niedziela, 3 kwietnia 2011

Cuda życia codziennego

I jak tu nie wierzyć w cuda? Albo przynajmniej w bardzo dziwne, acz radosne zbiegi okoliczności. Nie jest tajemnicą, że jestem zafascynowany kazaniami o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego, wygłaszanymi co niedzielę na tzw. dwunastce. Wczoraj przyjechałem na tydzień do Dublina, więc automatycznie dziś nie mogłem pojawić się na dwunastce. A tu niespodzianka. Kłoczu prowadzi rekolekcje w polskim duszpasterstwie dominikańskim w Dublinie. Czy to jakiś znak?

Kazanie o wszystkim, ale nie ma się co dziwić. Owoce życiowych przemyśleń, którymi raczy nas co niedzielę przez długie lata, tutaj musi przekazać w trakcie czterech homilii. Nie będę streszczał kazania, gdyż większość myśli przewija się przez całego mojego bloga. Jednak bardzo spodobał mi się cytat z Mistrza Eckharta:

Niektórzy chcą patrzeć na Boga tymi samymi oczami, którymi patrzą na krowę, i chcą kochać Boga tak, jak ją kochają. A kochają ją z powodu mleka i sera, ze względu na swoją własną korzyść. Tak postępują wszyscy ci, którzy kochają Boga ze względu na zewnętrzne bogactwo lub wewnętrzne pociechy; nie kochają Go tak jak powinni, kochają swoją własną korzyść.

Warto się zastanowić, czy kochamy Boga właśnie ze względu na korzyści, których z tego oczekujemy? Czy nasza miłość jest taka jak powinna być? Czy jest bezinteresowna? Czy czyniąc dobro, myślimy o czekającej nas nagrodzie zamiast o świecie, który mamy szansę tworzyć i zbawić?

poniedziałek, 28 marca 2011

Lepszy świat

Gdy tak nieraz posłucham ludzi obok siebie, jak i echo tych usłyszanych przypadkowo, zastanawia mnie, skąd na świecie tyle smutku i narzekania. Ludzie ubolewają, że choroby, że bieda, że nie ma pracy, że dookoła tyle zła. Faktycznie więcej się o tym wszystkim słyszy niż paręnaście lat temu, ale czemu tu się dziwić. Wolne media prześcigają się w szukaniu sensacji, a kto by napisał artykuł o kimś, kto jest cały czas zdrowy, kto nie cierpi biedy, kto normalnie pracuje, kto jest normalnym dobrym człowiekiem. Chyba nie ulega wątpliwości, że zdecydowana większość ludzi żyje każdym dniem. Oczywiście nie nadaje się na bohatera historii, bo kto chce czytać o takim szarym przeciętniaku.

Jednak jest w tym wszystkim coś, co niepokoi. Niepokoi, że jednak istnieją ludzie, którzy czynią innym zło. A może jeszcze bardziej niepokoi nas, że patrzymy na świat, w którym człowiek nie podaje ręki drugiemu człowiekowi. Na świat pełen obojętności. Gdzieś w sercu pragniemy innego świata. Takiego, w którym człowiek kocha drugiego człowieka. Żyjemy nadzieją, że po śmierci, jeśli tylko "przyzwoicie" dożyjemy końca, czeka na nas drugi, lepszy świat. Zamiast żyć tu i teraz, żyjemy nadzieją na lepsze jutro. Tymczasem zapominamy o tym, że póki co tylko jeden świat należy do nas. Właśnie świat Tu i Teraz.

Chcemy żyć w lepszym świecie? Więc zamiast żyć nadzieją, że lepszy świat przyjdzie, sami musimy go tutaj realizować. I wcale nie mówię o rewolucji, czy zakładaniu partii politycznych. Mówię o codziennym życiu. Jeśli chcemy świata, w którym człowiek mówi człowiekowi prawdę, musimy najpierw sami mówić prawdę drugiemu człowiekowi. Jeśli skłamiemy, to automatycznie budujemy świat, w którym ktoś kogoś okłamał, a nie o to chodziło. Oczywiście mówienie prawdy nie spowoduje, że wszyscy od razu będą mówić prawdę. Jednak zaniechanie mówienia prawdy spowoduje, że nie wszyscy będą prawdę mówić, bo sami już jesteśmy wyjątkiem. Jeśli chcemy żyć w świecie, w którym człowiek przebacza człowiekowi, sami musimy przebaczać, bo jeśli nie przebaczymy, to sami będziemy tymi, którzy nie przebaczają.

Warto sobie zdać sprawę z tego, że sami tworzymy świat, w którym żyjemy. I jakim go stworzymy, w takim będziemy żyć. Nie dajmy sobie wmówić, że świat został stworzony raz, a teraz tylko musimy doświadczać tego skutków. Każdego dnia, każdej sekundy tworzymy nasz świat. Tworzymy historię świata, która ma doprowadzić go do Zbawienia. Skorzystajmy więc z refleksyjnego czasu Wielkiego Postu i zastanówmy się chwilkę nad własnym postępowaniem. Spróbujmy skierować nasze działanie w stronę naszego upragnionego świata. Realizujmy go w jedynym świecie, który mamy - w świecie Tu i Teraz.

czwartek, 24 marca 2011

Złota zasada postępowania

W naszych rozważaniach na temat Kazania na Górze nieuchronnie zbliżamy się do końca. Kolejny rozdział jest krótki:

Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie! Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy.

Zdanie to idealnie odzwierciedla maksymę: minimum słów - maksimum treści. Nie trzeba wymieniać rzeczy dozwolonych czy polecanych, ani zabronionych czy potępianych. Wystarczą krótkie dwa zdania, aby każdy w ciszy własnego rozumu mógł sam ocenić własny czyn. Wystarczy postawić się na miejscu drugiej osoby, by zobaczyć czy moje działanie jest pozytywne czy negatywne.

Zresztą mądrość ta znana jest w postaci przysłów i powiedzeń. Najbliższe treścią jest chyba Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. Chrystus idzie trochę dalej. Nie tylko mamy powstrzymać się od złych czynów, ale mamy aktywnie działać na rzecz potrzebującego bliźniego. Całe Boże Prawo polega na tym, aby drugiego człowieka postawić w centrum, jako cel swoich działań. Całą swoją działalnością Chrystus świadczy, że Bóg jest tam, gdzie drugi człowiek. A Bogu nie tylko nie należy czynić źle, ale należy składać mu ofiarę. Nie ofiarę krwi, ale ofiarę miłości.

Łatwo jednak dojść do wniosku, że drugi człowiek może potrzebować zupełnie czego innego niż ja. Jaki sens więc ma czynienie jemu tego, czego sam bym chciał dla siebie? Czy nie wpadamy znów w pułapkę egocentryzmu, gdy próbujemy w drugim człowieku znaleźć jedynie własne potrzeby i pragnienia? Zadanie to jednak wcale nie jest trudne.

Po to mamy rozum, by umieć siebie postawić w sytuacji drugiego człowieka. Ja w danej chwili potrzebuję czegoś, ale potrafię wyobrazić sobie siebie w sytuacji kogoś, kto potrzebuje czegoś innego. Mogę nawet znaleźć odpowiedź na pytanie, czy znalazłszy się w takiej sytuacji chciałbym pomocy? Czasem nie chcę pomocy. A czasem nie chcę się przyznać, że jej potrzebuję. Czy potrafimy podejść do drugiego człowieka zarówno z troską, jak i ze zrozumieniem? Czy potrafimy dać tak, aby bliźni po drugiej stronie nie wstydził się wziąć? To zadanie wydaje się dużo trudniejsze. Ale czy Chrystus obiecywał, że będzie łatwo?

niedziela, 6 marca 2011

Między sercem a rozsądkiem

Koncepcje dualizmu człowieka sięgają bardzo odległych czasów. Chyba najlepiej trzymającą się teorią był dualizm ciała i ducha. Człowiek z jednej strony jest istotą cielesną i podlega działaniu popędów i instynktu. Z drugiej jest istotą duchową i podlega obowiązkowi. Obie te sfery walczą ze sobą, a pole rażenia tej walki określamy jako świadomość. Również teoria Freuda zasługuje na wyróżnienie. Z jednej strony zwierzęce potrzeby, a z drugiej dziedzictwo kulturowe. Id vs Superego. Co jest wynikiem tej walki? Ego, czyli świadomość.

