czwartek, 29 maja 2008

Trudne zadanie

Jezus mówi do uczniów:

"Przykazanie nowe daję Wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak, jak Ja Was umiłowałem."

To zdanie jest chyba kwintesencją nauki Chrystusa. Miłować, implikuje przebaczać, więc chrześcijanin jest zobowiązany do przebaczania. W modlitwie "Ojcze Nasz", mówimy zresztą: "Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom." Jest to chyba jedno z najtrudniejszych zadań stojących przed człowiekiem.

Dziś jednak chciałbym stanąć po drugiej stronie. Po stronie osoby, która wyrządziła komuś jakieś zło. Najczęściej w takiej sytuacji odzywa się sumienie. Idealnie by było posłuchać go oczywiście zanim źle postąpimy, ale niestety pokusa często bywa zbyt silna. Co wtedy? W jaki sposób zmazać tę plamę? Czy jest to możliwe?

I w tym miejscu, napotykam wielki problem. Dlaczego Katechizm każe człowiekowi spowiadać się przed kapłanem? Skąd kapłan ma prawo wybaczania grzechów, które nie są popełnione przeciwko niemu? Przecież najprostsze i najsprawiedliwsze jest zwrócenie się o przebaczenie do osoby pokrzywdzonej. W czyim imieniu kapłan wybacza człowiekowi? W imieniu Boga? Czy Bóg wybacza zło, którego nie wybacza pokrzywdzony? Możliwe, ale czy Bóg naprawdę daje kapłanowi prawo do robienia tego w Jego imieniu?

Jezus mówi:

"Komu grzechy odpuścicie, są im odpuszczone, a komu zatrzymacie, są im zatrzymane."

Czy te słowa można interpretować, jako słowa do przyszłych kapłanów? A może Jezus mówi do wszystkich ludzi? Wydaje mi się, że Jezus (mocą Krzyża) daje każdemu człowiekowi nie tylko prawo ale i zadanie wybaczenia wyrządzonego mu zła. Trudne zadanie, ale tylko dzięki wypełnieniu go w przestrzeni własnej wolności, człowiek ma prawo prosić o przebaczenie Boga oraz innych ludzi.

Możliwe, że sam akt spowiedzi został wprowadzony, ze względu na rosnącą przypadkowość ludzi, którym wyrządzamy zło, a poprzez to trudność w zidentyfikowaniu ofiary. A może poprostu jest to pozostałość po Średniowieczu, w którym hierarchia kościelna nie mogła sobie wyobrazić duszpasterstwa, bez ciągłego kontrolowania wiernych. Może istnieje również inny powód, o którym nie mamy pojęcia. Jednak czy ten akt, nie spłyca jakże tajemniczego i mistycznego sakramentu pojednania? Pojednania, które odbudowuje więź międzyludzką, umożliwiającą wiernym tworzenie prawdziwego apostolskiego Kościoła?

8 komentarzy:

Henki pisze...

Zgadzam się z Twoim stwierdzeniem: "Jezus (mocą Krzyża) daje każdemu człowiekowi nie tylko prawo ale i zadanie wybaczenia wyrządzonego mu zła." Jednak wydaje mi się, że akt spowiedzi nie spłyca pojednania między ludźmi. Myślę, że raczej pomaga odbudować ową więź.

Aby człowiek był zdolny i miał siłę do skruchy i pojednania z drugim człowiekiem, powinien pojednać się wpierw z Bogiem, bo wszakże Jego też skrzywdził swoim występkiem. To gwarantuje właśnie sakrament spowiedzi, po którym następuje poprawa i zadośćuczynienie wyrządzonych win.

A gdyby popatrzeć na sakrament spowiedzi tylko z ludzkiego punktu widzenia? Czy nie zmusza nas on do przemyślenia swojego postępowania, życia, uświadomienia tego, co jest w nim złe i w jakim kierunku mamy zmierzać, na czym się skupić, aby wspiąć się na szczyt doskonałości? Czy nie pomaga nam rozmowa z kapłanem, jego rady, jego spojrzenie na pewne sprawy? Myślę, że gdyby sakrament pokuty przeszkadzał w czymkolwiek, nie przetrwałby przez tyle wieków.

Grzegorz Raźny pisze...

