poniedziałek, 15 grudnia 2008

Imię

Każdy z nas nosi jakieś imię. Gdy ktoś je zawoła, instynktownie się odwracamy. Wiemy, że ktoś mówi do nas. Pozwalamy do siebie mówić po imieniu osobom, które są nam w pewien sposób bliskie. Osobom, z którymi łączy nas pewna relacja. Inne osoby mówią do nas po nazwisku lub per pan(i). Dopiero, gdy ktoś jest nam bliski, odzywa się do nas po imieniu. Użycie imienia jest już jakimś odsłonięciem własnej twarzy. Mówiąc do kogoś po imieniu, pozwalamy by on do nas również tak mówił.

Również Bóg zna każdego z nas po imieniu. Jednak to imię, które zna nasz Bóg nie jest imieniem w sensie potocznym. Nasze codzienne imię to tylko sposób nazywania. Nasze transcendentalne imię jest naszym unikalnym atrybutem. Imię identyfikuje mnie jako człowieka. Tylko ja noszę moje imię. Skoro chronimy naszego codziennego imienia, o ile bardziej chronić powinniśmy tego unikalnego?

Jedno z przykazań zabrania używać imienia Boga na daremno, a sami w powszechnej modlitwie zobowiązujemy się święcić Jego imię. Żydzi nie nazywają Boga. Określają go jako adonai (niewypowiedziany). Bóg ujawnił swoje imię. Gdy Mojżesz spytał Go, jakie imię nosi, odpowiedział. JESTEM. Istotą Boga, a więc i Jego imieniem jest JESTEM. To jest Bóg, który jest. I każdy z nas nosi w sobie to Boskie "jestem". Często ubieramy je w dodatkowe parametry. Mówimy, że jesteśmy dobrzy, źli, wysocy, niscy, wielcy, mali. Mówimy również kim jesteśmy. Jesteśmy dzieckiem, ojcem, matką, lekarzem, policjantem, strażakiem, informatykiem, filozofem, kapłanem. I mimo, że te pozy i maski, które przybieramy są nam w życiu potrzebne, to nie one stanowią o naszym człowieczeństwie. Warto stanąć w obliczu nagiej twarzy, w obliczu nagiego "jestem". Warto mieć świadomość, że fakt naszego stworzenia na obraz i podobieństwo Boga odzwierciedla się również w naszym imieniu. Każdy z nas ma swoje unikalne imię, jednak każdy nosi w nim tę namiastkę boskości. Każdy z nas po prostu jest.

Pamiętać o tym warto również w kontekście naszych codziennych poglądów. Zabijając drugiego człowieka, zabijamy w nim to "jestem". Zabijamy więc Boga. Miłość Boga jest miłością drugiego człowieka. Ta naga twarz, to nagie "jestem", mówi do nas: "nie zabijaj". Bóg do nas mówi: "nie zabijaj". Chrześcijanin, zapytany gdzie jest Jego Bóg, nie powinien wskazywać ani nieba, ani własnego serca, ale zawsze twarz drugiego człowieka. Bo to ta druga twarz może powiedzieć, tak samo jak każdy z nas: JESTEM.

2 komentarze:

Fajczarz Krakowski pisze...

A czy ta "miłość" to nie jest zwykły instynkt stadny? Rachunek zysków i strat który doprowadził do odruchów mających utrzymać osobnika w grupie, zapewnić mu potomstwo i pomóc je utrzymać i doprowadzić do jego samodzielności? Czy nie jest tak, że prawdziwym i jedynym sensem "miłości" jest zwykłe przetrwanie gatunku?

Ot, skutki wąchania się antropologami i psychologami... Ale pomijając to co o tym sądzę to poprowokować nigdy nie zaszkodzi...

Grzegorz Raźny pisze...

Czy miłość to instykt stadny? Jasne, przetrwanie gatunku jest jednym z celów człowieka, ale czy miłość jest drogą właśnie do tego? Miłość przecież nie jest właściwa tylko dla pary płodzącej potomstwo. Miłość jest głęboką relacją dwojga ludzi. Gotowością do oddania życia dla drugiej osoby. Czy to poświęcenie można sprowadzić do przetrwania gatunku?

Ale prawda, prowokować nigdy nie zaszkodzi. W końcu po to otwarłem tego bloga i po to umieszczam każdy wpis.

Pozdrawiam,