środa, 4 lutego 2009

Wzajemne uprzedmiotowienie

Człowiek, który buduje swój związek z drugą osobą, spotyka wiele przeszkód. Chciałby aby partner był zawsze tym jedynym i idealnym. Chciałby, aby zawsze się rozumieli, a w zasadzie to powinni też być jednej myśli. Niestety (a raczej na szczęście), ludzie zawsze różnią się od siebie. Nieraz, w pewnym momencie człowiek poznaje kogoś innego, który wydaje mu się bardziej odpowiedni i zmienia partnera. Ucieczka? Może, ale z drugiej strony, trzeba walczyć o szczęście w życiu. A co jeśli mamy do czynienia z małżeństwem? Czy wtedy również można tak po prostu zmienić partnera?

Nierozerwalność małżeństwa stała się pomysłem z kosmosu. I przyznam, że mimo, iż zgadzam się całkowicie z ideą nierozerwalności (chociażby z tak prozaicznego powodu, że jeśli daję słowo, to muszę się wywiązać), to miałem niemały problem z jej zrozumieniem (dlaczego daję to słowo?). Może dlatego, że nikt nigdy tego nie uzasadnił, a jedynym argumentem jaki słyszałem jest wymowne: "tak, bo tak".

Niespodziewanie, idąc szlakiem myśli Immanuela Kanta, zawartej w Metafizyce Moralności, znalazłem proste i logiczne uzasadnienie. Jako punkt wyjścia rozważań na ten temat, Kant przyjmuje oczywiste prawo człowieka do bycia osobą. Z moralnego punktu widzenia, człowiek nie ma prawa potraktować drugiego człowieka jako narzędzia potrzebnego do osiągnięcia pewnego celu. Człowiek, musi być zawsze celem. Ma być osobą, a nie przedmiotem.

Stosunek płciowy jest sytuacją, w której obie osoby są sobie nawzajem potrzebne, aby zaspokoić własne potrzeby. Celem działania jest tu zaspokojenie potrzeb, a drugi człowiek siłą rzeczy staje się narzędziem. Takie działanie uprzedmiotawia drugiego człowieka. Jest ono dozwolone, tylko pod warunkiem, że uprzedmiotowienie jest obustronne. Innymi słowy, ja mogę wykorzystać osobę jako narzędzie, a jednocześnie oddaję siebie jako narzędzie zaspokojenia tej drugiej osoby. Potrzebna jest swoista umowa pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy pozwalają siebie nawzajem traktować jako przedmiot.

Skoro osoba staje się przedmiotem, to druga osoba staje się jej posiadaczem. Oczywiście relacja ta działa w dalszym ciągu obustronnie. Tym niemniej, zaczyna obowiązywać prawo rzeczowe. Gdy jestem posiadaczem jakiegoś przedmiotu, to mam prawo przymusić pozostałych ludzi do rezygnacji z jego używania. Przedmiot nie może sam przejść w ręce innej osoby, a jeśli przejdzie, to mam tytuł do tego, aby w dowolnym momencie upomnieć się o jego zwrot. Nie inaczej działa to w tym przypadku. Nie mogę samemu odejść od małżonka, ponieważ jestem jego własnością. Podobnie on nie może odejść ode mnie, bo jest moją własnością.

Dalej pozostają pytania. Czy obustronnie można rozwiązać taką umowę? Kant pisze, że to prawo rzeczowe do osoby jest niezbywalne. Jednak nie rozważa szczegółowo przypadku obustronnej chęci rozwodu. Dla jasności, nie będę umieszczał w tym wpisie swoich własnych rozważań, a pozostanę przy esencji wywodu klasyka.

14 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Albo ja nic nie zrozumiałem, albo jest to napisane bardzo niejasno.

Co ma do tych rozważań stosunek płciowy? Co jeśli małżeństwo jest nieskonsumowane - czy może się rozejść? Co jeśli małżonkowie pozwalają na wzajemnie "pożyczanie"? Jak się mają te stosunki w kontekście nie bycia małżeństwem?

W końcu całe rozważania sprowadzają stosunek płciowy do zaspokajania własnych potrzeb. Jak dla mnie znaczne uproszczenie.

meg pisze...

Wydaje mi się, że pan Kant pojmuje stosunek płciowy tylko jako jakiś pozbawiony wyższych uczuć akt egoizmu [JA i MOJE potrzeby są najważniejsze]... kojarzy mi się to tylko ze zezwierzęceniem.

Grzegorz Raźny pisze...

