postąpić, żeby tak się nie stało? Może trzeba po prostu przeprowadzić szczerą rozmowę i zastanowić się co robić dalej. Może potrzebne jest nie tylko przebaczenie, ale głęboka wewnętrzna przemiana. Czy jest inna droga by uratować zaufanie? A może jest to właśnie wina, której nie sposób szczerze przebaczyć?

czwartek, 16 grudnia 2010

Eutyfron i zbożne czyny

Błyskotliwość umysłu Sokratesa jest wyjątkowa. Dzięki Platonowi wiele z Jego dialogów pozostanie w dorobku naszej kultury. Jednym z dzieł Platona opisującym jedną z rozmów Sokratesa jest Eutyfron. Oskarżony o zdradę stanu, psucie młodzieży i wiele innych wyciągniętych z kapelusza czynów filozof spotyka w sądzie znajomego, który donosi na ojca w imię swojej własnej cnoty. Gdy ten porusza kwestię, co jest czynem zbożnym a co nie, Sokrates manewruje rozmową tak, że Eutyfron musi się wycofać nie potrafiwszy znaleźć obrony na słowa filozofa.

Jednym z ciekawszych momentów dyskusji jest rozmowa o tym, co jest zbożne a co nie jest. Eutyfron w jednym zdaniu mówi, że zbożnym jest to, co się bogom podoba. Natomiast zapytany, co się podoba bogom, odpowiada, że to co jest zbożne. Nie ma jednak żadnych wytycznych ani sposobu rozstrzygnięcia, co naprawdę jest zbożne, ani co się bogom podoba. Sokrates od razu wytyka, że jeden bóg może mieć upodobanie w czymś innym niż drugi. Czy zatem, gdy sprzeczne są dane wartości, to czy obie są zbożne, czy też żadna z nich nie jest. To co się podoba jednemu, nie będzie podobało się innemu. Czy istnieje jakiś czyn, który będzie podobał się wszystkim?

Ten argument jest jednym z głównych zaprzeczających politeizmowi. Ale nie przeciw politeizmowi chciałbym tu pisać, ale przeciwko definiowaniu dobra i zła, poprzez to, co podoba się Bogu, lub nie. Prawda jest taka, że nawet przyjmując, że Bóg istnieje, co my o nim wiemy? Czy możemy na jakiejkolwiek podstawie kategorycznie twierdzić, czego Bóg chce, a czego nie? Możemy domniemywać, że Bogu będzie podobało się dobro, ale czy możemy na tej podstawie powiedzieć, jaki konkretny czyn będzie mu się podobał? Nie da się zdefiniować w ten sposób dobra i zła. Przecząc temu, staniemy po stronie Eutyfrona w beznadziejnym sporze przeciw Sokratesowi.

Immanuel Kant w Metafizyce moralności, nie zaprzeczając istnieniu Boga, postuluje konieczność wyprowadzenia prawa z samego człowieczeństwa, a nie z przypodobania się Bogu. Jak więc zdefiniować co dobre, a co złe? Polecam mój poprzedni wpis.

sobota, 4 grudnia 2010

Dobro i zło

Czy to świadomość, tego co dobre, a co złe rodzi w nas zmysł moralny? Czy może zmysł moralny wyznacza to co dobre, a co złe? Jak w ogóle zdefiniować dobro i zło? Te i wiele innych pytań nasuwa się, gdy próbujemy chwilkę się nad tym zastanowić. Warto zmierzyć się z tym ważnym tematem.

Zacznijmy od dobra. Bardzo trudno je sobie w ogóle wyobrazić w oderwaniu od zła. Najczęściej występuje jako jego antagonizm. Gdy ktoś nie robi niczego złego, to uważa się go za dobrego człowieka. Nie trzeba nawet specjalnie nic dobrego robić, wystarczy nie być złym. Tak naprawdę jednak nie wyjaśnia nam to specyfiki dobra, a jedynie poprzez zaprzeczenie specyfikę zła. Spróbujmy podejść do tego od właściwej strony. Zastanówmy się nad dobrem w oderwaniu od zła. Czym jest dobro?

