W rozprawie pt. Szukanie barbarzyńcy. Złudzenia uniwersalizmu kulturalnego, zamieszczonego w zbiorze Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań, Leszek Kołakowski wysuwa tezę, że konkwistadorzy, nazywani obecnie barbarzyńcami, niszczącymi rdzenną kulturę amerykańską, byli ostatnimi prawdziwymi obrońcami kultury europejskiej. Zadaniem cywilizacji jest bowiem rozprzestrzenianie się i niszczenie wszystkiego, co umacnia inne cywilizacje. W chwili, w której cywilizacja europejska nauczyła się szanować i bronić dobytków innych kultur, sama skazała się na śmierć. Autor sam przyznał się, że tezę tę wysunął prowokacyjnie, tym bardziej warto się chyba nad nią zastanowić. Obecnie stoimy w sytuacji, w której coraz większą część populacji europejskiej stanowią wyznawcy Islamu. Czy nie grozi to powolną niezauważalną dekonstrukcją naszej kultury?
Koniec końca naszą tradycję zdominuje tradycja arabska. Również prawo, które zgodnie z zasadami demokracji tworzy większość społeczeństwa, będzie promowało wartości innych niż nasza kultur. Czy zamknięcie granic i stworzenie jednolitych kulturowo regionów rozwiązuje ten problem? Bynajmniej. Spadająca liczebność populacji spowoduje nieuchronne osłabienie krajów europejskich, a co za tym idzie zwiększy niebezpieczeństwo podbicia naszej kultury przez konkwistadorów kultur bardziej liczebnych. Może zatem mobilizacja do rozmnażania? Ale czy nie jest to tylko pozorne rozwiązanie? Nawet jeśli liczebność populacji europejskich utrzyma się i nie da się zdominować, czy życie cywilizacji ma polegać na przepychankach statystycznych?
Wróćmy do tezy wysuniętej przez Kołakowskiego. Czy tolerancja i szacunek dla innych kultur prowadzi do samozniszczenia naszej cywilizacji? Drogi są dwie. Albo faktycznie dzięki naszemu przyzwoleniu inne cywilizacje urosną w siłę i zniosą naszą z powierzchni ziemii, albo nasz szacunek dla innych kultur wzbudzi szacunek vice versa i różnice kulturowe w końcu przestaną grać ważną rolę w relacjach międzyludzkich. Która z tych dróg okaże się prawdziwa? Droga miecza, czy pokoju?
Nie da się pominąć faktu, że fundamentem kultury europejskiej jest nauka chrześcijańska. To Chrystus rozpoczął ruch, który zaowocował narodzeniem się wzajemnego szacunku i tolerancji. Czy jemu było łatwiej mówić, a nam trudniej teraz realizować? Przecież Jezus był Żydem urodzonym w czasach okupacji rzymskiej. Żył w samym centrum wojen różnych cywilizacji. O dominację walczyły m.in. cywilizacje: egipska, helleńska, perska, hebrajska i rzymska. I mimo całego szumu, Chrystus zaproponował inną drogę. Drogę przerwania łańcucha zła i nie odpowiadania złem na zło. Kazał zło dobrem zwyciężać. Zaproponował drogę w której to nie cywilizacje czy kultury są podmiotami, ale podmiotem jest każdy człowiek. Czy warto umierać za cywilizację? Czy nie lepiej umierać za drugiego człowieka?
Cywilizacja jest tylko narzędziem. Dosłownie jest zbiorem narzędzi, wspólnych dla danej grupy ludzi. Gdy podbijamy inną cywilizację trzeba sobie zdać sprawę, że podbijamy drugiego człowieka, który niczym poza tą fikcyjną cywilizacją się od nas nie różni. Jeśli sami nie chcemy być podbici, potrzebujemy nie świata, w którym wszyscy poza nami będą podbici, ale świata, w którym nikt nikogo nie podbija. W którym nikt nikogo nie ogranicza kulturowo. Ale żeby taki świat istniał, to przede wszystkim my nie możemy nikogo podbijać ani ograniczać kulturowo. Robiąc to, zaprzeczamy istnieniu takiego świata. Rezygnując z wykorzystania przewagi siłowej, dajemy świadectwo, a zdając się na dobro drugiego człowieka odsłaniamy przed nim twarz i umożliwiamy powstanie prawdziwej, bezbronnej relacji. Relacji, która może stać się ziarnem, z którego narodzi się świat, w którym ani podbój ani zamknięcie granic nie są żadnym rozwiązaniem. Świat, w którym człowiek z miłością będzie patrzył na drugiego czlowieka niezależnie od Jego pochodzenia, rasy czy wyznania. Świat, w którym ekumenizm przestanie być słowem zarezerwowanym dla światowych przywódców, a stanie się powszednim chlebem każdego człowieka.
Koniec końca naszą tradycję zdominuje tradycja arabska. Również prawo, które zgodnie z zasadami demokracji tworzy większość społeczeństwa, będzie promowało wartości innych niż nasza kultur. Czy zamknięcie granic i stworzenie jednolitych kulturowo regionów rozwiązuje ten problem? Bynajmniej. Spadająca liczebność populacji spowoduje nieuchronne osłabienie krajów europejskich, a co za tym idzie zwiększy niebezpieczeństwo podbicia naszej kultury przez konkwistadorów kultur bardziej liczebnych. Może zatem mobilizacja do rozmnażania? Ale czy nie jest to tylko pozorne rozwiązanie? Nawet jeśli liczebność populacji europejskich utrzyma się i nie da się zdominować, czy życie cywilizacji ma polegać na przepychankach statystycznych?
Wróćmy do tezy wysuniętej przez Kołakowskiego. Czy tolerancja i szacunek dla innych kultur prowadzi do samozniszczenia naszej cywilizacji? Drogi są dwie. Albo faktycznie dzięki naszemu przyzwoleniu inne cywilizacje urosną w siłę i zniosą naszą z powierzchni ziemii, albo nasz szacunek dla innych kultur wzbudzi szacunek vice versa i różnice kulturowe w końcu przestaną grać ważną rolę w relacjach międzyludzkich. Która z tych dróg okaże się prawdziwa? Droga miecza, czy pokoju?
Nie da się pominąć faktu, że fundamentem kultury europejskiej jest nauka chrześcijańska. To Chrystus rozpoczął ruch, który zaowocował narodzeniem się wzajemnego szacunku i tolerancji. Czy jemu było łatwiej mówić, a nam trudniej teraz realizować? Przecież Jezus był Żydem urodzonym w czasach okupacji rzymskiej. Żył w samym centrum wojen różnych cywilizacji. O dominację walczyły m.in. cywilizacje: egipska, helleńska, perska, hebrajska i rzymska. I mimo całego szumu, Chrystus zaproponował inną drogę. Drogę przerwania łańcucha zła i nie odpowiadania złem na zło. Kazał zło dobrem zwyciężać. Zaproponował drogę w której to nie cywilizacje czy kultury są podmiotami, ale podmiotem jest każdy człowiek. Czy warto umierać za cywilizację? Czy nie lepiej umierać za drugiego człowieka?
Cywilizacja jest tylko narzędziem. Dosłownie jest zbiorem narzędzi, wspólnych dla danej grupy ludzi. Gdy podbijamy inną cywilizację trzeba sobie zdać sprawę, że podbijamy drugiego człowieka, który niczym poza tą fikcyjną cywilizacją się od nas nie różni. Jeśli sami nie chcemy być podbici, potrzebujemy nie świata, w którym wszyscy poza nami będą podbici, ale świata, w którym nikt nikogo nie podbija. W którym nikt nikogo nie ogranicza kulturowo. Ale żeby taki świat istniał, to przede wszystkim my nie możemy nikogo podbijać ani ograniczać kulturowo. Robiąc to, zaprzeczamy istnieniu takiego świata. Rezygnując z wykorzystania przewagi siłowej, dajemy świadectwo, a zdając się na dobro drugiego człowieka odsłaniamy przed nim twarz i umożliwiamy powstanie prawdziwej, bezbronnej relacji. Relacji, która może stać się ziarnem, z którego narodzi się świat, w którym ani podbój ani zamknięcie granic nie są żadnym rozwiązaniem. Świat, w którym człowiek z miłością będzie patrzył na drugiego czlowieka niezależnie od Jego pochodzenia, rasy czy wyznania. Świat, w którym ekumenizm przestanie być słowem zarezerwowanym dla światowych przywódców, a stanie się powszednim chlebem każdego człowieka.