W odpowiedzi, przychodzi Kazanie na Górze.

"Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przez ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!"

Wydaje mi się, że spowiedź zaburza całą logikę postępowania. Bez pojednania z człowiekiem, człowiek nie może zwrócić się o pojednanie do Boga.

Jeśli spowiedź miałaby faktycznie charakter nieobowiązkowy i nieformalny. Gdyby była faktycznie w formie rozmowy, w której człowiek może odnaleźć właściwe rozumowanie. Zgodziłbym się w pełni, że pomaga, a nawet, że jest potrzebna.

W ogóle uważam, że sformułowanie: "sakrament spowiedzi" jest mylne. Sakramentem jest przecież pojednanie, a nie spowiedź. I tak jak małżeństwa udzielamy sobie nawzajem, tak powinno być chyba też z pojednaniem.

Zastanawiam się też, czy sakrament powinien do czegokolwiek zmuszać. Uważam, że człowiek zawsze powinien skłaniać się do przemyślenia swojego postępowania. Czy spowiedź nie wprowadza nam "kalendarza przemyśleń"? A może to poprostu moje antybiurokratyczne poglądy.

Wierzę, że człowiek potrafi w zgodzie z własnym sumieniem ocenić wiele spraw, a w sprawach, w których ma kłopot, może przyjść i poradzić się kapłana.

Henki pisze...

Łapiesz mnie za słówka, ale to dobrze, bo dzięki Twojej skrupulatności widzę własne błędy ;)

"Bez pojednania z człowiekiem, człowiek nie może zwrócić się o pojednanie do Boga."
W sakramencie pokuty Bóg przebacza nam winy, ale sakrament ten nie zaczyna się i nie kończy na konfesjonale. Pojednanie w pełni to pojednanie z Bogiem i ludźmi, zakończone zadośćuczynieniem. Pojednanie to proces. Może powinniśmy go zacząć od skruchy przed bliźnim, wszak jest taka tradycja, że dzieci przed pierwsza spowiedzią przepraszają rodziców i innych ludzi... Może rzeczywiście ta kolejność jest właściwa.

Trzeba tez pamiętać, że spowiadamy się nie tylko z win wyrządzonych bliźnim, lecz także grzechów przeciw sobie i samemu Bogu.

Spowiedź skłania do przemyśleń, do zatrzymania się, a o to w dzisiejszym świecie jest bardzo trudno. Biurokracja w analizie życia? Dawniej ludzie powszechnie robili rachunek sumienia w ramach modlitwy wieczornej.

"Wierzę, że człowiek potrafi w zgodzie z własnym sumieniem ocenić wiele spraw"
I ja w to wierzę. Lecz rożnie bywa to z ludzkimi sumieniami i różnie są one ukształtowane, często pokazują wykrzywiony obraz. Weźmy przykazanie "nie kradnij" - dla jednego kradzież jednej bułki jest kradzieżą, dla drugiego dopiero w przypadku samochodu. Przykazanie "nie zabijaj" - palacz uzna zabójstwo za złamanie tego przykazania, ale to, że papierosy niszą jego zdrowie - tego nie podciągnie do tej zasady.
Dlatego spowiedź jest potrzeba, bo pomaga prostować nasze pojmowanie zła i dobra przy pomocy kapłana, który w tej szczególnej chwili skupia się tylko na nas.

Grzegorz Raźny pisze...

"W sakramencie pokuty Bóg przebacza nam winy, ale sakrament ten nie zaczyna się i nie kończy na konfesjonale."
Zgadzam się. I uważam, że sakrament ten jest bardzo ważny i potrzebny. Jednak, czy w zamyśle Chrystusa było, aby ludzie w konfesjonale opowiadali o swoich winach kapłanowi? Pierwsze kilka wieków Chrześcijaństwa istniało bez tego i rozwijało się bardzo owocnie.

"Trzeba tez pamiętać, że spowiadamy się nie tylko z win wyrządzonych bliźnim, lecz także grzechów przeciw sobie i samemu Bogu."
Grzech wyrządzony sobie samemu jak i grzech wyrządzony bliźniemu z moralnego punktu widzenia nie różni się niczym. Tu i tu potrzebne jest pojednanie. Wybaczenie sobie jest chyba trudniejsze niż wybaczenie bliźniemu i tutaj z ogromną pomocą może przyjść kapłan. Jednak wydaje mi się, że to, czy ta pomoc jest konieczna czy nie, powinno zależeć od samego człowieka.

