Jedną z wiodących doktryn filozoficznych minionych wieków jest utylitaryzm. Wyraża on przekonanie, że wartość moralna danego czynu zależy od tego, jak zmieniła się w jego efekcie, suma szczęścia na świecie. Jeśli w wyniku jakiejś mojej akcji, suma szczęścia została powiększona, to czyn jest dobry. Jeśli została pomniejszona, to czyn jest zły. Co do zasady można by powiedzieć, że naszą powinnością w istocie jest powiększanie sumy szczęścia? Ale czy może to być normą naszego postępowania?
Dla przykładu: czy możemy jednej osobie odebrać szczęście, by więcej szczęścia dać innej? Gdy ukradnę jakiemuś przewoźnikowi bilet jadąc na gapę, ale za to kupię sobie chleb, to suma szczęścia jest większa, bo różnica jednej ceny biletu przewoźnikowi (zwłaszcza zinstytucjonalizowanemu) robi niewielką różnicę. Dla mnie natomiast chleb może oznaczać "być, albo nie być". Czy w takim razie mój czyn jest dobry? A gdyby każdy zrobił to samo i przewoźnikowi przestałoby się opłacać przewożenie ludzi?
Jednak o wiele większym kłopotem dla mnie w zaakceptowaniu utylitaryzmu jest jego ogólność. Bo czym jest szczęście? Czy nie jest to pojęcie zbyt ogólne? Jedna osoba będzie szczęśliwa, gdy będzie najedzona lub przejedzona. Inna, gdy będzie miała poczucie bezpieczeństwa. Jeszcze inna, gdy odczuje przypływ adrenaliny. Jeszcze ktoś inny będzie szczęśliwy gdy otaczać go będą bliskie osoby. Nie da się zdefiniować czym jest szczęście. Może trzeba policzyć jakąś wypadkową. Ale czy da się policzyć obiektywną wypadkową, tak subiektywnych stanów emocjonalnych?
Utylitaryzm próbuje pojęcie dobra zdefiniować przy pomocy pojęcia szczęścia. Nie ma definicji szczęścia. Mnożymy byty, których wyjaśnienia nadal nie możemy się doczekać. Doktryna sama w sobie bynajmniej nie ułatwia nam poszukiwania. Osobiście jestem zwolennikiem brzytwy Ockhama, która bezlitośnie tnie narośle, które zamiast wyjaśniać byty, które potrzebujemy zrozumieć, tworzy nowe byty, które nic nie wyjaśniają, a same wyjaśnień wymagają. Niech więc ta brzytwa odetnie i utylitarystyczne wyjaśnienie dobra, jako sumy szczęścia, którego wyjaśnienia trudno wypatrywać.
Dla przykładu: czy możemy jednej osobie odebrać szczęście, by więcej szczęścia dać innej? Gdy ukradnę jakiemuś przewoźnikowi bilet jadąc na gapę, ale za to kupię sobie chleb, to suma szczęścia jest większa, bo różnica jednej ceny biletu przewoźnikowi (zwłaszcza zinstytucjonalizowanemu) robi niewielką różnicę. Dla mnie natomiast chleb może oznaczać "być, albo nie być". Czy w takim razie mój czyn jest dobry? A gdyby każdy zrobił to samo i przewoźnikowi przestałoby się opłacać przewożenie ludzi?
Jednak o wiele większym kłopotem dla mnie w zaakceptowaniu utylitaryzmu jest jego ogólność. Bo czym jest szczęście? Czy nie jest to pojęcie zbyt ogólne? Jedna osoba będzie szczęśliwa, gdy będzie najedzona lub przejedzona. Inna, gdy będzie miała poczucie bezpieczeństwa. Jeszcze inna, gdy odczuje przypływ adrenaliny. Jeszcze ktoś inny będzie szczęśliwy gdy otaczać go będą bliskie osoby. Nie da się zdefiniować czym jest szczęście. Może trzeba policzyć jakąś wypadkową. Ale czy da się policzyć obiektywną wypadkową, tak subiektywnych stanów emocjonalnych?
Utylitaryzm próbuje pojęcie dobra zdefiniować przy pomocy pojęcia szczęścia. Nie ma definicji szczęścia. Mnożymy byty, których wyjaśnienia nadal nie możemy się doczekać. Doktryna sama w sobie bynajmniej nie ułatwia nam poszukiwania. Osobiście jestem zwolennikiem brzytwy Ockhama, która bezlitośnie tnie narośle, które zamiast wyjaśniać byty, które potrzebujemy zrozumieć, tworzy nowe byty, które nic nie wyjaśniają, a same wyjaśnień wymagają. Niech więc ta brzytwa odetnie i utylitarystyczne wyjaśnienie dobra, jako sumy szczęścia, którego wyjaśnienia trudno wypatrywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz