niedziela, 23 stycznia 2011

Wielka schizma

Właśnie zakończył się kolejny tydzień ekumeniczny. I tak po kolejnym dającym do myślenia dwunastkowym kazaniu o. Kłoczowskiego, przychodzą mi do głowy kolejne myśli. Św. Paweł w Liście do Koryntian zganił rozłamy w Kościele, jednocześnie zaznaczając, że Chrześcijanin ma należeć tylko i wyłącznie do Chrystusa, gdyż to Chrystus ofiarował nam swoje życie, a nie kto inny. Zatem to droga Chrystusa jest drogą Chrześcijaństwa. Nie droga papieża, nie droga patriarchów, nie droga hierarchii, ale droga Chrystusa.

Skoro tak, to gdy jakaś wspólnota chrześcijańska przyjmuje inną drogę od chrystusowej, to ona właśnie dokonuje rozłamu. W tym świetle warto się zastanowić, kiedy rozpoczął się proces podziału Chrześcijan. Czy w czasie wielkiej schizmy? Czy wtedy, gdy Marcin Luter wywiesił 95 tez? Czy może gdy Henryk VIII ogłosił się głową Kościoła w Anglii? A może zaczęło się dużo wcześniej, a wymienione wydarzenia, były jedynie owocami? Może zaczęło się, gdy Chrześcijaństwo stało się religią wszech-obowiązującą w Cesarstwie Rzymskim? Czy połączenie wiary z polityką nie było już odejściem od drogi Chrystusa? Czy Chrystus wymuszał na kimś przyjęcie swojej nauki?

A może zaczęło się jeszcze wcześniej? U samego zarania. Każde źle zinterpretowane słowo Chrystusa już mogłoby być ziarnem schizmy. Gdy słowa Chrystusa pojawiały się w głowach apostołów, żyjących w takiej a nie innej rzeczywistości, jako system polityczny. Zamiast brać świadectwo z Jego życia, człowiek chciał siłą zamienić istniejący system, na tę idyllę opisywaną w Kazaniu na Górze i wszystkich pozostałych słowach Jezusa. Może więc już tu zaczął się rozłam, bo już tu powstały dwie drogi. Chrystus powiedział przed Piłatem: Królestwo moje nie jest z tego świata. Tak, nie jest. Bo decydując się na Jego drogę, trzeba zejść z drogi, którą człowiek idzie od wieków. Trzeba zejść z drogi wojen, władzy, wpływów i bogactw. Trzeba powrócić na drogę Chrystusa. Na drogę miłości.

Brak komentarzy: