piątek, 22 lutego 2013

Opiniotwórczy "fachowcy"

Nie wiem co mnie dokładnie podkusiło, ale wszedłem ostatnio na stronę gazeta.pl. Portal ten, podobnie jak większość pozostałych onet'ów, interii, wp i tym podobnych, z uwagi na jałowość informacji tam przekazywanych, parę miesięcy temu zupełnie przekreśliłem. Tym niemniej dzisiaj tam wszedłem, pomimo wcześniejszych postanowień. Nie żeby mnie to jakoś specjalnie kusiło, ale chyba z rozpędu po sprawdzeniu standardowych informacji, którymi jestem zainteresowany, wpisałem również ten adres. Ale dość usprawiedliwień.

Mało tego, że tam wszedłem - zrobiłem nawet quiz o finansach i oszczędzaniu. Nie mogę powiedzieć, żeby była to dziedzina, która mnie fascynuje, czy nawet interesuje. Rynki finansowe są, w mojej opinii, nudne chociaż niezwykle proste i logiczne. Niespodziewanie, kierując się właśnie tylko logiką udało mi się ustrzelić wynik 11/12. Ale wynik to tylko liczby, które przecież również są proste, logiczne i kompletnie nudne. 

Zabrałem się więc za czytanie interpretacji mojego wyniku wg "fachowców" z gazeta.pl i nie zawiodłem się:

Twoja wiedza o finansach jest szeroka, możesz śmiało wziąć udział w Wielkim Teście Wiedzy Ekonomicznej. Doskonale znasz reguły gry i zasady rynku, a twoje decyzje finansowe są doskonale wyważone i nikt nie wywoła na tobie presji i nie wydasz swoich pieniędzy pod wpływem impulsu.

Przy przyjemnym połechtaniu mojego poczucia wartości, zwinnie wepchnięta reklama jakiegoś rzekomo Wielkiego Testu, o którym notabene dowiedziałem się właśnie z tej interpretacji, a w którym nie mam najmniejszej ochoty brać udziału. Najzabawniejszy jednak jest ciąg dalszy. W jaki sposób "fachowcy" z faktu, że orientuję się w rynkach finansowych, wyciągnęli wniosek, że nie wydaję pieniędzy pod wpływem impulsu? Oczywiście chcę stanowczo zaprzeczyć temu pomówieniu! Zawsze wydaję pieniądze właśnie pod wpływem impulsu, bo nie uważam, że gromadzenie środków jest zjawiskiem pożądanym. Tym niemniej nadal jestem ciekaw, skąd taki wniosek?

Utożsamianie wiedzy ze sposobem postępowania nie ma przecież najmniejszego sensu. Możliwości są trzy. Interpretację tą mógł napisać kompletny idiota, który nie widzi pomiędzy nimi różnicy. Mógł ją napisać też socjolog, który badając występowanie cech u konkretnych osobników zauważył, że wiedza finansowa CZĘSTO pokrywa się z oszczędnym trybem życia. Ostatnią możliwością jest, że tekst został napisany przez sprytnego marketingowca jakiegoś banku. Jeśli założymy, że oszczędny tryb życia jest jedynie pożądanym i właściwie wzorcowym trybem, to pan marketingowiec właśnie uzmysłowił mi, że mam kwalifikacje by w ten sposób żyć. Że jest to w pewien sposób towar ekskluzywny i mając możliwość go pozyskać powinienem go pozyskać. Na szczęście moja rozrzutność jest działaniem w pełni intencjonalnym. 

Jak łatwo jest manipulować ludźmi?


poniedziałek, 18 lutego 2013

Życie celebryty

Co by było, gdybym nagle stał się celebrytą? Gdyby z nieznanych nikomu powodów, prasa nagle zaczęła opisywać moją dietę, sposób ubierania, najnowsze zakupy, a nawet moje opinie na wszystkie możliwe tematy? Gdyby ludzie niecierpliwie wyczekiwali każdego mojego słowa, by cytować mnie w swoich codziennych rozmowach? Gdyby grono fanatycznych adoratorów obserwowało każdy mój krok i towarzyszyło mi właściwie w każdej życiowej sytuacji?

W takiej sytuacji właśnie stanął bohater ostatniego filmu Woody'ego Allena pt. Zakochani w Rzymie. Leopoldo Pisanello, zagrany przez świetnego Roberto Benini'ego, był zwykłym urzędnikiem, który mierzył się z normalnymi codziennymi problemami. Nagle, któregoś dnia obudził się jako celebryta. Zapraszany do telewizji by dzielić się wrażeniami z własnego śniadania. Pytany o wszystko, nawet o swoją opinię na temat przewidywanej pogody, a fanatyczne wielbicielki wciągają go do łóżka. W pewnym momencie nie wytrzymuje już narastającej presji bycia publiczną osobą i jak za dotknięciem magicznej różdżki, publika znajduje swoją kolejną ofiarę, zupełnie o naszym bohaterze zapominając. Co ciekawe, gdy wraca do normalnego życia, zaczyna tęsknić za zainteresowaniem szerokiej publiczności.

Niezłym sposobem radzenia sobie z taką presją wydaje się złapanie dystansu. Słynny brytyjski wirtuoz gitary Mark Knopfler skomponował nawet utwór na temat bycia celebrytą, właśnie z punktu widzenia normalnego człowieka. Kawałek ma tytuł Money for Nothing. Oto jeden fragmencik:

And he's up there, what's that? hawaiian noises?
Bangin' on the bongoes like a chimpanzee
That ain't workin' that's the way you do it
Get your money for nothin', get your chicks for free

Ale nie tylko sposób radzenia sobie z presją mnie zastanawia. Zastanawia mnie też samo zachowanie większości celebrytów. Często mam wrażenie, że aż się rozkoszują w tej całej sytuacji i nic tylko czekają, aż ludzie będą za nimi chodzić i ich naśladować. Niczym wytrawni wędkarze, umieszczają na haczyku najbardziej intymne szczegóły swojego życia prywatnego, by łapać coraz większą liczbę naśladowców. Cel swój osiągają z łatwością i potem główną informacją dwójkowej Panoramy jest wiadomość, że jeden z bohaterów Mody na Sukces odchodzi, albo główną stronę Onetu, dominuje informacja o najnowszym samochodzie Kuby Wojewódzkiego. Oczywiście to nie media są głównym winowajcą, ani nawet celebryci, którzy to powodują. Głównym winowajcą są ludzie, którzy dają się złapać i kupują takie informacje.

A przecież bycie celebrytą niesie ze sobą olbrzymi potencjał. Tak łatwo wnieść trochę dobra w życie innych. Jak słynny bramkarz Realu Madryt i reprezentacji Hiszpanii Iker Casillas, który w czasie Euro 2012 znalazł czas, żeby odwiedzić nieuleczalnie chorego chłopca, który marzył o spotkaniu swojego ulubieńca. A pamiętacie Vicki Michelle - seksowną kelnerkę Yvette z serialu Allo Allo? Dowiedziawszy się o swoim leczniczym wpływie na chorego na autyzm chłopca, zdecydowała się bezinteresownie spędzać z nim regularnie czas, po prostu by pomóc drugiemu człowiekowi. Zresztą sposobów pomocy jest dużo więcej - począwszy od zwracania uwagę na konkretny problem, po ogromne akcje i fundacje charytatywne na konkretne cele. Powoduje to nie tylko konkretną pomoc w konkretnej sytuacji, ale i daje przykład innym, jak sensownie można wykorzystać uprzywilejowaną sytuację.

A teraz się zastanawiam, czy rozważając siebie w roli celebryty, nie prowadzę bezsensownego dyskursu, zamiast sensownie wykorzystać moją sytuację? Może możliwości nie mam tak dużo jak tamci, ale jakieś przecież mam. Zamiast stawiać się w innej pozycji niż jestem, może lepiej wziąć się w garść i działać w skali, w której mogę działać. Czy zatem marnuję czas? Wolę myśleć, że w ten sposób również wykorzystuję jedną z własnych możliwości.

czwartek, 7 lutego 2013

Willie Dixon - The Same Thing


What make these men go crazy
When a woman wear her dress so tight?
What make these men go crazy
When a woman wear her dress so tight?
Must be the same old thing
That makes the tom cats fight all night


Why do all these men
Try to run these big-leg'd women down?
Why do all these men
Try to run these big-leg'd women down?
Must be the same old thing
That makes a bulldog hug a hound


Why that same thing
Why that same thing
Tell me who's a-blame?
The whole world fightin'
About the same thing


Why do we feel so good
When a woman wear her eve'nin gown?
Why do I feel so good
When my baby get her eve'nin gown?
Must be the same old thing
That makes a preacher
Throw his Bible down


Why that same thing
Why that same thing
Come tell me who's a-blame?
The whole world fightin'
About the same thing

niedziela, 27 stycznia 2013

Względność czasu

Tytuł posta może sugerować, że będzie w nim mowa o spuściźnie życiowej Alberta Einsteina. Temat ten jest niewątpliwie bardzo interesujący. Wyobrażenie sobie rzeczywistości w kształcie czterowymiarowego stożka bardzo odbiega od kanonów myślenia nawet bardzo inteligentnego człowieka. Teoretyczna możliwość podróży do przyszłości, która przecież w naszej perspektywie pozostaje sprawą zupełnie otwartą i niewiadomą, drażni nasze przekonanie o wolności woli i wyboru. Zagadnień z tym związanych jest bardzo wiele i choć pewnie wielokrotnie będę na ten temat pisał, tym razem chciałbym skupić się na zupełnie innej względności czasu.

Samo pojęcie czasu ma wiele różnych znaczeń. Z jednej strony jest to wielkość fizyczna, która pozwala nam opisać ruch ciał oraz dynamikę wszelkiego rodzaju przemian i wydarzeń. Z drugiej strony jest to kolejny wymiar naszej rzeczywistości, który wraz z wymiarami przestrzennymi pomaga jednoznacznie umiejscowić obiekty naszej percepcji. Jest jednak również jeszcze jedno znaczenie, które dużo trudniej zdefiniować. Czas jest uwarunkowaniem życia człowieka. To czas, który upłynął od naszego urodzenia oznacza nasz wiek i doświadczenie. A czas, który pozostał nam do śmierci stanowi dla nas dziedzinę naszego planowania.

Ten czas właśnie wyznacza nam kolejne lata, pory roku, miesiące, dni, godziny czy minuty. Ten czas odmierzamy przy pomocy kalendarzy i zegarków, które pomagają nam zaplanować czas pozostały przed zapadnięciem mroku, lub przed oczekiwaną wypłatą. To ten czas, zdefiniowany jest przez Heideggera, jako bycie-ku-śmierci, o czym zresztą pisałem już parę lat temu (tutaj). I to nad względnością tego czasu chciałbym się w tym momencie zastanowić.

Już dziecku w szkole czas nudnych lekcji wlecze się w sposób nieopisany, podczas gdy przerwa mija tak błyskawicznie, że często nawet nie sposób wyjść z klasy. Oczywiście przerwa trwa znacznie krócej niż lekcja, ale dlaczego każdy tydzień wakacji mija dużo szybciej niż tydzień szkoły? Dzień pracy się dłuży, podczas gdy w sobotę na wszystko brakuje czasu. Reklamy w czasie fascynującego filmu, wydają się przerywać go co chwilkę przez bardzo długi czas. Gdy gram w piłkę, to pięć minut, które muszę siedzieć na ławce trwa dłużej niż pół godziny nieprzerwanej gry.

Zawsze gdy czas mija nam miło, interesująco i przyjemnie, to mija również bardzo szybko. Gdy jest niemiło, nudno lub boleśnie, to czas upływa powoli. Gdy oczekujemy na coś miłego i przyjemnego, znów czas mija powoli, a gdy czekamy w obawie na coś przerażającego, to upływa błyskawicznie. Z czego to wynika? Chyba po prostu z naszego naturalnego dążenia do szczęścia i przyjemności, oraz do unikania przykrości i bólu. W sytuacji bardzo nieprzyjemnej, chcemy desperacko przyspieszyć czas. W sytuacji rozkoszy, chcemy na siłę czas zatrzymać. 

Co się dzieje gdy jedziemy samochodem z prędkością 20km/h i bardzo blisko przed nami, ktoś naciska mocno hamulec? Chcemy na siłę, jak najszybciej zatrzymać samochód. Czy nie wydaje nam się w tym ułamku sekundy, że nasz samochód jedzie bardzo szybko? A przecież to tylko 20km/h. Albo gdy chcemy na siłę wyciszyć się i odizolować od dźwięków otoczenia, czy wtedy najmniejszy szmer, na który nawet nie zwrócilibyśmy uwagi nie staje się hałasem nie do wytrzymania?