2 komentarze:
Nie chciałbym Cię obrazić więc powiem to oględnie i delikatnie jakbym pierdział w atłasową poduszkę: STRASZNIE PIEPRZYSZ CZŁOWIEKU!
Dlaczego są wojny skoro nikt nie chce wojny? Sądzisz, że jak wszyscy zapuścimy włosy, odziejemy się w barwne tuniki, na szyje założymy girlandy szklanych paciorków i pogrążymy się w medytacji tantrycznej, pozwalając naszym duszom dryfować na innej płaszczyźnie astralnej, a udręczonym umysłom pogrążyć się we wszechogarniającej życzliwości dzięki kwaśnemu papierkowi to Ci ludzie przestaną przychodzić, żeby pieprzyć nasze kobiety, pić naszą wodę i srać w naszą kaszkę?
Komentarz to za mała forma, żeby się wypowiedzieć. Zmuszony więc jestem do telegrafowania oświeconych wersetów szynobusem tej plugawej klawiatury.
Ale jeszcze nie teraz.
Zacytuję Cię
"Jeśli sami nie chcemy być podbici, potrzebujemy nie świata, w którym wszyscy poza nami będą podbici, ale świata, w którym nikt nikogo nie podbija. W którym nikt nikogo nie ogranicza kulturowo. Ale żeby taki świat istniał, to przede wszystkim my nie możemy nikogo podbijać ani ograniczać kulturowo. Robiąc to, zaprzeczamy istnieniu takiego świata."
Nie zawsze, żeby kogoś pokonać trzeba mu odrąbać głowę. Czasami jest to nawet niewskazane. Jeżeli nie chce się mieć dzieci to nie trzeba od razu dusić noworodków i zamykać ich w beczkach po kiszonych ogórkach. Można to zrobić po cichu i zawczasu wyciągnąć sublokatora odkurzaczem. Jeżeli tego nie rozumiesz to nie rozumiesz niczego, nie zrobiłeś logicznego postępu w alfabecie od A do B.
Jeżeli cywilizacja europejska degeneruje się i obumiera to znaczy, że nie jest warta przetrwania.
Co do ekumenizmu to nie sądzę, żeby ktoś się mógł najeść tym żałosnym wymysłem przegrywającej religii, która, wiedząc, że jej kres jest nieunikniony, chce się bratać z innowiercami, których nie udało jej się zabić w czasie średniowiecznych mordów.
Nie zniżę się do odpowiedzi na ataki personalne i zaznaczam, że po raz ostatni odpisuję na komentarz użytkownika anonimowego, który (komentarz) takowe zawiera.
Zauważ, że w Twoim drugim akapicie mówisz o sytuacji, w której jeden człowiek robi krzywdę drugiemu. Przytocz mi proszę słowa, w których zalecam bierność wobec takich sytuacji. Pamiętać jednak trzeba, że to człowiek człowieka krzywdzi, a nie cywilizacja cywilizację. Nie ma odpowiedzialności zbiorowej!
Starałem się zdefiniować ekumenizm jako właśnie relację między jednostkami a nie między religiami, bo takowy może właściwie określiłeś, jako "żałosny wymysł przegrywającej religii". Dla mnie ekumenizm to coś zupełnie innego, niż to co proponują nam "duchowi przywódcy".
Prześlij komentarz