Pewnie napisane bardzo niejasno, ale przełożenie czegoś z języka Kanta, jest dla amatora nielada wyzwaniem.

Mam wrażenie (ale tylko moje subiektywne), że Kant odbiega od sakramentalnego pojęcia małżeństwa, a traktuje je jako umowę pomiędzy partnerami. Uprzedmiotowienie drugiego człowieka bez takiej umowy jest bezprawne w świetle zasady, że człowiek musi być celem.

Czy małżonkowie mogą "pożyczyć" swojego drugiego małżonka? Kant nie porusza takiego wątku. Przyznam, że dla mnie on również jest abstrakcyjny, bo nie potrafię sobie wyobrazić abym mógł bezinteresownie pozwolić komuś trzeciemu na obcowanie płciowe z moją małżonką.

Umowa, w której na wzajem sobie na to pozwalalibyśmy byłaby sprzeczna sama w sobie. Przecież umowa musi być zawarta pomiędzy dwiema osobami. A osoby nie mogę pożyczyć, tylko przedmiot. A z kolei z przedmiotem nie mogę się na nic umawiać.

U Kanta, stosunek płciowy jest swoistą pieczęcią na umowie małżeństwa. Dopiero ten akt uprzedmiotowienia ustala obustronną relację własności. Każde inne uprzedmiotowienie drugiej osoby (również niezwiązane z seksem) jest niemoralne.

Sprowadzenie stosunku płciowego do zaspokojenia potrzeb? Tak. Czy jest to potrzeba przekazania genów, czy zaspokojenia pragnień cielesnych, czy potrzeba realizacji miłości. Można to pewnie jeszcze opisać na innych poziomach abstrakcji, ale myślę, że w każdej z tych interpretacji drugiej osoby po prostu używamy do jakiegoś celu.

Grzegorz Raźny pisze...

Gosiu, absolutnie się nie zgadzam. Nigdzie nie napisał, że coś jest pozbawione uczuć "wyższych". Nie chodzi też o to, czyje potrzeby są najważniejsze.

Dla uproszczenia (ale już mojego własnego) załóżmy, że stosunek płciowy ma zaspokoić potrzebę przekazania genów, a więc spłodzenia potomstwa. I jest to prawdopodobnie za równo mój cel, jak i cel mojego partnera. Bardzo się cieszę, że mój partner ma taki sam cel jak ja, ale to nie zmienia faktu, że ja wykorzystuję jego do realizacji tego celu, a on wykorzystuje mnie. Mój partner nie jest celem, tylko narzędziem.

Oczywiście to było uproszczone, ale podobnie jest z potrzebą przyjemności, bliskości, intymności itp. itd. Oboje zaspokajamy swoje potrzeby na wzajem, ale używamy do tego tej drugiej osoby.

meg pisze...

Piszę tylko to, co mi się wydaje. Tak mi to po prostu wygląda.

No dobrze, skupiamy się na zaspokajaniu potrzeb, ale gdzie w tym wszystkim miłość? Czy jest ona ponad potrzebami, czy może sama też jest potrzebą, którą wzajemnie zaspokajamy??

Grzegorz Raźny pisze...

Trudno powiedzieć. Wiesz, książka nie jest o miłości ani seksie ani o relacjach. To jest książka o teorii prawa, m.in. o prawie do własności. I Kant delikatnie dotyka tylko tej dziedziny zauważając pewne prawidła nie na poziomie uczuć, ale na poziomie właśnie potrzeb.

Jeśli chodzi o miłość to ona jest ponad potrzebami. Co nie zmienia faktu, że poprzez właśnie stosunek płciowy, zachodzi konieczność zdefiniowania nierozerwalności.

Anonimowy pisze...

Widzę, że Twój umysł twki jeszcze w osiemnastowiecznych przesądach. Szkoda, że zamiast w nieudolny sposób pauperyzować Kanta, nie starasz się sam czegoś wymyślić.

W najlepszym razie, to co napisałeś mogłoby być zachętą i usprawiedliwieniem dla swingersów.

Grzegorz Raźny pisze...

Po pierwsze, mówienie o Teorii Prawa wg Kanta, jako o przesądach świadczy o ignorancji. Myśl Kanta dała podwaliny pod filozofię dialogu, a znajomość jej podstaw niejednemu by się przydała. Może w końcu człowiek zrozumiałby jaką wartość reprezentuje Twarz drugiego człowieka.

Po drugie, nie mam zamiaru nic na siłę wymyślać. W tym tekście chciałem przybliżyć myśl jednego z klasyków, o ile akceptujesz w ogóle to słowo w stosunku do tego filozofa. Moje niezgrabne przemyślenia również umieszczam w moich tekstach, ale staram się oddzielić własne improwizacje od niezaprzeczalnych dzieł klasyków.

Pozwolisz, że uwagi o osiemnastowiecznym umyśle komentował nie będę.

Łukasz Z. pisze...

Panie Grzesiu, myślę, że można inaczej. Potraktujmy pragnienie stosunku płciowego, nie jako pragnienie własnej przyjemności, a jako pragnienie przyjemności drugiej strony. Nie jako branie, ale jako dawanie czegoś, co mamy najcenniejszego - własnej intymności. Da się tak ? Jak Pan myśli ? Co na to Kant ? Uwzględnia to czy zasklepił się w kokonie własnych, systemowych jednoznaczności ?

Co znaczy, że - jak Pan pisze - miłość jest ponad potrzebami ? Czy Miłość nie jest najwyższą potrzebą wypływającą z samego centrum człowieczeństwa, jako, że winna stanowić jego istotę ?

Grzegorz Raźny pisze...

Panie Łukaszu, bardzo pięknie Pan to ujął. Skoro w czasie stosunku płciowego dajemy coś, to dajemy to na użytek drugiej osoby. Oddajemy siebie do dyspozycji pozwalając na realizację celu drugiej osoby. I mimo, że dla mnie nie nasza potrzeba jest najważniejsza, to druga osoba oddaje siebie w taki sam sposób, aby zaspokoić moje potrzeby. Kant naprawdę nie wchodzi w inne wymiary tego zjawiska. Zauważa jedynie, że osoba dobrowolnie staje się narzędziem.

Nie trzeba tutaj doszukiwać się żadnego upodlenia. Właśnie w ten sposób Kant gloryfikuje małżeństwo nadając mu charakter wzajemnego zezwolenia na taki akt. W końcu nie mogę oddać siebie do dyspozycji jednej osoby, a potem, będąc w jej dyspozycji oddać się drugiej osobie.

A jeśli chodzi o miłość jako potrzebę, to może i jest potrzebą, ale jest ponad potrzebami fizycznymi. Mogę tu powołać się na jeden z Pańskich autorytetów, mianowicie na ks. Tischnera, który wspólnie z o. Kłoczowskim napisał książkę pt. Wobec Wartości. Dokonuje tam właśnie hierarchizacji potrzeb i pragnień człowieka. Naprawdę polecam. O tym czym naprawdę jest miłość, można napisać nie wpis na blogu tylko serię książek, która i tak nie wyczerpałaby tematu.

Anonimowy pisze...

Myślę, że powinieneś unikać używania w swoich wypowiedziach słów, których znaczenia nie rozumiesz. Takie słowa jak ignorancja są w Twoich ustach jak kawał surowego mięsa w szczękach kanibala.

Jeżeli odnoszę się do spuścizny tego gloryfikowanego przez Ciebie filozofa, jako przesądu, znaczy, że potrafię zdobyć się na odpowiedni dystans, bez którego człowiek w postmodernistycznej papce rzeczywistości jest nieudolną marionetką na szachownicy wielkich graczy.

Dam Ci dobrą radę. Ta będzie za darmo. Powinieneś więcej myśleć, a mniej prowokować.

Grzegorz Raźny pisze...

Zachęcam do odszukania wyrazu "gloryfikacja" i pokazania mi, w którym miejscu się jej dopuściłem.

A poza tym, kolejna wycieczka ad persona? Tylko po co? Myślisz, że dam się sprowadzić do tego poziomu, żebyś mnie pobił doświadczeniem?

I zabawnie w ustach "anonimowej" osoby brzmi: "powinieneś" to, albo "powinieneś" tamto. Będę potrzebował rad, to o nie poproszę.

Anonimowy pisze...

Panie Grzegorzu, niech Pan nie zwraca uwagi na to co wypisują ci ludzie. Śledzę to co Pan pisze od dawna ale jakoś nie miałam odwagi nic napisać od siebie.
Niech się Pan nie pszejmuje i pisze dalej bo uwielbiam Pana czytać chociaż jestem dużo młodsza.
Nie wszystkie rzeczy rozumiem z tego co Pan pisze ale dużo o nich myślę i wierzę że wiele z nich ma głęboki sens.

Grzegorz Raźny pisze...

Dziękuję:)