Dobro używane jest nie tylko w kontekście etyki. Mówimy o dobrach materialnych i duchowych. Naszymi dobrami materialnymi są przedmioty, które dla nas coś znaczą, są coś warte. Moim dobrem jest mój dom, mój księgozbiór, mój samochód i wiele różnych rzeczy. One wszystkie są moimi dobrami. Ale moim dobrem jest też rodzina, przyjaciele, spokój ducha. Moimi dobrami są też inteligencja, rozum, wiara, miłość. Jak widać pojęcie to jest bardzo szerokie. Jednak wspólne dla tych wszystkich materialnych i duchowych dóbr jest to, że posiadają one dla mnie swoją własną wartość.

Spróbujmy przenieść to pojęcie na grunt etyki. Co ma dla mnie wartość w relacji do drugiego człowieka? Po pierwsze człowieczeństwo. Chcę, żeby drugi człowiek widział we mnie człowieka. Chcę, żeby mi ufał i sam chcę mu ufać. Chcę być przy nim wolną osobą, która bierze odpowiedzialność za podejmowane decyzje. Chcę, żeby reprezentował przede mną prawdę. Chcę, żeby był osobą spolegliwą (co wbrew potocznemu rozumieniu nie oznacza osoby, która jest uległa, ale osobę, na której można polegać). Myślę, że sporo takich wartości jeszcze możnaby wymienić. To wszystko są dla nas dobra moralne. Całą przestrzeń takich wartości, możemy nazwać ogólnie dobrem, w znaczeniu etycznym.

Narzuca się od razu definicja zła. Jeśli w relacji z kimś, dopuszczam się do jakiegokolwiek ataku na którąś z wartości dobra, popełniam zło. Złem jest więc uzwierzęcanie człowieka, nadużycie zaufania, jakiegokolwiek rodzaju zniewolenie, kłamstwo i wiele innych działań, których możemy dopuścić się uderzając jednocześnie w dobro. Widzimy od razu, że zarówno dobro, jak i zło w znaczeniu etycznym, są ściśle związane z relacją, jaka łączy mnie z drugim człowiekiem.

Zmysł moralny, którego nie należy mylić z poczuciem winy (o tym innym razem) jest umiejętnością poruszania się w całej przestrzeni agatologicznej, która wyznaczona jest pomiędzy dwoma biegunami - dobrem i złem. Jest umiejętnością rozwiązywania konfliktów pomiędzy mniejszym i większym dobrem, ale także umiejętnością wyboru mniejszego zła. Oczywiście powstaje dzięki jasnemu zrozumieniu istoty dobra i zła, ale dzięki niemu umiemy też odróżnić dobro od zła w życiu codziennym. Nie wiążmy jednak pojęcia dobry i zły z człowiekiem. To czy człowiek jest zły czy dobry, pozostawmy bez oceny. Oceniajmy jedynie działania, bo tylko te konkretne działania mogą wpływać na nasze międzyludzkie relacje.

czwartek, 2 grudnia 2010

Wytrwałość w modlitwie

Oto kolejny fragment Kazania na Górze:

Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Albowiem każdy, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą. Gdy którego z was syn prosi o chleb, czy jest taki, który poda mu kamień? Albo gdy prosi o rybę, czy poda mu węża? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą.

No i jak pogodzić ten fragment, z tym, co mówił Chrystus parę chwil wcześniej na tej samej górze? Po co prosić Ojca, skoro ten wie, czego nam trzeba? A jednak Jezus sam dawał przykład, że należy się modlić. Nauczył nas nawet słów. Modlitwa jednak nie jest tu biernym oczekiwaniem na łaskę, ale aktywnym wybieganiem ku przyszłości. Poprzez wyrażenie prośby, deklarujemy podjęcie działań w celu jej spełnienia. Dopóki będziemy prosić, będziemy działać, będziemy kołatać do ludzkich serc, aż nam otworzą. Będziemy szukać dobrych darów wśród ludzi, aż je znajdziemy.

Poprzez prośbę podejmujemy decyzję. Dajemy wyraz tego, czego chcemy. Dlatego mamy nie prosić, o to czego nam trzeba, bo to znane jest Ojcu naszemu. O to zadba nasz instynkt, nasza natura. Nasze myśli i rozum mamy skierować na to, co możemy dać światu, a nie co możemy z niego wyciągnąć. Jeśli będziemy prosić o Królestwo Niebieskie, to będziemy je realizować, a tym samym zagości ono w naszym sercu i w naszym świecie. Z Jego perspektywy spojrzymy na świat, w którym będziemy chcieli dawać, a nie brać.