Myślę, że podobnych przykładów byłoby bardzo dużo. Podobnie jest z czasem. Gdy chcemy go panicznie zatrzymać, to mamy wrażenie, że pędzi. Gdy chcemy go przyspieszyć, to mamy wrażenie, że stoi. Czy zatem wszystko zależy od naszego nastawienia? Może gdy przestaniemy chcieć przyspieszać, albo spowalniać czas, to on się uspokoi i zacznie płynąć dla nas tempem normalnym, za którym spokojnie nadążymy i ono nadąży za nami. Wiadomo, że będą konkretne sytuacje, w których nie uda nam się zapanować nad naszymi naturalnymi skłonnościami, ale i wtedy warto mieć tego świadomość. Zamiast walczyć z czasem, dużo lepiej  poddać się jego biegowi, a jednocześnie dobrze go wykorzystywać.

niedziela, 20 stycznia 2013

Pomyśl zanim zdecydujesz

Parę dni temu serfując po internetowym portalu CDA trafiłem na ciekawy klip promujący pewną inicjatywę obywatelską. Gwiazdy popkultury zachęcają w nim, w sposób nieco natarczywy, do podpisania się pod petycją do parlamentarzystów, w której obywatele domagają się uproszczenia drogi, jaką musi przejść każdy obywatelski projekt ustawy.

Dziś droga jest rzeczywiście trudna. Samo przesłanie projektu do sejmu wcale nie gwarantuje, że posłowie się nim zajmą, a nawet jeśli się zajmą to mogą odrzucić w pierwszym niechlujnym czytaniu. Zanim projekt zostanie wysłany trzeba go stworzyć i zdobyć poparcie. Przeciętny obywatel nie ma wystarczającej wiedzy prawnej ani umiejętności aby sformułować projekt ustawy, który będzie spójny i logiczny. Musi więc zatrudnić w tym celu prawników, co wiąże się ze sporymi kosztami. 

Nawet jeśli uda się stworzyć projekt to w okresie trzech miesięcy trzeba zebrać 100 tysięcy podpisów, przed wysłaniem do sejmu. Wystarczy wyobrazić sobie, że w ciągu miesiąca trzeba zebrać ponad 30 tysięcy podpisów, co oznacza ponad tysiąc podpisów dziennie. Oczywiście taka ilość jest możliwa, ale czy człowiek jest w stanie zrezygnować z pracy na 3 miesiące aby zbierać podpisy. O ile pierwsze parę tysięcy prawdopodobnie dałoby się zebrać zgodnie z planem, to z każdym dniem będzie to coraz trudniejsze.

Petycja ma na celu wprowadzenie gwarancji rzetelnego rozpatrzenia wysłanych ustaw, które otrzymały odpowiednie poparcie, przez parlament. Dodatkowo postuluje się przedłużenie okresu zbierania podpisów i wiele innych udogodnień związanych z samą obywatelską inicjatywą ustawodawczą, do której obywatele przecież mają konstytucyjne prawo. 

Po wysłuchaniu klipu i przeczytaniu petycji, właściwie chciałem od razu złożyć swój podpis, ale szczęśliwie udało mi się powstrzymać warunkowy odruch. Pomyślałem, że muszę się nad tym dobrze zastanowić, zamiast ulegać presji gwiazd, które każą mi być "spoko" i podpisać. To, że sejm ustanawia prawo z woli wszystkich obywateli w ogóle nie ulega wątpliwości. Teoretycznie więc obywatele powinni mieć możliwość zgłaszania projektów ustaw, które zostaną poważnie potraktowane przez ustawodawcę.

Co się jednak stanie, gdy droga taka będzie zbyt prosta? Każdy będzie mógł zgłaszać swoje pomysły, a sejm będzie musiał je wszystkie rozważać. Zamiast realizować swój program, który przynajmniej teoretycznie tworzy spójny obraz prowadzonej polityki, będzie musiał rozdrabniać się na poszczególne sprawy, autorstwa różnych obywateli, którzy wcale nie prezentują tych samych poglądów. Rozważanie spraw, które nie mają żadnego sensu w obliczu realizowanego programu politycznego, będzie jedynie spowalniać, a nawet paraliżować pracę sejmu. Czy takiego ciała ustawodawczego chcę? Nie. Odmawiam więc podpisania tej petycji. Moim zdaniem trzeba koniecznie zreformować nasze ustawodawstwo, ale ta droga nie jest właściwa.

Oczywiście nie próbuję przekonać nikogo do mojego własnego zdania na ten temat. Nie o to chodzi. Chcę tylko zachęcić do myślenia i analizowania proponowanych rozwiązań. To co wydaje się pozytywne, po głębszym zastanowieniu, może okazać się fatalne w skutkach. Nie warto w ciemno popierać tego, co wydaje się dobre. Tym bardziej nie warto bezmyślnie podążać za głosem "autorytetów". Jeśli ktoś próbuje zachęcić do podpisania czegoś, a nie do zastanowienia się nad czymś, warto zawstanowić się dlaczego. Zgadzam się z przesłaniem klipu - obywatelu decyduj. Ale przede wszystkim obywatelu, pomyśl zanim zdecydujesz.

sobota, 12 stycznia 2013

The Blues - A Musical Journey


Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. Muzyka to wieczne światło w otaczającej nas ciemności. Blues to muzyka źródeł. W Afryce mówi się, że korzenie drzewa nie rzucają cienia. Słuchając tej muzyki rozumiesz, że to jedyna rzecz, której czarnym nie sposób odebrać.

Takim komentarzem Martina Scorsese rozpoczyna się niezwykła wędrówka szlakiem historii jednego z najbardziej tajemniczych, a jednocześnie wszechobecnego w całej naszej kulturze, gatunku muzyki. Pierwsza z siedmiu części serii The Blues - A Musical Journey. Oczywiście wszystko zaczyna się na plantacjach bawełny w delcie rzeki Mississippi. Podczas gdy kolejnymi częściami podążymy chronologicznie w przód zgodnie z rozwojem tego gatunku, ta część pokazuje nam wędrówkę wstecz -  w poszukiwaniu jego źródeł.

W swoich poszukiwaniach narrator dociera do zachodniej Afryki, skąd amerykańscy farmerzy brali niewolników do pracy na swoich plantacjach. Na pierwszy rzut oka już widać, że całą tamtejsza kultura przepełniona jest muzyką, która uzewnętrznia wszystkie emocje lokalnych mieszkańców. Ludziom tym zabrano domy i wywieziono daleko na inny kontynent. Zabrano im nawet świadomość narodową, gdyż niewolników w Ameryce segregowano tak, żeby pracujący blisko siebie nie mówili tym samym językiem. Miało to chronić właścicieli ziemskich przed zmową i buntem. 

Niewolnikom, którzy pracowali, jako jedyna forma komunikacji pozostała właśnie muzyka. To muzyką po ciężkim dniu opowiadali sobie o własnych przeżyciach i w ten sposób zbliżali się do siebie. Przez wiele dziesięcioleci, ta platforma kulturowa w połączeniu z poznawanym coraz lepiej językiem urzędowym, stanowiła korzeń, z którego wyrosło olbrzymie drzewo blues'a, którego możemy słuchać do dziś. 

Nie będę zdradzał całej ścieżki, która od legend bluesa w formie, jaką my znamy, czyli Muddy'ego Watersa, czy Johna Lee Hookera, prowadzi narratora do samego rdzenia tej muzyki. Chętnych i dociekliwych zachęcam do samodzielnego obejrzenia tej ciekawej przygody.

czwartek, 6 grudnia 2012

Kariera senatora Palpatine

Gwiezdne Wojny to wspaniała seria filmów. Zwłaszcza oryginalna trylogia (epizody IV - VI) z lat 1977-1983 jest niezrównana pod wieloma względami. Baśniowy klimat, ale osadzony w świecie nowoczesnych technologii. Mitologiczna walka dobra ze złem, ale osadzona w politycznych realiach zupełnie fantastycznego, a jednak do złudzenia przypominającego rzeczywistość Galaktycznego Imperium. Ostatnio jednak miałem okazję przekonać się również do nowej trylogii (epizody I - III), może dzięki głębszej analizie jednego z wątków. Najciekawszym elementem każdej z części sagi jest rozwój poszczególnych bohaterów i spojrzenie z bliska na drogę, którą pokonują. 

