wtorek, 16 listopada 2010

Wolność od dymu?

Jak pięknie można grać słowami. Faktyczne ograniczenie wolności nagle przedstawia się jako właśnie działanie wolnościowe. Jeśli chcę otworzyć lokal, w którym każdy może usiąść przy stoliku, poczytać gazetę, wypić piwko i zapalić papierosa i są chętni do odwiedzenia mnie w takim lokalu, to co komu to przeszkadza? Przecież nikogo nie zmuszam do wchodzenia do niego. To jest wolność. Ja mogę otworzyć lokal jaki mi się podoba, bo robię to z własnych funduszy. Klienci mogą mnie odwiedzać, przystając na zasady i profil miejsca, które stworzyłem, albo mogą mnie nie odwiedzać. Każdy ma wybór i każdy może podjąć odpowiadającą mu decyzję.

Tymczasem przychodzi wypakowany osiłek i mówi mi: "Nie podoba mi się, że u ciebie jest tak zadymione. Nieprzyjemnie mi się tu siedzi. Jak dalej będzie można u ciebie palić papierosy, to przyjdę z kumplami, włamię się do twojej kasy i zabiorę tyle, ile uznam za stosowne. Chcę być wolny od dymu." Odpowiedziałbym mu: "A czy ktoś zmusza cię, żebyś tu przychodził? To jest moje miejsce. Nie podoba ci się, to znajdź sobie inne, albo stwórz własne." Na to zgodnie z oczekiwaniami otrzymuję ripostę: "Zamknij się. Nas jest więcej i jesteśmy silniejszy. Jak będziesz trwał przy swoim to jeszcze ci się oberwie. Chcemy wolności."

Oczywiście tłum, który stoi za tym osiłkiem z przyjemnością przystanie na takie pojęcie wolności, bo jest mu ono na rękę. Może kiedyś nawet stanie się to właściwą definicją wolności, jeśli przez wiele lat ludzie będą kontynuowali używanie tego określenia w podobnym kontekście. Póki co jednak, zaistniała sytuacja jest sprzeczna z pojęciem wolności. Możesz być wolny od dymu, kiedy tylko chcesz. Wystarczy, że nie przyjdziesz do mojego lokalu. Ty za to chciałbyś mieć wszystko. I mój lokal i brak dymu. Tym samym chcesz ograniczyć moją zdolność dysponowania własnym majątkiem. Kto tu stoi po stronie wolności?

PS. Nie jestem właścicielem lokalu. Nie znoszę papierosów i dymu papierosowego. Cenię inicjatywy dla niepalących. Ale jeszcze bardziej cenię wolność człowieka i stanowczo sprzeciwiam się takim słownym manipulacjom.

niedziela, 7 listopada 2010

Wybierz swoją modlitwę

Istnieją trzy rodzaje dusz
i trzy rodzaje modlitw.
Pierwsza: Jestem łukiem w twoich dłoniach, Panie.
Napnij mnie mocno, bo spróchnieję.
Druga: Nie napinaj mnie zbyt mocno Panie,
bo pęknę.
Trzecia: Napnij mnie z całej sił.
Jeśli nawet pęknę, kogóż to obchodzi?
Wybieraj!

(Nikos Kazantzakis, Report to Greco)

piątek, 5 listopada 2010

Na jedno kopyto

Mógłbym dniami rozwodzić się na temat jednobrzmiącej papki, jaką zalewa nas komercyjna muzyka popularna. Jednak myślę, że CeZik, którego niedawno dopiero miałem okazję posłuchać, zrobi to za mnie dużo prościej i dobitniej:)



Miłego słuchania.


poniedziałek, 1 listopada 2010

Sens etyki

Powszechny jest pogląd, że wszelka etyka jest subiektywna. Że nie da się wyciągnąć jednego wspólnego wszystkim systemu wartości. Różne cywilizacje niosą ze sobą hołd innym wartościom, a ocena działań, zależy od perspektywy osoby oceniającej. Trudno się nie zgodzić z takim zdaniem, a jednak chciałbym zastanowić się czy jest ono niezaprzeczalnie prawdziwe.

Logicznym się wydaje, że im dogłębniej konkretny system etyczny odnosi się do życiowych sytuacji tym bardziej taki system jest subiektywny. Aby spróbować zdefiniować etykę obiektywną, trzeba wyjść od wartości, które są wspólne wszystkim i na niej budować ogólny system oceny ludzkich działań. Oczywiście takiego systemu użyjemy do oceny konkretnych życiowych sytuacji, ale nie od nich należy wychodzić. Logika mówi, że jeśli lewa strona implikacji jest prawdziwa, to i prawa strona musi być prawdziwa. Zatem jeśli dowiedziemy słuszności ogólnej zasady, to wszystkie zasady, które będą wynikały z zasady głównej, również muszą być słuszne.