Jednak jest jeszcze jedna koncepcja dualistyczna, która najsilniej chyba oddziałuje w czasach obecnych. Serce kontra rozsądek. Z jednej strony, człowiek działa impulsywnie, poddaje się chwili, robi to, co chce w danej chwili zrobić. Z drugiej ma szerszą perspektywę, która każe brać mu pod uwagę opłacalność danego działania. Momentami wygrywa impuls, momentami rozwaga. Wbrew popularnej opinii, nie wierzę, że albo się jest (parafrazując tytuł powieści Jane Austen) rozważnym, albo romantycznym. W zależności od konkretnych okoliczności człowiek raz zachowuje się rozważnie, a kiedyś indziej impulsywnie.

Nie będę, się tutaj rozwodził nad tym, który sposób postępowania jest lepszy, gdyż uważam, że oba są niewystarczające. Gdzieś bowiem, pomiędzy tym co przyjemne, a tym co opłacalne gubimy jeszcze jedno kryterium - dobro. Słuchając impulsu, można postępować dobrze lub źle. Podobnie jest, gdy słuchamy rozsądku. A czasem ani słuchając jednego ani drugiego, nie wybierzemy dobrej drogi.

Gdy impuls każe nam za pozostające nam nadwyżkowe fundusze, kupić sobie coś, co sprawi nam radość, a rozsądek każe odłożyć pieniądze na trudniejsze czasy, zaabsorbowani rozwiązaniem tego dylematu, zapominamy o tym, że jest jeszcze jedna alternatywa. Gdzieś, nawet bardzo blisko nas, może być ktoś, komu te pieniądze mogą być potrzebne w chwili bieżącej. Czy warto troszczyć się o nieokreśloną przyszłość albo o spełnianie własnych zachcianek, gdy jest szansa zrobić coś dobrego?

Gdy dwie popularne opcje walczą o naszą uwagę, warto się rozejrzeć, czy swoją nachalnością przez przypadek nie zasłaniają nam trzeciej, najlepszej drogi.

niedziela, 23 stycznia 2011

Wielka schizma

Właśnie zakończył się kolejny tydzień ekumeniczny. I tak po kolejnym dającym do myślenia dwunastkowym kazaniu o. Kłoczowskiego, przychodzą mi do głowy kolejne myśli. Św. Paweł w Liście do Koryntian zganił rozłamy w Kościele, jednocześnie zaznaczając, że Chrześcijanin ma należeć tylko i wyłącznie do Chrystusa, gdyż to Chrystus ofiarował nam swoje życie, a nie kto inny. Zatem to droga Chrystusa jest drogą Chrześcijaństwa. Nie droga papieża, nie droga patriarchów, nie droga hierarchii, ale droga Chrystusa.

Skoro tak, to gdy jakaś wspólnota chrześcijańska przyjmuje inną drogę od chrystusowej, to ona właśnie dokonuje rozłamu. W tym świetle warto się zastanowić, kiedy rozpoczął się proces podziału Chrześcijan. Czy w czasie wielkiej schizmy? Czy wtedy, gdy Marcin Luter wywiesił 95 tez? Czy może gdy Henryk VIII ogłosił się głową Kościoła w Anglii? A może zaczęło się dużo wcześniej, a wymienione wydarzenia, były jedynie owocami? Może zaczęło się, gdy Chrześcijaństwo stało się religią wszech-obowiązującą w Cesarstwie Rzymskim? Czy połączenie wiary z polityką nie było już odejściem od drogi Chrystusa? Czy Chrystus wymuszał na kimś przyjęcie swojej nauki?

