czwartek, 1 października 2009

Ciekawy przypadek Romana P.

Cały świat kultury zamarł na chwilę. Wielki światowej sławy reżyser został złapany po trzydziestu latach za seks z trzynastolatką. Zło zdecydowanie zostało przez niego wyrządzone i może imponować konsekwencja, z jaką amerykański wymiar sprawiedliwości ściga złoczyńcę. Warto jednak chyba zastanowić się również nad moralnym zabarwieniem takiego ścigania. Oczywiście ściga się kogoś po to, by go ukarać. Po co jednak karać?

W obecnych systemach prawnych karanie ma trojakie znaczenie: izolacja (niebezpiecznego dla innych osobnika), resocjalizacja (i przywrócenie go społeczeństwu) oraz odstraszanie. Po trzydziestu latach życia tego człowieka w społeczeństwie, chyba nie ma wątpliwości, że pierwsze dwa cele w tym przypadku nie mają żadnego sensu. A więc jedynym celem może być przykład odstraszający innych od dokonywania podobnych czynów i świadomość, że czeka ich za to nieuchronna kara.

Czy jednak, gdy wymierzamy karę jedynie po to by odstraszyć innych nie gubimy czegoś cennego? Czy nie niszczymy człowieczeństwa tego, który wyrządził zło, tylko w imię jakiegoś odstraszania? Kant pisał:

Postępuj tak, abyś człowieczeństwo tak w swojej osobie, jak też w osobie każdego innego używał zawsze jako celu, nigdy jako środka.

Zasadność tej myśli starałem się uchwycić w innym wpisie (tutaj). Karając kogoś jedynie w celu odstraszenia, właśnie traktujemy człowieka jako środek. O moralnym zabarwieniu odstraszania pisałem również w innym wpisie (tutaj) i powtarzanie tych samych przemyśleń jest bezcelowe. Z tych wszystkich przemyśleń wyłania się pytanie. Po co karać starszego człowieka, który nie stanowi żadnego zagrożenia dla społeczeństwa? Odstraszanie? Chyba nie warto. Przecież to też jest człowiek. Odwet? Tego typu instynkty nie mogą być podstawą pozbawienia kogoś wolności. Więc po co?

Odpowiedzi nie widzę. Podsumowaniem niech będzie fragment Władcy Pierścieni JRR Tolkiena, który już wcześniej przytaczałem. Rzecz się ma, gdy po wygranej wojnie i po spełnionej misji Froda, Aragorn odprowadza swoich przyjaciół do granic swego królestwa. Gdy znajdują się w Isengardzie, gdzie Drzewcowi została powierzona wcześniej misja pilnowania złego Sarumana, mądry ent przyznaje, że go wypuścił. Oto co mówi, jako uzasadnienie swojej decyzji:

Tak, poszedł sobie. Wypuściłem go. Zresztą niewiele z niego zostało, jak zobaczyłem, kiedy z Wieży wylazł, a ten gad, który mu dotrzymywał towarzystwa, wyglądał po prostu jak cień. Proszę cię, Gandalfie, nie mów, że obiecałem go przypilnować, bo sam pamiętam to dobrze. Ale wiele się od tego czasu zmieniło. Trzymałem go tutaj, póki groziło, że może nam zaszkodzić. Powinieneś wiedzieć, że nie cierpię więzić żywych istot i nawet takiego podłego stwora nie mogłem więzić w klatce dłużej, niż to było konieczne. Nawet żmiję, gdy jej wyrwano jadowite zęby, można wypuścić na wolność, niech pełza, gdzie jej się podoba.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie zapomnij dopisać, że drzewiec wypuścił Sarumana, a on zrobił hobbitom kuku w Shire.

Clue całej sprawy jest takie, że Roman P. złamał prawo obowiązujące w Kalifornii. I nie ma co dywagować nad aspektem moralnym, musi zostać ukarany.

Grzegorz Raźny pisze...

Ale dlaczego musi zostać ukarany? Albo inaczej. Po co?