Przystąpmy więc do próby znalezienia głównej zasady. Na przestrzeni wieków, różne systemy etyczne powstawały i różne wartości były najważniejsze. Kiedyś byli to bogowie i ich wola, przekazywana przez kapłanów. Później bogów zastąpiła nauka. Były też pieniądze czy chleb. Były wolność, równość i braterstwo. Jak pośród tego gąszczu wartości i uzasadnień odnaleźć wartość najwyższą?

Myślę, że znaleźć wartość wspólną, obiektywną, która z definicji może być podstawą etyki, trzeba poszukać w samym sensie tejże etyki. Po co nam w ogóle etyka? Natura przez długie czasy, świetnie sobie bez niej radziła. Przetrwał zawsze osobnik lepiej przystosowany i to jego geny były bazą dla kolejnego pokolenia. Oczywiście w różnych czasach przystosowanie oznaczało różną rzecz. Zwykle była to siła i charyzma. Także spryt grał niebagatelną rolę. Gdy przyszła epoka lodowcowa, przewagę zyskały istoty owłosione, lub takie, które potrafiły się odziać i rozpalić ogień.

Aby zapewnić sobie przetrwanie słabsze jednostki musiały w jakiś sposób zorganizować się i wspólnie bronić przed silniejszymi agresorami. Aby taki układ funkcjonował potrzeba zawrzeć formalną lub nieformalną umowę o nieagresji. Zrzekam się mojej przewagi siły i sprytu na rzecz wspólnego działania. Nie uznaję się już jako ten, który jest lepszy i który może sobie z gorszym zrobić, co chce. Oczekuję, że każdy się zrzeknie takich samych pretensji wobec mnie. Nie jestem od nikogo mniej ważny, ale nie jestem też od nikogo bardziej ważny. Wszyscy są równie ważni.

Podstawą obiektywnego systemu etycznego musi być równość ludzi względem prawa wynikającego z tego systemu. Zatem w skład takiego obiektywnego zestawu zasad, mogą wchodzić jedynie maksymy, które wynikają z równości, bo to równość człowieka wynika bezpośrednio z samej istoty etyki. Wszelkie systemy, które nie bazują na równości nie mogą nazywać się etycznymi. Jeśli ktoś uznaje, że jest silniejszy, więc może zniewolić słabszego, oznacza to, że działa zgodnie z naturą, ale nie zgodnie z etyką. Etyka powstała właśnie po to, by przeciwstawić się naturze.

niedziela, 31 października 2010

Święto Wszystkich Świętych

Zbliża się dzień 1.XI, czyli święto Wszystkich Świętych. Prawdopodobnie większość tradycyjnie odwiedzi groby najbliższych. Dzień ten, z uwagi na niedaleki od niego w kalendarzu Dzień Zaduszny (2.XI), spędzamy w dość ponurej atmosferze, pogrążając się we wspomnieniach o znajomych, których nie ma już wśród nas, co często z kolei prowadzi do refleksji o śmierci i przemijaniu. Do tego stopnia cień "zaduszek" pada na święcie Wszystkich Świętych, że w niejednym kalendarzu 1.XI oznaczony jest jako "święto zmarłych".

Paradoks tkwiący w tym określeniu jest dość trudny do rozwiązania. W końcu myśl o zmarłych wprowadza nas w nastrój dekadencki, jakże daleki od nastroju świętowania. Świętowanie to radość. Czy myśl o zmarłych może napawać nas radością? A może chodzi o to, że to zmarli świętują? Duchy zmarłych się radują? Nie będę dalej drążył tej myśli, bo już teraz wydaje się ona być pogańska, aż boję się pomyśleć do jakich wniosków moglibyśmy dojść.

Chciałem raczej zastanowić się nad prawdziwym znaczeniem święta Wszystkich Świętych. Co naprawdę oznacza ten dzień? Właściwie każdy dzień w kalendarzu, jest oznaczony jako dzień jakiegoś patrona. A to mamy dzień św. Jacka, a to św. Anny lub dowolnego innego świętego lub świętej. Każdy człowiek ma jakieś imię i konkretnego patrona również noszącego dane imię. Gdy w kalendarzu przypada święto danego patrona, to osoba ta obchodzi imieniny. W dniu Wszystkich Świętych radujemy się ku czci wszystkich naszych świętych patronów. Potraktujmy więc ten dzień jako nasze wspólne imieniny.