A może zaczęło się jeszcze wcześniej? U samego zarania. Każde źle zinterpretowane słowo Chrystusa już mogłoby być ziarnem schizmy. Gdy słowa Chrystusa pojawiały się w głowach apostołów, żyjących w takiej a nie innej rzeczywistości, jako system polityczny. Zamiast brać świadectwo z Jego życia, człowiek chciał siłą zamienić istniejący system, na tę idyllę opisywaną w Kazaniu na Górze i wszystkich pozostałych słowach Jezusa. Może więc już tu zaczął się rozłam, bo już tu powstały dwie drogi. Chrystus powiedział przed Piłatem: Królestwo moje nie jest z tego świata. Tak, nie jest. Bo decydując się na Jego drogę, trzeba zejść z drogi, którą człowiek idzie od wieków. Trzeba zejść z drogi wojen, władzy, wpływów i bogactw. Trzeba powrócić na drogę Chrystusa. Na drogę miłości.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Wesołkowatość

Gdy tak popatrzeć na aktualny trend w "kulturze" i "obowiązujący" model zachowania można się zastanawiać, skąd tyle radości i wesołości bierze się na świecie. Wojny, głód, epidemie, niewola, bieda obecne są nie tylko w tzw. krajach trzeciego świata. Poprzez media docierają do nas ich przebłyski, ale czy zastanawiamy się dłużej, co z tym robić? Czasem jest nam to obojętne, a czasem po prostu czujemy się kompletnie bezradni.

Koniec końca, żeby o tym nie myśleć zagłuszamy ten głos innymi głosami. Oglądamy coraz durniejsze komedie, słuchamy coraz bezsensowniejszej muzyki. Nie możemy wytrzymać z własnymi myślami więc organizujemy sobie wszelakiego rodzaju rozrywkę. Zagłuszamy rozum, który mówi nam: "zrób coś", "pomyśl", "działaj". Zagłuszamy ten rozum, przez który dumnie nazywamy siebie Homo Sapiens.

Oczywiście można obwiniać "twórców" i "liderów" o to, że takie, a nie inne treści są promowane. Ale tak naprawdę media serwują nam dokładnie to, co chcemy słyszeć. Gdybyśmy nie chcieli oglądać durnowatych filmów, to nie powstawałyby takowe. Gdyby nikt nie chciał słuchać bezmyślnego walenia w instrumenty, nikt by w te instrumenty nie walił. Nikt na siłę nie kładłby nam uśmiechu na twarz, gdyby nikt tego nie kupował.

A może te zagłuszacze i nasza wesołkowatość są naturalnym tworem ewolucji? Może przestajemy być człowiekiem rozumnym. Rozum przestaje być modny. Modny staje się bezmyślny uśmiech na twarzy. To uśmiech, a nie rozum jest obiektem kultu. Przekształcamy się powoli, acz zdecydowanie z Homo Sapiens w Homo Hilari. Czy mamy drogę powrotną? Czy też musimy tylko biernie poddawać się nurtowi wszech-obowiązującego modelu?

sobota, 15 stycznia 2011

Led Zeppelin - Since I've been loving you

Zacznijmy rok muzycznie. Jeden z najlepszych kawałków, jakie miałem okazję słyszeć.



Working from seven to eleven every night,
It really makes life a drag, I don't think that's right.
I've really been the best, the best of fools, I did what I could, yeah.
'Cause I love you, baby, How I love you, darling, How I love you, baby,
I'm in love with you, girl, little girl.
But baby, Since I've Been Loving You, yeah. I'm about to lose my worried mind, ah, yeah.

Everybody trying to tell me that you didn't mean me no good.
I've been trying, Lord, let me tell you, Let me tell you I really did the best I could.
I've been working from seven to eleven every night, I said It kinda makes my life a drag, drag, drag, drag..
Lord, yeah, that ain't right... no no
Since I've Been Loving You, I'm about to lose my worried mind.

Said I've been crying, yeah, oh my tears they fell like rain,
Don't you hear them, Don't you hear them falling,
Don't you hear them, Don't you hear them falling.

Do you remember mama, when I knocked upon your door?
I said you had the nerve to tell me you didn't want me no more, yeah
I open my front door, I hear my back door slam,
You know I must have one of them new fangled, new fangled back doors man.

I've been working from seven, seven, seven, to eleven every night and It kinda makes my life a drag...
a drag, drag, oh yeah it makes a drag.
Baby, Since I've Been Loving You, I'm about to lose, I'm about lose lose my worried mind.
Just One more, Just One more
Oh yeah, since I've Been Loving You, I'm gonna lose my worried mind.