"Spowiedź skłania do przemyśleń, do zatrzymania się, a o to w dzisiejszym świecie jest bardzo trudno."
Zgadzam się, ale czy odpowiedzialnością człowieka nie jest zatrzymanie się i refleksja? Może nie każdy potrzebuje regularnych wizyt w konfesjonale, żeby zrobić rachunek sumienia? Dlaczego mamy być do tego zmuszani presją braku łaski uświęcającej?

>>Weźmy przykazanie "nie kradnij" - dla jednego kradzież jednej bułki jest kradzieżą, dla drugiego dopiero w przypadku samochodu.<<
To jest oczywiście prawda, ale czy grzechem jest przekroczenie przykazania samo w sobie? Trzeba mieć świadomość, że przykazania chronią pewnych wartości. Naruszenie tych wartości jest grzechem. Nie ważne czy przykazanie mówi: "nie zabijaj". Ważne, że chroni życie. Trzeba się zastanowić, czy palenie narusza życie. Wynik jest jednoznaczny.

Dążę do tego, że jeśli człowiek robi rachunek sumienia, jako twardą ocenę konsekwencji swojego postępowania, to wynik ten niezależny jest od znaczenia poszczególnych słów w definicjach przykazań.

I owszem. Zdecydowanie przekonałaś mnie, że spowiedź jest potrzebna. Jednak czy powinna być obowiązkowa? Czy człowiek bez spowiedzi nie może liczyć na pojednanie?

Henki pisze...

Czy może liczyć na pojednanie... Myślę, że jest to możliwe. Tak samo jak można być dobrym człowiekiem bez względu na wyznawana wiarę czy nawet jej brak. Jednak jeżeli mamy możliwość dostąpienia tych wielkich łask w sakramencie pokuty, czemu z nich nie korzystać?
Czy spowiedź powinna być obowiązkowa... Z jednej strony to faktycznie jest przymuszanie, ale raczej w trosce o wiernych, niżeli przeciwko nim. Wszak i wychowanie dzieci opiera się na szanowaniu ich wolności, a także na zakazach i nakazach. Jesteśmy dziećmi Boga, ale przez chrzest staliśmy się również dziećmi Kościoła.

Grzegorz Raźny pisze...

Dlatego ja nie mam nic przeciwko sakramentowi pokuty. Nie sądzę jednak, że sakrament pokuty powinien odbywać się przy konfesjonale. To jest wymysł Watykanu. Przecież w pierwszych wiekach chrześcijaństwa tego nie było.

Pozostaje pytanie czy wolno kogoś przymuszać: "dla jego dobra"? Pytanie nie jest proste, ale skłaniam się do negatywnej odpowiedzi. Wychowanie dzieci również nie powinno polegać na zakazach i nakazach. Powinno polegać na świadectwie.

Henki pisze...

Owszem, wychowanie polega na dawaniu świadectwa, ale również na definiowaniu pewnych granic, zwłaszcza we wczesnych etapach jego życia. Przekorna jest natura dziecka, tak samo jak przekorna jest natura człowieka. Dojrzałość - to trudne zadanie, trzeba się nieustannie poprawiać, aby zmierzać ku doskonałości, a i nieraz bywa tak, że nie dostrzega się w sobie wszystkiego.

Pomyśl o tym właśnie w stosunku do spowiedzi świętej i jej zasadom.

Grzegorz Raźny pisze...

Tak się składa, że ja akurat jestem zupełnym przeciwnikiem ustalania granic. Granicą wolności jest wolność drugiego człowieka. I w tym kontekście, nie zgadzam się, że Bóg dał nam wolność, a Watykan nam ją ogranicza.

Zgadzam się w 100%, że dojrzałość to nieustanne dążenie do doskonałości. Ale czy może być ono wymuszone? Z tym już się nie zgadzam. Mogę zmierzać do doskonałości nie spełniając formalnych kryteriów spowiedzi, a żyjąc w nieustannej refleksji, a nawet w dialogu z autorytetami.