czwartek, 17 grudnia 2009

Przyjście

Wstyd się przyznać, ale dopiero na tydzień przed końcem adwentu, zdarzyło mi się o nim pomyśleć. Co tak naprawdę znaczy adwent i dlaczego raz w roku mamy ten okres czasu? Adwent jest czasem oczekiwania na przyjście Chrystusa. Symbolicznie trwa on cztery niedziele przed świętami Bożego Narodzenia. Sugerowałoby to, że jest to czas oczekiwania na jakże radosne święta. Tylko jaki sens ma takie oczekiwanie?

Oczywiście oczekiwanie na święta jest dość naiwnym sposobem przeżywania adwentu. Oczekujemy na przyjście Chrystusa - na tzw. powtórne przyjście Chrystusa. Można to interpretować jako czekanie na koniec świata. I właściwie nie jest to błędna interpretacja. Warto się jednak zastanowić, co to wszystko oznacza. Koniec świata, ma być końcem takiego świata, w jakim żyjemy. Trzeba więc rozważyć, co zrobić, aby ten świat był lepszy. Temu naprawdę służy adwent.

Oczekiwanie wydaje się nie być odpowiednim określeniem. Nie mamy przecież oczekiwać na Królestwo Niebieskie, ale sami mamy je realizować. Adwent jest chwilą refleksji w naszym codziennym pędzie. Refleksji, nad własnym zachowaniem i nad możliwościami zmiany. Jest wyznaczaniem sobie celów. Wszystko po to, aby stwarzać nowy świat. Aby poprzez nasze działania tworzył go Chrystus, który lada dzień ma się w nas narodzić.

Boże Narodzenie nie jest pamiątką wydarzenia z przed dwóch tysiącleci, ale jest naszym celem tu i teraz. Adwent jest chwilą, w której planujemy i modlimy się o wytrwałość w naszych planach. Jest chwilą planowania przyjścia Zmartwychwstałego Chrystusa. Jeśli nie ma w naszym życiu adwentu, to nie będzie też Bożego Narodzenia. Oczywiście, spotkamy się z rodziną, znajomymi. Zaśpiewamy kolędę, złamiemy opłatek, może nawet pójdziemy na pasterkę. Ale bez prawdziwego adwentu, to wszystko pozostanie pustym gestem - ciałem bez ducha.

Przygotujmy więc przyjście Chrystusa w naszych sercach. Naprawiajmy, co w nas złe, aby to co dobre mogło działać i realizować przesłanie Kazania na Górze. Warto mieć w głowach słowa wielkiego wieszcza Adama Mickiewicza:

Wierzysz, że Bóg narodził się w betlejemskim żłobie, lecz biada ci człowieku, jeśli nie narodził się w tobie.

czwartek, 10 grudnia 2009

Zelig

Pokrótce nakreślę tytułową postać wykreowaną przez Woody'ego Allena we własnym filmie pt. Zelig. Jest osobą bez własnej osobowości i charakteru. Jeden z psychologów określił go, jako radykalnego konformistę. Gdy rozmawia z republikaninem, jest republikaninem. Gdy rozmawia z demokratą, jest demokratą. Gdy rozmawia z rabinem, sam staje się rabinem. A gdy rozmawia z kolorowym rozmówcą, jego skóra zaczyna ciemnieć.

Za wszelką cenę chce być akceptowany i lubiany. Do tego stopnia nie ma swojej osobowości, że w rozmowie z psychiatrami, którzy przyjechali go obserwować staje się psychiatrą. I nie udaje żadnego, lecz po prostu się nim staje. Zna się nagle na teorii osobowości, a nawet jest pewien, że sam jest autorem teorii psychoanalizy, kolegą Sigmunda Freuda, z którym nie zgadzał się jedynie w tym, że uważa, iż "zazdrość o penisa" nie powinna być przypisywana jedynie kobietom.

Zastanawia mnie, czy każdy z nas nie nosi w sobie takiego Leonarda Zeliga (tak nazywa się ów bohater). Czy często nie zapominamy o naszych wartościach, o naszych poglądach, chcąc przypodobać się otoczeniu? Chcemy pasować. Nie chcemy mieć wszystkich przeciwko sobie. Ani się obrócimy i stajemy się tłumem, a przestajemy się być zbiorem indywidualności. Fakt, że wtedy łatwiej usprawiedliwić się, ale tak naprawdę odpowiedzialność za nasze czyny jest wyłącznie w naszych rękach. Mimo, że spróbujemy oskarżyć tłum, to tłum się wszystkiego wyprze.

Koniec końca, bohater odzyskuje swoją własną osobowość. Spotyka panią psychiatrę, która chce go wyciągnąć. Po wielu wielu frustrujących (dla niej) sesjach znajduje sposób, aby zdezorientować pacjenta, dzięki czemu dociera do źródeł jego problemów. Sposób jest błyskotliwy. Podczas sesji, pacjent upiera się, że sam jest lekarzem psychiatrą. Gdy lekarka mówi mu, że jest on jedynie pacjentem, ten z lekceważącym głosem odpowiada "tylko proszę tego nikomu nie mówić".

W końcu lekarka próbuje inaczej. Powiedziała, że sama jest osobą, która tylko udaje lekarza, a jest pacjentką. Że próbuje za wszelką cenę się przypodobać. Konieczność kazałaby teraz Zeligowi stać się również pacjentem, który udaje lekarza. Tym samym staje się sam sobą i zaczyna panikować. Traci kontakt z rzeczywistością, co lekarka wykorzystuje aby zahipnotyzować pacjenta i dotrzeć do źródła problemu.

Może właśnie próba popatrzenia sobie samemu w oczy jest drogą do wyleczenia się z takiej przypadłości. Jeśli każdy (lub większość) z nas ma taki problem, może warto aby skonfrontował się sam z sobą. Zapytał się, kim jest? W co wierzy? Co jest dla niego ważne? Może wtedy podobnie jak nasz bohater, wyzwoli się z konformizmu i zacznie bronić swojego świata. Może wtedy zacznie być sobą.

wtorek, 8 grudnia 2009

"Czysty jestem"

Dziś rano, włączam TVN24 i słyszę news'a. Sąd umorzył sprawę przeciw Andrzejowi Lepperowi, oskarżonemu o znieważenie Włodzimierza Cimoszewicza. W 2001r. z trybuny sejmowej zarzucał on wymienionemu politykowi rozmaite wykroczenia, bez żadnych podstaw merytorycznych. Nazwał go m. in. "kanalią". Nie jest ważny nawet sam przedmiot, ani nawet decyzja sądu.

Faktycznie zmieniony niedawno przepis, definiuje znieważenie, jako zniesławienie tylko wobec urzędnika aktualnie pełniącego funkcje publiczną. Takiej wówczas Cimoszewicz nie pełnił. W grę wchodzi jednak również ewentualne zniesławienie. Sprawy z powództwa prywatnego jednak nie da się już wytoczyć z powodu przedawnienia. I niby w majestacie prawa wszystko wygląda w porządku.

Jednak szczytem bezczelności moim zdaniem, jest wypowiedź oskarżonego:

Jestem niewinny w sprawie pomówienia Włodzimierza Cimoszewicza ze względu na to, że nie miało to nic wspólnego z wykonywaną funkcją szefa MSZ, a z drugiego artykułu nastąpiło przedawnienie. Ta sprawa jest całkowicie umorzona i czysty jestem.

Co oznacza: "czysty jestem"? Czy przedawnienie czynu jest podstawą do jego zaprzeczenia? Czy rzeczywistość prawa, jest ważniejsza od rzewczywistości prawdy? Czy gdyby prawo definiowało, że 2 + 2 = 5, to czy możnaby było powiedzieć, że 2 + 2 = 5? Mimo, że prawnie, za tą sprawę p. Andrzej Lepper jest zupełnie nietykalny, to cały czas pozostaje winny. Może cała instytucja przedawnienia działa źle.

Przedawnienie ma w sens, jedynie wtedy, gdy można ufać, że osoba, która popełniła zło nie popełni go ponownie. Co się jednak dzieje, gdy osoba, która popełniła zło nie wykazując żadnej nawet skruchy, bezczelnie mówi, że "czysta jest"?

niedziela, 6 grudnia 2009

Przerost formy nad treścią

Święta zbliżają się olbrzymimi krokami. Dopada nas pomału szał świątecznych przy gotowań. Choinka, prezenty, niebywałe promocje. Ceny spadają ze 100 do 50 zł i kupujemy, mimo że po zastanowieniu nawet 20zł byśmy nie dali. Ale czy zdrowy rozsądek jest tu ważny? Przecież chodzi o atmosferę.

Podobnie w wigilijny wieczór, gdy zastawimy dodatkowe miejsce przy stole, to czy przyjdzie nam do głowy aby faktycznie podzielić się z kimś wieczerzą? Czy jest to tylko pusty symbol? Jak w skeczu Krzysztofa Piaseckiego (biedak, któremu właśnie otworzono drzwi):

- Czy jest u Ciebie dodatkowy pusty talerz?
- Tak.
- A czy mogę z niego skorzystać?
- Nie.
- A dlaczego?
- Bo ma być pusty.

Podobnie jak święty Mikołaj, który rozdawał majątek potrzebującym. Czy funkcjonująca tradycja św. Mikołaja idzie faktycznie w zgodzie z duchem tego świętego? Czy zadowalamy się uczynieniu zadość symbolicznym wymaganiom?

Ale przerost formy nad treścią nie jest chyba tylko obecny w naszym życiu w czasie świąt. Co niedziele w kościele, wszyscy podają sobie rękę na zgodę. Symboliczny znak pokoju. I w większości nie rozumieją chyba, co on oznacza? Przecież nie chodzi o przebaczenie akurat tej anonimowej osobie, która przez przypadek stanęła obok. Poprzez ten znak, człowiek przebacza i prosi o przebaczenie tego, któremu najbardziej zawinił. Jak to jest, że po wyjściu z kościoła zaraz żywi tą samą do niego nienawiść?

Wielcy poszukiwacze świętego Grala chyba również nie rozumieli co jest tym świętym Gralem. Przecież nie jest istotny kielich, ale to co w nim było. Krew Chrystusa. Jego nauka, jego życie, jego miłość, jego przebaczenie. Zamiast zostawić zabytki archeologom, zabijali "niewiernych". Sprzeniewierzali tym samym krew Chrystusa.

Z symbolami jest tak jak z tym gralem. Nie jest ważny kielich, ale to co jest w nim. Co dla Ciebie znaczy symbol? Co dla Ciebie znaczy znak pokoju, czy pusty wigilijny talerz? Zanim podasz rękę na zgodę anonimowej osobie, zastanów się, że podajesz ją również Twojemu wrogowi. Czy wtedy równie chętnie do tego przystąpisz?

piątek, 27 listopada 2009

Czas ucieka jako woda ...


Nie zawżdy, piękna Zofija,
Róża kwitnie i lelija;
Nie zawżdy człek będzie młody
Ani tej, co dziś, urody.

Czas ucieka jako woda,
A przy nim leci Pogoda
Zebrawszy włosy na czoło,
Stąd jej łapaj, bo w tył goło;

Zima bywszy zejdzie snadnie,
Nam gdy śniegiem włos przypadnie,
Już wiosna, już lato minie,
A ten z głowy mróz nie zginie.

To oczywiście Pieśń XXIII Jana Kochanowskiego. Po co sięgnąłem do poezji renesansowej? Zwabił mnie temat. Czas i przemijanie. I nie chcę dziś wyprowadzać beznadziejnych teorii, ale zwrócić uwagę, że dziś mijają dwa lata mojej blog'owej działalności. Chciałem więc podziękować tym, którzy odwiedzają i czytają treści moich przemyśleń.

Wiele się dzieje w moim życiu ostatnio, stąd brak regularności w umieszczaniu wpisów. Staram sie jednak nie zaniedbywać tego bloga i na pewno (na szczęście, bądź nieszczęście czytających) będę kontynuował moją działalność tutaj.

Dziękuję wszystkim i pozdrawiam.

wtorek, 24 listopada 2009

Co z tą demokracją?

Gdy jakiś czas temu rozmawiałem z kolegą, który ma sceptyczne nastawienie wobec demokracji, usłyszałem ciekawy argument. Nie jest tajemnicą, że większość społeczeństwa jest nieświadoma politycznie, a więc podatna na tani populizm. Niech to nawet będzie 51% aktywnego politycznie społeczeństwa. Przewagą losowego wyboru władcy, nad wyborami powszechnymi jest to, że mamy 49% szans na wybór kogoś świadomego. W wyborach powszechnych, szansa wyboru odpowiedzialnego władcy wynosi blisko 0%, gdyż większość 51% wybierze populistę.

Trudno się z tym nie zgodzić. Problem jednak w tym, że wybór przez losowanie przekreśla szanse jakiejkolwiek recenzji władcy. Skoro mandat otrzymany jest przez przypadek a nie przez ludzi, to brakuje motywacji do uczciwego działania na rzecz tych ludzi (czy słowo "obywatel" w ogóle ma w takim kontekście sens?). Jest to sytuacja skrajnie sprzyjająca oportunizmowi. Oczywiście, jest szansa, że wylosowany człowiek, będzie idealistą i bez żadnej presji nie ulegnie czającym się na niego pokusom. Ale czy powierzymy nasze sprawy publiczne takiej szansie?

Pomimo, że demokracja daje szanse bliskie zeru komuś, kto populistą nie jest, to ma też bardzo wyraźną zaletę. Ludzie mogą budować swoją wiedzę polityczną ucząc się na własnych błędach wyborczych. Nie powierzą drugi raz władzy komuś, kto lekceważy ich interesy. Nadal będą wybierać populistów, ale populistów, którzy kompletnie zawiedli ich oczekiwania, odrzucą. Presja kolejnych wyborów jest siłą, która powstrzymuje (w większym lub mniejszym stopniu) wybranych od oportunizmu.

Czy zatem demokracja nie daje szansy wyboru osoby, która faktycznie wie jak rządzić i co w państwie zmieniać? Otóż daje. Wystarczy, że osoba z planem i ideami podporządkowuje te plany i idee oczekiwaniom ludzi i odpowiednio je sprzedaje. Że będąc idealistą pozostaje realistą i zdaje sobie sprawę, że mandat do takich zmian musi pochodzić od ludzi, więc trzeba dla tychże zmian budować poparcie. Zamiast narzekać, na niską jakość demokracji wynikającą z małej świadomości politycznej społeczeństwa, potrzeba zwiększać tę świadomość, aby w debacie publicznej przekonać do zmian większość społeczeństwa. Trudne zadanie? Na pewno. Tylko czy ktoś obiecywał, że będzie łatwo?

czwartek, 12 listopada 2009

Rozsądek

Często określamy jakieś zachowanie jako rozsądne lub nierozsądne. Albo wręcz sądzimy człowieka jako rozsądnego lub nierozsądnego. Myślę, że osądzanie w ten sposób człowieka samo w sobie pozbawione jest sensu, ponieważ zawsze zabraknie nam przesłanek by odczytać jego zamiary. Chyba, że stwierdzimy dość infantylnie, że rozsądny jest ten, który postępuje rozsądnie, a nierozsądny - ten, który postępuje nierozsądnie.

A jaki jest ten, który czasem postępuje rozsądnie, a czasem nierozsądnie. Nie możemy przecież obserwować i analizować wszystkich działań człowieka. Wnioski co do jego rozsądku wyciągamy jedynie na podstawie tych akcji, w jego wykonaniu, których jesteśmy świadkami. Nasza opinia pozostaje jedynie opinią i różnić się będzie od opinii innych ludzi, którzy obserwują tę samą osobę w innych sytuacjach. Myślę, że na temat oceny człowieka wiele słów było już powiedziane (również na tym blogu). Zajmijmy się więc oceną nie samego człowieka ale jego działania.

Co tak naprawdę oznacza, że jakieś działanie jest rozsądne? Mówimy, że ktoś działa rozsądnie, gdy zapina pasy w samochodzie. Gdy oszczędza pieniądze na emeryturę. Gdy ubiera się ciepło gdy mróz na dworze. Gdy bierze lekarstwa przepisane mu przez lekarza. Gdy ubezpiecza swoje mieszkanie od pożaru, powodzi czy innych klęsk żywiołowych. Stosunkowo łatwo oceniamy, czy jakieś działanie jest rozsądne czy też nie.

Czy zatem rozsądek polega zawsze na zabezpieczaniu się na wszelkie okoliczności? Przecież nie mówimy, że nierozsądne jest przechodzenie przez ulicę. Podobnie jak nie uznajemy za nierozsądne wdychania zanieczyszczonego powietrza, chodzenia po wysokich górach czy jedzenia zimnych lodów. Rozsądkiem nazywamy najczęściej balans pomiędzy swobodą, a bezpieczeństwem. Taki arystotelesowski złoty środek.

Jednak, co dla jednego jest w pełni bezpieczne, dla innego bezpieczne nie jest. Ocena takiego działania pozostaje więc subiektywna. Rozsądek zatem może zatem oznaczać coś innego dla jednej osoby, a coś innego dla drugiej. Poddawanie czyjegoś działania ocenie, ze względu na to, czy jest to działanie rozsądne czy też nie, wydaje się stuprocentowo relatywne. Oczywiście, jeśli przyjąć takie kryterium rozsądku.

Można jednak spróbować zdefiniować działanie rozsądne inaczej. Działanie jest rozsądne, wtedy gdy jest przez osobę je podejmującą przemyślane. Kiedy podejmując jakąś decyzję, człowiek rozważa plusy i minusy, korzyści i zagrożenia, wtedy można powiedzieć, że działanie jest rozsądne. Każdy człowiek może mieć inny system wartości i wyznacza sobie cele właśnie ze względu na własną hierarchię.

Mimo, że samemu postąpiłbym inaczej, to nie mogę podważyć czyjejś decyzji mówiąc, że jest ona nierozsądna, jeśli nie jestem pewien, że osoba tego nie przemyślała. Jeśli dla mnie stabilizacja finansowa nie jest tak ważna, jak owocność życia duchowego i chętnie wymieniam jedno na drugie, to robiąc to w pełni świadomie, postępuję rozsądnie; niezależnie od tego, czy większość ludzi to rozumie czy też nie.

Jeśli dla ratowania drugiej osoby rzucam się na dwunastu uzbrojonych napastników nie myśląc o tym, że niedość, że nic nie pomogę to jeszcze sam stracę życie, postępuję nierozsądnie. Jeśli przemyślę konsekwencje i postąpie tak samo, chociażby dlatego, żeby dać świadectwo konieczności oddawania życia dla drugiego człowieka, postępuję rozsądnie. Jeśli nie umiem pływać, a skaczę do wody dla ratowania tonącego nieświadomy zagrożenia, postępuję nierozsądnie. Jeśli skaczę do wody, ale zdaję sobie sprawę z ryzyka i świadomie je na siebie biorę, postępuję rozsądnie.

Co jednemu wydaje się szczytem braku rozsądku, dla innego jest rozsądku wzorem. Często więc zamiast szufladkować jakieś zachowanie, warto przyjrzeć się mu bliżej i być otwartym na punkt widzenia inny niż własny. Może z czyjegoś przykładu możemy nauczyć się czegoś sami. Może potrafimy wyciągnąć również wnioski z cudzych błędów a nie tylko z własnych.