Całość Gwiezdnych Wojen jest poruszającą historią ścieżki Anakina Skywalkera, który z utalentowanego zniewolonego chłopczyka, w którym rycerze Jedi dostrzegli przepowiedzianego wybawcę, zmienia się najpierw w potężnego ale niezsubordynowanego ucznia, a potem rycerza Jedi. Następnie zmanipulowany zostaje przez przebiegłego Lorda Sith i przeciągnięty na ciemną stronę, gdzie staje się największym wrogiem Jedi i wszystkich wartości, które oni uosabiali. Na końcu jednak pod wpływem wiary, jaką w jego dobro żywił jego syn, potrafi on znaleźć z powrotem właściwą ścieżkę.

Oryginalna trylogia jest historią dróg trzech głównych bohaterów. Każda z tych dróg odbywa się jednak na zupełnie innym poziomie. Luke Skywalker z nastoletniego rolnika, przywiązanego do ziemii i swojej zastępczej rodziny przemienia się w niosącego nadzieję lidera rebeliantów i potężnego rycerza Jedi. Leia z chłodnej i odległej księżniczki - rebeliantki, zmienia się w prawdziwą, pełną wrażliwości kobietę. Han Solo, z egoistycznego szmuglera przemienia się w bezinteresownego generała powstańców, gotowego poświęcić wszystko co ma, by ratować ludzi, których kocha.

Również nowa trylogia przedstawia historię paru dróg. Tutaj skupię się tylko na jednej, trochę innej niż wymienione wcześniej. Tamte były historiami przemian wewnętrznych. W tym przypadku, charakter osoby jest niezmienny. Osoba jest do szpiku kości zła, nieobliczalna, cyniczna i błyskotliwa. Droga, jaką pokonuje bohater jest zupełnie inna. Mam na myśli wspomnianego wcześniej Lorda Sith - imperatora Palpatine, wykreowanego przez niesamowitego Iana McDiarmida. 

Poznajemy go jako skromnego senatora Republiki, reprezentującego marginalną planetę Naboo. Dzięki sprowokowanemu przez siebie konfliktowi tej planety z Federacją Handlową, przekonująco podpuszcza on królową planety, do złożenia wotum nieufności wobec kanclerza. Dzięki ogromnej wiedzy i mocy, jaką dysponuje, to on sam zastępuje odwołanego na stanowisku kanclerza. Usypiając czujność rycerzy Jedi, pod ich nosem buduje armię klonów i wykorzystując swojego ucznia, prowokuje kolejny konflikt zbrojny, tym razem obejmujący całą galaktykę. Sytuacja wojny pozwala mu ponownie wpłynąć na słabe umysły w senacie, aby "tymczasowo" zwiększyć swoje własne prawa. W ten sposób stopniowo przemienia Galaktyczną Republikę w Galaktyczne Imperium. Teraz dopiero wysyła swojego nowego ucznia - Anakina, z misją zakończenia fikcyjnego konfliktu. W ten oto sposób staje się absolutnym władcą całej galaktyki.

Oczywiście tytuł jest poniekąd prowokacją, bo Nikodem Dyzma, do którego nawiązywałem, zawdzięcza swoją karierę nie własnemu przebiegłemu planowi, ale ogromnej dozie szczęścia. Tutaj senator zawdzięcza wszystko własnej wiedzy, umiejętnościom i przebiegłości. Jednak mimo wszystko jest również wiele podobieństw. Obie drogi w dużej mierze zależały od reakcji osób trzecich, które na czas nie zorientowały się, że mają do czynienia z wielkimi mistyfikacjami. 

A czy w rzeczywistości nie jest podobnie? Jak łatwo przebiegłej osobie dojść do władzy, przy pomocy prowokowania konfliktów i wykorzystując nastroje społeczne. Długo nie mogłem się przekonać do nowej trylogii Gwiezdnych Wojen, ale teraz zmieniłem zdanie. Warto prześledzić karierę senatora Palpatine, by zobaczyć jak łatwo można manipulować drugim człowiekiem. Oczywiście nie polecam manipulowania innymi. Polecam jedynie obejrzeć filmy i odtąd umiejętnie bronić się przed manipulacją.