poniedziałek, 15 marca 2010

Kochający brat

Przypowieść o synu marnotrawnym z Ewangelii Łukasza znamy bardzo dobrze. Miałem wrażenie, że została ona już roztrząśnięta i analizowana we wszystkich możliwych kierunkach. Wysunałbym tezę, że nie da się z niej "wycisnąć" ani kropli więcej. Tymczasem wczoraj podczas "dwunastkowej" homilii o. Kłoczowskiego po raz kolejny okazało się, że jestem w błędzie. Oto początek czytania.

W owym czasie zbliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać. Na to szemrali faryzeusze i uczeni w Piśmie. Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi. Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: Pewien człowiek miał dwóch synów. (...)

Dalej jest już dobrze wszystkim znana historia o synu, który znudziwszy się życiem przy ojcu żąda połowy majątku, a rozpuściwszy wszystko, doświadczając prawdziwej biedy i głodu przypomniał sobie o kochającym rodzicu i zdecydował się na powrót. Ojciec przywitał go z radością i wydał ucztę na jego cześć, a surowy wierny brat nie mógł pogodzić się z takim obrotem spraw.

Dominikanin zauważył problem, który nigdy nie wpadł mi do głowy. Marnując jakiś talent, zawsze mogę wrócić do siebie i do swojej kochającej rodziny. Co jednak mają począć osoby, które nie doświadczyły miłości? Które mają jedynie takiego "surowego" brata, który chętnie oceni ich działania, ale nie wyciągnie przyjaznego ramienia. Do kogo taka osoba ma wracać?

W opowieści tej jednak dostrzec można drugiego brata, który nie jest bohaterem historii, ale jej narratorem. Brata, który opowiada nam historię o kochającym ojcu i do niego nas poprowadzi. Brata, który mówi nam "Pójdź za mną". Który zamiast nas karcić za zło, którego się dopuszczamy wyciągnie do nas rękę i podniesie.

1 komentarz:

zetpe pisze...

Bo tak chyba jest, że ci, którzy są najbliżej, są równocześnie niezauważalni, ukryci w meandrach rzeczywistości, choć fizycznie nieodlegli. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, ze są, bo łatwo uwierzyć, ze jest tylko ten karcący Brat, karząc siebie samego tym samym, zamykając się na tych, którzy SĄ. Tak po prostu.

(...)

A może sami się skazujemy na samotność i bezpowrotność?..