Mimo, że nigdy nie obchodziłem imienin, życzę wszystkim Wszystkiego Najlepszego!

sobota, 9 października 2010

Niebo i piekło

Jak wyobrazić sobie niebo? Stan ducha? Fizyczna obecność? Inna forma świadomości? Całkowite zjednoczenie z kosmosem? Jakiekolwiek byłoby niebo, to nieodłącznym elementem naszego o nim mniemania jest radość. Radość pełna, największa, niewyobrażalnie wielka, nieporównywalna z czymkolwiek innym. Ma to być nagroda, jakiej nie można osiągnąć tu na Ziemi. Zbawienie duszy, które wieńczy trudną drogę wzrastania zarówno we własnym ego, jak i w jego transcendencji. Jakiekolwiek troski i smutki nie dają się pogodzić z idyllicznym obrazem nieba.

Skoro niebo jest stanem nieustannego szczęścia i radości, to analogicznie wyobrażamy sobie piekło. Stan nieporównywalnych z innymi trosk i cierpienia. Znów w różnoraki sposób wyobrażamy sobie, jak dokładnie piekło będzie wyglądało jeśli w ogóle będzie wyglądało. Jednak obraz piekła jest zawsze totalnym odbiciem obrazu nieba. Wynika to oczywiście z odwiecznego antagonizmu dobra i zła. Za dobro nagrodą jest niebo. Karą za zło jest piekło. Wydaje się, że wszystko jest proste i logiczne. Jednak czy naprawdę tak jest?

Za co nagrodą ma być niebo? Co trzeba zrobić aby je osiągnąć? Chrystus postawił sprawę bardzo jasno. To On jest drogą. Trzeba żyć tak jak Chrystus, brać na ramiona własny krzyż i Jego naśladować. Na czym to ma polegać? Oczywiście na miłości. Na miłości, która przebacza nie tylko przyjaciołom, ale i wrogom. Miłość ta wyraża się współczuciem, życzliwością, czynieniem drugiemu dobra. Nasza dusza musi kochać drugiego i współczuć, gdy ten cierpi. Taka dusza, która bezgranicznie kocha swojego wroga, może dopiero trafić do nieba.

I teraz kluczowe pytanie. Czy taka dusza może być zupełnie szczęśliwa, wiedząc, że gdzieś indziej jakaś inna dusza cierpi? Nawet jeśli Bóg w swoim wielkim miłosierdziu wpuści taką duszę do nieba, to przecież jeszcze chętniej do nieba wpuści i duszę, która nie może być szczęśliwa z taką świadomością. Świadomość istnienia piekła, wyklucza istnienie nieba dla takiej duszy, gdyż tak długo, jak chociaż jedna dusza będzie w tym piekle cierpiała, dusza w niebie nie będzie mogła być szczęśliwa. Nie będzie zatem w niebie.

Albo więc piekło musi pozostać puste, a wtedy jego istnienie jest zupełnie nieistotne. Albo piekło i niebo należy rozważać w zupełnie innych kategoriach. Może zarówno piekło, jak i niebo istnieją tylko tu na Ziemi? Może, każde z nich jest tylko chwilowe i zależne od naszych własnych działań i obecnego stanu naszej percepcji? Może niebo i piekło są jedynie tym, co możemy ofiarować lub zgotować drugiemu człowiekowi? Może na ofiarowaniu drugiemu człowiekowi nieba powinno koncentrować się nasze życie, a nie na robieniu wszystkiego jedynie w celu osiągnięcia jakiejś domniemanej nagrody po śmierci?

piątek, 3 września 2010

Nieustannie wzrastające drzewo

Jestem w trakcie długiego procesu nadrabiania zaległości lekturowych zwłaszcza jeśli idzie o świat umiłowania mądrości. Wygląda na to, że aby włączyć się na poważnie w historię myśli ludzkiej trzeba przestudiować dzieła swych poprzedników. Aby jednak tego dokonać rzetelnie, potrzeba poznać również ich motywy, a więc i dzieła ich poprzedników.

Stosując się rekurencyjnie do tej zasady trzebaby wrócić do początku historii ludzkiej myśli. Wrócić jeszcze przed Parmenidesa, Heraklita, czy Sokratesa, gdzieś w okolice starożytnego Egiptu czy Mezopotamii. Począwszy od tego momentu przestudiować interesującą nas gałąź wielkiego i owocnego drzewa, jakim jest filozofia.

Już w tym momencie chcąc przestudiować, dla przykładu, historię myśli o życiu i śmierci od starożytnego Egiptu do Heideggera czy Levinasa, napotykamy na bardzo długie i skomplikowane zadanie. Prawdopodobnie jednak jest to zadanie wykonalne w okresie naszego życia i może nawet jesteśmy w stanie dodać od siebie coś istotnego. Pewnie wielu ludzi obok nas również doda coś od siebie.

Spróbujmy postawić się w pozycji naszych następców, albo następców naszych następców. Czy ich zadanie będzie również wykonalne? Czy filozofia skończy się dlatego, że wszystko zostanie powiedziane? Czy może dlatego, że filozofom braknie czasu na poznanie myśli swoich poprzedników?